4
Wstałam rano, z wielkim wyrzutem. Nie chciałam iść na to spotkanie...
Cudem wyszłam z łóżka i podpełzłam do łazienki. Weszłam do środka i weszłam pod prysznic.
Kropelki wody spływały spowodnie po moim suchym ciele, które już za chwilę miało być mokre, woda koiła moje nerwy i pomagała mi się uspokoić.
-Niczego nie spieprzysz - powiedziałam sama do siebie, szorując swoje ciało gąbką.
Chwile potem wyszłam z pod prysznica, owinęłam swoje ciało ręcznikiem i wysuszyłam włosy. Do ręki wzięłam szczoteczkę do zębów i dokładnie je wyszorowałam.
Wyszłam z łazienki i podeszłam do szafy.
Nie będę się jakoś specjalnie stroić, może i lubię sukienki, ale tylko te letnie. Ubrałam białą koszulę, czarne jeansy i adidasy. Wszystko wyglądało całkiem dobrze.
Nagle do pokoju wpadła mama.
-Gdzie ty sie podziewasz? - zapytała zdziwiona - Dopiero się ubrałaś!?
-No tak? - zdziwiłam się - A co?
- Dziewczyno masz pięć minut! - warknęła - I w co ty się ubrałaś!?
-W ubrania - wzruszyłam ramionami - Jeśli mają mnie polubić, to taką jaką jestem, a nie taką jaką udaję.
-Niech ci będzie - poprawiła mi kołnierzyk - Tylko proszę, nie narób mi wstydu.
-Wiem mamo... -jęknęłam - No więc lecę, papa...
-A włosy? - zatrzymała mnie - Siadaj na fotelu, szybko ci je zrobię.
Siadłam na fotelu, mama chwyciła szczotkę do włosów, która leżała na mojej toaletcę i mnie uczesała. Miałam lekko kręcone końcówki włosów.
-Leć - mówi szybko i całuje mnie w polik.
Schodzę na dół i wybieram z domu, muszę w kilka minut dotrzeć do watahy i wpaść do sali balowej. Jak najszybciej starałam się to zrobić, czas gonił mnie nie ubłaganie, a drogi było malutko. W końcu wpadłam do watahy i weszłam przez wielkie drzwi do sali balowej. Nie którzy tańczyli, inni pili, lub spoczywali posiłki, a jeszcze inni rozmawiali z innymi. Ukradkiem wdrapałam się do środka i szukałam mojego taty.
-Tato - uśmiechnełam się, gdy tylko go znalazłam - Dzień dobry - powiedziałam do wysokiego mężczyzny stojącego obok niego.
Był rudy, miał zarost, uśmiech na twarzy, błękitne oczy, małe wąskie ustka, ubrany był w gustowny garnitur, a uśmiech nie schodził mu z twarzy.
-Witaj - powiedział ciepłym głosem - Ty jesteś zapewnie Cassie Moon?
-Zgadza się - uśmiechnełam się szeroko, ukazując swoje zęby - A pan to? Jeśli można spytać oczywiście.
-Tak tak - zaśmiał się - Jestem Joy, a to mój syn Acze - odwrócił się do tyłu i ruchem ręki zawołał chłopaka.
Był blondynem, tak samo miał gustowny garnitur, lekki uśmiech i piękne błyszczące czarne oczy...
-Moja - ryknął i podbiegł do mnie, chwycił mnie w pasie i przytulił.
Moje oczy naturalnie zmieniły kolekko ze zdziwienia wyglądały jak pięć złoty. Naturalnie przypuszczałam że kiedyś go znajdę, lecz tak szybko?!
- No to śmieszna sprawa - zaśmiał się mój tata - Cieszę się bardzo, moja córka ma mate!
- Haha - zaśmiał się Joy - Nawet nie wiesz jak ja się cieszę! To my was zostawimy .
Podniosłam wzrok aby ujrzeć jego oczy, nadal trzymał mnie w swoich ramionach i chyba nie zamierzał puścić. Niemal w sekundzie spostrzegałam że cała sala bije brawo, klaszcze, albo gwiżdże .
- Może pójdziemy coś zjeść... - rzuciłam pomysł - Em... Acze?
-Możemy - powiedział mi do ucha - Ale potem pójdziemy do ogrodu, co ty na to?
- Tak tak - wzdychnęłam - Albo wiesz, nie jestem głodna...
-Nie żartuj - pogłaskał moje plecy, a ja się spięłam - Wiem że jesteś.
-Em... Zaraz wrócę - próbowałam wymyślić wymówkę, aby wyrwać się z tego miejsca - Idę do toalety.
-Dobrze skarbie - uśmiechnął się lekko -tylko zaraz wracaj.
Momentalnie wyszłam z pomieszczenia i pobiegłam do lasu, chciałam być jak najdalej od niego, to się dzieje za szybko... On wszystko zaczął za szybko, dla mnie to jest inne, dziwne, nowe i... Chce to poznać powoli...
Hejcia buraczki!
Jak widzicie jest rodział, jest impreza... A ja idę spać 💤
Więc rodział za tydzień, a w weekend postaram się też coś napisać, ale zobaczymy jak to wyjdzie.
Papatki❤📖
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top