Prolog


Dla osób które już czytały poprzedni prolog - znów zmieniłam czas narracji ("niezdecydowanie" to moje drugie imię), plus poprawiłam błędy i pozmieniałam kilka rzeczy. Polecam przeczytać jeszcze raz, zwłaszcza końcówkę ;)

***


Ledwo widoczny cień mignął na granicy jego wzroku.

Mężczyzna przyśpieszył kroku, wbijając dłonie w kieszenie długiego, czarnego płaszcza. Jego serce zabiło mocniej, jakby podświadomie spodziewało się, co go czeka.

Co więcej, wiedziało, że to nieuniknione.

Mężczyzna skręcił w wąską uliczkę, szukając drogi ucieczki z miejskiego labiryntu. Wiedział, że jeśli uwolni się i wyjdzie na główną ulice będzie ocalony.

Przynajmniej na razie.

Stłumił nieprzyjemny głos w głowie i zaczął iść jeszcze szybciej. Cień pojawił się znów na granicy jego wzroku, a mężczyzna zamarł. Było ich więcej niż dwójka? A może po prostu tak szybko się przemieszczali? Z Nimi nigdy nic nie wiadomo. Na chwilę zwolnił, przypominając sobie rozmowę o Ich sprzed kilku lat.

Oni są nieobliczalni i niebezpieczni. Myślisz, że znasz Ich plan, ale na końcu i tak okazuje się, że gówno wiesz.

Mężczyzna zacisnął dłonie w pięści i zmrużył oczy. Wystarczy, zbyt długo był rozkojarzony.

Rozejrzał się dookoła, a jego serce prawie stanęło, gdy zobaczył ciemne sylwetki kilka metrów za sobą. W mroku widział tylko Ich oczy, lśniące niebezpiecznym, zwierzęcym blaskiem. Obie postacie były niezwykle wysokie i bardzo chude, prawie jak szkielety. Mężczyznę sparaliżowało, jednak tylko na chwilę. Kilka sekund później biegł już, rozchlapując dookoła błoto i wodę. Dyszał ciężko, wiedział jednak, że zatrzymanie oznaczało tylko jedno: rychłą, bolesną śmierć.

Jego serce biło jak szalone, gdy w końcu udało mu się wpaść do jakiegoś baru. Szybko okazało się, że to jeden z tych lokali, gdzie nikt o jakimkolwiek szacunku do siebie się nie pokazywał – on jednak nie miał wyboru, jeśli chciał przeżyć.

Jego wzrok był rozbiegany, skakał od człowieka, do człowieka. Nikt się nawet nie obejrzał, gdy wszedł. Pozwolił sobie na głęboki oddech i zajął miejsce jak najdalej od drzwi.

Nie odważą się go zabić, dopóki jest wśród ludzi. Oni chcą tylko jego, inni Ich nie interesują. Inni są neutralni, lub zwyczajnie bezwartościowi i nieistotni.

– Coś podać? – Nad głową mężczyzny rozległ się piskliwy, głośny głos. Gdy spojrzał w górę, zobaczył kelnerkę. Jej tlenione na blond włosy zwisały smętnie po obu stronach twarzy, związane w dwa cienkie warkocze. Dziewczyna była skąpo ubrana, a kilu mężczyzn w barze wodziło za nią wygłodniałym wzrokiem.

Zmarszczył brwi i skrzywił się. Nienawidził takich ludzi. Byli płytcy, zajęci tylko jedna, ewentualnie dwoma rzeczami. W tej sprawie zgadzał się z Nimi – tacy ludzie nie byli w ogóle warci uwagi.

– Wodę – mruknął cicho, naciągając kapelusz głębiej na głowę.

Kelnerka odeszła, prawdopodobni lekko obrażona. Pewnie nie była przyzwyczajona do takiego traktowania.

Muszę wyjść z jakąś większą grupą ludzi, pomyślał mężczyzna, rozglądając się dyskretnie po pomieszczeniu. Najlepiej, żeby byli już lekko podpici, tak by nie zwracali na mnie uwagi. Jednak nie za bardzo, żeby nie zasnęli po drodze.

Jego wzrok padł na zbliżającą się powoli do drzwi grupkę głośnych, śmiejących się mężczyzn. Tak, oni byli doskonali.

Odczekał kilka sekund zanim wyszli i opuścił lokal. Usłyszał za sobą zdenerwowane fuknięcie kelnerki, ale nie przejął się tym. Nie spuszczał mężczyzn z oczu i w duchu modlił się o szczęście. Jeśli uda mu się wyjść na ulicę, może ich zgubi.

Może.

Prawda była taka, że doskonale wiedział, że mu się nie uda. Oni dopadną go prędzej czy później, niezależnie gdzie nie pójdzie. W końcu znajdą sposób, by wywabić go z domu, z tłumu.

Jednak na razie musiał przeżyć. Musiał przekazać ważne informacje, w przeciwnym razie świat skończy się szybciej, niż myśli większość ludzi. Szybciej, niż podejrzewa Organizacja, nawet szybciej, niż podejrzewają Oni.

W spokoju udało mu się dotrzeć do głównej ulicy. Miasto nawet o tej godzinie tętniło życiem, co niespecjalnie go dziwiło. Tak jak myślał, nigdzie Ich nie było.

Nie mogli zabić go przy tylu ludziach, bądź co bądź, Oni też byli po części ludźmi. Nie prześlizgnęli by się niezauważeni.

Po kilku minutach stał już pod swoim blokiem. Zostało tak niewiele do pokonania.

Otworzył drzwi i puścił się biegiem na drugie piętro. Trzęsącymi się rękami wyciągnął klucze i przekręcił je w zamku. Gdy tylko stanął za progiem, poczuł się wreszcie bezpieczny. Zamknął drzwi na zamek i ściągnął buty oraz płaszcz. Kapelusz wylądował na półce.

Mężczyzna ruszył do salonu, po czym ukucnął przed jedną z szafek. Chwile przerzucał w niej rzeczy, dopóki nie wyciągnął laptopa. Z komputerem w ręce przeniósł się na kanapę i usiadł, wolną ręką podstawiając sobie dodatkową poduszkę pod plecy. Otworzył przeglądarkę i błyskawicznie wpisał adres poczty elektronicznej. Była tam tylko jedna wiadomość. Otworzył ją i bez czytania kliknął w „odpowiedz". Przez chwilę zastanawiał się, co napisać. Jego palce wisiały nad klawiaturą, a mózg produkował tysiące różnych sposobów na przekazanie informacji. W końcu zaczął stukać w klawisze, a ekran komputera odbijał się w jego ciemnych oczach.

Ciszę przerwał dzwonek.

Mężczyzna wcisnął „wyślij" i powoli odstawił laptopa na stolik. Trzymając jakiś przypadkowy wazon, który złapał w pośpiechu, wolno podszedł do drzwi i niepewnie zerknął przez wizjer. Gdy zobaczył stojącą w korytarzu osobę, odetchnął z ulgą i otworzył drzwi z niemrawym uśmiechem.

– Dobry wieczór, pani Finnich – przywitał się uprzejmie i machnął ręką, zapraszając kobietę do środka. – Proszę wejść, miło panią widzieć.

Pamela Finnich była wysoką szatynką po trzydziestce. Pracował z nią już kilka razy, podczas poszukiwań Obiektu. Zawsze ją podziwiał.

Kobieta weszła do przedpokoju, patrząc na niego i nie odzywając się. Wydawała się mocno zamyślona, jakby zimna, a jej pomalowane czerwoną szminką usta były zaciśnięte w wąską linię. Mężczyzna zamknął drzwi, wciąż lustrując Pamelę wzrokiem. Coś mu nie pasowało.

Kieszeń jego spodni nagle zawibrowała i dopiero teraz przypomniał sobie o istnieniu telefonów. Przecież Finnich zawsze dzwoniła przed wizytą.

Wyciągnął urządzenie z kieszeni i sprawdził wiadomość. Na ekranie telefonu widniało tylko jedno, krótkie zdanie:

Finnich nie żyje.

W jednej chwili dojmujący strach ogarnął mężczyznę, a trzymany wcześniej wazon wypadł mu z rąk, roztrzaskując się o podłogę.

– N–nie jesteś Finnich. – Głos mu drżał, a serce biło tak mocno, jakby chciało wyskoczyć z piersi.

Pamela, a raczej coś, co przybrało jej postać, uśmiechnęła się szeroko.

– Szkoda, zamierzałam się dłużej z tobą pobawić. – Jej głos brzmiał trochę jak głos Finnich, jednak dało się w nim usłyszeć obcą barwę.

Po chwili kobieta zdeformowała się, przeobrażając swoje ciało w coś zupełnie innego. Jej włosy pojaśniały, twarz stała się młodsza, okropnie blada i bez zmarszczek, podłużna. Oczy zmieniły barwę na nieskazitelną biel, wypełniającą całą gałkę. Ciało znacznie wychudło i urosło, tak, że po chwili przed mężczyzną stał cień z uliczki. Tylko że teraz mógł dostrzec jej twarz i długie pazury, kończące jej palce.

Z pewnością należała do Nich – wpasowywała się perfekcyjnie w opis z księgi. Wysoka, szczupła i poniekąd piękna, choć w bardzo dziwny, dziki i niespotykany dla ludzi sposób. W jej ruchach i rysach dało się dostrzec coś, co zrazu zdejmowało człowieka okropnym strachem, zatrzymującym prace serca i niepozwalającym na wzięcie oddechu, nie mówiąc już o wykrztuszenie jakiegokolwiek słowa.

– Jak tu weszłaś? – wymamrotał profesor, zbierając na to pytanie całą swoją siłę woli – Musiałabyś zostać...

– Zaproszona? – Na Jej ustach zagościł drapieżny uśmiech. Jej zęby z pewnością nie mogły należeć do człowieka, były długie i ostre, podobne do tych, które ma lew. – Nie pamiętasz swojego uroczego „proszę wejść, miło panią widzieć"?

Mężczyzna czuł, jak jego kolana się trzęsą – patrzył w oczy swojej śmierci, był tego pewien.

– C–czego ode mnie chcesz? – cofnął się nieporadnie o krok, uderzając biodrem o szafkę. Jego podbródek drżał niemiłosiernie, przez co słowa były ledwo rozpoznawalne.

– Czego? Myślę, że dobrze wiesz. – Dziewczyna zrobiła krok w jego stronę i już po chwili była przy nim, tak blisko, że czuł jej zapach, zapach siarki i palonego drewna – Naprawdę zdawało ci się, że przed Nami uciekniesz? Chcieliśmy, żebyś dotarł do domu i wysłał tamtą wiadomość. Cieszymy się, że już to zrobiłeś i teraz w końcu, po tylu tygodniach, możemy z tobą skończyć. Zacząłeś... jak to mówią ludzie? Ach, tak, działać nam na nerwy.

Sekundę później Jej ręka wystrzeliła do przodu, a pazury wdarły się w klatkę piersiową mężczyzny, wprost w serce. Poczuł wszechogarniający ból, rozlewający się po całym ciele i łzy w oczach. Ona nawet nie mrugnęła, stojąc nad nim i z uśmiechem czekając, aż ulecą z niego resztki życia. Po chwili jego ciało zwiotczało, zawieszone na Jej ręce. Rzuciła nim bezceremonialnie o ziemię, przyglądając się przez chwilę krwi na podłodze, swoim ubraniu i ręce. Po chwili prychnęła i podeszła wolnym krokiem do laptopa, zerkając na ekran.

Dziewczyna żyje, tak jak podejrzewaliśmy. Wszystko zaczyna się spełniać. 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top