Empatia
Nie potrafiłem stwierdzić, jak długo przebywałem zawieszony w próżni jak w galarecie. Może parę godzin. Kilka dni. Albo tygodni. Odczuwałem dość sprzeczne emocje, gdy ocknąłem się w błękitnych światłach sali operacyjnej. W pierwszym momencie irytację, że lampa tak oślepia. Potem bezbrzeżne zdumienie, że przeżyłem i Kryształ nie spalił mojego mózgu lub nie zalała go krew z rozerwanych naczynek. A na samym końcu radość. Chciałem strącić krępujące mnie rurki, wyskoczyć z łóżka i... upewnić się. Ale to musiało zadziałać, prawda? Jeśli przypadkiem spieprzyłem to życzenie, w życiu bym sobie nie wybaczył...
Kardiogram regularną krzywą potwierdzał, jak pełne życia jest moje serce. Lecz skoro podłączono mnie do kroplówki, w pewnym momencie najwyraźniej byłem w stanie krytycznym. Śmierć przeszła bardzo blisko, aż poczułem jej chłodny oddech na policzku. Ból po odniesionych ranach, jak na przykład tej po uderzeniu krzesłem, pozostał i wciąż doskwierał, chociaż wszelkie urazy zdezynfekowano oraz opatrzono. Brakowało mi tego cudownego specyfiku, którego użyczyła mi pani Higgins w gabinecie pielęgniarskim - złotej orchideii - natychmiast wyeliminowała dotkliwe ślady po walce z Liamem. Na szafce nocnej stało lustro. W odbiciu ujrzałem swoją wychudłą twarz, czoło owinięte bandażem. Jedyne, co mnie ucieszyło, to oczy pozbawione fioletowych tęczówek.
Cicho skrzypnęły drzwi sali szpitalnej. Pucułowata kobieta w białym fartuchu wwiozła na wózku talerz parującej zupy. Zapach ciepłej strawy dolatujący już zza progu przypomniał mi, jak bardzo byłem głodny.
- Rosołek dla rekonwalescenta! - zawołała.
Mimo woli uśmiechnąłem się i podziękowałem za posiłek.
- Korzystając z tego, że jesteś już przytomny, czy chciałbyś przyjąć gościa? - zapytała.
Opuściłem na chwilę łyżkę i zmarszczyłem brwi.
- Tak, oczywiście - odparłem - a kto to taki?
- Pani Hills, dyrektor Siódmego Gimnazjum. Bardzo zależało jej na rozmowie z tobą.
Odebrało mi mowę. Nigdy nie sądziłem, że kiedykolwiek będę miał okazję zamienić chociaż parę słów z dyrektorką. Osobą wiecznie pochłonietą sprawami, o których przeciętny uczeń nie mógł niczego wiedzieć. Stała na szczycie piedestału, spychała na dno każdego, kto próbował zająć jej miejsce albo tylko podważał kompetencje.
W słowach pielęgniarki dostrzegłem bardzo pocieszającą informację. Mianowicie dyrektor Siódmego Gimnazjum, a nie "byłego Siódmego Gimnazjum".
- Proszę poczekać, zjawi się lada moment - powiedziała kobieta i opuściła salę, zabrawszy pustą miskę po rosole.
Pogrążyłem się w nerwowym oczekiwaniu. Zegar na ścianie głośnym tykaniem obwieszczał upływ kolejnych sekund. A później minut. Chociaż przeszedłem znacznie gorsze rzeczy, czułem lekką obawę przed tym spotkaniem. Tutaj, w łóżku szpitalnym, ubrany w cienki, sterylny strój, byłem słaby, każdy mógłby mnie złamać, a ja nawet nie miałbym siły, by zaprotestować. Skomplikowana aparatura poiła mnie jak roślinkę substancjami odżywczymi. Gdyby tylko ją odłączyć, usechłbym na wiór.
Drzwi skrzypnęły po raz kolejny. Do środka bezszelestnie weszła pani dyrektor. Miała na sobie kwiecistą spódnicę sięgającą do kolan, brązowe, opięte rajstopy i rozpiętą garsonkę w kolorze łososiowym. Długie ciemne włosy jak zwykle spięła w nienaganny kok. Tuż za nią kroczył nie kto inny niż Andy O'Arrow. W dłoniach ściskał jakieś zawiniątko, z głupawą ciekawością rozglądał się po pokoju. Najpierw jego wzrok powędrował ku szafce nocnej, następnie dotarł do monitora kardiogramu, a dopiero na samym końcu objął mnie, jakbym stanowił najmniej istotny element scenerii. Twarz chłopaka nie zmieniła wyrazu, jakby wykuta z kamienia. Krążyło o nim wiele plotek. Że wkupił się w łaski Dyrekcji, przekazując na rzecz szkoły tysiące dolarów. Podobno usiłował sfałszować wybory samorządowe. Bez względu na to czy te pomówienia wyssano je z palca, czy miały w sobie ziarnko prawdy, Andy pozostawał tutaj wyłącznie w roli przybocznego. Nie robił niczego więcej poza dźwiganiem nieporęcznego pakunku.
- Oprzyj to pod ścianą i zostaw nas samych - nakazała.
O'Arrow skinął głową, posłusznie położył owinięty w brezent przedmiot i opuścił salę. Pani Hills po raz pierwszy, odkąd ją zobaczyłem na rozpoczęciu roku szkolnego, naprawdę się uśmiechnęła. Jak bańka mydlana prysła jej śmiertelna powaga i urzędowe odprasowanie. Usiadła na zydelku koło łóżka i utkwiła we mnie orzechowe oczy. Przez chwilę, pomimo zmarszczek, wydała mi się ładna.
- Jak się czujesz? - spytała.
Pusty, wydrążony w środku jak pień obumarłego drzewa. Jednak udzieliłem innej odpowiedzi, by niepotrzebnie nie zamartwiać dyrektorki.
- Dobrze - odparłem. - Niech pani mnie dłużej nie trzyma w niepewności, co z Siódemką?
- Jeszcze nigdy nie wyglądała tak pięknie, Mike - powiedziała. - Znam przebieg wydarzeń tylko z ust świadków. Nie przebywałam wtedy na terenie szkoły, oszczędzono mi widoku ruiny, ale również nie zobaczyłam cudu kreacji w twoim wykonaniu. Podobno w przeciągu sekundy to, co leżało w rozsypce niczym klocki, złożyło się z powrotem w jedną całość!
- T-to niesamowite... - wydukałem. - I wszystko dzięki mojemu życzeniu?
- Tak, chociaż nie zdajesz sobie sprawy, jak duże ryzyko podjąłeś. Dowieziono cię tutaj z rozległym wylewem i gdyby nie fachowa opieka lekarzy, nie wiadomo czy byś z tego wyszedł... Przepraszam, że roztaczam takie mało optymistyczne wizje, ale w pierwszej kolejności dbam o zdrowie moich uczniów. Budynek to sprawa drugorzędna. Chociaż też bardzo ważna...
- Myśli pani, że przetrwalibyśmy, gdyby uległo zniszczeniu to, co służyło nam za oparcie wspólnoty? Nie uleglibyśmy rozproszeniu jak mrówki, kiedy ktoś zadepcze ich mrowisko? Owszem, stworzylibyśmy coś nowego, może znacznie lepszego, ale zupełnie odmiennego.
Pani Hills spuściła głowę i nerwowo przełknęła ślinę.
- Masz rację. Pozostajemy twoimi dłużnikami po wsze czasy - przyznała w końcu. - Wy, młodzi, jakoś byście to znieśli, znaleźli swoje miejsce w nowej szkole... A dla mnie oznaczałoby to koniec kariery. Dyrektorka Siódemki startej z powierzchni ziemi. Śmiech na sali. Skazana na tułaczy żywot, szukałabym godzin po peryferyjnych szkołach. Taki sam los czekałby grono pedagogiczne.
- Straciłem trochę poczucie czasu... Kiedy trafiłem do szpitala? - zmieniłem temat.
- Dzisiaj mija tydzień twojego pobytu. Zapadłeś w stan bliski śpiączce, jednak była to reakcja obronna twojego mózgu, która pozwoliła mu na regenarację - wyjaśniła kobieta.
Zaniemówiłem. Tydzień wyjęty z życia. Tyle przeleżałem bezczynnie w tej sterylnej sali. Nie żałowałem jakoś szczególnie tych dni, ale to spory szok dla człowieka, kiedy zdaje sobie sprawę, że spał nieprzerwanie siedem dni. Stanąłem na krawędzi przepaści i mało brakowało, bym spadł na dół. Śpiączka mogła nie wypuścić mnie tak prędko ze swoich sideł, zmarnować miesiąc, rok, tyle, ile tylko by sobie zażyczył ogłupiały mózg.
- Nie myśl przypadkiem, że byłeś tu osamotniony. Codziennie ktoś przychodził, by dotrzymać ci towarzystwa. Czasami goście przybywali w tak dużych grupach, że pielęgniarki nie wpuszczały ich na salę! Martwili się o ciebie, pytali, kiedy wrócisz do zdrowia. Przynosili słodkości, drobne podarki...
- A kto konkretnie mnie odwiedzał? - zapytałem z nadzieją, że zachodziły tu jakieś znajome osoby.
Dyrektorka zamyśliła się.
- Nauczyciele. Pan Griffs wpadł parę razy, zapewniał wszystkich, że jesteś twardy chłopak i wyjdziesz z tego. Pani Pansy zostawiła ci jakąś książkę przygodową, byś nie nudził się po przebudzeniu. Długo by wymieniać, do szpitala przyjechało prawie całe grono nauczycielskie, a także pani Higgins. Wierzyliśmy, że do nas wrócisz, Mike. Nie mogłeś przecież odbudować szkoły, żeby nigdy więcej nie zobaczyć jej na oczy, prawda? I oczywiście nie zapomnieli o tobie przyjaciele z Agencji Uczniowskiej. Jack oraz Susan czuwaliby pewnie przy twoim łóżku dzień i noc, gdyby po zmroku nie wypędzały ich pielęgniarki. - Uśmiechnęła się.
Nie wiedziałem, co powiedzieć. Rozmiar troski i życzliwości, jaką najwyraźniej darzyli mnie bliscy mi ludzie, był przytłaczający. Nawet nauczyciele wygospodarowali czas na odwiedziny!
- Niech pani w takim razie przekaże im, że odzyskałem przytomność - poprosiłem. - A co z Liamem? Czy tym razem nie uniknął odpowiedzialności? Czy może zbiegł razem z Kryształami?
- Bez obaw. Wydaliśmy go w ręce policji. Razem z całą swoją bandą otrzymał zarzuty prowadzenia działalności terrorystycznej. Nie sprawi nam więcej problemów - uspokoiła pani Hills.
- A dwa pozostałe Kryształy? Czy zostały zabezpieczone?
- Dwa? - Zmarszczyła brwi. - W plecaku pozostawionym przez Heawthorna znaleźliśmy tylko jeden kawałek Adamantytu. Zresztą mam go ze sobą.
Wstała ze stołka i sięgnęła po pakunek pozostawiony w kącie przez Andy'ego. Zupełnie zapomniałem o sprawie brakującego Kryształu, bo skupiłem się na zawartości zawiniątka. Kobieta ostrożnie odwinęła brezent i ku mojemu zaskoczeniu wysunęła zeń miecz. Ale nie byle jaki. Klinga nie miała standardowego srebrzystego zabarwienia, lecz błyszczała na fioletowo.
- Przyjmij, proszę, ten oto oręż jako drobny znak wdzięczności w zamian za zasługi oddane naszej szkole.
Ująłem delikatnie chłodną rękojeść. Gwałtowny dreszcz przeszedł mi po plecach. Czułem energię, jaka tętniła w środku miecza.
- Jest niesamowity - przyznałem szczerze.
- Oddałam pozostały Adamantyt do profesjonalnego zakładu kowalskiego. Kruszec wraz z domieszką stali przetopiono w ten oto miecz. Utracił całkowicie zdolność spełniania życzeń, ale jako broń będzie niezwykle skuteczny. Chciałabym, żebyś przy jego pomocy krzewił pokój i bezpieczeństwo.
- Ma pani moje słowo - powiedziałem. - Tylko czy myśli pani, że zaistnieje konieczność użycia tego miecza?
- Tego nikt nie może przewidzieć - odparła. - Zło będzie zawsze obecne wśród nas. A niekiedy my sami możemy nieświadomie zostać jego narzędziem.
- Teraz wszystko będzie przebiegać dawnym torem? Lekcje, kartkówki...?
- Powrót do rutyny na pewno nam pomoże. Nie zapomnimy o tym, co się wydarzyło, potraktujemy to jako nauczkę na przyszłość.
- Ale mamy wreszcie solidne fundamenty, prawda? Nikt nie będzie w stanie ich zburzyć - stwierdziłem.
- Owszem. Jednak pamiętaj, że te mogą przegnić na wskroś. - Pani Hills mocno ścisnęła moją dłoń. Jej dotyk był ciepły i kojący. - Śpij, Mike. Dużo odpoczywaj. Miecz zostanie tu na szafce nocnej. Nikt go nie zabierze.
- Jeszcze raz dziękuję - szepnąłem.
- Nie. To my dziękujemy - odrzekła.
Drzwi sali szpitalnej skrzypnęły, gdy kobieta wyszła na zewnątrz. Położyłem rękę na gładkiej klindze. Zmrużyłem oczy i zasnąłem.
*****
Jack otrzymał SMS-a od pani Hills, przechodząc na drugą stronę Oak Street. Kiedy odczytał treść wiadomości, gwałtownie przystanął na chodniku i podskoczył do góry z radości. Spostrzegł, że jego nagła eksplozja euforii przykuwa uwagę przechodniów, więc natychmiast spoważniał. Schował komórkę do kieszeni i rześkim krokiem ruszył w stronę Szpitala im. Henri'ego Dunanta. Popołudniowe słońce ciekawsko wyglądało zza chmur, obserwując chłopaka. Chmary gołębi przelatywały nad jego głową, przysiadywały na latarniach i sygnalizacjach świetlnych. Jack nigdy nie czuł się tak świetnie. Był pod ogromnym wrażeniem, widząc, jak Mike odbudował szkołę, ale za to potem zżerały go nerwy, czy przyjaciel w ogóle wyjdzie ze śpiączki.
Całe szczęście, zgodnie z informacją od dyrektorki, częściowo wrócił do zdrowia.
Jack mimowolnie wzdrygnął się, kiedy przechodził przez skrzyżowanie z Aleją Rewolucji Francuskiej. Po obu stronach ulicy rosły ponure wierzby płaczące, rozległymi gałęziami przesłaniały zapuszczone kamieniczki. Na samym końcu tej drogi stało Piąte Liceum. Przynajmniej kiedyś stało. Obecnie znajdowała się tam ruina. Chłopak od zimy nie widział pogorzeliska i był rad, że drzewa oszczędzały mu tego przykrego widoku.
Nagle jakieś postaci zamajaczyły w cieniu wierzb. Dość szybko kroczyły popękanym chodnikiem, zmierzały ku zesztywniałemu ze strachu Jackowi. Pomyślał sobie, że to duchy Piątki chcą go dopaść i pogrzebać po wsze czasy w ruinach szkoły. Lęk wcale nie minął, gdy rozpoznał swoich starych znajomych - byli to Max i Ashley, którzy odmówili pomocy Siódemce, przeczytwaszy obraźliwy artykuł Curtisa w gazetce szkolnej. Wytłumaczyłby im chętnie, że to wytwór wyłącznie świętej pamięci Justina, ale i tak pewnie nie zdołałby ich udobruchać. Poza tym musieli też czuć zawiść. Dlaczego Siódemka przetrwała, podczas gdy pozostałe placówki starto z powierzchni ziemi? W czym była ona lepsza od innych? Chłopak w pierwszym momencie chciał próbować ucieczki, lecz nim wprowadził swój plan w życie, dopadli do niego.
Nie mógł uwierzyć, kiedy objęli go przyjacielsko i ujrzał uśmiechy na ich twarzach.
- Jack, jak miło cię widzieć! - zawołał Max.
- Kto by pomyślał, że wszystko tak wspaniale się ułoży! - powiedziała dziewczyna.
Jack z trudem wyswobodził się z uścisku i przetarł swoje okulary. Nie potrafił pojąć powodu radości Piątaków. Może z tej rozpaczy już zaczęło im odbijać? Albo pod wpływem desperacji sami posklejali zniszczony budynek?
- Chodź z nami, jest jeszcze piękniejsza niż przedtem! - Ashley pociągnęła go za rękę.
Chłopak z niedowierzaniem pokręcił głową. W takim razie istniało zaledwie jedno wytłumaczenie, którego logiczne myślenie przyjąć nie mogło. Jednak logika została doszczętnie zmiażdzona, gdy dotarli do końca alei i drzewa odsłoniły skrywaną niespodziankę. Piątka stała na swoim miejscu, jakby nigdy nic. Kamienne kolumny podtrzymywały konstrukcję bez najmniejszego trudu. Transparent "Szkoła na piątkę" zniknął. Idealnie wypolerowane okna spoglądały radośnie na uliczkę. Budynek robił wrażenie sędziwego, chociaż tydzień temu go tutaj przecież nie było.
- To wasza sprawka, prawda? Kombinowaliście coś z tymi Kryształami i przywróciliście nam kochaną szkółkę? - Max wyszczerzył zęby.
- Nie wiemy, kto dokładnie to zrobił, ale przekaż temu komuś nasze wyrazy wdzięczności. Każdy głupek potrafi kupić paczkę żelków i zeżreć w całości. A żeby poczęstować kogoś innego! To dopiero wymaga charakteru - powiedziała słodko Ashley.
- Tylko szkoda, że przy okazji również Dwójka wróciła do swej dawnej "świetności". No ale trudno. Niech ta patologia się cieszy. Będą mieli gdzie dalej palić fajki i malować sprośne graffiti - dorzucił Max.
Jack poczuł nagłe zawroty głowy. Zatem życzenie Mike'a nie dotyczyło tylko Siódemki. Pomyślał o innych uczniach, którzy również cierpieli z powodu zburzenia swoich szkół. Może co poniektórzy nawet się cieszyli, ale wciąż stanowili mniejszość. Z jednego Kryształu wycisnąć tyle energii zdolnej dokonać czegoś takiego? To graniczyło z niemożliwością. Jednak już zdążył dojść do przekonania, że dla Mike'a prawa fizyki nie stanowią przeszkody, ani nic innego. Zerwał na dobre ze wszystkim, co go ograniczało. W zasadzie swoją osobą zastąpiłby ich żałosną Agencję Uczniowską. Najważniejsze, że działał bezinteresownie, nie chciał zyskać sławy ani rozgłosu. Jedyne, czego pragnął, to zmienić ówczesny dramatyczny stan rzeczy. Jack nie zazdrościł mu dokonań, bo wiedział, że zapracował sobie na to własną determinacją, a nie osiągnął poprzez spryt i cwaniactwo.
- Bylibyśmy zaszczyceni, gdybyś dołączył do świętowania - zachęciła Ashley.
Chłopak przestąpił z nogi na nogę. Śpieszył się, by odwiedzić Mike'a w szpitalu, ale z drugiej strony mogło to trochę poczekać.
- Tyle że jestem na służbie, alkoholu nie piję - przestrzegł.
- Spokojnie, mamy tylko fantę - zapewnił Max.
I w ten oto sposób ruszyli w stronę gimnazjum, gawędząc ze sobą jak starzy kumple. "Pieprzyć racjonalizm, pieprzyć prawa fizyki" - pomyślał Jack, kiedy wchodził po kamiennych, wypolerowanych stopniach. Nieświadomie uronił pojedyńczą łzę, która wsiąknęła w marmur.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top