Rozdział7 Skutki posłuchania profesora

Kiedy wracałem do domu, z naszego spotkania, wciąż dźwięczało mi w uszach, to, co powiedział Profesor.Moje myśli były niepoukładane i niespokojne, jak rwący potok.Nie mogłem przestać myśleć o bandzie Marczaka i o paradoksalnej radzie Profesora, który widząc, że jak określił to Luke; Marczak, zaczyna "zjadać wszystko, co mamy najlepsze", czyli odbierać nam radość życia, a nawet spędzać sen z powiek, wskazał, byśmy przestali się na razie zajmować, a nawet myśleć o całej sprawie i powrócili do zwykłego trybu życia, przede wszystkim, po to by nic z niego nie tracić i nabrać dystansu do sprawy, który dodałby nam nowej energii, by później, zacząć ją, rozwiązywać.Takie były "rady Profesora", i wszyscy (nie bez zawahań), uznaliśmy, że to, na ten moment, najlepsze, propozycje.Byliśmy grupą przyjaciół, bez ukształtowanej, pozycji, jednoznacznego lidera.Jednak zdarzało się czasem, (tak jak np. teraz), że ktoś z nas, przejmował inicjatywę, i by tak, patetycznie powiedzieć; "wskazywał drogę reszcie".W jakimś sensie przypominało to, zwyczaj praktykowany na zebraniach Kwakrów, którzy potrafią na nich, bardzo długo milczeć, by w końcu, wysłuchać z szacunkiem, przesłania, kogoś "napełnionego Duchem".Cóż było robić, nikt z nas nie wymyślił niczego mądrzejszego, niż Profesor (noblesse oblige:), więc postanowiliśmy, go posłuchać.Z takim przekonaniem, dotarłem do domu.Jak często o tej porze, był on prawie całkiem pusty.Krzątały się po nim subtelnie, jedynie moje dwa koty: Ambrose i Wilson.Postanowiłem coś ugotować (posiadam taką dziwną, umiejętność, rozwiniętą w dość wysokim stopniu, jest to, w jakimś sensie moje hobby, chociaż mam wiele, większych i ciekawszych zamiłowań).Kiedyś nauczyłem się gotować; częściowo z nudów, a częściowo w akcie desperacji: w moim otoczeniu brakowało bowiem, choćby przeciętnych kucharzy, co zaczynało, doprowadzać mnie do szału.Szykowałem wtedy, jak pamiętam, jakieś wykwintne, danie, w co włożyłem wiele starań.Stawiałem właśnie moje dzieło na kuchence, kiedy do domu, wpadła jak grom z jasnego nieba, Alex.Wskoczyła mi na plecy i zasłoniła mi oczy dłońmi, zanim zdążyłem postawić garnek, tak, że zaskoczony, jej nagłym atakiem, wylałem, wszystko na kuchenkę. Przed wybuchem, uratowało nas tylko to, że zdołałem błyskawicznie, zakręcić gaz.Nie wytrzymałem:
-Kurwa, Alex co ty wyprawiasz, wysadzisz nas w powietrze!
A ona spokojnie, lecz bardzo ponętnie, odpowiedziała:
-Nie przyszłam tu, po to by doprowadzić do eksplozji domu, tylko ciebie.
I okazało się, że na prawdę dobrze wie, co robić by wywołać we mnie spokój o losy domu i zmieszanie, związane z tym, co się stanie ze mną.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top