Wątpliwości

— Hej! Mike, słyszysz mnie?

Zobaczyłem dwoje oczu, które patrzyły na mnie z niepokojem. W pierwszym momencie odniosłem wrażenie, że ich tęczówki są fioletowe, jednak było ono złudne. To oczy normalnego człowieka, bez śladu szaleństwa.

— Gdzie ja jestem? — jęknąłem.

Ujrzałem nad sobą rumianą twarz pani Higgins. Jej kręcone blond włosy lśniły w blasku lampy szpitalnej. Palcami namacałem gładkie prześcieradło. Bez wątpienia leżałem w gabinecie pielęgniarskim. Ból, który wcześniej rozdzierał wszystkie części mojego ciała, teraz zniknął zastąpiony przez niesamowitą rozkosz. Natychmiast rozpoznałem, że podano mi złotą orchideę. Najprawdopodobniej tylko i wyłącznie dzięki niej przeżyłem konfrontację z Liamem.

Zmysły miałem wyostrzone, a myśli dziwnie klarowne. Pragnąłem zostać jeszcze trochę w tym transie... Żeby nie ponieść konsekwencji swoich poczynań.

— Już wszystko w porządku. Tu jesteś bezpieczny — wyszeptała kobieta.

Rozluźniłem mięśnie i opadłem z powrotem na łóżko. Mimo wszystko, co podświadomie mnie niepokoiło. Zacisnąłem dłoń, oczekując, że natrafię na rękojeść miecza, jednak ten zniknął. Broń przynajmniej dawała mi poczucie bezpieczeństwa, chociaż zdążyłem już odkryć, że w praktyce na niewiele się zdaje.

Przypomniałem sobie wirującą niczym wielki wąż esencję Kryształu. Coś chciała mi pokazać. Coś ważnego. Musiałem ponownie dostać ten kamyk w swoje ręce. Choćbym miał go potrzymać tylko przez krótką chwilę. Jednak wiedziałem, że to niemożliwe. Strażnik nie puszczał słów na wiatr i zabiłby mnie, gdybym podjął karkołomną próbę odbicia Kryształu, bez względu na to, jak wielki talent we mnie drzemał.

Zresztą nawet jakbym opracował jakiś sprytny plan, to potwór przejrzałby go na wylot. Jak tu walczyć z kimś, a raczej czymś, co zna każdą twoją myśl?

"Możesz wyczarować wszystko, czegokolwiek zapragniesz". To brzmiało bardzo kusząco. Ale przecież otrzymawszy taką szansę na odmienienie losów świata, nie zmarnowałbym jej na egoistyczne zachcianki! Zrobiłbym coś dobrego! Może nawet naprawiłbym ten "błąd konstrukcyjny"? I Kryształy przestałyby być potrzebne? To czego sam doświadczyłem, patrząc na Adamantyt, przekonało mnie, że nie wywiera on dobrego wpływu na ludzi. Powinien zostać wykorzystany. Lub zniszczony. Ludzie, nie wiadomo jak oporni, nie potrafili utrzymać nad nim kontroli. Chyba tylko dzięki temu, że pani Higgins w ostatniej chwili wyrwała mnie ze snu, zdołałem zachować trzeźwy umysł. 

Dotknąłem delikatnie swojego ramienia. Pozostawało odrobinę zesztywniałe, ale najważniejsze, że już nie bolało. Zsunąłem odrobinę kołdrę i przyjrzałem się swojemu brzuchowi szczelnie owiniętemu opatrunkiem. 

— Przeżyłem... 

— No cóż... Złota orchidea może zdziałać cuda! Podobno, kiedy cię znaleźli, byłeś jedną nogą w grobie! — powiedziała pielęgniarka.

— Miałeś szczęście. Cholerne szczęście. — Od strony drzwi dobiegł znajomy głos. 

Jack patrzył na mnie z wyrzutem. W dłoni ściskał jakąś gazetę. Wyglądał bardzo ponuro. Albo tak go przejęły moje obrażenia, albo wydarzyło się coś złego, kiedy leżałem nieprzytomny.

— Oho. A oto pan, według którego "stałem i obserwowałem, jak robią to profesjonaliści" — zakpiłem.

— Co ci do cholery odbiło, że zaatakowałeś Heawthorna?! Myślałeś, że po godzinie treningu będziesz w stanie pokonać samego szefa? — parsknął w odpowiedzi. 

— A jaką to różnica, walczyć z szefem czy ninją? Tego drugiego położyłem bez problemu! 

— Głupku, w starciu z ninją ja miałem wszystko pod kontrolą! Od początku zamierzałem podsunąć mu nogę, kiedy już skupił na tobie całą uwagę! A ty ni stąd ni zowąd ruszyłeś w pościg za tym pajacem!

Do gabinetu niespodziewanie weszła Susan. Jack natychmiast umilkł.

— Przestań go obwiniać! To przez ciebie. Gdybyś nie wypuścił go w wir walki, do niczego by nie doszło! — Wycelowała w niego palcem.

— P-przeze mnie? — Chłopak poczerwieniał. — Każdy, kto chociaż trochę opanował sztukę władania mieczem powie ci, że najlepiej uczyć się pod presją przeciwnika! Nie poszliśmy na brodzik, tylko od razu na głęboką wodę! Cały czas go asekurowałem! Co, to ja jestem odpowiedzialny za to, że nagle wypłynął daleko daleko w morze?

— Dosyć kłótni — ucięła dziewczyna. — Dranie na razie się przegrupowują, co nie zmienia faktu, że lada chwila ruszą na poszukiwanie Kryształu!

— I co twoim zdaniem zrobimy? Nie mamy zielonego pojęcia o jego lokalizacji! Jedyne co nam pozostaje, to nie odstępować Liama na krok, bo on najwyraźniej w jakiś sposób potrafi wyczuć Adamantyt! — Załamał ręce.

Ogarnęły mnie wątpliwości. Uświadomiłem sobie, że tylko ja znam jego kryjówkę. W dodatku rozmawiałem ze Strażnikiem. To nie mogła być zwykła projekcja mojego mózgu. Naprawdę z nim rozmawiałem. I przypomniałem sobie ostrzeżenie potwora: „W sprawie Kryształów nie okazuję litości..." Gdybym zdradził to Jackowi... To zesłałbym go na pewną śmierć. Nie śmiałem wątpić w potęgę Strażnika. 

— Będziemy pokonywać ich jednego po drugim, pokazywać, jacy w rzeczywistości są słabi. A zakończymy na Heawthornie, pociągniemy go do odpowiedzialności za wszystkie jego czyny — odparła.

Nastolatek otworzył usta, żeby coś powiedzieć, jednak w tej samej chwili rozległo się walenie do drzwi. 

— Kiedy oni w końcu dadzą nam spokój? — Pani Higgins gwałtownie wstała od biurka. — Przestaniecie hałasować? Mamy tutaj pacjenta i potrzebuje on czasu, żeby dojść do siebie! 

— Błagam! Zapiszcie mnie! — zawołał rozpaczliwy głos z korytarza.

Dołączyło do niego kilka innych i razem zawodziły tuż pod drzwiami. 

— Hej! Ktoś ukradł mi ołówek! Pomożecie mi go odnaleźć?! Wiele dla mnie znaczył! 

Uczniowie niespodziewanie zamilkli. Zrozumiałem tego powód, kiedy do gabinetu wmaszerowała pani Pansy, nasza wychowawczyni. Anglistka trzymała w dłoni taką samą gazetkę jak Jack. Zaczęło mnie to mocno intrygować. 

— Przepraszam najmocniej... — jęknęła nauczycielka. — Nie potrafiłam utrzymać ich w ryzach! Po prostu wybiegli z klasy, zaraz jak przeczytali ten cholerny artykuł! 

— Spokojnie, Hannah. To tylko dzieci, są ciekawskie. Niedługo trochę ochłoną... — Pielęgniarka położyła jej dłoń na ramieniu.

— A co to właściwie za artykuł? — jęknąłem. 

— Na razie nie zawracaj sobie tym głowy. Wciąż jesteś osłabiony — odrzekła kobieta.

Pani Pansy zwróciła na mnie oszołomiony wzrok. 

— C-co on tu robi, cały w bandażach?! Czy oni go zranili?! Kurczę, zostaniemy pociągnięci do odpowiedzialności karnej! Kuratorium zamknie naszą szkołę na trzy spusty! — wykrzyknęła pani Pansy. 

— Niech pani wybaczy, ale w obecnej sytuacji Kuratorium obchodzi mnie tyle, co zeszłoroczny śnieg — rzekł Jack oschłym głosem i nieśpiesznie podał mi zwiniętą w rulon gazetkę. — Nasz przyjaciel przypuszcza kontratak. 

Drżącymi rękoma otworzyłem okładkę. Zmroziło mi krew w żyłach, gdy popatrzyłem na pierwszą stronę. 

                                                 ORGANIZACJA, KTÓRA DZIAŁA ZA NASZYMI PLECAMI

Z tej strony wasz ukochany redaktor, Justin Curtis. Z powodu pewnych zaistniałych wydarzeń postanowiłem wypuścić nowy numer "Siódmego Cudu Świata" z dużym wyprzedzeniem. To, o czym właśnie się dowiedziałem, nie może czekać ani chwili dłużej! Dzisiejszy dzień bez wątpienia obfituje w wiele ciekawych precedensów... Między innymi grupa nastolatków wtargnęła do naszej szkoły, a szanowna pani dyrektor wygłosiła tylko potoczystą mowę na ten temat, a poza tym nie kiwnęła nawet palcem. Ale to nie o niej pragnę wspomnieć w tym artykule. Otóż przechodziłem sobie korytarzem i rozmyślałem nad sprawami wyższej wagi, kiedy obok mnie nagle przebiegł Mike Wilson z telefonem w dłoni. Może i większość z was pierwszy raz słyszy to nazwisko i wcale mnie to nie dziwi. Wyznam szczerze, że nie należy on do śmietanki towarzyskiej. Jednak zaintrygowało mnie, dokąd tak się śpieszył. Podążyłem jego śladem i dotarłem do męskiej toalety. Dobiegły mnie jakieś podniesione głosy, lecz nie zamierzałem podejść bliżej, by sprawdzić, z kim rozmawiał. Stałem w napięciu przez kilka minut, aż korytarzem nadbiegła Susan Lawrence, uczennica sumienna, bez zarzutów. Kiedy dostrzegłem najprawdziwszy miecz przewieszony przez jej ramię, zrozumiałem, że trafiłem na jakąś grubszą historię. Rzeczywiście, po kilku sekundach wytargała Wilsona z łazienki i odciągnęła go jak najdalej od tamtego miejsca. Bynajmniej nie uszło to mojej uwadze, że Wilson krwawił. 

Całkowicie pochłonięty tą sytuacją podążyłem ich śladem i ku mojemu zdziwieniu doszedłem nie gdzie indziej niż do zaplecza pana Underhilla! Lawrence wciągnęła go do środka i straciłem tych dwoje z oczu. Ale matka natura obdarzyła mnie nadzwyczaj czułym słuchem i zamierzałem tutaj wykorzystać ten talent. Podsłuchałem bardzo ciekawą rozmowę... Dzięki której odkryłem istnienie organu nazywanego "Agencją Uczniowską". Podobno od dłuższego czasu aktywnie działa w naszej szkole i zapobiega potencjalnym zagrożeniom. Co więcej, usłyszałem, że bezpośrednio jest zaangażowana w konflikt z tak zwanymi "chuliganami" i najwyraźniej sprawa przedstawia się znacznie poważniej, niż sądziliśmy. Przedmiot sporu to Kryształ, rzekomo ukryty w murach tego budynku, który podtrzymuje całą konstrukcję. Zaś najeźdźcy pragną go sobie przywłaszczyć, a w konsekwencji doprowadzić do ruiny naszego gimnazjum. Brzmi abstrakcyjnie, czyż nie? Jednak wszystko wskazuje na to, że to prawda i rzeczywiście został zawiązany spisek na skalę całego Denver, którego ofiarą padła nasza własna szkoła. Pozostaje nam wierzyć Agencji Uczniowskiej, że zdoła poradzić sobie z tym problemem. Chociaż zastanawia mnie trochę, dlaczego przez tyle lat utrzymywała swoje istnienie w tajemnicy... Przecież mogła zarobić dla uczniów tyle dobrych rzeczy! Ciągle słyszymy na godzinach wychowawczych o nieustannych kłopotach z narkotykami i prześladowaniami... Oni byliby w stanie im zaradzić. Ale no cóż... Nie zamierzam pod żadnym pozorem podważać kompetencji tej organizacji. Najwidoczniej jej uwagę pochłaniają znacznie ważniejsze sprawy. 

Nie zrozumiałem jeszcze jednej rzeczy. Otóż wyżej wspomniany Mike Wilson został z miejsca mianowany członkiem Agencji Uczniowskiej... Bez egzaminów, sprawdzianów umiejętności... Myślałem, że to jakaś elitarna grupa i werbuje do swoich szeregów wyłącznie najlepszych z najlepszych! Dotychczas nie miałem okazji porozmawiać o tym z Jackiem Connorem, który bezpośrednio zarządza AU. Czyżby dopuścił Wilson tylko z powodu tego, że są kolegami? Wiele zagadek wymaga wyjaśnienia. Ale na pewno dzisiaj nikt nie będzie narzekał na nudę! Wasz ulubiony redaktor zamierza śledzić dramatyczną walkę o Kryształ z pierwszego rzędu i będzie informował was na bieżąco. Jestem świadom, że ten artykuł może spotkać się z głosami sprzeciwu... Jak ja śmiem ujawniać ot tak po prostu ściśle tajne informacje?! Nie zapominajcie, że robię to dla was, drodzy gimnazjaliści. Pragnę dostarczyć wam prawdę, i to w najczystszej postaci! 

Zrzuciłem gazetkę na podłogę. Jack, jakby nigdy nic, podniósł ją i otrzepał z kurzu. Chciałem wrzeszczeć, wyzywać Curtisa od najgorszych... Jednak czułem bezsilność, bo wiedziałem, że skoro wszyscy to przeczytali, to niczego nie można było zrobić. Przyłożyłem dłoń do skroni, usiłując sobie przypomnieć jakieś szczegóły... Ale przecież korytarz wtedy ział pustkami! Gdyby Justin gdzieś tam stał, z pewnością bym go zauważył! Z drugiej strony, to całą uwagę skupiłem na śledzeniu Erica. Niewykluczone, że przeoczyłem samotną chuderlawą postać zaszytą gdzieś w kącie... 

— Cholera, to nie ma sensu — stwierdziłem w końcu. — Susan, powiedz szczerze, czy widziałaś, żeby ktokolwiek za nami podążał? 

Dziewczyna potrząsnęła głową. 

— Ani żywej duszy. Chociaż... Uciekając na złamanie karku, nie trudno kogoś ominąć wzrokiem.

— Przejdźmy do kolejnej kwestii, podobno "podsłuchał naszą rozmowę". Niby w jaki sposób? Przyłożył ucho do drzwi i ryzykował, że jeśli ktoś niespodziewanie wyjdzie na zewnątrz, to przyłoży mu w łeb? Poza tym nie wydzieraliśmy się na całą szkołę. Curtis chyba naprawdę dysponuje słuchem nietoperza! — ciągnąłem. 

— Mike, nie ma co dorabiać do tego zbędnych teorii. Po prostu daliśmy ciała pod względem zabezpieczeń. Nawet przez myśl mi nie przemknęło, że jakiś palant postanowił nas podsłuchiwać!

— Czy dyrektorka nie oponowała przeciwko publikacji tego numeru? — parsknąłem.

— "Pani dyrektor", Mike! — upomniała łagodnie pani Higgins. 

— Daj spokój. Zdarzało nam się tytułować ją gorzej w pokoju nauczycielskim — wtrąciła anglistka. — Akurat Curtis wydrukował te gazetki po kryjomu w pracowni informatycznej i rozłożył w przypadkowych miejscach na korytarzu. Zniknęły co do jednej. 

Zacisnąłem zęby ze złości. Co za kretyn! Niby "przekazywał ludziom prawdę"? Gównianą prawdę podsyconą złośliwością!

— A gdybyśmy wydrukowali nowy artykuł pod jego nazwiskiem przekonujący, że to tylko głupi żart? — zasugerowała higienistka. 

— Nie zdołamy ugasić jednym wiadrem wody pożaru, który rozgorzał już na dobre — mruknął Jack. — I wątpię, czy ktoś z nas tu zebranych potrafiłby skonstruować taką gazetkę w przeciągu godziny, nie wspominając o samej obsłudze drukarki. 

Tymczasem "ogień" wciąż szalał za drzwiami, co bynajmniej nie poprawiało nikomu nastroju. 

— Teraz motłoch nie odstąpi nas na krok. A Liam z pewnością skorzysta z tego zamieszania — rzekł przyjaciel i zwrócił ku mnie smutne spojrzenie. — Już rozumiesz, Mike, dlaczego tak zależało nam na utrzymaniu tajemnicy? Widzisz, jakie to wywołało konsekwencje? Ktoś zobaczy tajemniczego mężczyznę krążącego wokół szkoły...? Natychmiast leci do nas po pomoc! Ktoś inny uzna, że pan Iksiński obraził jego godność? Agencja Uczniowska także rozwiąże ten problem i nauczy belfra dobrych manier!  

— T-to straszne — jęknąłem. — W takim razie, jak zdołamy przeprowadzić jakąkolwiek akcję? 

— Ty na chwilę obecną nie myśl o akcjach, bo ledwo potrafisz wstać z łóżka! — zganiła pielęgniarka.  

Jednak ja miałem już zdecydowanie dosyć trwania w bezczynności i ku oburzeniu pani Higgins, zrzuciłem z siebie kołdrę. Jack zerknął na mnie krzywo, jakby podejrzewał, że zaraz wypadnę na korytarz i pognam szukać Heawthorna. Ale w pierwszej kolejności zamierzałem znaleźć Curtisa, żeby wsadzić mu do ust tę jego paskudną gazetkę. Ta wizja sprawiła mi taką satysfakcję, że aż się uśmiechnąłem, po raz pierwszy od dłuższego czasu. Złota orchidea dodatkowo mnie podniecała i niemalże całkowicie niwelowała ból z otrzymanych ran. 

— To co? Idziemy po ten Kryształ? — zawołałem ochoczo. 

— Pozostaje jeden problem. Nie wiemy, gdzie on jest — chrząknął chłopak.

Zrozumiałem, że palnąłem głupstwo. Nie mogłem zdradzić nikomu z przyjaciół tajnej kryjówki Strażnika. Przed oczami stanął mi przerażający obraz, jak Susan przechodzi przez okienko do mrocznego pomieszczenia... A w ciemności czyha na nią potwór...  Nie, nie, tak nie może być!

— Oni są już blisko. Nie ma czasu na wahanie. Musisz zadecydować — w mojej głowie niespodziewanie rozbrzmiał dobrze mi znany głos. — Wejdź do gry... Póki się jeszcze toczy... 

Przeszedł mnie nieprzyjemny dreszcz. Stwór potrafił nawet nadawać komunikaty na odległość! 

— Jesteś Strażnikiem! Ty nie zawodzisz! U ciebie będzie bezpieczny — pomyślałem. 

Nie kazał mi długo czekać na odpowiedź. Po upływie kilku sekund otrzymałem wiadomość zwięzłą, aczkolwiek bardzo jasną w swojej wymowie. 

— Każdy zawodzi.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top