Bariera
Przełożyłem nogę ponad parapetem. Tym razem wiedziałem, czego się spodziewać i gładko wylądowałem na podłodze. Zaraz po mnie skoczył Curtis i z hukiem uderzył o ziemię.
- Cicho - syknąłem.
Próbowałem opanować drżenie rąk, jednak bezskutecznie. Podziwiałem Jacka, który bez słowa skargi wszedł do mrocznej wnęki. Ale on też musiał odczuwać strach. To samo dotyczyło pana redaktora. Ten najwyraźniej stracił rezon, bo przestał rzucać swoimi głupimi tekstami.
- Masz latarkę? - spytał przyjaciel.
- Nie. - Z bólem przywołałem w myślach scenę, kiedy upuściłem swój i tak wysłużony telefon na kafelki.
Chłopak z wyraźnym niezadowoleniem wyciągnął z kieszeni swój nowiutki Kasjopeja-Phone. Takie cacko kosztowało majątek, nic dziwnego, że strzegł go jak oka w głowie. Po chwili ostre światło przebiło ciemność. A przynajmniej częściowo. Kąty pomieszczenia wciąż pozostawały pogrążone w mroku.
- A oto przed państwem... Finalne starcie... - Justin mamrotał pod nosem.
Zwalczyłem w sobie chęć, żeby z całej siły go nie walnąć, jednak powinienem oszczędzać siły na walkę ze Strażnikiem. Poza naszymi przyspieszonymi oddechami nie słyszałem nawet najlżejszego szelestu. Albo bestia postanowiła zrobić sobie krótki urlop... Albo liczyła, że zdoła nas zaskoczyć. Przy moim szczęściu, bardziej obstawiałem drugą ewentualność. Jack skierował snop latarki na splątane sieci zwisające z sufitu. Poczułem, jak zimny pot oblewa mi czoło. Może to tylko złudzenie... Ale w tej chwili dałbym sobie rękę uciąć, że pomiędzy nimi tkwiła ludzka postać...
- Fuj... Co to jest...? - jęknął.
- To jego pajęczyna. - Przełknąłem ślinę.
- Słuchajcie... Tak po namyśle stwierdziłem, że to chyba nieodpowiedni pomysł na artykuł... Róbcie to, co do was należy, chłopcy... A ja spadam - ogłosił Justin drżącym głosem.
Prychnąłem gniewnie. Czego można się spodziewać po takiej gliździe? Kiedy przychodzi co do czego, to zmyka w popłochu!
- Nie tak prędko, gagatku...
Curtis wrzasnął przeraźliwie. Przyjaciel skierował latarkę w tamtą stronę i zobaczyliśmy, jak redaktor lub były redaktor tonie w żelaznym uścisku szczękoczułek Strażnika. Po raz pierwszy ujrzałem go w pełnej okazałości. I bynajmniej nie był to widok przyjemny. Potwór przypominał z grubsza pająka. Tylko że żaden znany gatunek nie osiągał takich rozmiarów. Wielki rozdęty odwłok potwora podrygiwał rytmicznie. Ruchliwe włochate odnóża uderzały o posadzkę. Jednak najbardziej przeraziły mnie jego ślepia. Tak samo jak u Liama, przybrały fioletowy odcień. To oznaczało zniewolenie od Kryształu, uzależnienie od jego mocy... Chociaż w tym wypadku Strażnik nie zamierzał w żadnej mierze wykorzystywać tej energii. Samolubnie przetrzymywał tutaj Adamantyt, pragnął go tylko dla siebie...! Nie chciał rozwiązać problemu wadliwych fundamentów i odpowiadało mu to, że będą przychodzili do niego kolejni i kolejni, których skusiła obietnica posiadania nieziemskiej mocy. A później będzie podpuszczał tych naiwniaków, mówiąc, że mają przeciwko niemu jakiekolwiek szanse...
Justin wydał z siebie ostatni jęk, a potem opadł bezwładnie na podłogę. Aparat wyślizgnął się z jego rąk i podzielił los właściciela.
- Oho. Ryba złapała haczyk. Przyznaję, zupełnie tego nie oczekiwałem. Liczyłem, że wykażecie trochę więcej rozsądku - oznajmił potwór i nieśpiesznie ruszył w naszą stronę.
W tym momencie blokował nam drogę odwrotu. Małe okienko wyglądało na strasznie odległe i obecnie dla nas nieosięgalne. Jack wyciągnął miecz i skierował go ku przeciwnikowi. Jego twarz wyrażała głębokie skupienie, ale pod żadnym pozorem nie strach.
- No dawaj. - Strażnik oblizał wargi. - Pokaż na co cię stać.
Może i wyglądał na ociężałego, lecz kiedy chłopak wziął zamach, ten zwinnie odskoczył na bok. Klinga, zamiast rozciąć miękki odwłok, naznaczyła na posadzce podłużną rysę.
- Za wolno. Zdecydowanie za wolno - skwitował.
Jack, rozjuszony jego słowami, wycelował miecz prosto w łeb pająka. Chyba nie wyszło to tak, jak zaplanował, bo szczękoczułki zablokowały ostrze w połowie drogi, a następnie, jakimś cudem, przełamały je na pół.
Nastolatek przeklął i gwałtownie wycofał się pod ścianę. Strażnik, krok po kroku, zmierzał w jego kierunku. Spojrzałem na ludzką sylwetkę zaplątaną wśród pajęczyny i wyobraziłem sobie, że zaniedługo obok niej zawiśnie również mój przyjaciel... Nie! Nie mogłem na to pozwolić!
Zważyłem sztylet w swojej dłoni i oszacowałem odległość. Wystarczyło tylko, że odwrócę jego uwagę. Broń zawirowała w powietrzu z cichym świstem. Najwyraźniej wcale nie wykonałem tragicznego rzutu, ponieważ utkwiła w tłustym odwłoku aż po samą rękojeść. Potwór ryknął i skierował ku mnie wściekłe spojrzenie.
- Wilson... Jak bym mógł zapomnieć. Wkracza do akcji w najmniej odpowiednim momencie - syknął.
Tym razem nie zamierzał zwlekać. Ze straszliwą prędkością pomknął w moją stronę. A ja stałem w miejscu. Taki mały. I bezbronny.
- Mike, szybko, uciekamy! - wykrzyknął chłopak.
Obserwując rozpędzonego Strażnika, uznałem, że nie zdołam go wyminąć tak jak ci torreadorzy z czerwonymi chustkami. Jedyne, co mi pozostawało to "brnąć w głąb pajęczyny", ale stąpać tylko po tych suchych niciach!
Nie czekałem ani sekundy dłużej. Musiałem w końcu wziąć los w swoje ręce. Zacząłem się oddalać od okienka, Jack zniknął mi sprzed oczu.
- Słyszałeś? Wracaj tu! - zawołał. Jego głos brzmiał bardziej jak obluzowana struna w gitarze. Słaby i bezsilny.
Nie odwracałem głowy. Ważne było tylko to, co przede mną. Z tyłu zostawali sami żałośnicy bez perspektyw, którzy chcieli, żebym także do nich dołączył. Za moimi plecami nieustannie rozbrzmiewało człapanie odnóż pająka. Perspektywa zdobycia Kryształu przesłoniła wszystko inne. Musiał być gdzieś tutaj schowany. To wcale nie kolejny przekręt gazetki szkolnej.
- Próbowali już silniejsi od ciebie... A bez skutku - zamruczał Strażnik.
Jego słowa docierały do mnie jak przez mgłę. Całą moją uwagę zaprzątała ta jedna jedyna rzecz. Adamantyt, serce gimnazjum, to co podtrzymywało każdą cegiełkę!
Dostrzegłem go wśród zwojów pajęczyny. Dyndał tuż obok nieruchomego ciała nieznanego mi chłopca. Teraz miałem pewność. To człowiek. Ten obrzydliwy potwór spętał go nicią tak samo jak podłego szczura. Poczułem w sobie narastający gniew. Chciałem pokazać tej bestii, że wcale nie jest taka niezwyciężona
Mój wzrok padł na sąsiedni regał, na którym leżała przeżarta rdzą łopata. Bez zastanowienia chwyciłem ją w ręce i w kilku susach dopadłem do pajęczyny. Za pierwszym uderzeniem nici zaledwie zadrżały. Ale już za drugim zaczęły pękać, jedna po drugiej. Rozrywałem kolejne, coraz bardziej zbliżając się do spoczywającego w samym centrum Kryształu.
- Na co ci on, głupcze, skoro nie wyjdziesz żywy z tego pomieszczenia? - wycharczał pająk, dotarłszy do kłębowiska sieci.
- Po prostu się zamknij na chwilę, okej? - warknąłem, ponownie opuszczając łopatę.
Adamantyt emanował fioletową poświatą. Pragnął, żebym go zdobył. Żeby w końcu ktoś zrobił z niego użytek. Bo właśnie po to zostały stworzone, prawda?
Rozprułem ostatnią grubszą nić zagradzającą mi drogę. Teraz nic nie blokowało dostępu do kamyka. Oprócz wielkiej włochatej bestii, która dyszała wściekle parę metrów za moimi plecami. Przeszedł mnie dreszcz ekscytacji, kiedy dotknąłem pulsującej powierzchni Kryształu. To wyglądało tak samo jak w śnie, tylko że w tym momencie wszystko odczuwałem sto razy silniej. Spojrzałem prosto na wirującą w środku esencję. Chciała mi coś pokazać... Musiałem odkryć za wszelką cenę, co to takiego...
- Zostaw to! - wrzasnął Strażnik. Właśnie ugrzązł wśród własnej pajęczyny, jednak jego odnóża rozrywały ją znacznie skuteczniej niż moja łopata.
- Wypowiedz jakieś życzenie. Zatrzymaj go - podszepnął cienki głos w mojej głowie.
Posłuchałem. Nie pomyślałem nawet, że w ten sposób mogę zużyć cały Kryształ lub jego znaczną część, a tym samym zaburzyć stabilność budynku. Najważniejsze było to, żeby wyeliminować to rozdęte bydlę, które coraz to bardziej zmniejszało dzielący nas dystans.
W jednej chwili uwolniłem cały żal, jaki mnie przepełniał. Do Jacka, za to że robił mnie w bambuko przez tyle lat. Do Heawthorna, że nie potrafi stłumić zebranego w sobie gniewu. Do wszystkich ludzi, którzy mnie ignorowali i odrzucali! Adamantyt wyraźnie się rozgrzał pod moimi dłońmi. Błyszczał znacznie jaśniej niż wcześniej. Zobaczyłem łeb stwora zaledwie parę centymetrów od swojej twarzy. Szczękoczułki kłapały przeraźliwie gotowe rozciąć mi gardło.
- Nie zdołasz spełnić tego życzenia. - Rozciągnął wargi w uśmiechu, odsłaniając ostre kły. - Nałożyłem magiczną barierę na to miejsce. Kryształy tutaj nie zadziałają. Nie wiem, czy słyszałeś... Ale jedna osoba już poległa na tej samej sztuczce...
- Kłamiesz - odparłem. Krople potu wezbrały na moim czole. Zacisnąłem zęby.
Rzeczywiście, wyczuwałem jakąś zaporę, która jakby wypychała moje życzenie i tłumiła je w zarodku. Usiłowałem ją przełamać... Jednak ona nie puszczała, nie potrafiłem jej odgiąć nawet o kilka centymetrów. Miałem wrażenie, że Adamantyt rozpacza.
- Wyzwól mnie od tej bestii, błagam!
Jedna głupia bariera stanęła mi na drodze do lepszego życia. Przecież ona nie istniała, nie można było jej zobaczyć, ani tym bardziej dotknąć! Mimo to, kolidowała. Wielki ociężały kloc, który całkowicie blokował drzwi i potrzeba by chyba buldożera, żeby w ogóle ruszyć go z miejsca.
- Przegrałeś, Mike. Pocieszę cię, że od początku nie miałeś żadnych szans w tej grze - wyszeptał Strażnik.
Blask Kryształu powoli przygasał. Tak samo jak moje nadzieje. Spojrzałem prosto w ślepia potwora. To on zwabił mnie w tę pułapkę, wyśmiał, a co najgorsze potwierdził, że nic nie znaczę.
- Nie jestem zwolennikiem bezsensownych egzystencji, które tylko zajmują miejsce na świecie i pobierają tlen. Wierz mi, wyświadczam ci przysługę. Zdejmuję z twoich barków straszliwy ciężar... Jakim jest życie... - Szczękoczułki ponownie zaklekotały.
Znów zacisnąłem palce na gorącej powierzchni kamyka. Łzy popłynęły z moich oczu. Krew gwałtownie pociekła mi z nosa. Nie zamierzam odpuścić... Pomyślałem o Susan. Tak naprawdę to tylko ona się o mnie troszczyła... Próbowała przekonać, że nie powinienem stawać do walki ze Strażnikiem. Przypomniałem sobie jej dziewczęcy, szczery uśmiech, który chwilowo rozjaśnił wszechobecną ciemność. Nawet nie zauważyłem, kiedy Adamantyt niemalże zapłonął. Dostrzegłem przez ułamek sekundy barierę otaczającą nas niczym parasol. W następnej chwili rozprysła się na tysiąc kawałków i nie pozostało po niej ani śladu.
- C-coś ty zrobił?! - Strażnik zamrugał oczami. Fioletowy poblask w jego tęczówkach zniknął.
- Zlikwidowałem barierę - oznajmiłem. Ten głos nie wyszedł z gardła zalęknionego nastolatka, tylko już kogoś zupełnie innego...
Niespodziewanie bestia przestała wzbudzać we mnie strach... Zamiast tego darzyłem ją wyłącznie politowaniem.
Pająk musiał odczytać moje myśli. Zrozumiał, co takiego uczyniłem. Przekrzywił łeb i usiłował ugodzić mnie odnóżami. Lecz wtedy zadziałało moje życzenie. Pajęczyna rozgorzała ogniem. Strażnik ryknął, gdy płomienie dosięgnęły jego odwłoka. Tymczasem ja wziąłem Kryształ pod pachę i wyszedłem poza obręb sieci. Pomieszczenie płonęło. Czerwonawa poświata teraz wygrzebywała spod osłony cienia te wszystkie okropne nadgryzione czasem meble. Języki ognia również je dosięgnęły. A w głębi wciąż szamotał się najgorszy, najstarszy mebel, sycząc i plując jadem. Przez dłuższą chwilę patrzyłem na tę żałosną kreaturę, aż zdałem sobie sprawę z żaru, jaki zapanował we wnęce. Pora stąd zjeżdżać. Podszedłem do okienka i podskoczyłem. Z trudem wypełzłem na powierzchnię. Otrzepałem swoje ubrania z pyłu.
Zerknąłem na Adamantyt. Należał do mnie. Tylko do mnie. Zarechotałem, a mój głos popłynął echem po pustym korytarzu. Prawie pustym...
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top