Lód się załamuje
Liam Heawthorne był z sekundy na sekundę coraz bardziej nerwowy. Ci cholernie agenci z Siódemki strasznie uprzykrzali mu życie. Po co wynajął Dylana, skoro nie potrafił załatwić najprostszej sprawy? Czy tak trudno zatrzymać dwoje dzieciaków? Chciał zażądać zwrotu pieniędzy, ale nie odbierali. Oszuści.
Zaczynał tracić cierpliwość. Pomyślał, że po prostu rozkaże czołgowi, żeby zbombardował te klasy. Może wtedy zrozumieją, że mają go zostawić w spokoju. Jednak Manny również nie dawał znaku życia, chociaż telefonował do niego wielokrotnie.
Obawiał się, że pomimo jego starań, coś poszło nie tak. Niepokój chłopca spotęgował nagły odgłos wybuchu, aczkolwiek bardzo odległy.
- To tutaj, szefie. Na sto procent. - Bałwan wskazał grubo ciosane drzwi auli.
Liam ostrożnie pociągnął za klamkę. Miał nadzieję, że Strażnik nie wywęszy go tuż za progiem. Mocniej zacisnął palce na swojej lodowej klindze. Wyczerpał wszystkie swoje atuty. Czołg. Eric. Armia bałwanów. Teraz musiał wierzyć tylko w swoje siły. Ale co mogło mu przeszkodzić w tej chwili, kiedy Kryształ był na wyciągnięcie ręki?
Krzesła stały ustawione w równych rzędach. Kilkanaście reflektorów rzucało blask na podest sceny. Reszta pomieszczenia tonęła w ciemnościach. Chłopiec zadrżał. Zobaczył na podwyższeniu grupę postaci. Czy chcieli mu przeszkodzić?
Spośród nich wyróżniała się jedna osoba. Kobieta o ciemnych kręconych włosach, zadartym nosie oraz przesadnie podkreślonych szminką ustach. Co prawda, dzieliła ich odległość kilkudziesięciu metrów, lecz natychmiast go dostrzegła za oparciem krzesła.
- Heawthornie! Mimo że pracuję tu tylko na pół etatu, będę broniła tej szkoły ze wszystkich swoich sił! - wykrzyknęła przez mikrofon.
- K-kim ona jest? - wydukał Liam.
- To nauczycielka muzyki, pani Marshmallow. Lepiej z nią nie zadzierać. Daje cztery plus za nawet najlżejszy fałsz! - wyjaśnił szeptem hrabia.
Tymczasem obecni na scenie gimnazjaliści, jakby nigdy nic, usiedli na stołkach i wzięli do rąk instrumenty.
- Niech gra orkiestra! - zawołała.
W jednej chwili zagrzmiały trąbki, flety i gitary. Tworzyły one połączenie tak koszmarne i nieznośne, że chłopiec i bałwan zasłonili uszy.
- Zaraz pękną mi bębenki! - wrzasnął.
Instrumenty na szczęście przestały grać. Pani Marshmallow, wyraźnie rozgniewana, zdzieliła swoich wychowanków batutą po głowach.
- Nie, nie i jeszcze raz nie! Miała być gama C-dur! - narzekała.
Heawtorna ogarnęła złość. Liczył, że napotka jakąś poważną kontrofensywę, zamiast tego ci palanci stroili sobie z niego żarty.
- Chodźmy, hrabio von Spoonfläke. Tracimy tu tylko czas! - parsknął.
- Jestem hrabia von Snowfläke! Musimy jakoś wyminąć tych szarpidrutów. Wyczuwam silne promieniowanie dokładnie zza sceny.
- Doskonale. - Chłopak zatarł ręce.
- Chwileczkę. Najpierw musimy wyrównać rachunki.
Do auli wmaszerowali Ashley i Jack. Oboje dzierżyli miecze.
Heawthorne przestał już cokolwiek rozumieć. Jakim cudem ominęli lodową taflę? Nie miał czasu na rozważania. Każdą częścią swojego ciała czuł energię emanującą z tego pomieszczenia. Drugi Kryształ do kolekcji. Przedostatnia cegiełka w jego misternym planie.
- Zajmij ich czymś! - Popchnął bałwana, a sam zaczął biec w stronę podestu.
Hrabia von Snowfläke oblał się zimnym potem. Widząc dwie wycelowane w niego klingi, zaczął topnieć. Zdjął cylinder z głowy.
- Och... Jestem przekonany, że to sobie wyjaśnimy... - jęknął i postąpił kolejny krok do tyłu.
W końcu nie wytrzymał i ruszył do ucieczki. Przez swoją nieuwagę z całej siły uderzył w ścianę. Binokla z brzękiem uderzyła o podłogę. Kupkę śniegu zwieńczył czarny cylinder.
- Szkoda... To był bardzo elegancki bałwan - powiedział kwaśno Jack.
- Ale ten elegancki bałwan sprawił, że Liam jest o krok od zdobycia Kryształu - prychnęła dziewczyna.
Heawthorne dotarł do podnóża sceny. Reflektory oślepiały go silnym blaskiem. Instrumentaliści nawet nie próbowali go zatrzymać. Wyjątek stanowiła pani Marshmallow.
- Ci gamonie z zespołu nie skrzywdziliby nawet muchy. Za to ja mogę nieźle ci przygrzmocić gitarą.
Chłopiec zastygł w bezruchu. Przypuszczał, że ta kobieta oszalała. Jednak nie rzucała słów na wiatr. Gitara z prędkością światła pomknęła w jego kierunku. W ostatniej chwili pochylił głowę. Rozległo się głośne TRACH i instrument wybił w ścianie za sceną sporą dziurę.
- Bingo - pomyślał Liam. Ujrzał przez otwór sekretne pomieszczenie. Tak! Nareszcie! Kopnął nogą w nadkruszony fragment ściany i poszerzył wnękę tak, że bez problemu mógł wejść do środka.
Niepewnie zerknął na nauczycielkę, ale ta na razie zbierała szczątki swojej gitary z podłogi.
W pokoiku nie było żadnego okna. Z sufitu zwisała wypalona jarzeniówka. Panował tu spory harmider. Na ziemi leżały jakieś rekwizyty teatralne, między innymi maski i kostiumy. A wszystko stare i zarośnięte kurzem. Chyba nikt nie zaglądał tu od pokoleń!
Nastolatek, w poszukiwaniu adamantytu, przetrząsnął kilka szafek. Aż jego wzrok padł na metalowy statyw przykryty narzutą. Natychmiast zerwał plandekę. Niewiarygodne światło zalało całe pomieszczenie i dotarło do nawet najciemniejszych kątów.
W tej samej chwili do środka wtargnęli Ashley i Jack.
- Zostaw to! - warknął.
- Bo jeszcze obudzisz Strażnika! - ostrzegła dziewczyna.
Heawtorne już ich nie słuchał. Uniósł Kryształ do góry i patrzył jak urzeczony, jak na jego powierzchni tańczą iskierki.
- Zejdźcie mi z drogi, głupcy. Inaczej przemienię was w mrówki! - zarechotał.
- Z-za tobą - jęknęła.
Za plecami Liama rozbłysło dwoje przekrwionych ślepi.
- Co? Myślicie, że nabierzecie mnie na tę starą sztuczkę? - parsknął.
Jednak umilkł, kiedy rozbrzmiał niski gardłowy ryk. Tuż za nim zmaterializował się Strażnik. Jego łuskowata skóra falowała niczym płynna lawa i co chwila zmieniała kolor. Chłopiec potrzebował kilku chwil, żeby stwierdzić, że ma przed sobą kameleona. Jaszczurka otworzyła paszczę, obnażając ostre kły. Wystrzeliła ku niemu lepki jęzor.
Heawthorne wrzasnął. Wziął Kryształ pod pachę i wybiegł z pokoiku. Bestia pognała w ślad za nim. Towarzysze odskoczyli na bok, żeby ją przepuścić. Przez dłuższą chwilę stali w miejscu i obserwowali dramatyczny pościg.
- Co robimy? - spytała Ashley.
- Musimy mu pomóc. W przeciwnym razie, Strażnik go zabije - westchnął Jack.
- Po tym wszystkim, chcesz go ratować? Sam się w to wpakował! - zaprotestowała.
- Nie zasługuje na śmierć - odparł.
❄❄❄
Liam zeskoczył ze sceny. Czuł na plecach cuchnący oddech stwora. Nie zdążyłby wybiec przed nim z auli. W związku z tym, wszedł pomiędzy rzędy krzeseł. Liczył, że tu pozostanie bezpieczny.
Błąd. Kameleon staranował meble. Jednym pacnięciem łapy połamał krzesło, które stało mu na drodze.
Chłopak drżącymi rękoma dobył miecza. Chociaż wątpił, czy zdoła zadać jakiekolwiek cięcie. Wszelkie nadzieje związane z tym starciem zostały rozwiane, gdy jego nogę przyszpiliły do podłogi ostre pazury. Następnie rozorały jego klatkę piersiową.
Heawthorne przymknął oczy. Ale nadal zaciskał dłoń na Krysztale. A więc taki czekał go koniec. Opuszczony przez wszystkich, otoczony wrogami... Co z jego zemstą?
Kto ją zakończy? Nikt! Bo tylko jemu tak naprawdę na tym zależało! Gdyby nie zaoferował im zapłaty...
- Stój! Nie ruszaj go! - ktoś wykrzyknął.
Liam z ciekawością uniósł głowę. To Jack właśnie usiłował odpędzić Strażnika, wymachując klingą. Kamleon warczał i syczał, ale w końcu odszedł parę kroków w bok.
- Już nam nigdzie nie uciekniesz - zapewnił chłopak.
Krew wypływała z Heawthorna coraz to słabszym strumieniem. Nie potrafił w to uwierzyć. Miał w rękach dwa Kryształy... a przegrał, mimo to.
Nagle do głowy przyszła mu pewna myśl. Słaba jak płomyczek nadziei stłamszony podeszwą buta. A jednocześnie potężna i dzika rozrywająca pręty jego umysłu.
Może właśnie odniósł zwycięstwo... a jeszcze o tym nie wiedział...
- Jesteś tego pewien? - Rozciągnął usta w ponurym uśmiechu.
Jack spojrzał na niego podejrzliwie. I wtedy zobaczył, że adamantyt świeci jaśniej niż zwykle.
- C-co ty robisz?! - wrzasnął.
- Adios, frajerzy! - Ciało Liama zaczęło stopniowo zanikać.
Jaszczurka z wściekłym rykiem wyskoczyła do przodu. Jednak jej pazury przecięły jedynie pustkę. Nie pozostało po nim ani śladu. Kameleon spuścił łeb i zmienił swój kolor na niebieski. Jego mięśnie zwiotczały, upadł na podłogę i całkowicie znieruchomiał.
- Nie! - jęknął nastolatek.
- Gdzie on jest? - zapytała Ashley.
- On... Chyba się teleportował...
- Ale... to oznacza, że...
Nie zdążyła dokończyć zdania. Całym budynkiem wstrząsnęły drgania. Reflektory spadły na podłogę. Ściany pokryła siateczka drobnych pęknięć.
- Do wyjścia! Szybko! - nakazał Jack.
Czym prędzej zbiegli na dół po schodach. Dziewczyna chwyciła poręcz, a wtedy ta pękła w poprzek. Chłopiec podtrzymał ją w ostatniej chwili, gdy o mały włos nie zleciała z klatki schodowej.
- Tutaj! Uciekajcie! - Pan Griffs stał w holu i zarządzał ewakuacją. Sprzątaczki otworzyły drzwi na oścież i popędzały maruderów szczotkami.
Nagle Ashley krzyknęła. Jack najchętniej popłynąłby razem z tłumem w kierunku wyjścia, ale nie mógł jej zostawić. Ku swemu przerażeniu odkrył, że przygniótł ją do podłogi spory kawałek sufitu. Rozpychając uczniaków łokciami, dopadł do towarzyszki i zsunął płytę z jej ciała.
- J-ja nie dam rady iść - wykrztusiła.
Nastolatek delikatnie ujął ją pod ramię. Nie zważał na to, że pył zasłaniał mu prawie całe pole widzenia. Gdy w końcu dobrnął do holu, był cały zdyszany i spocony. Wuefista nadal stał tam na posterunku. Na szczęście wyłowił ich wzrokiem spośród gawiedzi i pomógł wytargać Ashley na zewnątrz. Ostatnie osoby opuszczały szkołę.
Jack akurat zdążył zobaczyć, jak ogień bezlitośnie pożera transparent z napisem "Szkoła na Piątkę". Piękne kolumny i arkady załamały się. Okna pękały. Kryształ, który przez długie lata podtrzymywał niepewne fundamenty budynku, zniknął. To oznaczało jego koniec.
W oddali zawyła syrena wozów strażackich. Chyba przyjadą tylko po to, żeby gasić pogorzelisko.
- Gdzie my teraz będziemy chodzić do szkoły? - spytała gimnazjalistka.
Chłopak odwrócił wzrok. Chłodna łza spłynęła po jego policzku. Zawiódł. To przez niego Piątka została zrujnowana. Przez jego głupią litość. Mógł pozwolić kameleonowi pożreć tego głupiego bydlaka.
- Jack! - zawołała Susan.
Padli sobie w objęcia. Pomyślał, że najważniejsze jest to, że wszyscy wyszli z tego cało.
- Chyba niepotrzebnie wysadzaliśmy ten czołg - stwierdził Max.
- Nikt nie przewidział, że Liam użyje Kryształu, żeby stąd uciec - westchnęła Ashley, masując swoją zwichniętą kostkę.
- Pozostaje jedno pytanie... Która szkoła będzie następna na jego celowniku... - powiedziała Susan.
- Mam co do tego pewne obawy - rzekł Jack - ale to i tak bez znaczenia. Bo tym razem nie dopuścimy, żeby zdobył ten Kryształ, prawda?!
- Niech żyje Agencja Uczniowska! - wykrzyknął Max.
Niespodziewanie pan Griffs objął ich w niedźwiedzim uścisku.
- Zaraz nas pan udusi - mruknęła Ashley.
- Dobra robota, dzieciaki. To nie wasza wina, że ten idiota grał nieczysto - pocieszył wuefista.
- Ale w ostatecznym rozrachunku, on i tak jest górą - wtrąciła Susan.
- Wcale nie - odparł mężczyzna. - Teraz znamy jego taktykę. Musimy być zawsze o krok przed nim!
Słońce przebiło się przez chmury. Wiatr na moment zelżał. Jack odetchnął świeżym powietrzem. Heawthorne mógł sobie werbować najgorszych złoczyńców, ale nie miał żadnych szans przeciwko ich ekipie.
❄❄❄ KONIEC ❄❄❄
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top