Lepkie nici

Po przebudzeniu odkryłem, że leżę na podłodze zwinięty w kulkę. Prędko wstałem na nogi, jednak w pierwszym momencie straciłem równowagę i o mały włos nie nadziałem się na ostry kant ławki. Kryształ wciąż leżał tam, gdzie go pozostawiłem, stopniowo przygasając. Kiedy moje zawroty głowy ustąpiły, gwałtownym ruchem ręki zgarnąłem kamyk z blatu. Nadszedł czas na działanie. Mimo to że za bardzo nie wiedziałem, co zamierzam zrobić, czułem w sobie rozpierającą energię, chęć do uczynienia czegoś dobrego... Zrozumiałem w końcu, że najpierw muszę się wyzbyć wszelkiego egoizmu, przekonania o swojej potędze. Bo przecież Adamantyt nie był mi dany raz na zawsze. Mógłbym go trzymać w nieskończoność, tak samo jak Strażnik, wmawiając sobie, że ochraniam go przed niepożądanymi rękoma, aby wkrótce go utracić.

Myślenie typu: "Dlaczego akurat takiej marnej personie jak ja miałby przypaść zaszczyt wykorzystania Kryształu?" prowadziło na manowce. "Przecież ktoś inny zrobiłby to znacznie lepiej, nie spaprałby tej sprawy..." Ale właśnie ja otrzymałem taką szansę od losu i nie powinienem się jej wypierać. To przypominało również swego rodzaju test. Oczywistością jest to, że Jack, któremu niczego nie brakuje, ani przyjaciół, ani poszanowania, odczuje mniejszą pokusę, żeby użyć Adamantytu do własnych celów, w przeciwieństwie do mnie, czyli chłopca sponiewieranego i wykpionego... Teraz czekał mnie najtrudniejszy etap, ostateczne rozstrzygnięcie pomiędzy dobrem i złem. Po tym jak obejrzałem wizje Kryształu, moje wątpliwości co do tego wyboru odeszły w niepamięć. Przecież nie chciałem, żeby Siódemka, w którą my wszyscy włożyliśmy tyle serca, legła w gruzach!

Skierowałem wzrok ku drzwiom blokującym wyjście na korytarz. Nawet nie musiałem układać życzenia w głowie - po prostu, jakby nigdy nic, przeszkoda rozpadła się w drzazgi. Dobrze, że dotychczas większość uczniów skończyła lekcje, bo z pewnością nie życzyłbym sobie, by ktokolwiek ujrzał mnie w obecnym stanie. Kątem oka zauważyłem swoje odbicie w oknie i w pierwszym momencie przemknęło mi przez myśl, że to tak naprawdę ktoś inny stoi za szybą. Tamta postać miała poszargane włosy, bezładnie opadające na czoło, wymiętoloną koszulkę, częściowo podartą oraz tęczówki rozpalone fioletowym poblaskiem, widoczne na pierwszy rzut oka. "Wytrzymaj jeszcze chwilę... Później będzie tylko lepiej" - uspokajałem się.

Bez celu biegłem w głąb korytarza. Jedyny dźwięk, jaki słyszałem, to tupot własnych stóp i mój przyśpieszony, płytki oddech. Gdy nie docierały mnie żadne odgłosy z klas, zacząłem nabierać przekonania, że szkoła doszczętnie opustoszała i już nikomu na niej nie zależy. Każdy, kto zgrywał bohatera i dumnie wypinał klatę, wygrażając bandzie Liama, czmychnął do domu równo z dzwonkiem obwieszczającym koniec zajęć. Jednak to nie mogło mnie skłonić do załamania, a wręcz przeciwnie - świadomość, że pozostałem jako jedyny na skale obmywanej przez morskie bałwany, dodawała mi skrzydeł.

Fala adrenaliny całkowicie przesłoniła mój zdrowy rozsądek. Pędziłem przed siebie niczym dzieciak, który uwierzył w te wszystkie bajeczki o superbohaterach i wyruszał z motyką na słońce. Uświadomiłem sobie, że coś jest nie w porządku, dopiero kiedy dobrnąłem do połowy korytarza i poczułem, jak Kryształ niespokojnie podryguje w mojej dłoni. Zmarszczyłem brwi i przystanąłem w miejscu. Czyżby próbował mnie przed czymś ostrzec? Rozejrzałem się wkoło, poszukując potencjalnego przeciwnika, ale takowego nie dostrzegłem. Pomimo pozornego spokoju, coś wisiało w powietrzu...

Ułowiłem uchem lekki szmer. Zanim podjąłem jakąkolwiek próbę lokalizacji jego źródła, cień przesłonił panele niczym czarny płaszcz, a moją głowę wypełnił doskonale znajomy, wściekły syk. Popatrzyłem w górę, w samą porę, by zobaczyć opadające ku mnie włochate odnóże. Następnie rozdarło mi koszulkę i podniosło jak szmacianą lalkę. Wylądowałem na czymś miękkim... i lepkim. Kiedy usiłowałem ruszyć nogą, odkryłem, że uwięzła na amen zaplątana w sieć. Ogarnęła mnie panika, na oślep uderzałem pięściami wte i wewte, nie bacząc na to, że coraz bardziej grzęznę w pułapce. Zerknąłem błagalnie na Kryształ, którego jakimś cudem nie upuściłem. Leżał w zgięciu mojego łokcia, jakby oczekując na życzenie. Tylko jak miałbym poprosić o cokolwiek, gdy śmierć zaglądała mi w oczy?! Oto właśnie stała przede mną na ośmiu odnóżach i dyszała ciężko. Strażnik od momentu naszego ostatniego spotkania w rzeczywistości znacznie się zmienił, i to niekoniecznie na lepsze. Oskórek odłaził płatami od jego rozdętego odwłoku. Ogień w paru miejscach naznaczył na ciele bestii szerokie na kilka centymetrów poparzenia. Brakowało jej również tylnego odnóża lub dokładniej mówiąc, zostało ono oderwane w sporej części. Jedyna rzecz, jaka nie uległa zmianie w wyglądzie pająka, to oczy - tak samo nienawistne, tak samo złośliwe... Z całą pewnością tak nie przedstawiała się przedwieczna istota o życiowym doświadczeniu, lecz istota zła, przeżarta do cna, która niebezpiecznie przypominała cechy człowieka...

- No i co teraz poczniesz, mój drogi? Trochę mi to zajęło, by cię odszukać... Ale i tak doskonale wiedziałem, że prędzej czy później sam do mnie przyjdziesz - mlasnął potwór.

Gwałtownie się szarpnąłem, jednak sieć robiła wrażenie zrobionej z metalu i nie zdołałem jej nawet poluzować. Pajęczyna została skrupulatnie rozpięta kilka metrów nad ziemią i chyba potrzebny byłby słoń, żeby ją rozerwać. Stęknąłem bezsilnie i spojrzałem w dół, na opustoszałą przestrzeń korytarza. Nie miałem co liczyć na ratunek.

- Zebrało ci się na zgrywanie bohatera...? Myślałeś, że nagle przez zwykłe zrządzenie losu zgarniesz całą stawkę?! Błąd! - syknął.

Na przemian otwierałem i zamykałem usta w nadziei, że zdołam wypowiedzieć jakiekolwiek życzenie, jednak wyszedł z nich zaledwie cichy jęk.

- No proszę, odebrało ci mowę...? Jaka szkoda... Mógłbyś w życiu powiedzieć jeszcze tyle mądrych rzeczy! Ale ja odbiorę ci tę szansę. I to bezpowrotnie! - Pająk zbliżył ostre szczękoczułki do mojej twarzy. Poczułem jego cuchnący, zgniły oddech.

Niespodziewanie Strażnik podskoczył na pajęczynie, jakby poraził go prąd. Jednak dostrzegłem, że coś innego spowodowało taką reakcję. W pulsującym odwłoku utkwiła strzała zakończona czerwonymi piórkami. Bestia ryknęła, jej ślepia się zwęziły i skierowały w stronę, z której nadleciał pocisk. Wyglądała na dość zszokowaną, kiedy zobaczyła w roli agresora samotną postać na środku korytarza, i to w dodatku dziewczynę. W drżących dłoniach ściskała podłużny łuk i właśnie nakładała na cięciwę kolejną strzałę. Moje serce zabiło jeszcze mocniej, gdy zdałem sobie sprawę, że to Susan. Zamiast poczuć nadzieję na ratunek, przejęła mnie obawa o przyjaciółkę. Mimo tego że pająk przeżarty przez ogień nie był w najlepszej możliwej formie, wciąż stanowił realne zagrożenie, co więcej powodowała nim wściekłość.

Bezradnie obserwowałem, jak człapie ku krawędzi pajęczyny, po czym opuszcza się z niej na zwojach pogrubionych sieci.

- Oho... Nie oczekiwałem, że będziemy mieli towarzystwo. No dobra, jedna ofiara więcej nie zrobi mi różnicy - warknął.

Jakby w odpowiedzi pomknęła ku niemu kolejna strzała i przeszła na wylot przez czaszkę. Taki cios z pewnością powinien zakończyć jego egzystencję, jednak bynajmniej się tym nie przejął i niestrudzenie maszerował w stronę Susan.

- Usiłujesz mnie zabić? Przecież stoimy po tej samej stronie! Ty także chcesz ochronić Kryształ przed nikczemnikami, prawda? - Strażnik wydał z siebie gardłowy rechot.

Nagle ruszył do przodu i natarł na nastolatkę całym ciężarem, chwilę zanim wypuściła kolejny pocisk. Przyjaciółka krzyknęła i upadła na panele. Strach zaciskający moje gardło w końcu ustąpił. Zrozumiałem, że nie mogę tu tkwić i patrzeć, jak ona umiera w szponach tego sukinsyna.

Położyłem dłoń na Krysztale i wytężyłem myśli. Jednak niezależnie od tego, jak bardzo próbowałem się skupić, pozostawał lodowaty. Zagryzłem zęby. Nie, nie mógł odmówić współpracy akurat w takiej chwili! Życie jednej z niewielu osób, na których naprawdę mi zależało, właśnie wisiało na włosku.

Zdawałem sobie sprawę, że w grę nie wchodzi złośliwość Adamantytu - to tylko narzędzie, a wykonawca decydował o jego przeznaczeniu. Potrzebowałem trochę skupienia... Poczułem, jak temperatura kamyka stopniowo wzrasta. Ucieszony początkowym sukcesem nie zaprzestałem przesyłać energii. Emanująca wokół paskudna bariera Strażnika zaczęła pękać, nitka po nitce. Kolejnej już nigdy nie będzie mu dane wznieść. Pajęczyna oderwała się od ścian i obwisła żałośnie jak balon, z którego ktoś spuścił powietrze. Spadłem prosto na odwłok potwora. Z całej siły szarpnąłem za pokrywające go włosie. Nie wiedziałem zbytnio, na czym będzie polegała moja strategia w walce, ale najważniejsze, że odwróciłem uwagę pająka od Susan.

- Złaź ze mnie! - wrzasnął.

- Nigdy w życiu - wydyszałem.

Strażnik podskakiwał i potrząsał całym ciałem. Chyba nawet kowboj ujeżdżający najbardziej narowistą klacz nie wytrzymałby czegoś takiego. Ja, w każdym razie zupełnie nie miałem doświadczenia z rodeo i po kilku sekundach spadłem na ziemię.

Bestia natychmiast to wykorzystała. Natarła na mnie odnóżami, boleśnie rozdzierając skórę w kilku miejscach. Odturlałem się na bok, aby uniknąć ciosów, lecz i tak całe ciało paliło mnie żywym ogniem. Tymczasem Susan próbowała przyjść mi z odsieczą. Wyjęła z kieszeni bluzy sztylet i wycelowała w potwora. Rzut dziewczyny byłby jak najbardziej celny, gdyby tylko Strażnik pozostał w bezruchu. Jednak on, tak jakby miał trzecie oko z tyłu głowy, zrobił unik, przez co ostrze minęło go o kilka centymetrów i z brzękiem uderzyło o podłogę tuż obok mnie.

Nie zwlekałem ani chwili i natychmiast je podniosłem, a następnie ruszyłem w stronę przeciwnika.

- Wypadasz z gry, jesteś już na to za stary! - krzyknąłem.

- Mike, uważaj! - ostrzegła dziewczyna, widząc, jak szczękoczułki pająka klekoczą, gotowe, by pociąć mnie na kawałki.

W ciągu tego dnia zrobiłem całą masę głupich, ryzykownych rzeczy. Co mogłoby w takim razie stać na przeszkodzie, żebym nie uczynił jeszcze jednej?

Wykonałem szeroki zamach i zagłębiłem sztylet pomiędzy ślepiami poczwary, dokładnie tam, gdzie powinien znajdować się mózg, którego nie zdołała dosięgnąć strzała.
Coś ciepłego niespodziewanie zalało moje przedramię. Nawet nie poczułem bólu, całkowicie skoncentrowałem uwagę na ostrzu zatopionym we łbie aż po rękojeść.

Oczy Strażnika przygasły, tracąc swój fioletowy blask. Z jego gardła dobył się słaby pomruk. Opadł na podłogę targany konwulsjami. Odwłok bestii wciąż pulsował, jednak czynił to coraz słabiej, żeby w końcu znieruchomieć na dobre. 

- Ja... Chciałem go tylko chronić... Skazaliście tę szkołę na zagładę - wychrypiał. - Mike, muszę ci coś powiedzieć... Podejdź bliżej...

Nie zamierzałem skracać dzielącego nas dystansu ani o metr. Mimo tego że pająk konał, wciąż mógł stanowić zagrożenie.

- Ten talent, o którym wspominałem... to bzdura. Żaden człowiek nie posiada szczególnych predyspozycji do użycia Kryształów. Bo o ich wydajności decyduje zupełnie co innego. Chodzi o to, by naprawdę zależało ci na spełnianym życzeniu. Musisz wierzyć w jego słuszność całym sobą... Jeśli choć odrobinę w nie wątpisz... Nic z tego nie wyjdzie... Dlatego też Liam nigdy nie zdoła wypełnić tego, co sobie ubzdurał. Zostałeś sam w tej grze. Teraz jedynie ty decydujesz o tym, jak przebiegnie - wyszeptał.

Strażnik westchnął przeciągle, po czym oficjalnie zakończył swoją służbę. Chociaż nienawidziłem go z całego serca, ta śmierć wcale mnie nie ucieszyła. Zresztą sam już zdążyłem się w tym wszystkim pogubić. Może staliśmy po tej samej stronie, tylko że żaden z nas nie potrafił tego dostrzec?

W uszach wciąż pobrzmiewały mi jego ostatnie słowa. "Nie masz żadnego talentu..." Parsknąłem śmiechem. Czy naprawdę liczyłem w głębi duszy, że jakikolwiek posiadam?

W tej samej chwili wszelkie niespokojne myśli prysnęły niczym bańki mydlane, gdy poczułem, jak Susan troskliwie otula mnie ramieniem.

- Oj, Mike... O mały włos nie zginąłeś! -  jęknęła.

Zupełnie zignorowała krew płynącą z mojego przedramienia, która z miejsca poplamiła bluzę dziewczyny. Mimo woli łza spłynęła mi po policzku. Znów stałem przed nią cały pokiereszowany i zbrukany... Ale, mówiąc szczerze mało mnie to obchodziło.

Mógłbym tak trwać w nieskończoność i chłonąć troskę oraz życzliwość, jakie płynęły od koleżanki... Lecz jedna rzecz na to nie pozwalała... Mianowicie, mały, fioletowy kamyczek spoczywający w kącie...

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top