Propaganda
Wyszedłem z gabinetu. Szramy na policzkach dzięki maści pani Higgins już mnie tak nie piekły. Czułem się o wiele lepiej. W złudnej nadziei, zerknąłem w obie strony korytarza, licząc, że może Susan na mnie poczekała. Jednak ona zniknęła. Ta nasza rozmowa była niczym marzenie senne, zderzenie dwóch światów, które nigdy nie powinny się spotkać. Może rzeczywiście śniłem? Bo jak mógłbym wytłumaczyć żywego szczura splątanego wśród zwojów lepkich nici? Z drugiej strony, wystarczyło, że spojrzę na swoje ręce zdezynfekowane dużą ilością wody utlenionej i to obali moje wszystkie domysły.
Uznałem, że nie powiem Jackowi o tym, co widziałem w piwnicy. Pewnie poprawiłby tylko okulary i popatrzył na mnie tym swoim niedowierzającym wzrokiem, zmarszczył brwi. "Przestań fantazjować. Mamy dzisiaj kartkówkę z angola, więc zamiast tego, lepiej zajrzyj do podręcznika."
Zacisnąłem usta. Jeszcze tego by mi brakowało, żebym oprócz opinii wymoczka zyskał miano szaleńca. Zresztą, kto wie, co wyprawia mózg człowieka, gdy trafia do mrocznego pomieszczenia.
*****
W świetlicy jak zwykle gościły tłumy. W powietrzu unosił się smakowity zapach naleśników i hot dogów. Sprawił, że nagle odzyskałem apetyt, jednak odstraszyła mnie długa kolejka do sklepiku. Odnalazłem wzrokiem puste krzesełko obok Jacka. Stary dobry kumpel. Zawsze o mnie pomyśli. Właśnie gaworzył z Claire. Miałem wrażenie, że wcale jej nie lubi i prowadzi tę rozmowę tylko z braku laku.
Skrzywiłem się. Ja już go znałem. Każdej proponował te swoje korepetycje z matmy, ale tak naprawdę próbował je zbajerować.
Chłopiec, zauważywszy mnie na progu świetlicy, odprawił dziewczynę machnięciem ręki jak zbędny bagaż. Nie umknęło to mojej uwadze. Nie przeoczyłem również spojrzenia Claire skierowanego w moją stronę: "Och... To znowu ten..."
- Siemka - rzucił Jack i zachęcająco przysunął mi krzesło.
Zerknął na mnie tylko pobieżnie, jakby chciał ocenić, czy znowu mnie pobili, czy jednak uszło mi na sucho. Od dawna nie poruszaliśmy tego tematu. To do niczego nie prowadziło.
- Co tam słychać w wielkim świecie? - spytałem z lekkim rozbawieniem.
- Wyszedł nowy numer gazetki szkolnej. - Podsunął mi pod nos "Siódmy cud świata".
- Szkoda mi pieniędzy na taki szajs - westchnąłem, ale w końcu rozchyliłem okładkę.
Chyba podejrzewacie, co sądzę o gazetce szkolnej. Nie wiem, kto jest redaktorem, ale musi mieć nieźle nasrane we łbie. Czy człowiek skromny tytułuje ją "Siódmy cud świata"? Dobre nawiązanie do nazwy naszej szkoły, ale to wręcz obiecuje, że dostaniemy artykuły sporządzone przez profesjonalistów i zdjęcia wykonane lustrzanką Sony. Zamiast tego widzimy czarno-białe fotografie, których jakość pozostawia wiele do życzenia.
- Ja zawsze ją kupuję. - Jack wzruszył ramionami. - Można tu znaleźć wiele ciekawych rzeczy... Choćby spójrz na pierwszą stronę!
W tym numerze wyraźnie królowały dwa artykuły. Ich nagłówki wręcz wrzeszczały na mnie: "Przeczytaj mnie, przeczytaj!"
WYNIKI WYBORÓW SAMORZĄDOWYCH
Komisja w składzie Kayleigh Robinson, Ricky Missine oraz Lizzie Stempton podaje następujące wyniki wyborów samorządowych, które odbyły się w dniach 06.04 - 10.04. Głosy oddawano do specjalnych urn na wydrukowanych karteczkach. Wystarczyło postawić krzyżyk na nazwisku kandydata, którego popieramy.
Większość uczniów brała udział w tych wyborach. Nie musisz nam tego tłumaczyć krok po kroku.
Komisja z wielką skrupulatnością policzyła oddane głosy i mogła stwierdzić, że naszym nowym przewodniczącym zostaje (tam ta ra dam, fanfary)...
TEDDY ALLOY z wynikiem 75% głosów!!!
Hmm... Kto by się spodziewał... Trochę to poprawiło mi nastrój, że nasz samorząd trafił pod skrzydła jakiejś kompetentnej osoby. Mogłem być o niego spokojny.
ANDY O'ARROW z wynikiem 24% oddanych głosów, również serdecznie gratulujemy.
Niby czego? To nawet nie jedna czwarta. A drugie miejsce nie daje mu żadnej gwarancji, że Teddy wybierze go do ekipy swoich najbliższych współpracowników.
ANTHONIO GONZALEZ z wynikiem jednego procenta, bardzo niskim, aczkolwiek doceniamy dobre chęci.
Kto to, do jasnej cholery, jest? To nazwisko brzmi, jakby przyjechał z Meksyku.
Frekwencja wyborcza: 74%
Bardzo wysoka, jak na naszą szkołę. Dzięki Bogu, że kogoś jeszcze obchodzą te wybory. Inaczej jeszcze o naszych losach decydowałby jakiś palant jak Gonzalez.
Jako strażnik prawdy i sprawiedliwości, ujawnię wam fakty, które usiłowały przed wami zatuszować inne media szkolne. Podobno podczas wyborów samorządowych doszło do pewnych machlojek... Paru osobom wręczono łapówki. Niektórzy przyznają, że ich szantażowano. Pewien anonimowy członek grona pedagogicznego przypomina sobie wypchaną po brzegi kopertę, którą ktoś zostawił na jego biurku. Natychmiast przekazał ją sekretarkom. Z niepewnych źródeł usłyszałem, że w środku były pieniądze... Powyższe zjawiska nie wróżą dobrze dla naszej demokracji i sprawiedliwości przyszłych wyborów. Nasza szanowna pani dyrektor nie zabrała głosu w tej sprawie i uparcie twierdzi, że nie zauważyła żadnych nieprawidłowości w protokole.
Zmarszczyłem brwi. To brzmiało naprawdę niepokojąco... Ktoś manipulował głosami ludzi. Komuś bardzo zależało, żeby zająć miejsce w Samorządzie. Może to jakaś kaczka dziennikarska, ale zastanowiło mnie to. Teddy'ego raczej nie podejrzewałem. To spoko chłopak, w życiu by się do tego nie posunął. O dwóch pozostałych kandydatach nie wiedziałem zbyt wiele. Jeszcze raz przeczytałem ostatnie zdanie: "Szanowna pani dyrektor uparcie twierdzi..." Trzeba mieć niezły tupet, żeby coś takiego napisać. Pani Hills jest bardzo wyrozumiała, ale nie lubi, kiedy ktoś zarzuca jej jakieś zaniedbania.
Przeprowadziłem wywiad z Andym O'Arrowem, któremu zabrakło niewiele, żeby zasiąść na słynnym stołku w sekretariacie. Bynajmniej nie wydawał się tym martwić.
- Uczniowie wybrali swojego reprezentanta. Nie będę ich za to winił. Uznałem, że wybory samorządowe nie są dla mnie. To za duży ścisk, za duże ryzyko. Postanowiłem założyć nową instytucję pod nazwą Rada Uczniowska, która pomagałaby Samorządowi w regulacji spraw finansowych, a jednocześnie dbałaby o życie kulturalne i rozrywkowe uczniów. Otrzymałem pełną akceptację pani dyrektor i myślę, że ruszę z tym projektem lada dzień. Rozpocząłem już wstępny nabór członków tegoż organu. Czekają nas wielkie zmiany.
Andy zapytany o szczegóły, na czym konkretnie będzie polegać to przedsięwzięcie, jedynie kręci głową i uśmiecha się tajemniczo. Istnieją różne spekulacje na ten temat. Że to będzie atrapa Samorządu stworzona przez niedowartościowanego chłopca. Ale na pewno nikt nie będzie otwarcie występował przeciwko stworzeniu Rady Uczniowskiej, zwłaszcza gdy posiada wsparcie pani Hills.
Poniżej artykułu widniała podobizna O'Arrowa. Kojarzyłem tego gościa ze szkolnych varietes. Cała szkoła znała jego kiepskie żarciki o belfrach. W tym swoim odprasowanym garniturze przypominał trochę nastolatków z amerykańskich telenoweli, którzy wychodzili z samochodu i pytali przypadkowo napotkane laski: "Masz ochotę na przejażdżkę?"
- Co za bzdury - prychnąłem. - Nikomu nie jest potrzebna żadna Rada Uczniowska. Może jeszcze załóżmy Zgromadzenie Emancypacyjne, Trybunał Statutu i dwadzieścia Rad Klasowych!
- Trzeba przyznać, że gościu ma jaja, skoro uzyskał poparcie dyrektorki - powiedział Jack.
- Nic dziwnego. To chyba jej pupilek. Tak jak wszyscy członkowie varietes. - Przewróciłem oczami.
Chciałem z powrotem podać gazetkę Jackowi, zniesmaczony jakością pisma, jednak ten wskazał palcem na artykuł na sąsiedniej stronie.
- Jeszcze to sobie przeczytaj - poradził.
Westchnąłem. Następna publikacja dotyczyła sprawy sprzed kilku dni.
PIĄTKA W GRUZACH
Nasz zachodni sąsiad od strony Main Street dostał w końcu za swoje. I to w najbardziej dotkliwy sposób. Tak, nie są państwo w błędzie, podzielił los szkoły o najniższym standardzie w Denver, czyli Szóstki. Gimnazjum Publiczne numer pięć od tej chwili możemy oglądać tylko na zdjęciach. Budynek ten już nie istnieje. Obecnie trwa ustalanie przyczyn zawalenia się fundamentów przez śledczych. Istnieje podejrzenie, że te dwie "tragedie" są ze sobą powiązane, jednak nie znaleziono na to żadnych dowodów. Czy jakiś desperat wysadza brzydkie i zgniłe od środka szkoły za pomocą ładunków wybuchowych? Jeśli tak, to nie musimy się niczego obawiać, a wręcz bądźmy mu wdzięczni za to, że oczyszcza nasze miasto z tak kompromitujących nas placówek.
Nie. Nie mogę tego dłużej czytać. Z obrzydzeniem odsunąłem "Siódmy cud świata". Chętnie podarłbym go na strzępy, ale należał do Jacka.
- Okropne, co? - spytał przyjaciel.
- Co to za idiota prowadzi tę gazetkę, chciałbym wiedzieć - parsknąłem. - Przecież gdyby jakiś Piątak dostał ją w swoje dłonie, to wyszlibyśmy na jakichś zawistnych gburów!
- Ekhem... - ktoś chrząknął.
Jakiś chłopak oparł dłoń na blacie stołu i wcale nie wyglądał na zadowolonego. Był mniej więcej mojego wzrostu. Przetłuszczone czarne włosy opadały na bok jego głowy, kilka niesfornych kosmyków przesłaniały mu czoło. Nosił okulary, które dziwnie przypominały zerówki. W tych czasach to nigdy nic nie wiadomo.
- Akurat przechodziłem obok... - zaczął piskliwym głosem - i usłyszałem niezbyt pochlebne słowa skierowane ku mojej gazetce. Nie rozumiem, co wam w niej nie odpowiada.
- Kim jesteś? - zapytałem, jakby to nie było oczywiste.
- Gdybyś zajrzał do stopki redakcyjnej, to byś wiedział. Justin Curtis, redaktor "Siódmego cudu świata", we własnej osobie! - zawołał.
W mojej głowie zapaliła się czerwona lampka. Gość, który drukuje jakiś brukowiec gada, jakby pozjadał wszystkie rozumy.
- To doskonale - mruknąłem. - Właśnie szukałem osobnika kompromitującego swoimi amatorskimi tekstami naszą szkołę!
- Hmm... Mniemam, że chodzi o "Piątkę w gruzach"...? Że przedstawiłem ją jako wylęgarnię wszelkiej patologii i postawiłem na równi z Szóstką? - zachichotał. - Tak naprawdę, to nie byłem w żadnej z tych szkół. I przypuszczam, że gościła w nich niewielka część naszych wychowanków. Wasze obawy, że Piątacy uznają nas za pyszałków? Zrozumcie, Piątka już nie istnieje. Jej duch zgasł. Ta wspólnota się rozpadła. Wkrótce jej dotychczasowi uczniowie zostaną rozdzieleni pomiędzy inne gimnazja. Piątka leży na kolanach. I raczej nigdy nie wstanie. Dlatego można wbijać bezkarnie jej nóż w plecy. Zresztą, chyba nikt z was nie zaprzeczy, że te pyszałki na to zasługiwały!
- Bez względu na to, nie masz prawa szerzyć nienawiści do innych szkół - Jack niespodziewanie włączył się do rozmowy.
- Język to mój teren. To ja decyduję, co myślicie o innych ludziach. Jednak pozostawiam wam wolną rękę. Albo wierzycie ślepo w każde słowo, albo rzucacie tę gazetkę w kąt. Decyzja należy do was - odparł Justin.
- Czy dyrka w ogóle do niej zagląda? - zapytałem.
- Tak. Co prawda, nie może wprowadzać żadnych zmian w artykułach, ale powiem wam w zaufaniu, że "Piątka w gruzach" przypadła jej do gustu. Każdą okazję do pogrążenia odwiecznego rywala należy wykorzystać. - Pokiwał palcem.
- Twoim zadaniem jest przedstawianie faktów, bez żadnych przekłamań - warknąłem.
- Owszem. Ale nikt nie podał mi schematu, według którego miałbym to robić. Zdradzić wam pierwszą zasadę dobrego redaktora? Pisz to, o czym ludzie chcieliby usłyszeć. W przeciwnym razie, zrzuci cię ze stołka jedna z tych "ambitnych dziewczynek" i w każdym zdaniu
będzie słodziła nauczycielom.
Justin rozejrzał się dookoła i zniżył głos.
- Pewnie uważacie mnie za jakiegoś łgarza, manipulatora... Ale w dzisiejszych czasach trudno pozostać przyzwoitym człowiekiem... Widzicie tych gości przy stoliku przy ścianie? To matfiz. Zakała naszych korytarzy. Noszą jakieś notesiki i rozwiązują skomplikowane zadania z matmy. Zapytani, dlaczego tylko dwie osoby z ich klasy wzięły udział w wyborach, odparli, że uważają to za stratę czasu. Taki przewodniczący sobie porządzi przez rok... A potem przyjdzie następny. I jeszcze następny. A tymczasem, te ich zadania są "ponadczasowe". Przez właśnie takie osoby podupada demokracja. Uwierzcie, widziałem w swoim żałosnym życiu szkoły, które obracały się w ruinę z powodu tego zachowania. Na szczyt zostawał wprowadzony miernota. Nie potrafił nawet wydukać kilku słów na scenie. Jego obietnice wyborcze nagle gdzieś znikały.
- Chyba nie podważasz kompetencji Teddy'ego? - spytał Jack.
- Jakbym śmiał! Ale Samorząd nie jest wieczny. Z biegiem czasu przyjdą nowi kandydaci. A tymczasem zainteresowanie uczniów będzie topniało... Później taki pozer usiądzie za biurkiem i będzie zbijał bąki, a za pieniądze ze składki rodzicielskiej kupi sobie przycisk do papieru. Oto co nam grozi w najbliższych latach! Biurokracja, słowo pętaka w garniturze pożyczonym od wujka ponad słowem nauczyciela!
- Ten O'Arrow już mi trochę śmierdzi... - wtrąciłem.
- To zupełnie inna sprawa... - Machnął ręką. - Chłopak po prostu oddala kolejne zagrożenie, centralizację instytucji uczniowskich. Ale to też niedobrze, bo z drugiej strony ktoś może sobie założyć Klub Fantastycznej Książki i powiedzieć: "Ojej, jaką ja jestem ważną osobistością"!
Zaczęła mnie boleć głowa od tego bełkotu. Cholerny polityk. Spojrzałem na niego z niesmakiem. Ludzie, to zwykła gimbaza, nie ma mowy tutaj o żadnej biurokracji, ani tym bardziej o innych słowach zakończonych na -acja, których znaczenia nawet nie rozumiałem.
- Nie tylko zakłamujesz - warknąłem - ale również niepotrzebnie mieszasz, zapętlasz po stokroć banalne rzeczy!
- Kim ty w ogóle jesteś, chłopcze? - Curtis ściągnął okulary i popatrzył na mnie tak jak na pięcioletnie dziecko. - Pełnisz jakąś ważną funkcję, oprócz klasowego popychadła? Bo chyba nie!
- Spokojnie, panowie, patrzy na was cała świetlica - syknął przyjaciel przez zaciśnięte zęby.
W tym momencie nie było mowy o spokoju. Cała złość, którą tłumiłem podczas starcia z Ericiem, nagle eksplodowała.
- A ty właściwie jak wszedłeś do tej swojej redakcji?! Jakiś znajomek? Szepnąłeś słówko, komu trzeba? Może wystarczyła "wypchana po brzegi koperta"? - wykrzyknąłem.
Justin nie wyglądał na wytrąconego z równowagi. Wręcz przeciwnie, mój wybuch najwyraźniej dostarczył mu satysfakcji. Spokojnie otworzył swoją gazetkę na dziale plotkarskim "Co w trawie piszczy". Wskazał palcem jedną z fotografii, na której przytulała się para gimnazjalistów.
- Praca redaktora nie jest łatwa. Zwłaszcza jeśli pracujesz w pojedynkę i nie masz zaufania do żadnego członka z zespołu. Sam muszę robić te zdjęcia, ryzykując, że dostanę po mordzie, jeśli mnie przyłapią - powiedział Justin. - I nie myśl, że jestem jakimś cholernym paparazzi. Ja tylko dostarczam ludziom prawdę. Prawdę, na którą zasługują.
- To aż dziwne, że nikt dotychczas cię nie pobił - wydyszałem.
Oczekiwałem odpowiedzi w stylu "Bo noszę okulary", jednak on przyszykował coś innego.
- Wiesz, dlaczego tak jest? Dlaczego nikt nie śmie podnieść na mnie ręki? Już lepiej, żeby mnie zabił. Bo następnego dnia nie chciałbym być w jego skórze, kiedy otworzy gazetkę szkolną...
Tłum zgęstniał wokół nas. Uczniowie z zaciekawieniem obserwowali kłótnię redaktora na wyżynach sławy z nikomu nie znanym wymoczkiem. Jack przylgnął do ściany. Jego przestraszone spojrzenie mówiło: "Ja w tym nie uczestniczę."
Zacisnąłem pięści. Tępe pulsowanie rozsadzało mi czaszkę. Walnij go. No walnij. Ulżyj sobie. Niech po raz pierwszy doświadczy, jak to jest. Chciałem widzieć te jego zerówki obrócone w pył, połamane na podłodze. Rozkwaszony nos.
- Dawaj. Nikt cię nie powstrzyma. - Uśmiechnął się Justin. - Napiszę o tobie artykuł, ale to nic. I tak niżej już nie upadniesz...
Rozluźniłem pięści. To nie w moim stylu. Wybiegłem ze świetlicy. Może oślepiło mnie światło lamp... Ale coś sprawiło, że z kącika mojego oka pociekła łza. Jak mam stanąć przeciwko Ericowi, skoro przegrywam nawet przeciwko takiemu chłoptasiowi...
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top