Przyjaciel sprzed lat

Nawoływanie Jacka w końcu ucichło w oddali. Zresztą, nie był mi do niczego potrzebny. Podczas gdy walczyłem na śmierć i życie, on tylko się przyglądał. Masywna sylwetka zniknęła za rogiem. Wycisnąłem ze swoich nóg ostatnie resztki sił. Musiałem go dorwać. "Chuligana ponad chuliganami", jakby powiedziała pani Hills. Co prawda niczego o nim nie wiedziałem, lecz zdołałem wywnioskować, że to osobnik chciwy oraz potrzebujący uwagi od innych ludzi. Nie obchodziło go to, że setki nastolatków utraciło miejsce, w którym mogłyby pobierać naukę. Że wielu nauczycieli utraciło ciepłe stabilne posadki, na które pracowali całymi latami!

W tym momencie go znienawidziłem. Spośród tysięcy iskierek do stłamszenia na mojej liście, on płonął najjaśniej, oślepiał mnie i w pewien sposób prowokował.

Skręciłem w prawą odnogę korytarza. I wtedy zastygłem w bezruchu. Liczyłem, że festiwal starych znajomków zakończy się na Paulu... Ale byłem w błędzie.

Liam Heawthorne odwrócił głowę, obdarzając mnie tak dobrze mi znanym lodowatym zarozumiałym spojrzeniem. Wyglądał prawie tak samo, jak go zapamiętałem. W dalszym ciągu nie ściął tej swojej blond grzywki opadającej na czoło. Delikatna muskulatura pokrywała jego tors i ramiona. Mimo tego, że od ostatniego naszego spotkania urosłem o kilkanaście centymetrów, on wciąż przewyższał mnie o głowę.

W jednej chwili wróciły te wszystkie wspomnienia, które tak usilnie próbowałem pogrzebać żywcem, głęboko głęboko pod ziemią. Lecz teraz gwałtownie rozwarły wieka sarkofagów i wyciągnęły ku mnie szponiaste łapy.

Plebiscyt na mistera podstawówki. Setki amatorek oblegających go na każdej przerwie.

- Gratuluję, stary! - Poklepałem go po plecach. Usłyszałem w myślach swój dawny głos, cieniutki i śmieszny, jak od tych postaci z kreskówek.

Chłopak popatrzył na mnie z zakłopotaniem.

- W życiu bym się nie spodziewał, że tak wyjdzie, Mike... Ale skoro już zwyciężyłem... To możemy świętować, prawda?

Przed oczami przemknęło mi setki migawek z przeszłości. Jak graliśmy w piłkarzyki na obozie. Jak żartowaliśmy z naszych dziecinnych nauczycieli z podstawówki... A później komers. Wielkie zwieńczenie naszej długoletniej przyjaźni... O ile można by ją tak nazwać.

Właśnie wtedy poznał TĘ DZIEWCZYNĘ. Ostrzegałem go wielokrotnie... Że wiele cukierków ma ładne opakowanie... Ale nie wszystkie są przecież dobre. Czasami bywają ohydne w smaku, nie pozostaje nic innego, tylko je wypluć i wyszorować język pumeksem! Liam nie słuchał. Uparty jak osioł.

Kiedy ja stałem przy parapecie, sączyłem colę z plastikowego kubka i słuchałem jednym uchem żalów Paula, on kręcił się w głównej części parkietu. Tam, gdzie przebywały najlepsze laski. Co chwilę tańczył z jakąś inną. "Zmieniał je jak skarpety" -
stwierdziłem kwaśno. W pewnym momencie nieśmiało podeszła do niego Miles. Generalnie nie rozmawiała z żadnymi chłopakami z naszej szkoły, ale to był przecież komers i postanowiła zrobić wyjątek.

Miała na sobie krótką spódniczkę w kwiatki i bluzkę odsłaniającą połowę brzucha. Jej policzki spąsowiały, najprawdopodobniej z podniecenia, ale całkiem możliwe, że to kwestia makijażu.

To spotkanie zasłaniało mi wiele tańczących par... Lecz doskonale potrafiłem wyobrazić sobie spojrzenie, jakim otaksował ją Heawthorne. Rozpoczął od twarzy... A później przejechał wzrokiem do samych butów. Uznał, że dla niego to nie jest "zbyt niska liga" i delikatnie ujął jej ręce. Zaczęli pląsać w rytm muzyki. Inne dziewczęta patrzyły na nich z zazdrością. Żadnej innej "pan mister szkoły" nie poświęcił tyle uwagi. Poszedłbym o zakład, że wtedy ta wiedźma go zahipnotyzowała. Nie pamiętałem, jaki leciał kawałek, ale na pewno spokojny i romantyczny. Wszystko wokół spowolniło. Jedna sekunda stała się godziną.

Zmrużyłem oczy i tak obserwowałem ich przez prawie całą dyskotekę. Przez tego durnia kompletnie nie zauważyłem Sarah, która zerkała na mnie tęsknie z drugiego końca sali. Cholera, wszystko zawaliłem, wszystko wyszło mi do dupy. Jedyna pociecha w tym, że Liam zawalił jeszcze więcej rzeczy...

Straciłem nad sobą panowanie. Z grobowców wyłaziły coraz to gorsze maszkary, zaciskały palce na moim gardle. Owładnęła mną panika i po kolei zatrzaskiwałem wieka.
"To już zamknięty rozdział! Siedźcie tam, ścierwa!" - chciałem wrzasnąć.

Wbrew pozorom w wyglądzie mojego starego przyjaciela coś uległo zmianie. Nie robił wrażenia zdrowego, pełnego energii chłopaka... Jakby coś go trapiło... Wyżerało od środka... Oczy. Coś nie tak było z jego oczami. Czyżby dostał zapalenia spojówek? Nie. Zapalenie spojówek nie zmienia naturalnej barwy twoich tęczówek w fioletową.

- Michael Wilson. Nie oczekiwalem, że kiedykolwiek przyjdzie nam znów się spotkać. A więc tutaj chodzisz do gimnazjum, tak? To strasznie daleko od takiego zadupia jak Stapleton - powiedział głosem ociekającym jadem.

- Wyjaśnisz mi, o co w tym chodzi? - warknąłem.

- Za dużo by tu wyjaśniać. A ja nie mam całego dnia, drogi... "kumplu"? Tak powinienem cię nazywać? - zarechotał.

- Po cholerę ci te trzy Kryształy?

- Widzę, że Jack zdążył już wprowadzić cię w temat. Chociaż na jego miejscu ja w życiu nie przekazałbym tak wątpliwej osobie jak ty poufnych informacji. Najwyraźniej stary dobry szef Agencji Uczniowskiej wraz z wigorem stracił rozum!

- Ty straciłeś rozum! To co planujesz uczynić jest bezsensowne! Te szkoły budowano przez długie lata! A ty przychodzisz sobie ot tak i je rujnujesz! - wykrzyknąłem.

- Nie rozumiesz, w czym rzecz. Ale zdradzę ci to, jak kumpel kumplowi. Gotów? - Rozciągnął usta w upiornym uśmiechu.

Nie chciałem tego słuchać. Już nic nas nie łączyło. Liam mnie nie obchodził, ani tym bardziej jego pobudki. Z każdego słowa, które wypowiadał, sączył się jad, zatruwał umysł, zatruwał wszystkie relacje! Ale on nie zamierzał zamilknąć.

- Potrzebuję tych Kryształów do zemsty. Na osobie, która wyjątkowo mnie zraniła - wyszeptał.

- Miles. A mówiłem ci, że ona do niczego dobrego cię nie zaprowadzi! - Prychnąłem.

- Nie! - wrzasnął. - To twoja wina! Ty podkopywałeś nasz związek, pragnąłeś, żebyśmy się rozstali. A dlaczego? Z czystej złośliwości, ot co!

- Bredzisz. Przecież nie mieliśmy ze sobą do czynienia przez ponad dwa lata. Jak, twoim zdaniem, podkopywalbym twój związek?

- Nie wiem... - Heawthorne wyglądał na nieco skonsternowanego. Zacząłem wątpić w poczytalność jego umysłu. - Niech ci będzie, to ona mnie zdradziła dla jakiegoś palanta! Ale to i tak nie zmienia faktu, że czekałeś jak sęp, aż dojdzie do mojego nieszczęścia!

- Bo ona cię wykorzystywała, Liam. Od początku próbowałem wbić ci do głowy, że to nie jest dla ciebie odpowiednia partnerka! - wykrzyknąłem.

- Co? Teraz uważasz siebie za jakiegoś dobrego duszka? - Wycelował we mnie palcem.

- Idź stąd, ty wywłoko - wycedziłem. - Jesteś zepsuty do cna. Nie potrafisz nawet poradzić sobie z własną goryczą. Musisz dodatkowo wylewać ją na innych!

- Będę wylewał. Niech inni cierpią za moje cierpienie. Myślisz, że skończy się na obróceniu w gruzy tych szkółek...? O, nie! Nie zapominajmy o moim życzeniu! A będzie ono brzmiało następująco: "Wszystkie dziewczyny z Denver zakochają się we mnie na zabój!" Świetnie to obmyśliłem, nieprawdaż?

Zastygłem w bezruchu. Przypuszczałem, że Liam wyczaruje sobie jakieś kosztowności... Może samochód najnowszej generacji... Ale nie coś takiego! To było obrzydliwe, samolubne, narcystyczne życzenie! Spojrzałem na chłopca z pogardą. To nie mój "kumpel", ani tym bardziej przyjaciel. Tamten nastolatek, z którym dzieliłem swoją ławkę szkolną, przepadł zupełnie. Została tylko wypełniona nienawiścią wydmuszka!

- A tak w ogóle, co tam u ciebie słychać? - zagaił. - Och... Widzę, że nie najlepiej. Podbite oko...? Ktoś się nad tobą znęca, i to regularnie. Bardzo dobrze. Właśnie na to załugujesz. Żeby ten ktoś bił cię dzień w dzień, aż życie doszczętnie ci zbrzydnie i raz na zawsze zrozumiesz, że powinieneś siedzieć w cieniu!

- Powtarzam ostatni raz. Spadaj stąd. Odpuść sobie te bzdury, które planowałeś uczynić. W przeciwnym razie, będziesz musiał stanąć ze mną do walki. - Wzniosłem do góry swój miecz. Jego ostrze rozbłysło w promieniach słońca wpadających przez okno.

- Podejrzewam, że władasz bronią równie kiepsko, co grasz w piłkę nożną. - Heawthorne zaprezentował swoją podłużną klingę, której ja z pewnością nie zdołałbym udźwignąć.

Tak jak podczas starcia z ninją, udzieliła mi się ta głupia adrenalina. "Walczymy o wszystko, jeśli przegram, to trudno i tak niczego nie stracę, a jesli zwyciężę, to idę w górę w rankingu "znaczących ludzi". Tylko że teraz Jack nie mógł zajść go od tyłu i podstawić mu nogi. Musiałem wierzyć wyłącznie we własne umiejętności.

Włażenie w gówno to moja specjalność - pomyślałem, kiedy nasze ostrza uderzyły o siebie po raz pierwszy. Nie przykładałem wagi do swoich ciosów. Po prostu odbijałem niedbale jego miecz, raz za razem. I tak wiedziałem, że przegram. Liam atakował zbyt mocno i o wiele za szybko. Z kolei ninja walczył z chirurgiczną precyzją, kalkulował w głowie każde posunięcie. A on po prostu wpadał w szaleńczy wir walki, stymulowała go jego własna wściekłość.

Klingi dźwięczały na korytarzu niczym jakiś zwariowany koncert dzwonków. Stopniowo opadałem z sił. Heawthorne widział to i zaczął nacierać z jeszcze większym zapałem.
Ból niespodziewanie przeszył moje lewe ramię. Wrzasnąłem i opuściłem miecz na kilka sekund. To wystarczyło. Następnie wbił ostrze w mój brzuch i w kilka innych miejsc, których nie potrafiłem zlokalizować. Krwawiłem, nieważne skąd.

Przywarłem do ściany i ześlizgnąłem się po niej na podłogę.

- To powinno wystarczyć, Wilson. Taka mała lekcja na przyszłość. Nie wchodź w drogę silniejszym od ciebie. Naprawdę chciałbym, żebyś przeżył i zobaczył jeszcze, jak twoja szkoła popada w ruinę.

Usłyszałem przyciszone głosy dobiegające z korytarza. Liam zmarszczył czoło.

- Ja już muszę lecieć. A to na pożegnanie.

Ostatnią rzeczą, jaką zobaczyłem, była jego pięść. A później ogarnęła mnie ciemność.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top