III. Masz pecha
Maya wrzasnęła, kiedy lodowata, mętna woda chlusnęła jej w twarz. Cienka sukienka momentalnie przykleiła się do ciała, potęgując chłód. Dziewczyna zaczęła drżeć w sposób niekontrolowany. Otworzyła oczy i przełknęła ciężko ślinę.
Mężczyzna, który się nad nią pochylał, wyglądał jak niedźwiedź. Miał gęstą brązową brodę, szerokie bary i ręce wielkości jej głowy.
– Wynocha stąd! – ryknął właściciel szopy, w której schowała się na noc, po czym cisnął w nią pustym wiadrem.
Była zaspana. Nie zdążyła zrobić uniku. Ciężki kawałek drewna uderzył ją w bok. Syknęła z bólu i posłała mężczyźnie nienawistne spojrzenie.
– Twoje krowy powiedziały, że nie mają nic przeciwko, żebym dotrzymała im towarzystwa! – mruknęła, rozcierając żebra.
– Mam nadzieję, że żadnej nie zbałamuciłaś, ladacznico! – wycedził przez zaciśnięte zęby i wskazał na drzwi. – Nie lubię się powtarzać.
Maya dźwignęła się na nogi, a potem chwiejnym krokiem opuściła szopę.
Jasne światło poranka prawie ją oślepiło. Musiała zmrużyć oczy. Najwyraźniej za dużo wczoraj wypiła. Nie mogła sobie przypomnieć, jak znalazła się w tej szopie. Nie pamiętała nic poza tym, że doskonale się bawiła.
Dobrze zrobiła, że nie ścięła swoich długich jasnych włosów, jak nakazywał zwyczaj kobietom w żałobie. Uznała, że z tą fryzurą ugra znacznie więcej. Blond loki nie raz uratowały jej życie. Jeśli wdzięk okazywał się niewystarczający, po prostu udawała głupią. Okręcała pasma wokół palca, zaczynała chichotać i każdemu zbirowi miękły kolana. Mężczyźni są tacy głupi. Tak łatwo ich oszukać...
Jeśli magia mnie nie zabije, jak nic zejdę na zapalenie płuc, parsknęła w myślach, trzęsąc się z zimna. Mokra sukienka zaczęła przymarzać do jej ciała. Materiał sztywniał, coraz ciężej było się w nim poruszać. Musiała się ogrzać, albo przebrać. W innym przypadku ubranie zejdzie z niej razem ze skórą.
Dziewczyna zatrzymała się i rozejrzała. Ludzie na targu nie zwracali na nią najmniejszej uwagi. Wszyscy byli tak zajęci sobą, że nie zauważyli przemoczonej, nadobnej niewiasty... a może wręcz przeciwnie i widzieli ją doskonale, ale po prostu ignorowali? Musiała wyglądać wybitnie nieatrakcyjnie, skoro żaden złamany chuj nie zainteresował się sutkami, które bezwstydnie sterczały spod materiału sukienki.
Maya wypatrzyła stoisko Roma, sprzedawcy płaszczy. Właśnie rozwieszał nowe futro z norek. Pewnie kosztowało majątek i nawet nie pozwoli jej go dotknąć, ale była na tyle zdesperowana, że i tak do niego podeszła.
– Cześć, Rom – powiedziała, starając się nie szczękać zębami zbyt głośno.
Mężczyzna wzdrygnął się i spojrzał na nią szeroko otwartymi oczami.
– Maya, co ci się stało? – sapnął, ale nie drgnął nawet o milimetr.
A na co liczyłaś? Że zdejmie płaszcz z wystawy i otuli cię nim, jak pieprzoną księżniczkę? Jego żona pewnie już niesie mu obiad w koszyku. Rom to nie twoja liga, Mayu, sarknęła w myślach.
– Miałam wypadek – oznajmiła cicho. – Jakieś dzieciaki oblały mnie wodą.
– Pech – mruknął beznamiętnym tonem.
– Może masz na stanie jakiś stary płaszcz, albo taki z defektem, którego nikt nie kupi? – bąknęła nieśmiało.
– Widzę, dokąd zmierza ta rozmowa, moja odpowiedź brzmi: NIE. – Pokręcił przepraszająco głową i skrzywił się nieznacznie.
– Zlituj się człowieku – westchnęła żałośnie. – Zamarznę.
– Klara urwałaby mi jaja, gdyby się dowiedziała, że ci pomogłem – oznajmił ponuro, drapiąc się po karku.
– Nie musisz jej mówić – szepnęła.
Nie mogła się zdecydować, jaką taktykę obrać. Zwykle wystarczało, że zatrzepotała rzęsami albo uniosła biust. W przypadku Roma prędzej zadziałałby pewnie płacz, ale póki co nie udało jej się wzbudzić w nim litości. Za bardzo bał się żony.
– Błagam, przecież nie proszę o futro z norek. Daj mi cokolwiek, może być nawet przeżarte przez mole, zadowolę się byle narzutą. Naprawdę nie potrzebuję wiele. – Pociągnęła nosem i spróbowała zajrzeć mężczyźnie w oczy.
Rom patrzył na nią bez wyrazu. Nie robiła na nim wrażenia. Może widział, jak podobne techniki manipulacji stosowała na innych kupcach? A może to żona była odpowiedzialna za jego wyzucie z emocji i całkowitą odporność na inne baby?
W końcu westchnął i pokręcił głową. Skrzyżował ramiona na piersi. Całym sobą mówił "nie". Wszystko wskazywało na to, że każe Mai odejść.
– Poczekaj tu – mruknął niewyraźnie i zniknął w głębi sklepu.
Dziewczyna zamrugała zaskoczona. Oparła dłonie o blat i wyciągnęła szyję, próbując śledzić ruchy mężczyzny. Wrócił do niej dość szybko. Trzymał w dłoniach wełnianą pelerynę złożoną w kostkę. Była zakurzona, stara, ale na pierwszy rzut oka, nie dało się zauważyć żadnych dziur. Maya przejęła ją od Roma, niczym świętą relikwię i uśmiechnęła się z wdzięcznością.
– Jeśli kiedykolwiek wpadniesz na moją żonę, a ona zapyta, skąd to masz, ani się waż powiedzieć jej prawdę – westchnął.
– Pewnie! Bardzo dziękuję! – Owinęła się szczelnie materiałem i w końcu poczuła, jak wraca do niej ciepło.
– Powinnaś zdjąć tę przemoczoną sukienkę i ją wysuszyć – zasugerował nieśmiało.
– Czy to było zaproszenie na zaplecze? – Uniosła wymownie brwi.
Twarz Roma momentalnie pokryła się szkarłatem. Spiorunował Mayę wzrokiem i sapnął:
– Oczywiście, że nie.
– Tak żem czuła – parsknęła zalotnie, pomachała zawstydzonemu mężczyźnie i ruszyła w stronę lasu.
Rozpali ognisko daleko od miasta, wysuszy ubranie i wróci na dalsze łowy. Dzień się dopiero zaczął, a ogrzana dokona znacznie więcej. Taki przynajmniej miała plan.
***
Maya siedziała na powalonym pieńku owinięta płaszczem. Materiał podrażniał nagą skórę, ale zacisnęła zęby i postanowiła wytrzymać. Nie miała innego wyboru.
Wyciągnęła dłonie w kierunku ognia. Napawała się promieniującym od niego ciepłem. Przymknęła oczy. Szum wiatru w koronach drzew i trzask płomieni zaczęły ją usypiać. Weszła głęboko w las, szansa na to, że kogokolwiek tu spotka, była stosunkowo niska, ale nigdy nie wiadomo. Rozsądniej zachować, chociaż względną przytomność.
Brzuch Mai wydał z siebie żałosny pomruk.
– Cicho, coś ci dam, ale jeszcze nie teraz – powiedziała do siebie.
Dziewczyna pomacała sukienkę. Prawie wyschła. Lada moment włoży ją z powrotem i wróci do miasta. Wtedy coś zje, tutaj co najwyżej może porzuć suchą korę.
Ostatecznie zmęczenie wygrało. Głowa Mai opadła na jej pierś. Ocknęła się jednak natychmiast, kiedy poczuła na szyi chłodny dotyk stali. Ktoś przyłożył jej nóż do gardła.
– Zdejmij odzienie i pokaż, jaką broń pod nim skrywasz. – Usłyszała niski, męski szept tuż przy uchu.
Wzdrygnęła się i spróbowała obejrzeć przez ramię, ale zrobiła to za mało ostrożnie. Wystarczyło, że przesunęła się o milimetr, a ostrze przecięło jej skórę. Syknęła cicho i przygryzła sobie język.
– Nie jestem uzbrojona – oznajmiła.
Mężczyzna parsknął za jej plecami.
– Musisz mieć tam zatem coś cennego – stwierdził ponuro i zanim zdążyła zareagować, wsunął dłoń pod jej płaszcz.
– Zabierz ten nóż, mogę się z tobą zabawić, jeśli mi zapłacisz – warknęła i odruchowo pacnęła go w rękę.
Zbir znów się zaśmiał, ale cofnął obie ręce.
– Cudownie, a więc mam przyjemność z dziwką.
– Jeszcze nie, ale tak jak powiedziałam, możemy się dogadać.
– Jesteś zdrowa? – spytał z naciskiem.
– Oczywiście, że nie – zaprzeczyła gwałtownie.
– To ciekawe... Nie śmierdzisz magiczną zgnilizną – oznajmił miękkim tonem.
– Niedawno się kąpałam. – Wzruszyła ramionami.
W końcu zyskała możliwość, żeby rzucić okiem na swojego oprawcę... i momentalnie odjęło jej mowę.
Twarz mężczyzny skrywała dopasowana maska. Długa czarna szata ciągnęła się po ziemi. Ostrze noża schowało się w szerokiej kieszeni, ale, nawet gdyby wciąż było zaciskane w dłoni, poziom strachu by się nie zmniejszył.
Czarna Szata. Zaproponowała seks Czarnej Szacie... Ogarnęło ją przerażenie. Pochyliła głowę i wykrztusiła z trudem:
– Błagam o wybaczenie. Nie miałam pojęcia, że...
– Nie wysilaj się – przerwał jej oschle. – Ubierz się i chodź ze mną.
Słowa mężczyzny odbiły się echem w głowie Mai. Zrobiło jej się ciemno przed oczami. Całe życie skutecznie unikała kontroli. Ani razu nie dała się złapać przez dwadzieścia trzy lata... aż do teraz.
– Przyrzekam, że jestem chora – szepnęła z wysiłkiem.
Czarna Szata zaśmiała się ponuro, a potem chwyciła ją gwałtownie za brodę i szarpnęła.
– Skłam jeszcze raz, a obetnę ci język – uprzedził z powagą. – Skiń głową, jeśli rozumiesz. Nie wyglądasz na głupią.
– Pozory mylą – mruknęła niewyraźnie.
Ależ była na siebie wściekła. Koncertowo to wszystko spaprała... ale z drugiej strony, skąd mogła wiedzieć, że trafi na Czarną Szatę, amatora pieszych wędrówek po lesie?
W tym momencie uświadomiła sobie coś, co wcześniej przez stres przegapiła. Uśmiechnęła się krzywo do mężczyzny.
– Niezbyt rozsądnie kraść mundur i oddalać się od grupy. Znacznie więcej ugrałbyś, gdybyś trzymał się reszty. Byłbyś bardziej wiarygodny, oszuście – powiedziała z przekonaniem.
Mężczyzna przez dłuższą chwilę milczał. Mielił słowa, które do niego przesłała. Nagle złożył obie dłonie ze sobą, a potem zaczął wolno klaskać. Ten ruch był przesiąknięty sarkazmem, ale Maya odetchnęła z ulgą. Miała rację. To nie była Czarna Szata, tylko przebieraniec.
– Brawo, brawo – syknął. – Nie pomyliłem się co do ciebie. Nie jesteś tak głupia, na jaką wyglądasz.
– To nie ja latam po lesie w ciuchach pożyczonych od najniebezpieczniejszych ludzi w tym mieście – parsknęła złośliwie.
– Owszem, ty chodzisz nago – odbił piłeczkę w tym samym tonie.
Maya sięgnęła nerwowym ruchem po sukienkę i odgradzając się od mężczyzny, wciągnęła ją sobie przez głowę. Od razu poczuła się nieco pewniej.
– Już nie – burknęła. – Zdejmij tę głupią maskę!
– Wolałbym pozostać anonimowy. – Wzruszył ramionami, a potem spytał: – Mówiłaś prawdę? Jesteś chora?
– Oczywiście! – warknęła. – Powodzenia w znalezieniu kogoś zdrowego w tym mieście.
Pokiwał głową ze zrozumieniem, po czym sięgnął do kieszeni i ponownie wyciągnął nóż.
– Obawiam się, że jednak kłamiesz – westchnął i wytarł ostrze o rękaw szaty. – Co więcej, jesteś młoda i wyglądasz na taką, która przeżyłaby poród.
Maya zadrżała. Nie podobał jej się kierunek, w którym zmierzała ta rozmowa. Instynktownie odsunęła się nieco dalej od mężczyzny, ale odległość, która ich dzieliła niemal natychmiast ponownie się zmniejszyła.
– Pójdziesz ze mną – oznajmił tonem nieznoszącym sprzeciwu.
Maya odetchnęła głęboko i spuściła głowę. Starała się przybrać zrezygnowaną pozę, ale jej umysł pracował na najwyższych obrotach. Cokolwiek planował ten mężczyzna, nie mogła dopuścić, żeby udało mu się zrealizować plany. Rozejrzała się dyskretnie po ziemi. Potrzebowała czegoś ciężkiego. Może kamień?
Wypatrzyła jeden, leżał bardzo blisko stopy przebierańca, więc wyciągnęła się przed nim, jak długa, udając, że się kłania, tylko po to, żeby po chwili zacisnąć kamień w garści.
– To na nic, wstawaj! – warknął.
Schował nóż i szarpnął dziewczyną za ramiona, stawiając ją na równe nogi.
Maya wzięła zamach i z całej siły uderzyła go w głowę.
Sapnął. Zachwiał się. Stracił równowagę, a potem upadł.
– Masz pecha – mruknęła.
Przeskoczyła nad nim, zarzuciła na plecy płaszcz i pognała w kierunku miasta. Kto by się spodziewał, że pusty las okaże się mniej bezpieczny, niż miasto pełne ludzi?
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top