5

Siadłam pod drzewem i patrzyłam ma chmurki,  które leciutko szykowały po zabrudzobym niebie.

Byłam na siebie zła,  mogłam mu powiedziec ze czuje sie nie zręcznie,  a nie uciekać jak popaprana,  jestem,  cóż głupia.

Wsadziłam z przyzwyczajenia rękę do kieszeni, ale od razu ją wyjęłam,  bo poczułam ból.

-Fuck - warknęłam pod nosem i spojrzałam na mój kciuk...krwawił - Jasna cholera,  czemu tylko ja mam takie wypadki!?

Wsunęłam,  tym razem powoli,  ręke do kieszeni i wyjęłam narzędzie tortur.  Był to mały,  ale bardzo ostry scyzoryk.  Czemu ja nigdy nie sprawdzam spodni w których już chodziłam,  tylko rzucam do prania,  a potem do szafy?  Brawo Cassie,  brawo.

Rozejrzałam się do okoła,  nikogo,  ani nic nie widziałam,  to chyba dobrze,  jak na moje wypadki.  Nagle usłyszałam przeraźliwe wycie... wilka.
Szybko,  wdrapałam się na drzewo,  umiem chodzić po drzewach,  dzięki mojej siostrze Coralina'e. 

-Ona tu jest alfo - powiedział gruby głosik - Musi tutaj być.

-Zamknij pysk Karl,  jeszcze ty mnie będziesz wkurwiał -warknął drugi,  jego głos był straszny,  ponury i okropny,  ale jednocześnie inny  - Znajdziemy ją,  prędzej, czy później,  znamy jej zapach,  więc mamy ją w garści.

- Albo,  ona tu musi być,  tu jest bardzo mocny zapach - przekonywał Karl - Nie może być gdzie indziej.

-Wiem - walnął - Ale... Nie ma jej,  zobaczył bym ją.  Chodź,  pójdziemy prosto.

-Albo - odezwał się - Jeśli będziemy ją mieć,  będziemy najsilniejszą watachą w całym NY.

-Karl,  zamknij pysk!  - krzyknął - Wiem o tym wszystkim,  nie dołuj mnie jeszcze bardziej!

- A czemu nie napadniemy na nich od razu?  - wzdychnął Karl

-Jesteś pojebany!  - przyszpilił go do drzewa - To jest jedna z silniejszych watach,  wystarczy że wejdziemy na teren i coś zniszczymy i nie żyjemy idioto,  to trzeba sposobem,  nią,  tą dziewczyną!

-Do... bra tylko nie duś mnie - sapnął,  a tamten go puścił.

Kiedy odeszli już dalej,  szybko pobiegłam do watachy,  wpadłam jak burza na salę balową i pobiegłam do ojca,  jego przyjaciela i mojego mate.

-Tato - sapnęłam - Oni tu są!

-Kto - zdziwił się - Chodź na górę.  Zaraz wracamy!

Poszliśmy do gabinetu ojca,  siadłam na Pufie,  a ten dał mi szklankę ,  gazowanej wody.

- Kto tu jest?  - zapytał zdziwiony - Mów Cassie!

-Jakieś dwa wilki,  alfa i chyba beta - wysapałam - Karl, nie wiem jak ma ten drugi,  chcą zniszczyć watache,  jakimś sposobem...

Opowiedziałam resztę tacie,  ten przeraził się lekko, nie wiem czemu,  ale kazał mi wrócić do sali balowej,  aby nie było zamieszania....

Hejka buraczki
Wróciłam,  brak weny i wgl,  różne problemy,  ale jestem  ;')
Spróbuję się poprawić.

Papatki ❤📖

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top