Upadek Królestwa Elfów - Wielki Zabójca Smoków 3/3
Kątem oka dostrzegł jak Lasar rozsiada się wygodnie na trawie, oparty plecami o barierę. Podziwiał jego odwagę, a może też trochę głupotę. Sam nigdy nie odważyłby się dotknąć niewiadomego pochodzenia niewidzialnej ściany. Bo co jeśli ta mogłaby być niebezpieczna przy dłuższym kontakcie ze skórą?
Machnął ręką, upominając się, że nie powinien oceniać towarzysza. Mag ognia był najsilniejszą osobą jaką kiedykolwiek spotkał, a sama myśl, iż ten czeka tuż przy granicy dodawała Aureriusowi otuchy, nawet jeśli niebawem będzie dzielił ich spory dystans.
Przyspieszył kroku, rozglądając się uważnie po lesie. Niebawem powinien dostrzec pierwsze oznaki cywilizacji i elfickiej kultury. Po przejściu kilkuset metrów dostrzegł pierwsze budynki rozmieszczone pomiędzy drzewami, tak, by żadnego nie uszkodzić. Nietypowa konstrukcja wiła się pomiędzy pniami, przypominając bardziej kryty labirynt niż mieszkanie. Co rusz napotykał podobne przyjazne naturze i jednocześnie niezbyt wygodne w użytku domy. Abominacje elfickiej architektury w końcu ustąpiły miejskim zalążkom, z każdym kilometrem przekształcającymi się w coraz to piękniejsze centrum królestwa. Rynek jak zawsze tętnił życiem. Mieszkańcy w ferworze codziennych obowiązków krzątali się po alejkach, próbując nabyć wszystkie potrzebne im na dziś produkty, fechmistrzowie przyjmowali klientów chętnych by skorzystać z ich usług, a gdzieniegdzie dało się dostrzec pilnujących porządku strażników. Ci ostatni przeważnie nie mieli nic do roboty, więc leniwie kszątali się po wyłożonymi kolorową kostką ulicach.
Aurerius chłonął woń świeżych wypieków ulatujących z okoliczej piekarni. Chętnie zrobiłby krótką przerwę na szybki posiłek, lecz poczucie obowiązku wobec Lasara nie pozwalało mu się zatrzymać. Wziął ostatni głęboki wdech, ciesząc się panujących w kraju dobrobytem, po czym ruszył w stronę królewskiego zamku. Pałac również robił wrażenie. Otoczona murem monstrualna konstrukcja pełna zdobionych wież górowała nawet nad najwyższymi budynkami w mieście. Każdy, nawet najmniejszy kamień w obrębie muru był skrupulatnie wyczyszczony, byleby prezentować się jak najlepiej. Zresztą, zamiast niego równie dobrze sprawdziłoby się ogrodzenie z słoneczników. Nikt nieproszony nie próbował wejść na teren pałacu bez pozwolenia. Mimo to, na zbliżającego się Aureriusa czekało czterech wartowników.
Były książę uznał w duchu logikę elfickich strażników, którzy w opozycji do gwardzistów w Hexalii sprawdzali przybyszy na zewnątrz, a dopiero później pozwalali im przejść przez bramę. Choć z drugiej strony samotny podróżnik nie stanowił większego zagrożenia dla grupy żołnierzy. Przynajmniej podróżnik jak on, taki Lasar to już nieco inna sprawa.
— Witaj Henry! — zawołał do jednego z wartowników, którego szczęśliwie rozpoznał. Skoro skojarzył twarz, a nawet imię pilnującego wejścia żołnierza, ten bez wątpienia już był świadomy kto zmierzał w jego kierunku. — Wpuścisz mnie?
— Oczywiście! — Henry uniósł lewą rękę, dając tym sygnał żołnierzom na wieży. Po chwili żelazna brama zaczęła się unosić. — Długo panicza nie było.
— Miałem sporo rzeczy do załatwienia — odparł rozpromieniony Aurerius, grzecznie czekając aż strażnik zaprowadzi go do królewskiej komnaty. Oczywiście mógł zignorować przepisy bez najmniejszych konsekwecji, wszak jeszcze niedawno był księciem, jednakże chciał zachować się odpowiednio wobec gwardzistów. Zresztą, status byłego księcia niedługo ustąpi miejsca tytułowi króla. Sympatia wojska zdecydowanie mu się przyda.
Ku jego zdziwieniu Henry nie przywołał podwładnych, a sam ruszył do bramy.
— Jakich to rzeczy? — zagadnął, widząc jak były książę dorównał mu kroku.
Aurerius uśmiechnął się tajemniczo.
— A, takich tam... Głupotek.
Strażnik otaksował go wzrokiem z góry na dół. Szybko ocenił, że owe "głupotki" w rzeczywistości nie zasługują na swoje miano. Choć książę próbował wyglądać dumnie i prezentować się godnie jak na członka królewskiego rodu, jego zazwyczaj dostojny chód teraz przypominał bardziej krok dziecka próbującego udowodnić przed rodzicami, że upadek ze schodów z własnej głupoty wcale nie boli. Z każdym krokiem Aurerius lekko zginał się, jakby oberwał obuchem w brzuch. Lewą dłoń miał całą w bandażach, a większość palców wymagała drewnianego usztywnienia. Zresztą, sama jego twarz zdradzała oznaki trudnych przejść. Blady i wychudzony ledwo trzymał się na nogach, choć usilnie próbował to ukryć. A może sam przeceniał swój stan zdrowia. Tego Henry stwierdzić jednak nie potrafił.
— Te głupotki mocno cię obiły — stwierdził.
Aurerius zawahał się przed odpowiedzią. Nie było sensu czegokolwiek udawać, ani tym bardziej wyjaśniać. Dobrze znał prędkość w jakiej rozchodzą się zamkowe plotki. Ledwie zakończy rozmowę z ojcem, a już każdy zacznie szeptać między sobą o jego powrocie, a cała reszta i tak niebawem miała ujrzeć światło dzienne.
— Nie ważne. — Machnął ręką zbywając temat. — Powiedz mi lepiej dokąd zmierzamy. Cóż to niezwykle interesującego porabia właśnie mój ojciec?
Henry mruknął coś nie zrozumiałego pod nosem, co zapewne miało oznaczać, że ojciec jak zwykle nie robi nic. Królestwo nie wymagało znacznej opieki, od dłuższego czasu panował tu ład, przerywany pomniejszymi przestępstwami wśród motłochu. Jednakże nawet nieznaczne akty wandalizmu zdążały się tu niezwykle rzadko.
— Jest na dziedzińcu — odpadł pochmurnie żołnierz. — Dogląda treningu twojego brata.
— Perideusa? — zdziwił się Aurerius. — Znaleźli w tym królestwie kogoś, kto jest w stanie go jeszcze czegoś nauczyć?
Henry nie odpowiedział. Sam fakt, że Perideus nadal trenuje nie był żadnym zaskoczeniem. Średni syn króla elfów cechował się bardzo wysokimi umiejętnościami walki wręcz. Mógłby aspirować do tytułu najlepszego szermierza w kraju, nie mówiąc już o strzelaniu z łuku. Niemalże w każdej dziedzinie bił Aureriusa na głowę, przez co młody następca tronu popadał w spore kompleksy na jego punkcie. Tym razem jednak książę miał w rękawie asa, który na zawsze da status zwycięzcy właśnie jemu. Wszakże, jego młodszy brat, jakkolwiek świetnym wojownikiem by nie był, nigdy jeszcze nie zabił smoka.
Dalszą drogę pokonali w milczeniu. Gdy nadeszła wreszcie długo wyczekiwana przez Aureriusa chwila i w końcu stanął przed drzwiami dziedzińca, zawahał się. Szybko przekalkulował jakie wejście zrobi największe wrażenie. Rozważał, czy lepiej byłoby z impetem pchnąć drzwi czy wkroczyć na środek dziedzińca niczym jego właściciel. Nim zdołał wybrać którąś z opcji, Henry wślizgnął się do środka, by zapowiedzieć królowi oczekującego gościa.
Aurerius westchnął cicho. Kompletnie zapomniał o obecności strażnika. Zresztą, takie błahostki jak wejście nie miały przecież znaczenia. Liczył się efekt końcowy.
Czekał tak kilka minut, aż w końcu Henry wychylił się przez szczelinę w mosiężnych, drewnianych wrotach.
— Możesz wejść — szepnął konspiracyjnie. Wyglądało to tak, jakby nie uprzedził króla kim jest przybysz, co w zasadzie tylko działało na korzyść byłego księcia.
Aurerius wyprostował się dumnie na tyle, na ile pozwalało mu jego pocharatane ciało i wkroczył na dziedziniec. Na raz dostrzegł tuzin uzbrojonych elfów walczących na drewniane miecze z jednym tylko przeciwnikiem. Wyposażony w dwa również drewniane sztylety, Perideus wirował między żołnierzami, przewracając ich co rusz, niczym szmaciane kukły. Wykończeni mężczyźni od razu podnosili się, by chwilę później ponownie oberwać od młodego księcia i znów paść na posadzkę. Nikt z walczących nie zwrócił najmniejszej uwagi na Aureriusa, który ignorując nadludzkie wyczyny brata, szukał wzrokiem ojca.
Król elfów obserwował całe widowisko z bezpiecznej odległości, stojąc przy balustradzie rozciągającego się nad dziedzińcem tarasu.
Aurerius wypatrzył ojca, po czym ruszył w jego kierunku, niezgrabnie wspinając się po długich, krętych schodach. Takowych wejść były cztery, wszytskie prowadziły na otaczający cały dziedziniec balkon, niczym pierścień. Całość prezentowała się niezwykle pięknie, zwłaszcza, gdy obserwowało się ją z góry, co Aurerius za młodu robił nagminnie, wyglądając za okna jednej z strażniczych wieżyczek. Henry często zabierał go na swoje warty, by wówczas młody następca tronu mógł się ukryć i odpocząć od ciągłych treningów i obowiązków. Razem wtedy nazywali brązowawy taras o kształcie pierścienia anusem, co później podłapała część żołnierzy i służących. Król omal nie wyłysiał ze złości, próbując wybić wszystkim tę pieszczotliwą nazwę z głowy, lecz z marnym skutkiem. Aurerius uśmiechnął się na samo wspomnienie dawnych czasów.
Gdy wreszcie pokonał wszystkie stopnie i znalazł się na właściwej części Anusa, ojciec już na niego czekał. Obrzucił syna cierpkim spojrzeniem, po czym przeniósł wzrok na toczącego zażarty pojedynek Perideusa.
— Nie spodziewał się, że wrócisz w jednym kawałku — rzekł szarostko, wciąż oglądając trening młodszego z synów.
— Niespodzianka — rzucił cicho Aurerius podchodząc bliżej króla. Monarcha wyglądał świetnie, jak zawsze. Ciemna, starannie przystrzyżona broda, podkreślała wydatne kości policzkowe. W idealnie ułożonej czuprynie dawało się dostrzec pierwsze siwe włosy – jedyną oznakę starości, której w żadnym stopniu nie zdradzała atletyczna sylwetka władcy. Lniana koszula opinała wydatne mięśnie, a do masywnej klatki piersiowej ciasno przylegał srebrny napierśnik. Naprawdę ciężko było uwierzyć, że tak dobrze wyglądający mężczyzna może żyć już ponad sto lat, nawet biorąc pod uwagę, że elfy starzeją się nieco wolniej niż ludzie.
— Więc jednak poszedłeś po rozum do głowy? — zagaił król. — Chcesz zostać przybocznym swojego brata?
Przybocznym. Aurerius ledwo powstrzymał się od pogardliwego prychnięcia. Funkcja godna co najwyżej bardzo dobrego giermka, lub królewskiego przyjaciela, a nie prawowitego następcy tronu.
— Właściciwie, to chciałem odciążyć Perideusa ze znacznie większej ilości obowiązków. — Zdjął z szyi rzemień na którym wisiał podarowany mu przez Lasara pektus. — Czyżby nie dotarł do was mój posłaniec?
— Ten wariat z miasta ludzi? — przypomniał sobie król. — Tak, bredził coś, że widział jak zabiłeś smoka. Kazałem go wtrącić do lochu za marnowanie mi czasów.
Aureriusa zatkało. Dopiero teraz uświadomił sobie jak absurdalnie dla jego ojca musiały brzmieć słowa posłańca. Teraz jednak będzie inaczej. Dysponuje bowiem czymś więcej niż słowami bez pokrycia.
— Lochu? — zapytał zdziwiony. Rozejrzał się za strażnikiem. Henrego nigdzie już jednak nie było. — Dość niegościnnie z twojej strony. Bo widzisz ojcze, podczas mojej parodniowej nieobecności troszkę się podziało. Uratowałem miasto, zostałem Zabójcą Smoków i takie tam.
Król parsknął śmiechem. Po chwili jego głośny rechot niósł się echem po ścianach dziedzińca.
— Ty? Zabójcą Smoków? — wychrypiał rozbawiony. — Przecież ty nawet królika nie potrafisz upolować, a co dopiero pradawną bestię!
Aurerius zacisnął zęby. Z całych sił powstrzymał narastający w nim gniew, wyobrażając sobie minę ojca, gdy już pokaże mu zawartość pektusa. Postanowił jeszcze chwilę potrzymać go w niewiedzy, by zwycięstwo smakowało jeszcze lepiej.
— Na szczęście, wasza wysokość, smok jest znacznie większy od królika — odparł chłodno. — A ja podszkoliłem się nieco we władaniu mieczem.
— Ciekawe... — Monarcha otaksował syna wzrokiem. Szczególną uwagę poświęcił jego zmasakrowanej lewej ręce. — A wcale nie wygląda jakbyś walczył lepiej.
Młody książę wyszczerzył zęby w wymuszonym uśmiechu.
— Zapewniam, że smok wygląda gorzej — warknął. — Zresztą, musiałem stawić czoła całemu oddziałowi ludzkich rycerzy. Część ran pochodzi właśnie od nich.
— Doprawdy? A ja zakładałem, że po prostu spadłeś z konia! — Dziedziniec ponownie rozbrzmiał gromkim śmiechem króla, a gdy ten przestał wreszcie rechotać, wszystkie oznaki rozbawienia nagle znikły. Twarz manarchy przywdziała dobrze znany Aureriusowi posępny grymas, a jego błękitne oczy wyrażały głębokie rozczarowanie. Nie po raz pierwszy posyłał synowi to spojrzenie. — Aureriusie, obaj dobrze wiemy, że Perideus pokonałby cię w walce nawet zakuty w łańcuchy. Nigdy nie przejawiałeś talentu do walki. Właściwie to nigdy nie przejawiałeś żadnego talentu. Nie nadajesz się na króla, nie ważne jakiej historyjki byś mie wymyślił. Twój brat jest i zawsze będzie lepszym pretendentem do korony niż ty.
Aurerius zacisnął palce na paktusie tak mocno, że aż zbierały mu kłykcie. Miał już serdecznie dość tej wiecznej zniewagi, ciągłego bycia poniżanym przez ojca. Był pierwszym księciem Królestwa Elfów i to jemu należał się tron.
— A czy mój pieprzony braciszek ma to? — Odwrócił się i cisnął wisiorek za balustradę.
Pektus rozbił się na środku dziedzińca, przerywając trening Perideusa. Młodszy książę uskoczył w ostatniej chwili, gdy tuż pod jego nogami zmaterializowały się wielkie smocze zwłoki. Pozostali walczący nie mieli tyle szczęścia. Dwudziestometrowa bestia przygniotła dwóch żołnierzy, a pozostali zostali brutalnie zepchnięci pod ścianę przez błyskawicznie rozrastające się cielsko.
Aurerius przyjrzał się zadowolony swemu dziełu. Potwór wyglądał przerażająco, nawet pozostając nieruchomo. Ciemnofioletowa krew zalewała smoczy tors wyciekający z wielu głębokich ran. Kły i pazury, choć nadal wyglądały na ostrzejsze od nie jednego miecza, były wyszczerbione i połamane. Skrzydła wyglądały, jakby przetrwały sptkanie z istną nawałnicą mieczy. Lewy narząd lotu ledwo trzymał się pleców bestii na cienkim fragmencie skóry. Cały brzeg skrzydła był niemal doszczętnie ścięty, a gruba, postrzępiona błona tworząca większość narządu zdecydowanie nie nadawała się już do lotu.
Zadowolony książę przeniósł wzrok na ojca. Zamiast podziwu, czy zaskoczenia rysującego się na jego twarzy, dostrzegł, że monarcha cały wręcz poczerwieniał.
— Coś ty, skończony kretynie, zrobił?! — wrzasnął.
Nim Aurerius zdążył chociażby otworzyć usta, poczuł ciężką dłoń ojca uderzającą w jego policzek. Cofnął się zszokowany, czując pieczenie lewej części twarzy.
— Czy chociażby zdajesz sobie sprawę z jakim trudem moi dziadkowie wywalczyli rozejm ze smokami?! Ile żyć to kosztowało?! — krzyczał dalej Król. — A ty jak nigdy nic przynosisz mi do pałacu zmasakrowane smocze zwłoki?!
— Ale przecież... — zająkał się Aurerius, lecz szybko ugryzł się w język. Ale co? Przecież smoki nie istnieją? A jednak jednego tu przyniósł. W zasadzie nigdy nie zastanawiał się skąd Lasar w ogóle wziął zwłoki pradawnej bestii. Z góry założył, że to jakiś niezwykle stary zabytek ukradziony od czarnoksiężnika. W końcu, według legend, Oracus zasłynął jako największy zabójca smoków swoich czasów. Niestety nigdy nie zapytał z jakich to właśnie czasów pochodzi ów pektus.
— Powinienem kazać cię za to powiesić! — Król ponowie spoliczkował syna. — I nie obchodzi mnie skąd wziąłeś ten cholerny pektus, ani ile złota zapłaciłeś za naszą zgubę, ale bądź pewien...
Król zatrzymał się w pół słowa, próbując zaczerpnąć tchu. Aurerius jeszcze nigdy nie widział go tak rozgniewanego i mimo jego słów nie czuł strachu, czy żalu. Czuł czystą nienawiść. Został ponownie wzgardzony, znowu wszystko poszło nie tak. Przecież przyniósł mu smocze zwłoki do cholery, w całej Hexali znają jego imię. Okrył się sławą na stulecia jako Ostatni Zabójca Smoków. To jednak jak zawsze za mało.
Król spojrzał na niego pogardliwie.
— Możesz być pewien, że to Perideus zostanie następnym królem — powiedział chłodnym, już nieco spokojniejszym tonem. — Ty dożywotnio stracisz status księcia i prędzej sam spalę to królestwo, niż dam ci w nim chociażby okruszek władzy.
Po tych słowach, nie czekając na reakcję syna, monarcha odwrócił się i ruszył w stronę drzwi.
— Pieprzony mieszaniec — mruknął odchodząc. Choć te słowa kierował głównie do siebie, usłyszał je również Aurerius.
Półelf zacisnął pięści, obserwując w milczeniu jak jego ojciec opuszcza dzieciniec. Przypomniał sobie słowa Lasara. Mag ognia kiedyś poradził mu, że na jego miejscu wykradłby Przeklęty Gral i zaszantażował nim króla. W tym momencie plan wydał mu się nie groszy niż każdy inny.
— Mówisz ojcze, że prędzej spalisz królestwo, niż oddasz je mnie? — rzucił sam do siebie. — Obawiam się, że niedługo będziesz musiał dotrzymać słowa.
Tak wiem, trochę mnie nie było. Szlag trafił regularność, lecz na swoją obrone rzucę, że miałem na głowie przeprowadzkę, egzaminy i inne, równie dobre wymówki. Książki jednak nie porzuciłem. Nie mógłbym przecież zakończyć jej na samym początku, prawda?
Tak więc co jakiś czas będę się pojawiał i wrzucał następny rozdział, aż regularność nie wróci na stałe.
Dziękuję, że wciąż tu jesteście <3
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top