Rozdział 9 Same problemy
W tym rozdziale będzie, o tym, co działo się z resztą grupy, w czasie, o którym było, w opowieściach Matta i Alex.
Z perspektywy Luke' a
Profesor miał rację, że trzeba wydobyć się z fatalnej atmosfery, w którą wszyscy wpadliśmy, a przynajmniej trochę od niej odpocząć. Nabranie dystansu, nowego oddechu, z pewnością pomogłoby nam, lepiej stawić czoło, naszym problemom oraz po prostu, poprawić sobie, fatalne samopoczucie. Od razu jednak spodziewałem się, że to, raczej, możliwe tylko w marzeniach, czy w idealistycznych wizjach. Nie podzieliłem się moimi obawami z nikim, nawet z przyjaciółmi, mało tego; sam, próbowałem je od siebie odsuwać. Poddałem się, nasuwającej mi się myśli, że warto spróbować. Zacząłem, według niej postępować. Z czasem miało się jednak okazać, że doskonały świat, a choćby jego małe przebłyski, są daleko i to tak, że nawet nie znamy drogi, która tam prowadzi. Poszedłem do sklepu, ale bardziej niż robić zakupy, chciałem trochę pogadać z Tomem, z jednym z kasjerów, który był moim kolegą. Jakoś za nim zatęskniłem. Poszedłem zatem do tego sklepu, a tam... awantura jak w saloonie. A urządził ją... nie kto inny, jak pierwszy stróż moralności i porządku- Frank Marczak. Pieklil się właśnie z Tommym. Nie wychwyciłem zbyt wielu szczegółów, bo trafiłem na sam koniec kłótni, a właściwie wybuchu gniewu Franka, który urządzał, jeden wielki wrzask. Cały poczerwieniał, trząsł się ze złości, ale widać było, że ta wściekłość go nie obezwładnia, ale motywuje do tego by krzyczeć; głośniej, więcej i szybciej. Wchodząc , usłyszałem, jak się drze:
- Ja ci zaufałem, a ty tak mi odpłacasz?! Bądż tu dobry, okaż chwilę słabości. Zaufałem, jakby mnie na chwilę zamroczyło, jakbym zapomniał, że dookoła; sami złodzieje, degeneraci i odmieńcy. Ale koniec z tym! Tu, jeszcze będzie porządek! Najgłupsze, co można w tych czasach zrobić, to zaufać człowiekowi.
Na to Tommy, który do tej pory słuchał, chwilami sprawiał wrażenie smutnego, chwilami znudzonego, kiedy indziej znów nabierał powietrza, by coś powiedzieć, ale rezygnowal, nie chcąc jeszcze bardziej, rozwścieczać, Marczaka:
- Pan, przecież też jest człowiekiem; no, nie.
Ale Marczak, spojrzał na niego z taką wyższością , tak poniżającym wzrokiem, że Tom i wszyscy, z nas, którzy tam byli , poczuli się w jednym momencie, znacznie gorzej. Marczak poszedł, a ja pytam Toma:
- Co to bylo? Co tu się stało?
- Słuchaj, to jest cholerny człowiek, umie zwalić z nóg.
- Kto? Udawałem, że nie słyszałem, awantury, zrobionej mu przed chwilą.
- Jak to kto? Nie słyszałeś, jak Marczak, się tu darł? Nie znasz go?! Czasami jest jak drapieżnik, który szuka ofiary, jak pojawi się jakiś cień słabości, czy coś, co on choćby za nią uzna, koniec. Sunie, jak czołg opancerzony!
- A czym rozsierdziłeś ten czołg, Tom- zapytałem
-Przyczepił się, że za wolno podliczam. Po prostu jaśnie panu, znudziło się czekać, tak jak czekają wszyscy. Nie mam silników w nogach i rękach, do tej pory też nikt nie narzekał, na działanie kasy. Nawet Marczak.
-Nie wiesz- odpowiedziałem- teraz dostał nowej energii, razem ze swoją grupą, będzie ścigał, każdy występek i nieporządek!
-Aj, Luke, tobie zawsze jest do śmiechu. Gdybym cię dobrze nie znał, zastanawiałbym się, czy jesteś, jakby to powiedzieć... w pełni władz umysłowych.
- Nie masz się nad czym zastanawiać, ja nie podlegam żadnej władzy- powiedziałem i parsknąłem śmiechem, na co Tom, pokręcił tylko głową. Gdyby jednak, mógł zajrzeć do mojej głowy, znalazłby w niej, liczne obawy, przed Marczakiem i jego grupą. Mojemu otoczeniu, wolałem jednak, pokazywać swój śmiech, niż strach.
Z perspektywy Profesora
Stosowanie się do mojej własnej rady, szło mi wyjątkowo opornie. Nie chodzi, już nawet o Marczaka, chociaż czułem, że i on, się pojawi (i nie myliłem się). Atmosfera w domu, była chora, rodzice cały czas, o coś się mnie czepiali, lub czegoś ode mnie chcieli. Wyjątkowo dopasowana para, ale w znaczeniu, że łatwo, znajdują sobie, wspólnego wroga, (no, wroga, to może, mimo wszystko, za mocno powiedziane: jeden obiekt ataków, którym zwykle, jestem ja). Teraz, był właśnie okres, "głównego natarcia". Oni, tj. moi starzy, bardzo łatwo się nakręcają, wystarczy jedna drobna rzecz, która się im nie spodoba, by wywołać, długotrwałą, zmiatającą wszystko lawinę. W końcu, przywalony, miotanymi przez nich kamieniami i śniegiem, poszedłem spać, czy raczej; próbować zasnąć. Przez całą noc bowiem, działo się coś niedobrego, z drzwiami do mojego pokoju.Była to jedna, jak mi się, początkowo wydawało, całkiem normalna, rzecz: drzwi się otwierały. Kiedy zdarzyło się to pierwszy raz w nocy, spojrzałem, w ich kierunku, z wyczekiwaniem, że to któryś z rodziców, jeszcze czegoś chce, ale o dziwo, nikogo nie było. Zamknąłem drzwi i położyłem się. Po, może, pięciu minutach, znów to samo. Teraz się przestraszyłem nie na żarty. Kompletna ciemność, drzwi się otwierają, nikt nie wchodzi, a przynajmniej nikogo nie widać. Nie wierzę w duchy, ale czy człowiek może mieć pewność? Oczywiście, myślałem sobie, to, że duchy chce mnie nastraszyć, rozzłościć, czy choćby odwiedzić, jest, najmniej sensownym, wyjaśnieniem całej sprawy. Postanowiłem, że na drugi dzień, sprowadzę fachowca, by coś zrobił z tymi drzwiami. Chyba, że to faktycznie duchy, wchodziły i wychodziły przez nie, przez całą noc, do mojego pokoju. Cdn.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top