Kupalnocka

Siedziałam na kamieniu zaplatając wianek. Białe, niebieskie i różowe kwiaty łączyły się ze sobą, tworząc kolorową wiązankę. Ich piękna woń mieszała się z zapachem lasu oraz płynącej zaledwie kilka kroków przede mną wody. 

Dookoła można było usłyszeć ćwierkanie ptaków oraz szum nie tylko pobliskiej rzeczki, ale i drzew. W oddali słychać było śmiechy dzieci, pilnowanych przez kilka już starszych dziewcząt.

Nagle moją uwagę zwróciła jedna z młodszych dziewczynek. Biegła ona w stronę wody zapewne po to, aby się wykąpać.

Odłożyłam niedokończony wianek i podbiegłam do niej. Złapałam ją za ramię, zatrzymując i uniemożliwiając wejście do rzeczki.

- Nie wchodź do wody - powiedziałam stanowczo. - Chcesz, żeby cię utopce i rusałki zaciągnęły na dno?

Dziewczynka odwróciła się w moją stronę. Długie, blond włosy związane miała w dwa opadające na plecy warkocze, a jej błękitne, niczym niebo nad nami, oczy patrzyły na mnie z wyrzutem.

- Nie - zaprzeczyła. - Chciałam po prostu popływać.

- Będziesz mogła wejść do wody tej nocy. Na razie nawet się do niej nie zbliżaj - ostrzegłam ją. - A teraz chodź za mną - dodałam, widząc naburmuszoną minę niebieskookiej.

Biorąc dziewczynkę za rękę, poprowadziłam ją w stronę skały, na której przed chwilą siedziałam. Wzięłam w dłonie wianek i dodając jeszcze kilka kwiatów, zaplotłam go. Odwróciłam się przodem do stojącej za mną z zaciekawieniem blondynki i nałożyłam jej na głowę kolorową wiązankę kwiatów, wywołując tym samym uśmiech małej. Stokrotki i niezapominajki, które udało mi się znaleźć nieopodal lasu, idealnie pasowały do oczu dziewczynki, a różowe wilczomlecze, zebrane na łące, ożywiały całą kompozycję.

- Biegnij do reszty - nakazałam jej, sama oddalając się w stronę jednej z pobliskich chatek, aby pomóc jej domowniczkom.

⌁⌁⌁

Gwiazdy zaczynały się już pojawiać na ciemnej płachcie nieba, kiedy w wiosce zapalono pierwsze sobótkowe ognisko. Zaraz po nim, po kolei przychodziła pora na kolejne i kolejne stosy drewna. Ogień trzaskał wesoło i tańczył, jakby naśladując młodych mężczyzn, skaczących nad nim, aby wygnać z siebie złe duchy oraz zapewnić innym zdrowie, pomyślność oraz płodność. Dookoła ludzie śmiali się i cieszyli z rozpoczęcia obchodów kolejnego, ważnego zarówno dla nich, jak i dla mnie, święta. Towarzyszył temu przepiękny zapach zebranych wcześniej ziół oraz palonego drewna i dymu, który miał przypilnować dobrej pogody podczas żniw.

Na początku, zaraz po rozpaleniu ognia i skokach młodzieńców, dziewczęta, które nie zostały jeszcze nikomu obiecane, puszczały wianki na wodzie. Wykonane one zostały z magicznych ziół i wiązek kwiatów, wybranych przez najstarsze i doświadczone już mieszkanki wsi. Zaplecione w różne, kolorowe wzorki, z wpiętą weń zapaloną świecą bądź łuczywem, były puszczane na wodę. Ten, który został wyłowiony przez jakiegoś młodzieńca, oznaczał, iż oboje mogą się spotykać, a nawet pójść jeszcze tej nocy na samotny spacer. Jeśli wianek nie został przez nikogo wyłowiony lub ogień zgasł, wróżono dziewce staropanieństwo.

Co sprytniejsi młodzi, ślący sobie nawzajem spojrzenia pełne miłości i namiętności, mówili sobie w tajemnicy, jaki to wieniec wyłowić, aby już za zgodą ich obojga rodzicieli oraz bez zgorszonych spojrzeń i śmiechów sąsiadów, móc się spotykać. 

I tym razem tak się stało. Po tylu latach spędzonych wśród tych ludzi, znałam ich doskonale. Wiedziałam, którzy z młodych par już dawno chylili się ku sobie, a wyłowienie wianka tylko mnie w tym przekonaniu utwierdzało.

Zaraz po tym, zarówno mężczyźni, jaki i kobiety, i dzieci, wchodziły do wody, aby po raz pierwszy od dłuższego czasu móc wykąpać się w rzece, nie bojąc się mamunów, wodników, rusałek czy innych demonów wodnych. Sama z chęcią dołączyłam do nich, by po chwili czuć chłodne, orzeźwiające fale, mknące na północ, niosąc najróżniejsze historie i dziwy, które widziały czy usłyszały.

Gdy byłam już cała mokra, wyszłam z wody i po założeniu długiej, lnianej koszuli i przepasaniu jej krajką, podeszłam do ogniska, aby się ogrzać. Wokół mnie biegały mokre, roześmiane dzieci oraz chodziły zakochane w sobie młode pary. Słyszałam plusk wody tam, gdzie niektórzy mieszkańcy wsi się kąpali i trzaskanie płomieni oraz wesołe piosenki z przeciwnej strony - ognisk.

Z nostalgią patrzyłam na to wszystko. Przypominałam sobie po kolei każdą Kupalnockę, jaką dane mi było przeżyć. Od tych najwcześniejszych, aż po ostatnie lata mego istnienia. Widząc mych ludzi takich szczęśliwych, beztroskich, miałam ochotę zatrzymać tę chwilę, złożyć ją w pół i umieścić na honorowym miejscu w mym sercu. 

Ze wspomnień wyrwało mnie pohukiwanie sowy. Wstałam i powoli, nie mówiąc nikomu, odeszłam. Najprawdopodobniej nikt nawet nie zauważył mego zniknięcia, jednak było mi to na rękę. Od lat, tuż po kąpieli, po kryjomu uciekałam do lasu. Chodź chodziły tędy pary, podobno starające się odnaleźć tajemniczy kwiat paproci, tak naprawdę skupione były tylko i wyłącznie na sobie, i nie zwracały zbytnio uwagi na krajobraz oraz otoczenie wokół nich.

Zniknęłam w lesie. Ciemność okryła mnie, niczym czerń nocy zastępująca błękit dnia. Białe, żółte oraz czerwone oczy leśnych zwierząt i demonów, błyszczały w tym mroku jak bursztyny na nadmorskich piaskach. W tej przejmującej ciszy, każdy powiew wiatru, szelest czy odgłos wydawany przez któreś z tych istot, był głośniejszy od huku spadających kamieni.

Bez problemu odnalazłam wydeptaną przez mieszkańców tego miejsca ścieżkę. Żyłam w tych okolicach już od wieków i znałam na wylot każdy zakątek pobliskich lasów.

Zdając się na los, chodziłam przeróżnymi, krętymi dróżkami. Od niemowlęcia słyszałam niesamowite historie o kwiecie paproci. Jego znalazcy dawał nieskończone bogactwo oraz mądrość, jakiej nie miał nikt. Karmiona tymi opowieściami, bardzo pragnęłam go odnaleźć, dlatego już od kilkudziesięciu lat, w święto ognia i wody, błądziłam w lesie, mając nadzieję, że to ja odnajdę tajemniczy kwiat, spełniający każde życzenie, każdą zachciankę jego posiadacza.

Światło miesiąca, tejże nocy przypominającego szeroki uśmiech, nie oświetlało mi drogi. Drzewa, chylące swe konary i zasłaniające niebo, szczelnie osłaniały cały bór przed jakimikolwiek światłem. Stykały się gałęziami i szeleściły liśćmi, szepcząc do siebie słowa w nieznanym mi języku.

Nagle podskoczyłam ze strachu. Potężny grzmot rozniósł się echem po lesie. Zaraz po nim, na moją głowę zaczęły się sączyć krople deszczu, spływające po liściach dębów, klonów oraz topól. Przyspieszyłam lekko kroku, jednak nie przestałam uważnie przeczesywać wzrokiem zarośli, w poszukiwaniu ważnej dla mnie rośliny.

Zmoczona, z ubłoconymi nogami, w pewnym momencie ujrzałam jasny błysk, jakby coś się świeciło. Byłam pewna, że to żadne ze stworzeń, zamieszkujących te tereny. Czułam to. Wiedziona nagłym impulsem, podeszłam tam powoli, ostrożnie, niemal bezszelestnie.

Zatrzymałam się tuż na skraju polanki. Rozsunęłam krzewy i wyglądnęłam, ciekawiąc się, co takiego kryje się za nimi.

Była to duża polana w kształcie niemal idealnego okręgu. Porastała ją wysoka trawa oraz maki,  stokrotki, krwawniki, dzwonki i jaskry. Jednak tym, co najbardziej zwracało uwagę, to duża roślina rosnąca dokładnie na środku łąki.

Było to nic innego, jak szukany przeze mnie kwiat paproci. Mienił się on niczym brylant, wyróżniając się na tle ciemnego lasu. Po jego płatkach skapywały kropelki deszczu, które w niewyjaśniony sposób rozpływały się w powietrzu, nim dotknęły trawy. Jego liście szumiały na wietrze, nucąc przepiękną pieśń.

Powoli, jakby w transie, podeszłam do magicznej rośliny. Chłonęłam jej wygląd niczym piasek wodę. Zachwycało mnie jej niepowtarzalne piękno. Chciałam ją dotknąć, nie wierząc, iż coś tak cudownego może istnieć.

Podniosłam rękę, aby zerwać tak długo szukany przeze mnie kwiat, gdy coś mnie powstrzymało. Może to było przeczucie, a może wyrzuty sumienia? W każdym razie, nie wahałam się długo i już po chwili sięgałam po roślinę. Gdy tylko koniuszki mych palców dotknęły łodygi, kwiat paproci rozpadł się, zamieniając w proch.

Zamarłam, nie dowierzając w to, co się stało. Patrzyłam, jak czarny popiół, będący chwilę wcześniej najcudowniejszą rzeczą na świecie, odlatuje w cztery strony świata.

Nagła rozpacz ogarnęła me ciało. Zdruzgotana osunęłam się na trawę. Tyle lat spędzonych na poszukiwaniach! Tyle lat nadziei, która zniknęła tak szybko, jak znikł kwiat paproci!

Zagryzłam policzki od wewnątrz, starając się powstrzymać zbierające się w mych oczach słone łzy rozpaczy.

To tylko kwiat. To tylko kwiat. To. Tylko. Kwiat.

Mimo, iż czułam, jakbym wewnętrznie się rozpadała, nie pozwoliłam łzom popłynąć po mej twarzy. Me życie nie zostało stworzone dla tej rośliny. Miałam wyższy cel. Ja, Plemię Polan, miałam pomagać i panować nad mymi ludźmi! Nie mogłam się poddać z powodu jednego, głupiego kwiatka!

Zresztą, mogę powrócić tu w następnym roku. Odnajdę kwiat paproci ponownie. Przysięgam, iż znajdę sposób, aby go ze sobą zabrać. Choćby nie wiem co!

Teraz jednak miałam co innego do zrobienia. Miesiąc ustępował już miejsca słońcu, a ja musiałam wracać do wioski. Choć raczej nikt nie odważyłby się spytać mnie, gdzie byłam, to tuż o wschodzie musiałam wyruszyć do sąsiedniej wioski, aby wziąć udział w Swadźbie.

Podniosłam się z ziemi i otrzepałam ubranie. Rozglądnęłam się, starając się zapamiętać każdy szczegół otaczającego mnie krajobrazu, by móc tu trafić za rok i ruszyłam w las, kierując się w stronę miejsca, z którego przybyłam.

⌁⌁⌁

1388 słów

To mój najdłuższy one shot, pisałam go niemal 2 tygodnie, a sprawdzałam z 20 razy :D

Koniec wydaje mi się gorszy od początku. Robiłam go tak trochę na siłę, więc może dlatego (●_●)

Ten miesiąc to tak specjalnie. Gdzieś tam usłyszałam lub przeczytałam (nie pamiętam), że księżyc był kiedyś przez Słowian nazywany miesiącem. Stwierdziłam, że tą wiedzę użyję tutaj ¯\_(◔◡◔)_/¯

Chociaż... Jak teraz tak myślę, to może to było na odwrót?

Powiedzcie mi proszę, czy nie dodaję za dużo opisów? Zależy mi na szczerej opinii, żeby w razie czego móc to poprawić :)

Ten one shot jest pisany z perspektywy Plemienia Polan. Jest ona podobna (zarówno z charakteru, jak i z wyglądu) do Polski, jednak jest większą materialistką. Do tego ma obsesję na punkcie kwiatu paproci, co pewnie już zauważyliście.

I tak, wiem, że plemię Polan nie obchodziło Nocy Kupały (a przynajmniej tak wyczytałam w internecie), jednak tylko ona pasowała mi do tego. Wiem też, że Słowianie podczas Kupal Nocki najpierw się kąpali, a później palili ogniska, bo inaczej mogli przywołać suszę, ale ta kolejność bardziej mi odpowiadała. 

Mam pomysły na kilka kolejnych krótkich historii, jednak chcę zrobić sobie chwilę przerwy od pisania (bo wreszcie się zorientowałam, że przydałaby mi się średnia co najmniej 4.75), więc następny one shot (najprawdopodobniej taki finest połączony z svefin (spokojnie, nie trójkącik!)) może się pojawić w mniej więcej połowie maja lub nawet później.

Miłego dzionka/wieczorka/nocki moje pierożki 🥟🌿🌾🪴

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top