Rozdział 2 Po i przed

Jestem wzruszony i wdzięczny wszystkim Czytelnikom za łaskawe spojrzenie na to opowiadanie.Mam nadzieję, że rozdział, który zaraz się zacznie, będzie dla nich, choć w jakiejś mierze miły w odbiorze.
Rano obudziłem się w idealnie wysprzątanym domu, z dokumentnie zagraconą po wczorajszej imprezie głową. Gdyby można było ustanowić rekord Guinnes' a w kategorii: dom najszybciej i najdokładniej wysprzątany po hucznej imprezie przed powrotem starych, mnie i moim kumplom by się to udało.Kiedy patrzyłem jak wygląda dom i przypominałem sobie jego stan po naszej wczorajszej zabawie, zyskałem, co do tego pewność. Był późny sobotni poranek, kiedy wszedłem do kuchni. Rodzice byli już po śniadaniu.Mój ojciec, John Stevens, jak w większość weekendowych poranków siedział w fotelu czytając sobotnie gazety, a mama; Claire, pielęgnowała w tym czasie swoje ukochane rośliny. Clyde, jak usłyszałem od rodziców, wyszedł gdzieś jeszcze przed śniadaniem.Ja nie mogłem przestać myśleć o dwóch sprawach; obie o dziwo tworzyły razem dość przyjemny obrazek : pierwszą z nich było to, jak Alex wczoraj załatwiła Clyde 'a.Prawdziwe mistrzostwo świat a, jest nasze dzięki niej ! Po drugie cieszyłem się już, a jednocześnie oczekiwałem z jakimś dziwnym napięciem, czy też niepokojem, na spotkanie z kolegami w naszym "gnieździe".Było to miejsce wybrane przez nas, do odbywania naszych potajemnych spotkań, znane tylko nam, gdzie mogliśmy czuć się naprawdę swobodnie i robić, to, co chcieliśmy.Spotykaliśmy się tam prawie codziennie, o ustalonych wcześniej godzinach, ale z oczywistych względów spotkania te były zawsze najdłuższe i najmilsze w weekendy.Wychodziliśmy zwykle z domu niezauważeni ( rodzice większości z nas nie mają zegarków w głowach, patrzą z przymrużeniem oka na nasze dłuższe nieobecności, nie kontrolują co za nimi stoi, to się akurat bardzo chwali, inna sprawa, że znając ich trzeba stwierdzić, że gdyby nas monitorowali podczas tych absencji w domu, często otarliby się o zawał serca spowodowany przerażeniem, że mówiąc delikatnie; niekiedy nie wszystkie dyktowane nam reguły są należycie przestrzegane.Czasami też wychodząc, kiedy nie wytrzymali bez wypytania nas o szczególy planów na najbliższą przyszłość, wciskało się jakiś w miarę przekonujący kit.Zatem i tym razem nadeszła pora podobnego wyjścia, jak zwykle w sobotę, obyło się bez "formalnej odprawy" ze strony rodziców.Kiedy przyszedłem na miejsce, okazało się, że dotarłem jako ostatni.Na miejscu byli już wszyscy oczekiwani: Jerry, przezywany przez nas Profesorem, nie tyle ze względu na trącające myszką imię, co w związku z jego niezwykłym wygadaniem i faktycznie rozległą wiedzą na praktycznie każdy temat ( przynajmniej nam wydaje się, że ją posiada, jeśli roztacza wokół siebie taką aurę to znaczy, że jest pyszałkowaty, ale też wie jak osiągać to czego chce czyli jest bystry).Wygląda dość niepozornie, dość niewysoki ale nie bardzo mały, chudy, ale nie jakoś katastrofalnie,najciekawszym fenomenem są jego włosy, bo nikt nie potrafi jednoznacznie określić ich koloru, czasami w żartach nazywamy go mysim, ale jaki jest naorawdę, nikt nie wie Luke: oficjalnie nieokreślany żadnym pseudonimem; ale ja już od dawna, w myślach nazywam go błazen; ze względu na jego raz bardziej, a raz mniej udane, lecz nigdy go nie odstępujące poczucie humoru.Jego wzrost można umownie nazwać średnio-wyższym, z określeniem koloru włosów nie ma żadnego problemu, bo nie ma też włosów na jakie głowie Brian, też przywoływany tylko z imienia, z usposobienia podobny do Profesora, lecz różniący się od niego tym, że jest po prostu zapiekłym matematykiem; miłośnikiem nauki, której wszyscy poza nim serdecznie nie cierpimy, a Profesor to omnibus, on oczywiście, jak sam tytuł wskazuje, z matematyką, jak i ze wszystkim innym w szkole i w życiu daje sobie radę.Brian jest z nasnajwyższy wzrostem, nosi też okulary i jest szatynem.Na miejscu byli już także Mike, Dann, Max i Lisa. Oni wszyscy mówili dziś chórem o tylko jednej rzeczy: o tym czego na wczorajszej imprezie dokonała Alex.Rozmowa była prowadzona w bardzo emocjonalny sposób,widać było podekscytowanie i ogólny świetny nastrój już miałem dołączać do dyskusji i powoli zaczynającego się świętowania, kiedy nagle:
-Skurwysyn!
-Kociarz
; z ulicy zaczęły dobiegać dzikie krzyki: co tam się dzieje- zapytał Luke, wszyscy pobiegliśmy sprawdzić.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top