Rozdział 6
Janek znowu chwycił w rękę telefon.
Dzwonić? A może to za szybko? Odłożył komórkę, ale za chwilę znów ją podniósł.
Co ona ze mną robi?
W końcu wpisał numer i nacisnął przycisk, zanim zdążył się rozmyślić.
Sygnał. Janek westchnął.
Drugi. Chłopak odchrząknął i przygryzł wargę.
Po trzecim sygnale odebrała.
- Tak, słucham?
- Hej Ula, to ja, Janek.
- O, cześć. - mógł przysiąc, że się uśmiechnęła. - Co tam?
- Nic, dobrze. Myślałem, że... No wiesz yy... - Janek jąkał się niemiłosiernie. - Może byśmy... No nie wiem. Poszli gdzieś, czy coś?
Uderzył się w czoło.
Jaki ze mnie idiota - znów pomyślał.
Tymczasem Ula po drugiej stronie słuchawki zaśmiała się.
- Czy ty... - zaczęła. - właśnie zapraszasz mnie na randkę?
- Yyy... No, chyba tak.
- To słodkie - powiedziała dziewczyna. - Zgadzam się, tylko kiedy i gdzie?
- Może w sobotę? Możemy iść gdzieś... - Jan gorączkowo próbował wymyślić jakąś niebanalną propozycję.
- Gdzie?
- Hm... Zobaczysz - powiedział w końcu, a w jego głowie zaczął kiełkować nowy, dosyć skomplikowany, ale bardzo romantyczny pomysł. No, bo przecież on jest romantykiem.
- Niespodzianka? No dobrze... - zgodziła się Ula.
- To będę po ciebie w sobotę o dziewiętnastej - potwierdził. - To cześć.
- Pa - Jaś się rozłączył i uśmiechnął szeroko.
W tym samym czasie Ula wstała z łóżka i podeszła do lustra. Na jej twarzy również widniał szeroki uśmiech. Pisnęła cicho z radości i zaczęła skakać. Nagle zakręciło jej się w głowie, więc usiadła gwałtownie, tracąc obraz przed oczami. Kiedy go odzyskała, pociągnęła nosem i przetarła mokre oczy.
- Ogarnij się - powiedziała głośno. - Jakiś tam rak nic ci nie zrobi.
Tego wieczoru i następnego powtarzała te słowa jak mantrę. Wiedziała, że musi powiedzieć tacie, musiała zacząć się leczyć. Ale tak bardzo się bała, że nawet nie miała odwagi do niego zadzwonić.
*
Równo o osiemnastej w sobotę Janek był gotowy. Ubrany w odświętną koszulę z ułożonymi włosami i sperfumowaną szyją wyszedł z domu i wstąpił do kwiaciarni.
- Poproszę jedną, czerwoną różę.
- Czerwoną? Hm... Kolor miłości - dziewczyna za ladą uśmiechnęła się zalotnie.
Janek udał, że uważnie studiuje ulotkę z logo sklepu produkującego garnitury ślubne. Już więcej na niego nie spojrzała. Dał jej pieniądze i po chwili szedł zatłoczoną ulicą trzymając krwistoczerwoną róże. Kilka kobiecych spojrzeń prześlizgnęło się po jego osobie, kilka dziewczyn posłało mu szczere uśmiechy, jednak on tego nie zauważył. W myślach widział tylko jedną, rudowłosą, bladą, niską i drobną osóbkę, która zawładnęła jego sercem już na pierwszym spotkaniu. Ula pojawiała się w jego głowie na okrągło, a on czerpał z jej obrazu wszystkie szczegóły, jakie zapamiętał.
*
- Może być? - powiedziała Ula na głos patrząc w stronę lustra. Wiedziała, że nikt jej nie odpowie, przeskanowała swoje odbicie i kiwnęła głową z uznaniem. - Nie jest tak źle.
W głębi duszy czuła, że jest z nią coraz gorzej. Jej winiki krwi były koszmarne, ciągle czuła się zmęczona, ale starała się tego nie dostrzegać.
Poprawiła czarną sukienkę z wciętą talią i poszła założyć buty. Jeszcze raz przeczesała świeżo umyte i wysuszone włosy, a potem przejechała czerwoną pomadką po ustach i prysnęła się perfumami. Była gotowa, kiedy zadzwonił dzwonek.
- Cześć! - przywitała się od razu, gdy otworzyła drzwi, nawet nie patrząc kto stoi za nimi. Dopiero po chwili podniosła wzrok.
- Dz... Dzień dobry - powiedział listonosz.
Ula poczuła jak policzki zaczynają ją piec.
- Przepraszam, pomyliłam pana z kimś innym - zakryła twarz włosami patrząc się w podłogę. - Są do mnie jakieś listy?
- Tak są, proszę - wręczył jej plik białych kopert i wycofał się na klatkę schodową. - Do widzenia.
Dziewczyna zamknęła drzwi i skarciła siebie za głupie zachowanie. Co ten listonosz sobie teraz o niej pomyśli? Pokręciła głową i podskoczyła z przestraszenia.
Dzwonek. Jest dziewiętnasta.
Pobiegła otworzyć, tym razem upewniła się kto to i uśmiechnęła grzecznie na widok swojej sąsiadki.
- Dzień dobry - powiedziała kobieta. - Był może u ciebie listonosz? Mam chyba twoje listy, to znaczy, że ty masz moje, kochana.
Uśmiechnęła się i Ula dostrzegła zmarszczki oplatające jej kąciki oczu. Odwróciła się i spojrzała zdziwiona na listy.
- A. Tak faktycznie mam pani listy. Nie zauważyłam, przepraszam.
- Listonosz musiał się pomylić. Nic nie szkodzi - oddała Uli jej własność i wzięła swoje koperty, a potem zmierzyła długowłosą wzrokiem.
- Czekasz na kogoś. Chłopak?
- N... Nie. Przyjaciel.
- Ach, tak. To tak to się teraz nazywa.
Uli znów spłonęły policzki.
- No dobrze - zaczęła kobieta. - Pójdę już i przepraszam za najście. Miłego wieczoru - rzuciła na odchodne i uśmiechnęła się pod nosem.
- Dziękujemy - odezwał się głos. Janek. Stał na schodach przy ścianie, Ula dopiero teraz go zauważyła.
Uśmiechnęła się na powitanie i kiwnęła głową. Jaś podszedł do niej trzymając coś za plecami. Jej sąsiadka również uśmiechnęła się, puściła im oczko i zniknęła w swoim mieszkaniu.
- No hej - odezwali się w tym samym czasie.
Wybuchnęli śmiechem. Jaś dał dziewczynie różę.
- Jeju, dzięki - Ula zarumieiła się - Nie musiałeś. Poczekaj wezmę tylko torebkę i wstawię różę do wazonu.
Wróciła do mieszkania, przejrzała się dyskretnie w lustrze, włożyła kwiat do białego wazonu w przedpokoju, wzięła torebkę i szybko wróciła do Janka.
- Możemy już iść?
- Jasne - przytaknął.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top