Na ratunek
Jack ziewnął. Znowu spojrzał na zegarek, ale tym razem tylko po to, żeby sprawdzić, ile czasu zostało do końca lekcji.
- Kolejna warstwa to mezosfera. Występuje w niej zjawisko nazywane...
W tym samym momencie na cyferblacie rozbłysła niebieska lampka. Nastolatek podskoczył na krześle, na szczęście umknęło to uwadze pana Anshiera.
Kątem oka zerknął na Susan. Wyglądała na całkowicie skupioną na wykładzie. Ale też musiała odebrać sygnał alarmowy. Chłopak kombinował, jakby tu wyjść dyskretnie z klasy. Sprawa nie cierpiała zwłoki.
Wtedy rozległo się pukanie do drzwi. Geograf na chwilę umilkł. Do środka wszedł pan Griffs. Miał na sobie luźne dresy oraz grubą kurtkę. Jego twarz była zaróżowiona od zimna.
- Przepraszam, że panu przeszkadzam - chrząknął - ale pilnie potrzebuję paru rąk do pomocy. Właśnie przyszła nowa dostawa piłek, a ja nie wniosę wszystkich do środka.
- Proszę bardzo. Tylko niech później uzupełnią notatkę w domu - uściślił nauczyciel.
- Hmm... To może Susan i Jack? Bez obaw, moi drodzy, zrobimy to raz dwa.
Pan Anshier wyczuł, że coś tu śmierdzi. Zmrużył oczy w szparki.
- A dlaczego nie Chris? Przecież dziewczyny powinny unikać wysiłku fizycznego w tym wieku...
- Panie psorze, te piłki są lekkie jak piórko! To żaden wysiłek, co najwyżej rozgrzewka! W końcu siedzą na krzesłach cały dzień... - zaprotestował mężczyzna.
Geograf, wyraźnie zadowolony z tego, że nazwano go profesorem, machnął ręką i wypuścił ich z lekcji.
Kiedy wyszli na korytarz i zamknęły się za nimi drzwi, wuefista wyciągnął dwa skrywane pod kurtką miecze.
- Jak się domyślacie, nie idziemy po żadne piłki.
- Co tym razem? - Jack zważył w dłoni swoją klingę.
- Dostaliśmy pilne zawiadomienie z Piątki - odparł.
- Kryształy - zgadła Susan.
- Obyśmy tym razem nie przybyli za późno i nie zastali gruzów - powiedział Jack.
- Szybko, zabierzcie kurtki z szatni. Ja czekam na zewnątrz w ciężarówce - zawołał pan Griffs
Przyjaciele bez zbędnej zwłoki zbiegli do piwnicy i zdjęli z wieszaków swoje okrycia wierzchnie.
- Ten Heawthorne naprawdę powinien dostać nauczkę - wydyszała dziewczyna.
- Czyżby w ogóle ci się nie podobał? - chłopiec szturchnął ją zaczepnie.
- To idiota i dupek - prychnęła.
- A wiesz, z kim jeszcze będziemy mieć do czynienia?
- Tak... - przełknęła ślinę.
Nastolatek mocniej naciągnął czapkę na uszy, gdy zawiał porwisty lodowaty wiatr.
- Wyglądasz tak, jakbyś jechał na Antarktydę - Susan parsknęła śmiechem.
- Ale przynajmniej nie dostanę zapalenia płuc. Też powinnaś założyć coś na głowę - upomniał.
- I tak zaraz wsiadamy do auta. A pan Griffs ma podgrzewane fotele.
Jack na chwilę stracił równowagę na zamarzniętym asfalcie i o mały włos nie upadł. Przytrzymały go jakieś silne dłonie. Jednak były to dłonie z równo przyciętymi paznokciami, nie zabrudzone śladami atramentu ani długopisu, rzekłbyś dłonie szlachetne.
- Dlaczego jesteście poza murami szkoły, dzieci? - zapytał aksamitny głos.
Chłopak poprawił okulary na nosie i ku swemu przerażeniu ujrzał twarz pojawiającą się na każdym plakacie wyborczym w szkole.
- Pomagamy panu Griffsowi wyładować piłki z bagażnika - pośpiesznie wyjaśniła przyjaciółka.
- Mogę zerknąć na wasze zwolnienie? - Andy O'Arrow od niechcenia wygładził fałdkę na swoim palcie.
- Yyy... Pan Anshier za nas poręczy... - wydukał Jack.
- Tym razem przymknę na to oko - westchnął - ale pamiętajcie, zawsze miejcie pisemną zgodę na opuszczenie lekcji.
Andy wyciągnął z samochodu gustowną teczkę i podreptał w kierunku szkoły, gwiżdżąc pod nosem.
- Za kogo on się uważa, że sprawdza nam zwolnienia? Przecież to tylko licealista! - nastolatek zniżył głos.
- Kandyduje do Samorządu Szkolnego, chociaż i tak wiadomo, że wygra Teddy. Wszyscy go lubią i darzą zaufaniem.
- A tak na marginesie - wtrącił - dlaczego on codziennie przyjeżdża o dziesiątej, podczas gdy my musimy lecieć na ósmą?
- Wcale mnie to nie dziwi. Pani dyrektor na wszystko mu pozwala. To niemalże jej prawa ręka - mruknęła Susan.
Na drugim końcu parkingu stała ciężarówka wuefisty. Pomachał im zza szyby. Towarzysze usiedli po jego lewej stronie. Zapięli pasy. Przez sześciopaki z coca-colą było tu strasznie ciasno, ale w końcu nie czekała ich taka długa podróż.
Pan Griffs przekręcił klucz w stacyjce. Sędziwy silnik wydał z siebie jednostajne buczenie. W radiu właśnie grała piosenka Nirvany.
Co prawda Jack nienawidził tego zespołu, ale niczego nie powiedział.
- Co was zatrzymało? - zapytał mężczyzna, nie odrywając wzroku od przedniej szyby.
- Ten nadęty bubek, O'Arrow - odparła Susan.
- Gdyby robił wam jakieś trudności, to zaraz bym mu kazał dziesięć razy obiec szkołę! - Wuefista puścił oko.
Pojazd leniwie sunął przez ulicę Liesona po ubitym śniegu. O tej porze ruch nie był tak wzmożony, lecz mimo wszystko, należało uważać ze względu na śliską nawierzchnię.
Ciężarówka następnie skręciła w Oak Street przeciętą na wskroś przez torowisko. Jednak tramwaj na razie tu nie kursował, bo zaszła awaria trakcji elektrycznej. Jack przykleił nos do okna. Miecz spoczywał na jego kolanach. Dręczyło go wiele myśli. To już drugie podejście. Bo jeśli zawiodą tym razem... Z drugiej strony, w Denver przecież mieściło się kilkanaście innych gimnazjów. Dlaczego miałoby paść akurat na Siódemkę?
Bo... ktoś podsunie Liamowi ten pomysł... Ktoś, kto z całego serca nienawidzi tej szkoły...
Chłopak uchwycił w bocznym lusterku jakiś gwałtowny ruch. Zamarł z krzykiem na ustach. W tym samym momencie ciężarówką targnęły wstrząsy. Wpadła w poślizg. Mężczyzna panicznie szarpnął za kierownicę, żeby nie wyrżnąć w sygnalizację świetlną.
- Co, do cholery? - warknął.
Powietrze przeszył huk wystrzału. Szyba rozprysła się w pył. Susan wrzasnęła i zasłoniła twarz przed odłamkami szkła.
- Łby na dół! - nakazał pan Griffs, skręcając z piskiem opon.
Chłopak przycisnął głowę do kolan. Serce waliło mu jak młotem. Mimo woli wyjrzał przez rozbite okno. Tuż obok ciężarówki jechał czarny cadillac. Był doskonale widoczny na tle białego śniegu. Jednak Jack nie potrafił dostrzec kierowcy samochodu ze względu na przyciemnione szyby.
- Pokaż, co masz w tłokach, mała! - Wuefista docisnął pedał gazu.
Pojazd wystrzelił do przodu. Początkowo, pościg zostawał w tyle, lecz cadillac również przyśpieszył.
- Uwaga! - wrzasnęła Susan.
Dotarli do skrzyżowania Oak Street i High Street. W tej chwili światło zmieniło się na czerwone. Prostopadłą ulicą pomknęło kilkanaście aut, zupełnie odcinając im drogę ucieczki. Mężczyzna zaklął i gwałtownie zahamował. Wrogi samochód zwolnił. Oni wiedzieli, że trzymają ich w szachu.
Przyjaciele zamknęli oczy. Oczekiwali na kolejną salwę z karabinu. Zamiast tego, coś ciężkiego uderzyło o dach furgonetki.
- Co to było? - Pan Griffs zmarszczył brwi.
- Idę sprawdzić - oznajmił Jack.
Zabrał z siedzenia swój miecz. Ostrożnie uchylił drzwiczki. Obrócił głowę, jednak wciąż nie widział, co wylądowało na ciężarówce. Jedyne, co mu pozostało, to samemu się tam wdrapać. Cadillac zwiększał dystans, jakby już wypełnił swoje zadanie. Może to pułapka i podłożyli im bombę? Bo jeśli tak...
Chłopak zaczepił dłoń o krawędź dachu. Z trudem wciągnął resztę tułowia.
Przetarł okulary, by mieć pewność, że to nie jakieś senne widziadło. Na ciężarówce stał osobnik ubrany w czarne dresy oraz śnieżnobiałe kimono przepasane podłużną szarfą. Jakby urwał się prosto z zajęć kung-fu. Jednak najważniejszą część jego wyglądu stanowił kaptur zakrywający twarz. Spod materiału wyzierało jedynie dwoje zwężonych w szparki oczu.
- Złaź na dół - warknął Jack. Nie zamierzał ustąpić pola jakiemuś przebierańcowi.
- Zejdę, jeśli zawrócicie - wychrypiał. Najwyraźniej paradowanie w tym stroju, kiedy panował taki mróz, nie wychodziło mu na zdrowie.
- Nigdy w życiu.
- Z kim ty rozmawiasz? - zawołała Susan zaniepokojona.
- Najpierw zabiję ciebie. Później zejdę na dół z własnej woli i załatwię tych dwoje. Pasuje ci taki układ? - Ninja niespodziewanie wyciągnął zza pleców ostrą katanę.
Jack poczuł, że zaschło mu w ustach. Najchętniej sam zeskoczyłby na ziemię. Ale... zawsze istniało prawdopodobieństwo, że ten koleś nosi ze sobą katanę tylko dla szpanu i nie potrafi nią władać.
- Zatrzymaj ciężarówkę! - wykrzyknął.
Nie chciał ryzykować, że podczas walki pęd powietrza strąci go z dachu. Pan Griffs nie czekał na tłumaczenie i natychmiast zgasił silnik.
Nastolatek wyciągnął swój miecz. Lite żelazo, klinga 59 centymetrów. Na próżno szukał w oczach przeciwnika przestrachu. Pod kapturem pewnie się uśmiechał. Jack postanowił wykonać pierwszy cios. Ninja pozostawał nieruchomy jak słup. Dopiero w ostatnim momencie, kiedy miecz już muskał jego skórę, niedbale odbił ją swoją kataną.
- No błagam! Przed takim uderzeniem umknie nawet ślimak! - parsknął śmiechem.
Jack zadrżał ze wściekłości. Jakim prawem ten chłoptaś urwany z choinki go obrażał? Szefa Agencji Uczniowskiej, który nieraz ochronił szkołę od niechybnej zguby? Który godzinami trenował władanie mieczem pod okiem pana Griffsa?
Ruszył do przodu. Jego stopy dudniły o metalową blachę. Podskoczył i zamarkował cięcie zza pleców. Tym razem przeciwnik nie sparował uderzenia. Po prostu odszedł dwa kroki w lewo. Chłopiec zauważył to w ostatniej chwili i o mały włos nie wypadł poza dach. Stracił dech, gdy otrzymał silny kopniak w brzuch. Zabalansował na krawędzi ciężarówki i resztkami sił odpełzł na bok. Wypluł krew z ust.
Widział jak przez mgłę, jak ninja zmierza ku niemu swobodnym krokiem. Wymachiwał w kółko kataną, jakby to była dziecinna zabawka.
- To co? Jednak muszę cię osobiście wykopać na dół? - Przekrzywił głowę.
Niespodziewanie rozległ się huk wystrzału. Nieprzyjaciel zawył. Na nogawce jego spodni wykwitła czerwona plama. Skierował mordercze spojrzenie ku Susan, która wyglądała ponad krawędź dachu z pistoletem w dłoni. Jack nie czekał, aż weźmie na niej odwet. Skoczył na niego niczym tygrys i przygniótł do blachy. Wytrącił katanę z jego ręki.
- Żegnam, panie ninjo - wycharczał.
Szarpnął za kimono przeciwnika i zrzucił go z ciężarówki. Ten z wrzaskiem wpadł prosto w zaspę.
- Szybko! Niech pan odjeżdża! - zawołał chłopak.
Gdy przyjaciele zatrzasnęli drzwiczki i już bezpiecznie siedzieli w pojeździe, wuefista dodał gazu. Bez problemu przejechał przez skrzyżowanie. Z czarnego cadillaca wysiadł mężczyzna w czarnym płaszczu i pobiegł wygrzebać swojego współpracownika z zaspy.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top