Rozdział 5Podchody
Do poprzedniego rozdziału, wkradł się błąd.Prawidłowa nazwa nieszczęsnej grupy Marczaka i jego koleżków, to: Zespół ds. utrzymania ładu i bezpieczeństwa.Przepraszam Czytelników, za tę pomyłkę w poprzednim rozdziale i za wszystkie inne, które mi się pewnie przydarzą jeszcze nie raz.Na swoje usprawiedliwienie, mam, to, że jestem człowiekiem, a człowiek jest istotą omylną;)
Siedzieliśmy wszyscy w naszym "gnieździe", które, po poprzednich wypadkach, przynajmniej na razie, było znowu miejscem kameralnym i zajmowanym jedynie przez nas.Tym razem jednak, nawet tu, nie mogliśmy sobie pozwolić na słodką beztroskę i folgowanie swoim egoistycznym, czy w najlepszym razie, przjacielskim instynktom.Nie mogliśmy przestać trapić się nowymi planami Marczaka i jego kumpli, którzy to, mając poparcie wszystkich lokalnych tuzów, byli coraz bliżej doprowadzenia do sytuacji, w której nasze miasteczko byłoby pilnie strzeżoną, hermetycznie zamkniętą, pancerną twierdzą.Trwała burza mózgów, jednak mimo, że wszyscy mieliśmy coś do powiedzenia na ten temat, z naszych słów, przebijała bezradność, a najbardziej chyba z tego, co mówił Profesor
-Słuchajcie, ja się ich po prostu boję.Są jak psy spuszczone z łańcuchów; mogą robić wszystko, co chcą, a to nie są pudelki o przyjaznych zamiarach.
Brian starał się uspokajać nasze, i chyba też swoje emocje:
-Na razie jest spokojnie, nic takiego nie robią.
Odpowiedziałem mu na to:
-Na razie nie mają się do kogo przyczepić, ani czego zepsuć...
Tu wtrącił się profesor
- Ale już zaczynają wszędzie węszyć, już widziałem parę razy, jak chodzili i szukali jakichś "odchyłów", jak to nazywają
-No to już się zaczyna- kontynuowałem- a podobno na razie mieli się wstrzymać "z pilnowaniem porządku i zaprowadzaniem ładu moralnego", bo są bardzo zajęci z załatwianiem formalności, w związku z tym, że dopiero zaczynają...
-Dopiero zaczynają, a już sobie radzą i to jest najgorsze, bo jaki początek taka cała reszta.
Stwierdził profesor, który lubił często filozofować i robił to nawet w takich sytuacjach: gdy naszemu miastu groziło, że stanie się ono sterylnym, bezwolnym, by nie powiedzieć: niewolniczym miejscem panowania Marczaka i jego zgrai mających wszelkie pełnomocnictwa stróżow moralności.
-Oni tu na nic nikomu nie pozwolą.
Profesor, widział przyszłość w bardzo ciemnych barwach.
-Akurat będę się ich o co pytał i ich słuchał.Niech spierdalają jak najdalej ze swoimi nakazami, zakazami i pojebaństwami!
Luke, zawsze potrafił rozładować napięcie.
-Ale oni mogą zrobić wiele, czy tego chcemy, czy nie.- stwierdziła moja dziewczyna Alex.Najgorsze wydawało mi się, że to właśnie ona powiedziała, najbystrzejsza z nas ( bez urazy wobec Profesora),która zawsze wiedziała, jak rozwiązywać problemy (zawsze, ale nie tym razem), i zawsze wyczuwała, co się święci.Wszyscy wiedzieliśmy, że jej "detektor nieszczęśliwych wypadków" i tym razem nie zawodzi...
O
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top