Sztuczka nie działa
Liam Heawthorne nie wiedział, co powinien sądzić o wydarzeniach sprzed kilku godzin. Wilson. To nazwisko na dobre utkwiło mu w głowie. A tak pragnął o nim zapomnieć! Upierdliwy jak bąk, który brzęczy tuż nad uchem.
Owszem, pokonał go bez najmniejszego problemu, jednak to starcie zasiało w jego sercu ziarnko niepewności. Wszedł do Siódemki i od razu napotkał osobę znającą go na wylot! To nie mógł być przypadek. Jakiś zły omen. Liam nagle pożałował, że nie zadał Mike'owi ostatecznego ciosu, który zakończyłby jego nędzny żywot. Ale przecież pozostawił go całego zakrwawionego! Potrzebowałby chyba cudu, żeby przeżyć! Heawthorne nie zniósłby myśli, że przyjdzie mu ponownie spotkać na swojej drodze tego kurdupla. Że znów będzie wypominać mu wszystkie pomyłki, jakie popełnił!
Wilson opuścił ten padół, na sto procent. Anieli ponieśli jego zmarniałą duszyczkę do krainy, gdzie może w końcu zazna szczęścia i nikt go nie pobije! Liam oddalił od siebie wszelkie wątpliwości. Mike może i miał twardy charakter, ale bez przesady. Granicy śmierci za żadne skarby nie zdołałby przełamać...
- Szefie...? Istnieje pewien szkopuł... - bąknął Eric, powróciwszy z rekonesansu.
- Jaki szkopuł? - parsknął.
- W tamtym kierunku niczego nie znaleźliśmy. Schody prowadzą na dół... I kończą się nagą ścianą.
- Widocznie źle szukałeś. Tajnego pomieszczenia nie dostrzeżesz na pierwszy rzut oka - odparł.
Heawthorne postanowił ocenić to osobiście i pomaszerował na sam koniec korytarza w swojej standardowej eskorcie. Tyler przestał przynajmniej ględzić mu nad głową, a Manny pozbawiony swojego telefonu, zaczął czujnie obserwować wszystko dookoła, nie zwalniając uścisku z rękojeści sztyletu.
Napięcie wisiało w powietrzu. Uczniowie, dotychczas zaszyci w klasach, teraz wylegli na korytarz i śledzili najeźdźców wzrokiem. Najwyraźniej coś skłoniło ich do całkowitego zlekceważenia poleceń Dyrekcji. Na razie nie okazywali zbytniej agresji. Tylko stali i patrzyli, jakby to maszerowała procesja z okazji dożynek. Liam trzymał swój miecz w gotowości, bo wiedział, że wystarczył choć jeden podżegający okrzyk, by rozpętało się piekło. Jakiś chłopak cisnął w ich stronę papierową kulkę, po czym pognał biegiem w przeciwnym kierunku.
Gimnazjaliści szemrali pomiędzy sobą, non stop powtarzali słowo "Kryształ". Heawthorne zmarszczył brwi. Zatem zdawali sobie sprawę z jego istnienia... Ktoś im powiedział? Czyżby Jack usiłował obrócić ich przeciwko Liamowi?
Chłopak, ku swojemu zdziwieniu, ujrzał, że jakaś gimnazjalistka występuje z szeregu i zastępuje im drogę. Nieznacznie uniósł klingę, na wypadek gdyby śmiała podnieść na niego rękę.
- Nie zdobędziecie Kryształu. Ta szkoła nie odda go wam po dobroci. - Uniosła głowę i bez cienia strachu spojrzała mu prosto w oczy.
Heawthorne zadrżał. W tej uczennicy dostrzegł taką odwagę i zacięcie, że ma moment zupełnie nie wiedział, co robić. Koleżanki na szczęście szybko odciągnęły buntowniczkę na bok i problem zniknął.
Dobrnęli do schodów. Najprawdopodobniej wiodłyby do piętra poniżej parteru, gdyby tylko nie zamurowano przejścia. Liam jednak zdecydował, by z bliska obejrzeć sobie tę ścianę. Może wystarczyło tylko lekko ją uderzyć, by przedostać się na drugą stronę? Wyczuwał promieniowanie Adamantytu z naprawdę niewielkiej odległości. Przyklęknął i wtedy dostrzegł tuż przy podłodze drewnianą płytkę pękniętą w poprzek.
- Bingo - pomyślał.
Nie musiał nawet mocno naciskać - dykta odpadła, kiedy delikatnie popchnął ją ręką. To co zobaczył tuż za powstałą wyrwą, wcale nie przypadło mu do gustu. Poprzez otwór nie widział kompletnie niczego - w środku panowały nieprzeniknione ciemności. Strażnik mógł tam czyhać, skryty w cieniu i tylko czekał, aż ktoś wejdzie do wnęki... Heawthorne potrzebował jakiegoś zwiadowcy, który wywabiłby potwora i zbadał, czy w ogóle Kryształ się tam znajduje.
Przesunął wzrokiem po twarzach chłopców ze swojej ekipy. Nie mógł narazić Erica na niebezpieczeństwo - to był najbardziej zaufany współpracownik. Manny'ego trochę szkoda, to niesamowity talent w dziedzinie technologii i wiele razy przysłużył się sprawie. A Tyler... No właśnie. Nic, tylko narzekał i podważał jego obietnicę! Liam na pewno by nie rozpaczał, gdyby spotkała go jakaś krzywda. Ostatecznie podjął decyzję.
- Tyler! Idź zobaczyć, co jest w środku! - nakazał.
- J-ja? - jęknął.
- Tak, ty. Bez ociągania, bo nie mamy na to całego dnia! - dodał.
- A-ale tam panują egipskie ciemności!
- Na co liczyłeś, że specjalnie dla ciebie zamontują lampy solarne? - parsknął.
Manny nieśpiesznie wyciągnął z kieszeni latarkę i podał ją oszołomionemu koledze. Tyler opuścił ramiona z rezygnacją i przepełznął przez otwór.
—I co? Jak tam? - zawołał Heawthorne.
- Duszno... I strasznie... Tu chyba stoją jakieś szafki. Nie widzę niczego poza tym. Ta latarka za słabo świeci - odparł drżącym głosem.
Liam uznał, że sam wkroczy do akcji. Skoro Tylera dotychczas nic nie pożarło, to oznacza, że Strażnik pozostaje uśpiony. Albo wciągał ich w swoją pułapkę... Chłopak potrząsnął głową. Wolał nie brać pod uwagę tej drugiej ewentualności.
—Czekajcie tu na mnie. Przyjdźcie z odsieczą, jeśli dam wam znak —powiedział.
Po minie Paula wywnioskował, że ten raczej nawet za milion ciasteczek nie zejdzie na dół. Ale Eric chyba nie opuściłby go w potrzebie. Wciąż nie zdążył go spytać, skąd wzięły się te rany na jego twarzy. Jednak coś mówiło mu, że odpowiedź na to wcale by go nie zadowoliła.
Heawthorne przełożył nogę nad parapetem. Zeskoczył na twardą chropowatą posadzkę. Zacisnął dłoń na lodowatej rękojeści miecza. Do pomieszczenia nie dochodził nawet najlżejszy promyczek słońca. Tylko mdły snop latarki omiatający ściany pozwolił mu na jakąkolwiek orientację w terenie.
—Znalazłeś coś? —wydyszał.
Przez dłuższą chwilę Tyler nie odpowiadał. A kiedy już się odezwał, jego głos przypominał cichy trzask gałązek.
—Kryształu ani śladu. Ale za to natrafiłem na jakąś... sieć? Nić? Najwyraźniej zwisa z sufitu...
Serce podeszło Liamowi do gardła. To nie wróżyło niczego dobrego. "Spadajmy stąd!" - chciał wrzasnąć, lecz nie zamierzał zarządzać odwrotu z powodu kilku sznurków... Lub nici. Zwał, jak zwał. Niespodziewanie ciszę przerwał krzyk. Chłopiec zastygł w bezruchu. Zmrużył oczy, by choć w najmniejszym stopniu przejrzeć przez mrok.
— Tyler? Wszystko w porządku?— zawołał.
Usłyszał dobiegające z głębi pomieszczenia rzężenie. Latarka z brzękiem upadła na ziemię i rzuciła chybotliwe światło na jakiś wielki włochaty kształt. Heawthorne wydał z siebie cichy jęk. Tyler bez śladu życia leżał na podłodze. Jego oczy były powleczone mgłą, zupełnie utraciły młodzieńczy poblask.
— Nienawidzę ludzkiego mięsa. Jest takie ohydne... Zepsute do cna — oznajmił Strażnik i powoli ruszył w stronę intruza.
Liam przez kilka sekund nie potrafił wykonać żadnego ruchu. A gdy już odzyskał władzę w zesztywniałych kończynach, nie pobiegł z powrotem w kierunku okienka, lecz ominął potwora i pognał wzdłuż regałów.
— To głupie, co robisz. Nie zdołasz go wynieść z tego pomieszczenia — zadudnił straszliwy głos.
Heawthorne nie zamierzał zrezygnować. Doskonale wyczuwał aurę Adamantytu. Musiał być ukryty w którejś z szafek, na sto procent! Chłopak rozwalił jednym uderzeniem miecza zardzewiałą kłódkę i dobrał się do zawartości schowka. Stare gazety, jakieś metalowe narzędzia... Nie! To nie tu! Bez chwili wahania doskoczył do kolejnej szafy i powtórzył swój rytuał.
— Ty bezczelny dzieciaku, jak śmiesz...
Liam spojrzał na sąsiedni regał i doznał olśnienia. Zauważył niewielkie zawiniątko spoczywające na dolnej półce. W tej samej chwili dopadł go Strażnik. Nastolatek wrzasnął, kiedy ostre żuwaczki przecięły jego ramię. Jednak ból natychmiast odszedł w niepamięć, gdy uchwycił trzeci ostatni Kryształ, desperacko wychylając ciało do przodu.
— Przegrałeś, Strażniku. Ta szkoła to już kupa gruzów! — zarechotał.
— Tak...? A po czym to wnioskujesz? — Potwór zabębnił odnóżami o posadzkę i nie przestawał zmniejszać dzielącego ich dystansu.
— Teleportuj mnie stąd! — Liam wyszeptał życzenie.
Adamantyt rozbłysnął i zalał całe pomieszczenie fioletowym blaskiem. Strażnik zmrużył ślepia, ale nie zamierzał go powstrzymywać. Heawthorne zrozumiał, że coś jest nie tak. Kryształ po pewnym czasie zgasł zupełnie i wcale nie zamierzał spełnić życzenia.
- Co, do jasnej cholery?! To nie działa! - Uderzył pięścią w kamyk, lecz za żadne skarby nie potrafił zmusić go do współpracy.
- Nie uważasz, że ta sztuczka z teleportacją zaczęła być trochę nudna...? Wymyśl coś lepszego, bo w ten sposób na pewno nie odbierzesz mi Kryształu - odparł potwór z nieukrywaną satysfakcją.
Chłopak w tym momencie zrozumiał, że przegrał, został zrobiony w balona. Magia Adamantytu najwyraźniej nie działała w tej wnęce. Albo Strażnik w jakiś sposób ją blokował... Pełen gniewu, cisnął bezużytecznym kamykiem w pobliską ścianę, po czym pobiegł w kierunku okienka. Po drodze zaplątał się w sieci i zahaczył o martwe ciało Tylera. Łzy wezbrały mu w oczach. A miało pójść tak łatwo! Zawiedli, zawiedli na całej linii!
Bestia ani myślała go ścigać. Liam czuł w duchu, że się z niego naśmiewa do rozpuku, jaki jest przewidywalny i żałosny! Niech cholera weźmie tych Strażników! Jedni potrafią wtapiać się w otoczenie... A jeszcze inni znają ludzką mowę.
Kiedy cały zdyszany wypełzł na powierzchnię, powitały go zaskoczone spojrzenia towarzyszy. Chyba oczekiwali, że wśród fanfarów wróci z Kryształem w ręku. No cóż... Rzeczywistość wyglądała zgoła inaczej...
— A gdzie Tyler? — spytał Eric, pomagając mu wstać na nogi.
— Nie żyje — prychnął Heawthorne.
— J-jak to?
— Spadamy stąd. Nie mamy tu nic do roboty — odparł.
— Spotkałeś Strażnika? — jęknął Paul.
— Straszny z niego sukinsyn. Nie będę z nim walczył, więc nie próbujcie mnie nawet do tego przekonywać — warknął.
— To co zrobimy, w takim razie?
— Poczekamy. — Liam wzruszył ramionami. — Może ktoś nas wyręczy i wyciągnie Kryształ na powierzchnię...
— Wierzysz w to? — Eric zmarszczył brwi.
— Nie. Ale z doświadczenia wiem, że jeśli przedmiotem sporu jest Adamantyt... To wiele rzeczy może się zdarzyć...
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top