Czerwona wiśnia

TW: one shot zawiera sceny przemocy oraz opisy martwych ludzi, a także krwi

One shot oparty na grze Yandere Simulator

⌁⌁⌁


- Jakoś tu dziwnie cicho i pusto - mruknęłam, wchodząc do klasy 2-1. Oprócz nas znajdowały się w niej jedynie dwie osoby.

- To po prostu grypa. Kokona mi wczoraj napisała - uspokoiła mnie Raibaru.

- Ale tak dużo osób? - nadal nie mogłam uwierzyć, że aż tak dużo uczniów się pochorowało. Jeszcze nigdy nie było w tej szkole tak pusto. Ta nienaturalna cisza krzyczała, bolały od niej zarówno uszy jak i głowa. Nawet idąc korytarzem nie spotkałam nikogo.

Od samego rana towarzyszył mi dziwny niepokój. Wywracając żołądek i ściskając serce, powoli kierował się w stronę gardła. Chciałam zostać w domu, jednak...

Był piątek. Dzisiaj miałam wyznać swoje uczucia Taro.

- Halo? Osana? Siadasz czy będziesz tak stać cała lekcję? - zaśmiała się Raibaru ciągnąc mnie za rękę w stronę naszych ławek.

Nie wiedząc, co innego miałabym zrobić, usiadłam. Wyjęłam telefon w oczekiwaniu na nauczycielkę. Nie byłam się jednak w stanie skupić. Ciągle miałam z tyłu głowy myśl, że coś tu nie gra, coś tu nie pasuje.

Mój niepokój wzmógł tylko krzyk, który nagle - jakby w połowie - się urwał.

Spojrzałam na moją przyjaciółkę w tym samym momencie co ona.

- Trochę tu strasznie - zaśmiała się nerwowo siedząca w pierwszej ławce Sakura, dziewczyna należąca do klubu ogrodniczego.

- Razem z Osaną możemy pójść po nauczycielkę - zaproponowała Raibaru.

Popatrzyłam na nią przerażona. Żołądek skręcał mi się na sama myśl o wyjściu z klasy. Byłam panicznie przerażona. To był ten rodzaj strachu, pochodzących z głębi duszy, kiedy nie wiesz czego i czemu się boisz, ale coś każe ci się tego bać, uważać na to i na pewno nie wychodzić temu na przeciw, tak jak to chciała zrobić moja przyjaciółka.

Spojrzałam na nią błagalnie.

- Spokojnie Osana, nic ci się ze mną nie stanie - uśmiechnęła się.

Chwyciła moje dłonie. Dopiero teraz zauważyłam, że cała się trzęsłam. Wzięłam głęboki oddech i pocieszając się tym, że już za kilka godzin spotkam się z Taro pod czerwonym drzewem wiśni znajdującym się na tyłach szkoły, ruszyłam za Raibaru.

Powoli wyszłyśmy na korytarz. Był całkowicie pusty. Mimo, że za pięć minut powinny się zaczynać lekcje, nie widziałam żadnych spieszących się uczniów.

Wyglądnęłam przez ozdobione kroplami deszczu okno na szkolny dziedziniec. W samym jego środku znajdowała się fontanna. Cztery ścieżki, każda wychodząca z innej strony szkoły spotykały się przy niej. Wszystko otoczone było drzewami, donicami z kwiatami, a także różami. Wszystkie te rośliny były doglądane przez klub ogrodniczy.

Między różowymi drzewami wiśni mignęła mi czyjaś postać. Nie zdążyłam się jej przypatrzeć, kiedy zniknęła w północnym wejściu - tym, skierowanym w stronę basenu oraz sali gimnastycznej.

- Osana, chodź - szepnęła Raibaru.

Ruszyłam za nią. Schodząc po schodach zauważyłam mokre plamy oraz wiadro z wodą i mop.

Zmarszczyłam brwi. Nie był to czas sprzątania, lekcje dopiero co się miały zacząć. Nie pasowało mi to.

Nie powiedziałam jednak nic, jedynie zaczęłam się rozglądać jeszcze uważniej.

Gdy doszłyśmy do pokoju nauczycielskiego, pierwsze na co zwróciłyśmy uwagę, to czerwona ciecz wypływająca spod drzwi.

Nawet Raibaru to przestraszyło. Widziałam, jak bierze głęboki wdech i cofa się lekko.

- Zerknij przez szybę - szepnęła, nieudolnie ukrywając niepokój w głosie.

Przez chwilę stałam zdezorientowana, po czym podeszłam do okna przez które można było zobaczyć wnętrze sali. Nic jednak nie ujrzałam, bo ciężkie, szare zasłony były zasunięte.

- Nic nie widać - szepnęłam.

Raibaru skinęła głową. Złapała za klamkę i jednym szybkim ruchem otworzyła drzwi.

Momentalnie poczułam, jak cała zawartość mojego żołądka podchodzi mi do gardła. Poczułam w ustach nieprzyjemny smak, po czym zwymiotowałam na podłogę.

Na tą samą podłogę, na której leżało w ogromnej kałuży krwi martwe osiem kobiet. Widok był przerażający. Miały rozprute brzuchy, rany wokół szyi, a w jednej z nich nadal znajdował się nóż. Ten sam nóż, który członkowie klubu kulinarnego używali do krojenia mięsa.

Popatrzyłam na Raibaru. Dziewczyna oparła się o framugę drzwi. Całe jej ciało drżało. Nawet nie zwróciła uwagi, że trzyma nogi w krwi. Brała głębokie wdechy, najwyraźniej starając się uspokoić. Ze słabym skutkiem.

Chwyciłam ją za rękę.

- Musimy stąd iść - powiedziałam drżącym głosem.

- Najpierw zadzwonimy po policję - odparła cicho blondynka.

Sięgnęłam do kieszeni. Była pusta.

- Zostawiłam na ławce... - jęknęłam, z trudem powstrzymując płacz.

- J-ja mam - wyszeptała Raibaru.

Trzęsącymi się palcami wystukała numer 110.

- Halo... Dzwonię z Academy High School. Ktoś... zamordował... nasze nauczycielki... - powiedziała, nie będąc już w stanie powstrzymać szlochu. - Proszę... pomóżcie...

Ścisnęłam ją za ramię, chcąc dodać otuchy.

- Jest kilku uczniów... Nie wiem co się stało z resztą... Chyba... Nie jestem pewna... - dziewczyna z trudem mogła mówić. Dusiła się łzami, jednocześnie nadal próbując być dzielną.

Delikatnie wyjęłam z jej rąk telefon.

- Boimy się, że im też coś się stało. Proszę, przyjedźcie jak najszybciej - wyszeptałam, rozglądając się. Czułam dziwne mrowienie w karku, jakby ktoś się na mnie patrzył.

Mężczyzna po drugiej stronie kazał nam się nie rozłączać. Zaczął coś do nas mówić, jednak go nie słuchałam. Skupiłam się na dźwięku dobiegającym z sąsiedniego korytarza. Niewyraźne, nieregularne odgłosy kroków przyprawiły mnie o dreszcze. Panika wprowadziła w mojej głowie zamęt. Zaczęłam szybko oddychać, a wręcz dyszeć, próbując rozluźnić zaciśniętą ze strachu krtań.

- Wszystko w porządku? Co się dzieje? - usłyszałam spokojny głos mężczyzny.

Ten spokój w jego głosie był dla mnie jak koło ratunkowe rzucone tonącemu. Złapałam się go kurczowo, próbując wypłynąć na powierzchnie, by złapać oddech.

 - Ktoś tu idzie - wycharczałam do telefonu.

- Spróbujcie się schować - polecił.

Rozglądnęłam się po pomieszczeniu. Znajdowały się w nim niewielkie szafki, pudło na rzeczy zarekwirowane uczniom oraz kilka biurek ułożone w wyspę na środku pomieszczenia. Nie widząc zbytnio wyboru, chwyciłam nadal trzęsącą się Raibaru za rękę. Starając się nie patrzeć pod nogi na wykrzywione w bólu i szoku twarze nauczycielek, pobiegłam na drugą stronę pomieszczenia. Razem z przyjaciółką weszłyśmy pod biurko.

Nie zważając na to, że moja spódniczka zaczyna nasiąkać krwią, starałam się unormować oddech. Nadal nie puszczałam ręki dziewczyny, jednak i ona najwyraźniej nie chciała tego robić. W duchu błagałam o to, abyśmy przeżyły.

Przychodziły mi do głowy również te egoistyczne, jednak zrozumiałe myśli, abym w razie czego zostawiła Raibaru i sama uciekłam. Starałam się je odgonić, jednak z marnym skutkiem. Były jak natrętne jak muchy, a ja nie miałam siły ich zgnieść.

Usłyszałam niegłośny plusk. Wstrzymałam oddech i z całej siły ścisnęłam dłoń dziewczyny. Ta zagryzła wargę, powstrzymując syk bólu.

Osoba, która najprawdopodobniej była odpowiedzialna za tą maskarę, powoli, wręcz śmiesznie wolno, przemierzała pokój. 

W pewnym momencie ujrzałam jej nogi. Każdy z nas ma obowiązek przed wejściem w głąb szkoły zmienić buty. Wszyscy mają takie same - niebieskie. Te jednak, splamione krwią, nie miały w sobie nic z tego koloru. W miejscach, w których ciecz już zaschła, przyjęły kolor brunatny, a tam gdzie krew nadal była świeża, miały czerwony, różany kolor.

Poruszyłam się, chcąc przysunąć się bliżej ścianki biurka. To był błąd. Morderca zauważył nagły ruch i natychmiast schylił się.

Zaledwie kilka centymetrów od mojej twarzy znajdowała się głowa dziewczyny z czarnymi włosami upiętymi w kucyk oraz grzywką. Znajdowała się tak blisko, że mogłam poczuć jej oddech wydobywający się z pomiędzy malinowych ust. Tego samego koloru co włosy, były jej oczy. Patrzyła na mnie z przerażającym spokojem.

Chwyciła mnie za rękę. Zdezorientowana spojrzałam na nią, nie wiedząc co ona robi. Dziewczyna wyciągnęła zza pleców rękę. Trzymała w niej coś; nie wiem co, jednak zanim się tym czymś zamachnęła i poderżnęła mi gardło, odbiło wpadające przez okno ciepłe promienie słońca, które pierwszy raz od kilku dni wyszło zza deszczowych chmur oraz przecisnęło się przez szumiące na kwietniowym wietrze liście wiśni.


⌁⌁⌁

1209 słów


One shot pisany na luźno, po prostu rano mi się nudziło i postanowiłam coś napisać.

Te "remake" one shotów nadal powstają + obecnie zajmuję się pisaniem tego czechpola, więc na kolejne rozdziały tej książki jeszcze sobie poczekacie :>

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top