Desant

Towarzysze wkroczyli do jasno oświetlonego holu. Starannie wytarli buty o wycieraczkę. Może sprowokowało ich do tego srogie spojrzenie sprzątaczki, która stała z mopem w gotowości.

Najwyraźniej trwała przerwa. Jak na razie nikt ich nie zaczepiał. Liam był bardzo pewny siebie. Skoro w Szóstce poszło tak łatwo, to dlaczego tutaj mieliby napotkać jakieś gorsze przeszkody?

- Zobaczymy, czy personel tej zacnej placówki zechce z nami współpracować - wymamrotał.

- Nie rób niczego głupiego - ostrzegł Paul drżącym głosem.

Heawthorne popatrzył na niego pobłażliwie. Dzieciaka otoczyła zgraja nieznajomych i od razu strach łapie go za gardło. Nie widzi, że to same kujony i mięczaki. Położyłby ich wszystkich jednym palcem.

Zostawił Paula z tyłu i podbiegł do sprzątaczki.

- Gdzie chowacie Kryształ? - warknął.

Kobieta spojrzała na niego jak na nienormalnego.

- J-jaki Kryształ? - wydukała.

- Podaj dokładną lokalizację. - Uniósł pięść. - Wtedy nikomu nie stanie się krzywda.

Liam poczuł, jak ktoś odpycha go do tyłu. Z trudem zachował równowagę.

- Te, lalusiu, czego chcesz od pani Wiesi?

Chłopiec zrobił krok w tył. Stało przed nim trzech gimnazjalistów. I wcale nie wyglądali na mięczaków, a tym bardziej kujonów.

- To nie wasz zasrany interes - parsknął.

- A właśnie, że nasz. Bo wchodzisz do Piątki niczym jakiś władca całego świata i zaczynasz grozić personelowi. - Uczeń wycelował w niego palcem.

- Problem polega na tym, że ta wasza buda długo tu nie postoi - powiedział Liam.

- To jakiś wariat! - jęknęła pani Wiesia. - Rozpytywał o jakieś Kryształy!

Twarz blondyna stężała. Spojrzał prosto w oczy intruza.

- Odprowadźmy pana do wyjścia - wycedził.

Heawthorne uniósł pięści, lecz zanim zdążył kogokolwiek uderzyć, Piątacy chwycili go pod ramiona. Bezradnie zerknął na Paula, jednak ten nie zamierzał mu pomóc. Szamotał się, bluzgał, lecz oni nie puszczali.

- Wesołego lotu życzymy - powiedział blondas.

Liam poczuł pęd powietrza. W następnej chwili wylądował w zaspie. Jego puchowa kurtka natychmiast przemokła. Wypluł grudkę śniegu z ust. Dobiegł go stłumiony chichot uczniów. Zacisnął zęby ze złości. Co za upokorzenie. Ale zobaczymy jeszcze, kto się będzie śmiał ostatni. Wstał z ziemi.

- Totalna porażka, co? - spytał Paul.

- Co za maniery! - wycharczał chłopak. - Ja chciałem tylko o coś zapytać, a oni wyrzucają mnie za fraki!

- To szkoła z tradycjami. - Wzruszył ramionami. - Nie pozwolą sobie w kaszę dmuchać.

Tymczasem mózg Liama funkcjonował na podwójnych obrotach. Myślał właśnie, jak wdeptać tych pyszałków w ziemię.

                       ❄❄❄

Jack nie spuszczał wzroku z cyferblatu swojego zegarka, a jednocześnie udawał, że robi notatki z nudnego jak flaki z olejem wykładu pana Anshiera. Szczególnie na takich lekcjach, miał wielką nadzieję, że na zegarku zapali się niebieska lampka. Jednak również przerażała go ta perspektywa. To światełko mogło wszystko zmienić. Na razie pozostawało zgaszone.

Jack odetchnął z ulgą. Otworzył zeszyt. I notował.

                      ❄❄❄

- Pomysły - zażądał Heawthorne. - Potrzebuję pomysłów. Propozycji.

Eric zmarszczył czoło. Paul przymknął oczy, pozorując głęboką zadumę. Wiadomo, że myślał o niebieskich migdałach. Tyler założył ręce na ramiona i nawet nie próbował wysilać szarych komórek.

- O! Już wiem! - wykrzyknął Manny.

- Tak?! - Oczy Liama rozbłysły.

- Ale musisz dać mi Kryształ.

Chłopak niechętnie wygrzebał z kieszeni kawałek cennego metalu. Adamantyt lekko pobłyskiwał w jego dłoni. Manny oparł palce na szklanej osłonce. Na jego twarzy odmalował się wyraz głębokiego skupienia. Kryształ wyraźnie stracił na swojej objętości. Towarzysze odwrócili wzrok, gdy eksplodował oślepiającym światłem. Ku ich zdziwieniu, na śniegu wylądował... hamburger.

Manny natychmiast chwycił bułkę i ze smakiem zagłębił w niej zęby. Jednak nie zdążył dokończyć swojego posiłku.

- Co za kretyn! - Heawthorne pchnął go w zaspę i wyszarpał Kryształ z jego zziębniętych rąk.

- Szefie! Ja nie jadłem śniadania! - wybełkotał.

- To idź do restauracji, a nie będziesz mi psuł akcję! - wykrzyknął.

Pozostali milczeli. Liam zaczął chodzić w kółko. Czego im brakowało, żeby dokonać oblężenia tej szkoły?

Z pewnością broni lepszej od tych nożów kuchennych. Jego spojrzenie padło na śnieg pokrywający dach budynku. Śnieg zwisający z gałęzi drzew. Skrzypiał pod stopami nastolatka.

Uśmiechnął się. Wystarczyło po niego sięgnąć i coś ulepić. Bałwany. Mnóstwo bałwanów. Ujął delikatnie adamantyt. Zaczął szeptać życzenie. Zadął silny wiatr, płatki wirowały. Odchylił głowę, kiedy krew wytrysnęła z jego nosa i zaznaczyła wściekle czerwone ślady na śniegu. Wytrzymaj. Doprowadź to do końca.

- Co ty wyprawiasz?! - wrzasnął Tyler.

Z zaspy po kolei wyłaniały się dziwaczne sylwetki kształtem zupełnie niepodobne do ludzi. Na głowach miały garnki lub patelnie, w patykowatych dłoniach ściskały miotacze. Można by je uznać za zwykłe rzeźby ulepione ze śniegu, gdyby nie ich oczy płonące gniewem.

Pełni podziwu koledzy zaczęli klaskać, ale Liam musiał wymyślić coś jeszcze. Coś dużego. Coś wytrzymałego.

Po chwili pod szkołą stanął ogromny czołg. Jego lufa była wycelowana prosto w mury budynku. Wystarczyło nacisnąć odpowiedni guzik...

- T-to niesamowite! - wydukał Paul.

- Chusteczka - zażądał chłopak. Eric podał mu ją bez zbędnej zwłoki. Heawtorne, wytarłszy krew i pot ze swojej twarzy, oznajmił: - Widzicie, moi drodzy, to się nazywa oszczędność! Nie zużyłem nawet jednej czwartej Kryształu!

- Hmm... A skąd weźmiesz amunicję do tego czołgu? - zapytał Tyler.

Liam w odpowiedzi uklęknął i ulepił niewielką śnieżkę.

- Amunicję mamy dosłownie pod stopami. Taka zbita kula śnieżna wystrzelona z odpowiednią siłą, bez problemu zbije szybę! - wyjaśnił.

Chłopak zauważył sople przymarznięte do dachu pobliskiego garażu. Czemu nie miałby wykorzystać również ich?

Kryształ nawet się nie nagrzał, podczas gdy on dzierżył teraz w rękach dwa lodowe miecze. Na próbę uderzył klingą o ziemię. Nie znalazł na niej ani jednej rysy. Wręczył drugi oręż Ericowi, po czym stanął naprzeciwko swoich nowych sojuszników. Posłusznie oczekiwali na rozkazy.

- Dzień dobry - odezwał się jakiś skrzekliwy głos.

Heawthorne zobaczył, jak jeden z bałwanów występuje z szeregu i kroczy ku niemu rozchwianym krokiem. Jednak był to bałwan szczególny. Na głowie nosił gustowny cylinder, a jego oko przesłaniał binokl.

- Jestem hrabia von Snowfläke i z radością będę służył pod waszą chorągwią - wykonał lekki ukłon.

- Yy... To ja cię stworzyłem...? - bąknął Liam.

- Owszem - rzekł. - W przeciwieństwie do tamtych bałwanów, wykazuję zdolność komunikacji w ludzkiej mowie, co, moim zdaniem, pomoże nam zrealizować plan.

- Poszukujemy Kryształu. Wiesz, jak go znaleźć? - zapytał..

- Ale przecież macie już jeden. - Hrabia wskazał na wybrzuszenie w kieszeni chłopca.

- Potrzebujemy trzech - warknął.

- Rzeczywiście... - Bałwan przymknął oczy. - Wyczuwam silne promieniowanie adamantytu docierające z tej szkoły. Myślę, że mógłbym stwierdzić jego przybliżoną lokalizację.

- Doskonale... - Heawthorne zatarł ręce. - Pora rozpocząć oblężenie.

Z rozkoszą obserwował, jak lodowy czołg gładko sunie na swoich gąsienicach. Piątka w jego obliczu, jakby się skurczyła.

- Dostanę cię, Krysztale. Choćbym miał rozebrać tę budę na kawałki.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top