krótkie momenty skupienia
Yamaguchi wyleciał z sali, jak gdyby za drzwiami stał wielki, niepozwalający mu zostać w środku magnes.
W jego życiu mogło zmienić się bardzo wiele, ale nie to, jaką nienawiścią darzył wszystkiego rodzaju egzaminy. Można by powiedzieć, że jest to doświadczenie powszechne – większość ludzi nie lubi być testowana, stresuje się, martwi i przejmuje wynikiem, ale nie, w wypadku Tadashiego było to uczucie na całkiem inną skalę. W szkole podstawowej dwukrotnie wybiegł z klasy w trakcie pierwszych trzech minut sprawdzianu, nie mogąc sobie poradzić z tym, jak głośne tykanie wiszącego na ścianie zegara miesza się w jego uszach z szumem krwi. W trakcie tygodnia egzaminów kończących liceum wymiotował dokładnie dziesięć razy, za każdym razem praktycznie samą żółcią, bo ze stresu żołądek zawiązał mu się w supeł i choć Tsukishima nawał go idiotą więcej razy niż prawdopodobnie w jakimkolwiek innym tygodniu ich znajomości, nie mógł nic przełknąć. Na studiach niewiele się zmieniło. Oczywiście potrafił zapisać cały arkusz, ale ciągle kosztowało go to więcej nerwów, niż było warte. Tym razem nie było inaczej. Przez siedemdziesiąt minut siedział w kącie z nerwowo podskakującym kolanem, mając nadzieję, że ten głupi tik nie przeszkadza innym. Jakoś zdołał udzielić odpowiedzi na prawie wszystkie zadania, choć dobrą połowę z nich musiał zapisywać kilkukrotnie, bo wątpiąca natura kazała mu w panice skreślać poprawne odpowiedzi, tylko po to, by po chwili zapisać je na nowo. Gdy postawił ostatnią kropkę, przeleciał rozkojarzonym wzrokiem po wcześniejszych zadaniach, a uświadomiwszy sobie, że i tak nie rozumie nic z tego, co napisał, zerwał się na równe nogi, oddał plik kartek wykładowcy, kłaniając się w biegu i jako pierwszy wyleciał z sali, czując na plecach wzrok innych studentów.
Przez kampus przeleciał bez jednej myśli, skupiony jedynie na stawianiu kolejnych kroków. Byle dalej, byle szybciej, byle już mieć to wszystko za sobą. Z impetem prawie wpadł na oszklone drzwi, po czym popchnął je oburącz z całej siły. Gdy postawił pierwszy krok na świeżym powietrzu, uderzyła go świadomość, że faktycznie, już po wszystkim. Wakacje. Ta myśl sparaliżowała go na moment. Przystanął więc na schodkach, gapiąc się na zalany pomarańczą zachodzącego słońca dziedziniec. Do tej pory starał się nie myśleć o lecie, wkuwając do ostatniej chwili na ten przeklęty egzamin, ale teraz trzeba było wymyślić jakiś plan działania. Ogarnęło go przerażające uczucie pustki i bezcelowości. Cały rok pędzenia za czymś ulotnym, niemal nieuchwytnym tylko po to, by teraz spędzić trzy miesiące, snując się z kąta w kąt.
Sparaliżowany tym nagłym "co robić?" odpalił papierosa. Głupi nawyk, głupi. Tsukishima w tym momencie powiedziałby, że to już żaden nawyk, tylko zwykłe uzależnienie. Ale Tsukishima w Miyagi ostatnim razem był na Nowy Rok, więc Yamaguchiego wyśmiały tylko skrzeczące na pobliskim drzewie ptaki.
Tadashi westchnął, zaciągnął się mentolowym dymem i ruszył przed siebie.
Jedno zdanie, trzy małe czynności i najlepszy opis ostatnich kilku miesięcy z jego życia.
— OJ, YAMAGUCHI!!!
Dziki wrzask przeszył powietrze, a zaraz po nim jeszcze głośniejszy krzyk ptactwa, które przerażone hałasem zerwało się do lotu. Yamaguchi rozkaszlał się, jak wtedy gdy pierwszy raz palił papierosa za szkolnym kontenerem z siostrą Tanaki. Obrócił się.
— Było tak źle, że tak szybko skończyłeś? Czy tak dobrze? — zapytał z uśmiechem So, jego znajomy z roku.
Znajomy. Yamaguchiego ciągle uderzało, że znalazł na studiach znajomych. W momencie, kiedy kończył liceum, mimo dostania się na wymarzony kierunek, czuł, że coś w jego życiu zostało na dobre stracone. Gdy pomagał Yachi i Keiowi wnosić pudła do ich nowego, malutkiego mieszkania w Tokio, i gdy pił z Hinatą ostatnie sake przed jego wylotem do Brazylii, i gdy oglądał w telewizji pierwszy mecz Kageyamy grającego teraz w krajowej reprezentacji, czuł, że w Miyagi nie ma już dla niego niczego. Wszyscy odeszli, a on został tam całkiem sam.
Oczywiście była to absolutna bzdura i Yamaguchi doskonale zdawał sobie z tego sprawę. Tak naprawdę to większość z jego znajomych została w pobliżu domu. Poza tym, nawet jeżeli byłoby inaczej, to obiektywnie dobrze sobie radził. Studia szły mu zaskakująco dobrze, właściwie to lepiej niż liceum i powoli zaczynał myśleć, że może naprawdę nie tylko skończy drugi stopień, ale też dokona tego w Tokio, co wcześniej wydało mu się niemożliwe. Jakby tego było mało, zaczął grać w uczelnianej drużynie, z której rok wcześniej odszedł starszy brat Keia, gdy obronił magisterkę. Skądinąd, można by nawet powiedzieć, że w ostatnich miesiącach zaprzyjaźnił się z Akiteru. Niedługo po rozpoczęciu roku akademickiego starszy chłopak napisał do niego. Musiał jechać służbowo do stolicy, więc przy okazji planował trochę podręczyć swojego brata. Zapytał, czy Tadashi chce jechać z nim. Oczywiście brunet się zgodził, bo bilety na pociągi były zbyt drogie, by mógł sobie pozwolić na bardzo częste odwiedzanie przyjaciół. Zresztą i tak jazda z Sendai do Tokio i następne tłuczenie się metrem przez pół miasta zabierało zbyt dużo czasu, żeby dało się to regularnie organizować, chcąc jednocześnie zaliczać kolokwia, trenować siatkówkę, dawać korepetycje młodszej siostrze Hinaty, sporadycznie wracać do rodzinnego miasteczka i prowadzić jakiekolwiek życie towarzyskie.
A no tak, życie towarzyskie.
— Sam nie wiem. Pierwsze trzy zadania wydały się proste, na trzecim zacząłem się zastanawiać, czy cokolwiek w życiu ma sens, a resztę napisałem trochę bezmyślnie. Także może być różnie.
So intensywnie pokiwał głową.
— Ja padłem na pierwszym, to jest "imię i nazwisko?" — przyznał zbyt entuzjastycznie. — No cóż, będzie poprawka. Trudno. Idziemy na piwo?
Papierosowy dym na nowo otulił Yamaguchiego. Na drzewie usiadły inne ptaki, ponownie wypełniając przestrzeń krakaniem. Świadomość kolejnego mikrokońca znowu uderzyła Tadashiego.
Pierwszy rok minął zastraszająco szybko. To zabawne, bo całe poprzednie wakacje (czytaj: kiedy myślał, że kończy się świat) był przekonany o powolnej beznadziei, jaką stać się miało jego życie. Próbował wtedy myśleć o pozytywnych aspektach tej bezdennej nudy. W końcu miał się usamodzielnić od wszystkiego, czego do tej pory kurczowo się trzymał, i tego, co napawało go lękiem. A jednak drugi semestr skończył się, zanim zdążył się obejrzeć. Ciągła walka o przeżycie w za głośnym akademiku pomieszana z walką o przeżycie w busach do rodzinnej miejscowości zabierała dużo czasu. Poza tym miesiące upłynęły mu na słuchaniu setek utworów poleconych przez Tsukkiego, który dalej w ten sposób podtrzymywał ich znajomość. Tadashi prędko zaakceptował fakt, że separacja nie zmieni sposobu pisania jego najlepszego przyjaciela i raczej dalej będą to krótkie wiadomości gęsto poprzeplatane screenami spotify'a. Zaczęli za to często rozmawiać przez telefon. Zazwyczaj wyglądało to podobnie – Tadashi dzwonił, następnie rozwiąźle wymieniał wszystkie nieszczęścia, które go danego dnia spotkały, natomiast Kei głównie milczał, co pewien czas wtrącając krótkie "mhm", "eh" i nie za rzadkie "jesteś debilem". Później zazwyczaj Yamaguchi zadawał Tsukkiemu serię pytań odnośnie jego dobrostanu, co zazwyczaj kwitowane było retorycznym pytaniem "czy jesteś moją matką?". W krótkich momentach przebłysków nadwyrężonej pewności siebie Tadashi potrafił nawet odpowiedzieć, że nie, bo matka Keia miała w dupie jego dobrobyt.
Więcej informacji na temat tego, co działo się w Tokio, dostarczała mu Hitoka. Mimo wcześniejszych obaw, że po wspólnym zamieszkaniu Tsukishima i Yachi w jakiś niesamowity sposób zawężą swoją relację i go z niej mniej lub bardziej świadomie wykluczą, okazało się, że stało się dokładnie odwrotnie. Jego przyjaźń z blondynką przeżywała prawdziwy renesans, bo jak się okazało, w przeciwieństwie do Keia, dziewczyna o wiele lepiej radziła sobie z wyrażeniem własnych myśli i uczuć, pisząc. Yamaguchi pamiętał imiona wszystkich osób, z którymi Yachi zdarzało się rozmawiać na uczelni, choć nigdy nie spotkał żadnej z nich. Po niecałym miesiącu nauczył się wszystkich członków j-popowego zespołu, o którego istnieniu nie miał wcześniej pojęcia, a dla którego Hitoka prowadziła konto na stan twitterze, gdzie co jakiś czas umieszczała narysowane na tablecie graficznym fanarty. W zamian za to dziewczyna wysyłała mu zdjęcia jego najlepszego przyjaciela, gdy ten akurat był czymś zbyt zaabsorbowany, by dostrzec, że jest fotografowany. A to Kei śpiący na wciśniętej między lodówkę a suszarkę na pranie, maleńkiej kanapie, w połowie przykryty kserówkami z notatkami na egzamin. A to Kei wyglądający przez okno z filiżanką herbaty w dłoni i spokojem wymalowanym na twarzy. A to z kolei zajęty odkurzaniem podłogi z widocznie wilgotnymi włosami i kraciastymi spodniami od piżamy na nogach. Yamaguchi uwielbiał te małe momenty uwiecznione na fotografiach. Dawały mu namiastkę tych drobnostek z życia blondyna, o których ten zwyczajnie nie wspominał, a za którymi Tadashi tęsknił całym sobą.
Krótko mówiąc, czas pędził.
Poza tym życie Yamaguchiego w Sendai też w jakiś sposób kwitło. Prawie od razu okazało się, że jego akademik znajduje się niezwykle blisko miejsca zamieszkania Sugawary, który, gdy tylko usłyszał, że młodszy kolega zaczyna studia na jego uczelni, wciągnął go w lokalną drużynę siatkówki. Przez moment Yamaguchi czuł się, jak na początku liceum, z tą różnicą, że teraz zarówno on, jak i Suga znajdowali się częściej na boisku niż ławce dla rezerwowych. Miła odmiana.
Jakoś po drodze przybłąkał się do niego So i jego koledzy, przez co Tadashi mógł naprawdę powiedzieć, że ma na uczelni znajomych. Nie spodziewał się tego. Wyobrażał sobie bardziej, że w kroczy w jakiś "tryb strusia", tylko zamiast wkładać głowę w piasek, utkwi wzrok w telefonie, czekając na kolejne wiadomości od Yachi.
Yamaguchi skrzywił się, czując palenie w ustach. Nie wiedząc kiedy, dopalił papierosa do samego filtra i teraz zamiast błogiej nikotyny, został dla niego tylko paskudny posmak siarki.
— Pewnie, chodźmy.
Obiektywnie życie było naprawdę dobre, chociaż z jakiegoś nieokreślonego powodu wszystko było nie tak.
•••••
— Zdziwiło mnie, że jesteś w Tokio bez swojego piegowatego chłopca.
Te słowa były jedynymi z pierwszych, jakie wypowiedział Kuroo Tetsurō, widząc go niedługo po przeprowadzce. Miało to miejsce niecały tydzień, odkąd zamieszkali z Yachi w nowym mieszkaniu. Dzień był słoneczny, duszny jak na późny wrzesień. Klony znowu płonęły wściekłą czerwienią, a ulicami przewijały się tłumy. Umówili się w miejscu, do którego Tsukishima z całą pewnością sam by nie zawędrował (bo za jakie grzechy miałby?), a mianowicie w jednym z tych ogromnych Starbucksów, które zawsze są przepełnione i których okna zawsze wypadają na zatłoczone chodniki, dzięki czemu siedzący przy małym, okrągłym stoliczku człowiek ściśnięty jest z jednej strony hukiem pijącego kawę tłumu a z drugiej tłumu bóg wie gdzie pędzącego i czuje się jak w piekle.
— Nie jesteśmy bliźniętami syjamskimi — odpowiedział Tsukishima, podświadomie czując migrenę, z jaką wiedział, że obudzi się następnego dnia (zawsze tak miał, gdy spędził za dużo czasu w głośnym i dusznym pomieszczeniu).
Kuroo roześmiał się.
— Mam nadzieję. Sweet home Alabama.
Promienie ostrego słońca padały prosto na twarz Keia, przez co, by w ogóle widzieć starszego chłopaka, musiał mocno mrużyć oczy. Przez parę sekund zastanawiał się, co on w ogóle robi w tej tłocznej alegorii piekła i to z tą nieśmieszną, irytującą personifikacją bruneta.
— Masz minę, jakbyś rozważał, czy szybciej uda ci się uciec przez drzwi, czy może lepiej od razu wyskoczyć przez okno — stwierdził Kuroo, opierając brodę na złożonych dłoniach. — O tak, totalnie o tym myślisz.
Blondyn wywrócił oczyma.
Tokio naprawdę go męczyło. Z jednej strony zawsze dobrze odnajdywał się w bezimiennym tłumie, gdzie nikt nie kojarzy twarzy przechodniów, ulice nigdy nie śpią, a do snu utula wpadający przez uchylone okno szmer pędzących nocą samochodów, a nie śpiew ptaków. Z drugiej zaś ilość nieustających bodźców wprowadzała go w nieustającą irytację i co rusz przynosiła ból głowy. Z utęsknieniem wspominał długie godziny spędzone na dachu z Yamaguchim. Czytanie książek pod błękitnym bezkresem, nazywanie kształtów chmur, śpiew ptaków i nawet ostry, górski wiatr, na który narzekał całe życie.
— Co ja tu robię? — zapytał tym razem na głos Tsukishima.
Dwa stoliki dalej grupka dziewcząt w wieku na oko licealnym zaczęła chichotać głośniej niż dotychczas. Jakiś metr za szybą grupka turystów postanowiła urządzić sobie sesję zdjęciową. Poziom dyskomfortu wzrastał z każdą sekundą. Tetsurō wzruszył ramionami.
— Jak to co? Pijesz przesłodzoną kawę. Cieszysz się ostatnimi sekundami wolności przed studiami. Spędzasz czas ze swoim ulubionym senpaiem. Nadganiasz stracone miesiące bez swojej ulubionej osoby — wyliczał.
— Czyli mnie — doprecyzował po kilku sekundach przerwy.
Kuroo definitywnie nie był ulubioną osobą Tsukishimy. Nie był nawet w pierwszej dziesiątce.
— A tak naprawdę to przybyłem, by udzielić ci kilku rad.
Tsukishima przełknął łyk kawy.
"Paskudna" pomyślał.
"Wszystko jest paskudne".
— Nie przypominam sobie, żebym o to prosił.
Myśli Tsukishimy bezwiednie zwróciły się ku Akiteru, który też dawał mu rady przed wyjazdem, chociaż bardziej przypominały one słowa wsparcia. Jego brat nie wpasowywał się w stereotyp starszego rodzeństwa i tak naprawdę nigdy go specjalnie nie pouczał, chyba że w kwestiach kompletnie trywialnych (ile minut piec tosty, dlaczego białe słuchawki są lepsze od czarnych, itp.). Może to przez to, że Kei zawsze zdawał się dobrze dawać sobie radę samemu, a może przez obawy, że młodszy chłopak się zrazi i zdystansuje. Jakby nie było, Akiteru nigdy nie próbował robić z siebie autorytetu.
Z Kuroo było absolutnie odwrotnie. Od samego początku go pouczał i irytował nieproszonymi komentarzami. Jednak, gdy całe życie spędza się tak jak Kei, czyli bez wskazówek ze strony otoczenia zakładającego, że zawsze podejmie się najlepszą albo przynajmniej najwygodniejszą decyzję, coś takiego może być odświeżające. I faktycznie, po krótkim okresie, gdy Tetsurō go tylko denerwował, zaczął go nie mniej denerwować, ale jednocześnie też ciekawić. Potrzebował nowych możliwości, krytyki podjętych decyzji, a nie tylko stałego przyklaskiwaniu temu, na co sam się zdecyduje. Kuroo miał po prostu tę niezwykłą zdolność ludzi z natury głupich albo genialnych, przez którą albo go to nie obchodziło, albo (jak Tsukkiemu często się wydawało) zwyczajnie nie zdawał sobie sprawy z tego, że inni nie chcą słuchać jego opinii. Chyba właśnie dlatego, mimo powiedzenia dziad gadał do obrazu, a obraz do niego ani razu, Tsukishima siedział w tym zatłoczonym Starbucksie, gotowy udzielać odpowiedzi na nieproszoną paplaninę.
— Oczywiście, że nie. Masz za duże ego — stwierdził Kuroo, szeroko się przy tym uśmiechając. — Mimo tego, z racji, iż jestem wspaniałomyślny, postanowiłem się tym z tobą podzielić.
— Kto tu ma za duże ego?
Puszczając jego uwagę mimo uszu, starszy kontynuował:
— Czy może jednak, skoro już tu jesteśmy i już przyznałem za ciebie, że desperacko potrzebujesz pomocy, chcesz o coś zapytać?
— Właściwie to tak — przyznał poważnie Tsukishima. Kuroo jakimś cudem to nie zdziwiło albo przynajmniej nie dał tego po sobie poznać. Gdy skinął głową, prosząc, by kontynuował, Kei zapytał:
— Dlaczego akurat tutaj? Ze wszystkich miejsc w Tokio, dlaczego musiał to być najbardziej zatłoczony cholerny Starbucks? To wybitnie obrzydliwe nawet jak na ciebie.
Kuroo wzruszył ramionami.
— Mieszkamy ulicę stąd. Nie chciało mi się iść nigdzie dalej.
Pierwszy raz tego dnia Tetsurō udało mu się go zdziwić. Jego wzrok automatycznie powędrował na okno, za którym nowa grupka turystów wykonywała dziwne ruchy. To nie było miejsce, na które Kuroo powinno być stać. Poza tym Kei był w mieszkaniu starszego chłopaka, gdy ten i jego ówczesny współlokator, Bokuto, zorganizowali parapetówkę. Do końca nie chciał na nią iść, ale został przekupiony możliwością przenocowania. Tylko dzięki temu był w stanie obejrzeć kilka mieszkań przed podjęciem decyzji, w której z tych klitek będą się z Yachi mieścić przez, kto wie, może najbliższe parę lat.
— Wygrałeś na loterii?
Tsukishima naprawdę rozważał taką możliwość. Były kapitan Nekomy zawsze miał cholerne szczęście, więc może nawet i to nie było takie nieprawdopodobne. Tetsurō wzruszył ramionami.
— Nie, ale Kenma ostatnio dużo streamuje GTA — odpowiedział z powagą w głosie, na co blondyn mimowolnie parsknął. Kuroo przechylił głowę. — Kiedy ty się śmiejesz, mój chłopak powoli staje się milionerem.
— W takim razie może to on powinien mi dawać rady?
Tsukishima miał rację. Kuroo naprawdę miał cholerne szczęście.
Po tej aktualizacji wiedzy na temat dobrobytu znajomych brunet wrócił do swojej klasycznej paplaniny. Poza klasyczną opowieścią o wszystkich świetnych rzeczach, jakich w ostatnim czasie dokonał Kozume, wymienił z tuzin miejsc, do których nie należy chodzić, bo a) sprzedają za drogie piwo, b) są przereklamowane ("mocne słowa jak na osobę, która wybrała Starbucksa"), c) pracuje tam osoba, z którą Tetsurō się nie lubi przez jakąś przedziwną historię, którą nie szczędził się podzielić. Poza tym wystawił recenzję wszystkim bibliotekom w stolicy (w tym temacie Tsukki mu akurat ufał, bo Kuroo, mimo bycia idiotą, był idiotą bardzo akademicko uzdolnionym). Ponadto, chłopakowi udało się wyciągnąć z Kei trochę informacji i wrażeń odnośnie nowego miejsca zamieszkania. I tak, nie wiedząc dlaczego, Tsukishima nagle opowiadał, jak Yachi nie umie robić prania bez wrzucenia jakiejś wściekle różowej rzeczy do sterty, która miała być biała, i o tym, jak prawie spalili kuchnię pierwszego dnia, bo żadne z nich nigdy nie miało wcześniej takiej kuchenki i nie umiało jej obsłużyć. Kuroo tylko pobłażliwie się uśmiechał.
— Ależ ty tęsknisz za tym swoim chłopcem — stwierdził nagle ze złośliwym uśmiechem na ustach.
W jednej chwili beztroska opuściła ciało blondyna.
— Nie mam pojęcia, o czym mówisz.
Brunet zmrużył oczy, jak osoba, która wie już wszystko na temat jakiejś sytuacji.
— Kompulsywnie sprawdzasz powiadomienia na telefonie. Nie miałeś tak.
To była prawda i Kei dobrze zdawał sobie z tego sprawę. Odkąd się wyprowadził, o wiele bardziej wisiał na telefonie, co chwilę sprawdzając, czy akurat Tadashi nie chce się z nim podzielić jakimś potokiem myśli.
— Dopiero co opowiedziałem ci, jak Hitoka zacięła się w windzie, a ty się dziwisz? Chwila nieuwagi i może się okazać, że blok płonie. Wolę wiedzieć.
Starszy pokiwał głową.
— Hmm, jak rozsądnie.
Tsukishima wiedział, że Tetsurō nie uwierzył w jego słowa nawet przez ułamek sekundy.
Rozmowa prędko wróciła na swój poprzedni tor, jednak blondyn niedługo po tym stwierdził, że musi się zbierać. Pożegnali się krótko, przy czym starszy wyraził zamiar wproszenia się do ich mieszkania w najbliższym czasie. Kei jedynie przytaknął, wiedząc, że sprzeciw nie zadziała, po czym nakazał mu pozdrowić Kenmę.
Gdy przekroczył próg tej zielonej, kapitalistycznej perły biznesowej, jego policzki ogarnął przyjemny chłód popołudniowego powietrza. Przez ostatnie kilka godzin zaczęło wiać dużo mocniej, niż wtedy gdy wychodził z domu. Na moment przymknął oczy, wyobrażając sobie, że ciągle jest środek lata i siedzi na dachu kamienicy najlepszego przyjaciela, czekając na czyste, nocne niebo i gwiazdy.
W Tokio nigdy nie widział gwiazd.
tadashi:
jak spotkanie z shitty boy'em?
Wiadomość Yamaguchiego sprawiła, że mimowolnie uśmiechnął się pod nosem.
tsukki:
wiem, gdzie iść, jakbym chciał znaleźć ludzi, którzy też chcieliby złamać mu nos
tadashi:
myślę, że nie musiałbyś daleko szukać
tadashi:
wracaj do domu - yachi pisze, że pralka wam wylała i cała łazienka jest zalana
nikt nie spodziewał się różowej inkwizycji
oficjalnie obiecuję, że za każdy miesiąc bez rozdziału jestem winna mendicante_ papieroska
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top