Długość dźwięku samotności

Wiesz, lubie wieczory
Lubie sie schowac na jakis czas
I jakos tak, nienaturalnie
Troche przesadnie, pobyc sam
Wejsc na drzewo i patrzec w niebo
Tak zwyczajnie, tylko ze
Tutaj też wiem kolejny raz
Nie mam szans byc kim chcę

Noc, a noca gdy nie spie
Wychodze choc nie chce spojrzec na
Chemiczny swiat, pachnacy szaroscia
Z papieru miloscia, gdzie ty i ja
I jeszcze ktos, nie wiem kto
Chcialby tak przez kilka lat
Zbyt zachlannie i troche przesadnie
Pobyc chwile sam, chyba go znam

Przez okno widzę tysiąc i jedną gwiazdę ale to wciąż dla mnie za mało, wychodzę więc na zewnątrz szybko narzucając na ramiona kurtkę. Stoję na środku małego, kwadratowego trawnika i zadzieram głowę.  Jason śpi na dywanie w środku, nie chciałam go budzić. I tak ma wystarczające problemy ze snem a ja wschód słońca mogę przywitać sama. Ale do niego jeszcze kawałek czasu. Myślę o tym jak małymi jesteśmy cząsteczkami we wszechświecie a następnie dochodzi do mnie że każdy kto kiedykolwiek spojrzał w niebo tak myślał. Więc nie tylko mali ale też przewidywalni. Jasonowi nie spodobałoby sie to co mówię. Często czuję jakbym zawodziła jego oczekiwania bo prawda jest taka że chciałabym być chociaż w połowie tym za kogo mnie ma. Ale jestem tylko mała i przewidywalna. I zawsze podejmuję niewłaściwe decyzje. Jak na przykład ta by zostać u Jasona na noc a potem nie móc spać. I mieć przerażającą chęć spać przy nim a nie tylko obok niego, czuć sie bezpiecznie i czuć sie...większa. Jak cały wszechświat, jak najjaśniejsza gwiazda w kosmosie.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top