Nałóg
Gdy Liam Heawthorne wmaszerował na dziedziniec szkolny, w zasadzie nie wiedział, czego się spodziewać. Czy powitają go zastępy wściekłych jak lwy uczniaków? Czy może ryk syreny policyjnej? Jednak, zamiast tego, zastał ciszę. Przeraźliwą ciszę. Zmarszczył brwi. Żadnej delegacji powitalnej? Ani śladu cholernych szkolnych patriotów, którzy wykrzykują przez okna, że cię zatłuką?
Chłopak podświadomie czuł, że ktoś go obserwuje... I z pewnością nie był to człowiek. Podniósł głowę do góry i spojrzał na kunsztowną fasadę budynku. Świdrowała go wzrokiem sama szkoła i zdawała się mówić: "Jeśli spróbujesz przekroczyć próg, to cię zmiażdżę." Liam odrzucił tę myśl. To przecież jakieś bzdury. Ta stara rudera ledwo sklecona z cegieł niczego mu nie zrobi! Co najwyżej trochę poskrzypi i zakaszle od swojego własnego kurzu! Nie miał powodów do obaw, zwłaszcza kiedy towarzyszyła mu taka ekipa.
Ramię w ramię, obok niego żwawym krokiem szedł Dylan. Ani na chwilę nie zdejmował dłoni z rękojeści swojej katany. Z tyłu powłóczyli nogami Tyler i Manny, obaj uzbrojeni w kieszonkowe sztylety. Heawthorne początkowo nie chciał wydawać więcej energii na uzbrojenie, ale w końcu chodziło o zapewnienie ochrony dwóm zasadniczym mózgom operacji.
Przy czym, co do Manny'ego zaczął mieć wątpliwości, zwłaszcza gdy widział go z nosem przyklejonym do ekranu telefonu.
— Możesz mi powiedzieć, co ty teraz robisz na tym telefonie? Łamiesz hasło do szkolnego serwera, czy co? — Nie wytrzymał.
Chłopiec uniósł ku niemu zdziwione spojrzenie. Jakby właśnie został wyrwany z głębokiego snu.
— Co? Nie... Ja łapię pokemony. Tutaj jest ich wyjątkowo dużo — wyjaśnił.
Liam zacisnął pięści. W paru podskokach dopadł do Manny'ego i wyszarpał mu urządzenie z ręki. Z całej siły cisnął nim o beton. Znienawidzony jaskrawy ekran przygasł na dobre.
— Ty idioto! Ty myślisz o jakiejś głupiej grze, podczas gdy ważą się nasze losy?! — wrzasnął.
— Hej! To był najnowszy model KasjopejaPhones! — zawołał z rozpaczą, jakby Heawthorna mogło to coś obchodzić.
Nastolatek zignorował jego narzekania i podszedł pod same drzwi szkoły. Były dwuskrzydłowe, ze starannie wyszlifowanego drewna, z wąskim okienkiem w górnej części. Zdrętwiałą dłonią nacisnął klamkę. Wydała z siebie cichy jęk. Miał wrażenie, jakby nawet ona stawiała mu opór.
— Szefie? Wchodzimy do środka? — spytał Dylan.
— A co innego nam pozostaje? — westchnął Liam.
Drzwi ostatecznie przegrały pojedynek, w którym od początku nie miały szans i wpuściły go do środka. A więc oto ona. Ostatnia szkoła do odhaczenia. Przypomniał sobie, ile energii musiał włożyć w to przedsięwzięcie i natychmiast nabrał pewności siebie. Siódemka go nie powstrzyma, niezależnie od ducha walki, jaki w niej leży. Lekko spróchniałe, aczkolwiek starannie wypolerowane panele skrzypiały pod jego stopami. W powietrzu unosił się zapach naftaliny połączony z jakimiś detergentami.
Heawthorne czuł, jak serce wybija nieregularny rytm w jego klatce piersiowej. Ostatnim razem ogarnęła go taka ekscytacja jeszcze przed roztopami, kiedy znalazł drugi Kryształ. A teraz ten trzeci był dosłownie na wyciągnięcie ręki. Wiedział, że jest tu gdzieś w pobliżu. Nie potrzebował już żadnego hrabi von Snowflake'a do lokalizacji Adamantytu. Dotychczas spełnił tyle życzeń, że w pewnym stopniu jego świadomość scaliła się z tymi kamykami. Miał wrażenie, że aż podskakują w jego plecaku i krzyczą: "Już niedługo. Dostaniemy trzeci do towarzystwa. A jeśli stanie ci na drodze ten frajer, Jack, to po prostu utniesz mu łeb i po problemie. W tym momencie nic nie może cię powstrzymać." Chłopak wierzył w to z całego serca. Zaszedł za daleko, żeby okazywać wahanie. On tutaj był, zupełnie niedaleko, tylko że odpowiednio ukryty przed wścibskimi oczami.
Liam przeniósł się myślami do momentu, kiedy skompletuje wszystkie trzy Kryształy. Kiedy wywróci świat do góry nogami. Dziewczyny będą waliły do niego drzwiami i oknami. Pstryknie palcem, a dostanie drinka z parasolką, nowiutkie ferrari, zagorzałe fanki dadzą mu każdą rzecz, jakiej zażąda. Nieświadome tego, że ich nędzne móżdżki popadły pod kontrolę Adamantytu, powieszą sobie w pokoju plakaty z Heawthornem zamiast tych głupich rock bandów. Brzydsze laski odrzuci jak stare skarpety, a ładne.... A z ładnymi zrobi, co tylko zechce. Już widział te nagłówki w gazetach: "Nastolatki szaleją na punkcie nowego gwiazdora rodem z przedmieść Denver. Kim jest? Co one w nim widzą?"
I jeszcze oprócz tego, setki chłopaków z nosami zwieszonymi na kwintę. "Mieliśmy taki dobry związek... Dlaczego nagle opuściłaś mnie dla tego palanta, którego nawet nigdy wcześniej nie widziałaś na oczy?!" No cóż... Tak właśnie wygląda magia miłości. Miłość od pierwszego wejrzenia. Tak go to rozbawiło, że o mały włos nie wybuchnął śmiechem. A spośród tych tysięcy dziewczyn, ta jedna szczególna, znienawidzona, którą celowo wyzwoli spod wpływu Kryształu.
— Dlaczego to zrobiłeś? — Miles popatrzy na niego z wyrzutem.
— To wszystko dla ciebie, kotku, żeby nauczyć cię, których facetów nie można ot tak, po prostu, kopnąć w dupę — odpowie.
Towarzysze weszli do jasno oświetlonego holu. Jakiś mężczyzna właśnie szorował podłogę, ale na ich widok szybko odszedł w głąb korytarza.
— To co, panowie, żadnych fajerwerków na powitanie? Jestem zawiedziony... — parsknął ninja.
— Pewnie siedzą jak szczury w norach... I tylko czekają na odpowiedni moment, żeby wyskoczyć i użreć w łydkę — dodał Tyler.
Na schodach ponad ich głowami rozległ się odgłos kroków. Ktoś schodził na dół. Liam instynktownie napiął mięśnie i zacisnął dłoń na rękojeści miecza. Jednak chłopak, który wyszedł im na przeciw, w żadnym wypadku nie wyglądał na wojownika. W ramionach dźwigał wielki wiklinowy kosz. Był ubrany w zielony garnitur, na nosie miał okulary w oprawkach tego samego koloru. Jakiś ważny gościu, bez wątpienia. Gruba ryba. Bo któż inny, bez cienia wahania, podchodzi do czterech uzbrojonych nastolatków?
— Chciałbym was serdecznie powitać w skromnych progach naszej szkoły, w imieniu pani dyrektor — zawołał podniośle.
— Te ich progi to długo tu nie postoją — mruknął Manny.
— Jestem Teddy Alloy, przewodniczący tej zacnej placówki. Przyszedłem złożyć wam pewną... propozycję... Pragniemy za wszelką cenę uniknąć jakichkolwiek konfliktów z osobami postronnymi. Dlatego zachęcamy was do jak najszybszego opuszczenia budynku. Nie wiemy, w jakim celu tu przybyliście... Ale bez względu na to, poniechajcie dalszych ofensywnych działań. W ramach rekompensaty przygotowaliśmy dla was... drobny poczęstunek...
Teddy zaprezentował zawartość koszyka. W środku leżało kilkanaście tabliczek czekolady, wraz z innymi słodkościami różnego rodzaju. Heawthorne pomyślał, że taka oferta z pewnością skusiłaby Paula, ale on nie potrzebował słodyczy. Już zamierzał pociachać przewodniczącego na kawałki, żeby pokazać mu, co sądzi o jego "unikaniu konfliktów z osobami postronnymi, lecz ochłonął. W żadnej innej szkole nie napotkał tak uprzejmego powitania, bez krzyków i przepychanek. Potrafił to docenić.
— Dobrze ci radzę, nie wtykaj nosa w rzeczy, których zupełnie nie rozumiesz. Przekaż waszej wspaniałej dyrektorce, że nie zamierzamy ustąpić pola dla koszyka łakoci. Weźmiemy to, po co przyszliśmy i au revoir! — odparł spokojnie.
Alloy z zakłopotaniem przebierał nogami.
— Nie mogę zagwarantować wam, że inni uczniowie zaakceptują waszą obecność... — bąknął.
— Idź już, chłopczyku. Powiadom tam na górze, kogo trzeba. Niech przyślą jakichś osiłków, chętnie weźmiemy ich w obroty — Liam machnął ręką.
Teddy poczerwieniał na twarzy. Wziął koszyk pod pachę i wszedł po schodach z powrotem na górę.
— Co za ważniak. Nie znoszę takiego bełkotu, nie wiadomo o czym. Tylko bla bla, impertynencja, bla bla, rekompensata... Świerzbiły mnie ręce, żeby rozciąć mu krtań — oznajmił Dylan.
Na korytarzu zapanowała cisza, rozpraszana jedynie przez jednostajne tykanie zegara ściennego. Pozostali tylko oni, czterej chłopcy, a spośród nich tylko jeden zdawał sobie sprawę z rzeczywistych konsekwencji wypełnienia ich planu.
— To co, teraz wyczarujesz duszka-pomocnika, żeby cię doprowadził do samego Adamantytu? —spytał Tyler z przekorą?
— Niezupełnie...
— Zapomniałem. Oszczędzasz Kryształy. Zatem szukamy na oślep?
Heawthorne niespodziewanie złapał go za kołnierz i przyciągnął do siebie tak, że ich twarze były na takim samym poziomie.
— Spójrz mi w oczy, dzieciaku. Powiedz, co widzisz?! — warknął.
— Twoje źrenice... Zmieniły kolor... — wyszeptał chłopak.
— Brawo, Einsteinie. Są fioletowe. Dokładnie tak samo jak Adamantyt. To tak jak byś zażywał narkotyk. Uzależnia cię coraz bardziej, sprawia, że chcesz tylko więcej i więcej, a w skrajnych wypadkach, nawet potrafisz go wywęszyć jak pies, byle zaspokoić apetyt. Ale musisz również ponieść konsekwencję nałogu. Musisz przyjąć jego piętno. Wyglądam teraz, jak szaleniec, prawda?!
Liam puścił Tylera, który wyglądał tak, jakby lada chwila miał wyzionąć ducha. Oklapł na podłogę z cichym jękiem.
— Szefie... Zakończmy tę hecę z Kryształami jak najszybciej. To szefowi ewidentnie nie wyjdzie na zdrowie. — Biały ninja ostrożnie położył mu dłoń na ramieniu.
Heawthorne w pierwszym momencie się wzdrygnął, ale odetchnął głęboko i poczuł, że ogarnia go spokój.
— Tak. Zakończmy to. Raz na zawsze.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top