Gość [2]

Następnego ranka Natalie obudziły promienie słońca, które wpadały do pokoju przez małe okno i radośnie świeciły prosto na jej twarz.
Wydała z siebie dziwny, niezadowolony pomruk i przewróciła się na drugi bok. Przez chwilę leżała tak w jednym miejscu, aż nagle zauważyła, że czegoś brakuje. Było jej zimno, mimo koca naciągniętego prawie pod oczy.
Wyciągnęła dłoń przed siebie i pomacała materac. Też zimny. Z kolejnym niezadowolonym pomrukiem stoczyła się z łóżka i niechętnie wstała. Koc miała nadal narzucony na ramiona, ale raczej szybko go zdjęła, bo okazało się być trochę za gorąco. A trzeba było zostać w łóżku...
Powoli wyszła do salonu, mierzwiąc swoje własne włosy i ziewając szeroko.
- Późno słońce dzisiaj wstało - dobiegło z pokoju obok, a po chwili zza framugi wyłoniła się Hattie, z tym swoim szerokim uśmiechem na ustach.
- Co...? - wymamrotała zaspana Natalie, marszcząc brwi.
„Dlaczego połowa, jeśli nie wszystkie, rzeczy, które ona mówi nie mają sensu? Albo są po prostu bez sensu w danej sytuacji? To chyba nie jest normalne. Ona nie jest normalna, tak myślę. Czy to ja jestem głupia...? Czy może jednak ona? Cholera jasna, może tak naprawdę wszyscy jesteśmy głupi, a ona to jakaś specjalna jednostka i tylko wydaje nam się głupia, bo my jesteśmy zbyt głupi, żeby zauważyć własną głupotę?!", zastanawiała się, na chwilę wlepiając wzrok w bliżej nieokreślony punkt na sofie.
- O czym ja w ogóle myślę...? - westchnęła wreszcie ciężko, pocierając czoło dłonią.
- No ja tam mam nadzieję, że nie o morderstwie - powiedziała Hattie, która właśnie oparła głowę o jej ramię.
Bandytka spojrzała w jej stronę, zdecydowanie zaskoczona, po czym odskoczyła w przeciwną stronę i padła na podłogę. Swój wyraz zaskoczenia ubarwiła sporą ilością pisków i przekleństw.
Hat pochyliła się nisko nad nią i wyciągnęła dłoń w jej stronę, oferując pomoc w ponownym podniesieniu się.
- Chodź. Zrobiłam śniadanie. - Uśmiechnęła się, otrzepując spodnie Natalie z niewidzialnego pyłu.
Po tym odwróciła się i żywo odeszła w stronę kuchni.
- Co ja tu w ogóle robię? - zastanowiła się głośno druga i ruszyła za nią.
Kuchnia była dość małym pomieszczeniem z kilkoma półkami, stołem i trzema krzesłami. Poprzedniej nocy Natalie wpadła na te ostatnie przynajmniej dziesięć razy, zanim dostała się do półki z nożami.
Na półkach nie było wiele. Na jednej noże i kilka szklanek, na drugiej zestaw talerzy, a na pozostałych butelki. Dużo butelek. Puste, pełne, z napojami alkoholowymi lub nie, a czasem nawet z rzeczami, które można było znaleźć na prerii dookoła.
Hattie postawiła dwa talerze na stole i ściągnęła z półki jedną z butelek z piwem.
- Chcesz? - zapytała, sięgając po drugą.
- Spasuję - odmruknęła bandytka, starając się zobaczyć napis wytopiony w szkle z tej odległości - Pijesz? - dorzuciła podejrzliwie.
- Czasami - odparła zastępczyni i pociągnęła z butelki spory łyk. - Kiedyś sama. Teraz lekarzyk przychodzi od czasu do czasu. Na kawkę. Mocną - zachichotała cicho.
Z nieco poirytowanym „mhm", Natalie usiadła na krześle naprzeciw tego, na którym siedziała Hattie. Przez chwilę grzebała widelcem w jajku, ale w końcu odsunęła od siebie talerz.
- Nie jestem głodna - powiedziała, krzyżując ramiona.
Hat spojrzała na nią, przełykając to, co miała w ustach. Skrzywiła się nieco, bo okazało się, że kawałki jedzenia nadal były za duże. Siedziała więc przez chwilę i patrzyła na już prawie pustą butelkę. W końcu jednak pokręciła głową i znów przysunęła talerz w stronę bandytki.
- Jedz, nie gadaj - powiedziała, delikatnie masując krtań. - Chcę cię poprosić o kilka rzeczy i nie chcę, żebyś zemdlała.
Natalie spojrzała na nią podejrzliwie. O co niby chciała ją prosić? Nie wyglądało jakby w tej okolicy było dużo ciężkich prac do wykonania. Co ona miała niby robić, zamiatać podłogę?
Z cichym pomrukiem wróciła do grzebania widelcem w jedzeniu.
Kiedy obie dziewczyny wreszcie zjadły śniadanie, Hattie wytłumaczyła, co chciała od Natalie. Poprzedniej nocy, przez deszcz i ogólną ciemność, bandytka nie zauważyła małego, obszaru podobnego do ogródka z bardziej tylnej strony domu. Było tam kilka małych roślin, trochę trawy dla gniadej klaczy, która była uwiązana do pala obok i kurnik.
Zastępczyni kazała jej zebrać jajka (te, które jadły rano były kupione) oraz wyczesać i nakarmić Salamandrę. Dopiero kiedy bandytka patrzyła na nią, jak na chorą psychiczne przez ponad pół minuty, wytłumaczyła, że Salamandra to imię jej klaczy.
Natalie westchnęła ciężko, podwinęła rękawy swojej brudnej koszuli i zabrała się do zbierania jajek.

****

Hattie ścieliła łóżko w swoim pokoju, kiedy usłyszała głośne pukanie do drzwi frontowych. Zanim jednak poszła je otworzyć, podniosła jeszcze koc z podłogi i położyła go na materacu.
Podeszła do drewnianych drzwi i otworzyła je.
Przed nią stał sam szeryf, wraz z młodym lekarzem. Ognik patrzył na Hattie tym typowym dla siebie, zirytowanym wzrokiem i trzymał ręce oparte o oba swoje boki. Duży kapelusz tylko dodawał jego spojrzeniu nienawiści. Ronir tylko stał kawałek dalej i nerwowo bawił się własnymi kciukami.
- Ross, mamy bandytę na wolności - mruknął szeryf.
- Och, naprawdę? - Hat uśmiechnęła się nieco nerwowo. - To... to chyba nic nowego?
- To jest coś nowego, Ross - warknął Ognik, marszcząc brwi. - Gdyby miał tylko przesiedzieć jakiś czas w więzieniu, to pewnie nawet bym nie przyszedł. Ale miał wisieć za kilka morderstw. Sam fakt, że tu jestem powinien ci dać do myślenia.
Zastępczyni tylko pokornie spojrzała na swoje buty, delikatnie kiwając głową.
Po chwili przytłaczającej ciszy, przerywanej tylko okazjonalnymi dźwiękami kopania butem w suchej ziemi, Hattie odsunęła się z przejścia.
- Wejdźcie - zaprosiła, znowu uśmiechając się nerwowo.
Obaj mężczyźni weszli do środka, z czego ten chudszy przy okazji rzucił dziewczynie swojego rodzaju przepraszające spojrzenie. Cała trójka podreptała do kuchni i usiadła przy stole.
- Więc... W czym mogę pomóc...? - wymamrotała wreszcie Hat.
- Nie zaczyna się zdania od „więc" - mruknął Ognik, pokazując Ronirowi, by nalał mu kawy. - Może zacznijmy od tego.
- Mówi ten, który zaczął zdanie od „ale"... - szepnął rudzielec, ale nikt go nie usłyszał.
- Ze spraw poważniejszych, jak wcześniej wspomniałem, mamy bandytę do schwytania. Ponownego, pozwolę sobie zaznaczyć. - Szeryf odebrał szklankę od lekarza i wziął z niej małego łyka. Odstawił ją po tym na blat i splótł palce obu dłoni, kładąc je zaraz obok.
Ze wszystkich osób, na jakie brzmiał Ognik, zdecydowanie nie brzmiał na szeryfa. Jakimś cudem jego styl mówienia przypominał bardziej surowego nauczyciela z kanadyjskich szkółek. Tak przynajmniej twierdził Ronir przy ostatniej„mocnej kawie".
Już bardziej przypominał szeryfa wzrokiem. Chłodne, ciemnobrązowe oczy, które czasami wydawały się błyskać czerwienią zawsze spoglądały na wszystko albo z poirytowaniem, albo kompletną obojętnością. Hattie bardzo nie lubiła, kiedy ich spojrzenia się spotykały. Powodowało to zawsze, że stawała się jakoś nerwowa, co było do niej w sumie niepodobne. Chociaż, cała osoba szeryfa powodowała u niej nieprzyjemne dreszcze.
Bardzo chciała, żeby ją doceniał. Nie robił tego nigdy, nawet kiedy udawało jej się wykonać pracę w taki sposób, że lepiej być nie mogło.
Hat bardzo chciała być traktowana przez niego jak reszta bogatszych kobiet w miasteczku. Ognik naprawdę był uprzejmy, kiedy rozmawiał z jedną z nich. Wydawałoby się, że tylko dla swojej zastępczyni był tak chłodny. Może wynikało to właśnie z jej pozycji, a może po prostu jej nie lubił. Choć ona skłaniała się bardziej do tej drugiej opcji.
- Mieliśmy go już wieszać, ale... - Ognik spojrzał gdzieś w przestrzeń nad ramieniem Hattie. - Jeden z tych bogatszych świrów z większego miasta go zabrał.
Gdy mówił„bogatszych świrów", miał na myśli przede wszystkim dwóch mężczyzn żyjących w wielkich, bogatych domach kilka kilometrów od miasteczka. Byli dość specyficzni, ale zastępczyni nigdy nie zakwalifikowałaby ich do tej samej kategorii co na przykład Willa, trzeciego z całej tej małej bandy. Ten to dopiero miał nierówno pod sufitem.
- Tym razem chyba zabierzecie go pod pociąg, co? - wtrącił się Ronir. Widocznie bardzo chciał być częścią rozmowy.
- Bardzo możliwe. Ross, sprawdź dzisiaj pociągi. - Szeryf znów przyłożył szklankę do ust i wypił trochę kawy.
- Tajes, szeryfie! - Dziewczyna wyprostowała się i postarała uśmiechnąć. - A... jaki mamy miesiąc? - dopytała po chwili.
Ognik westchnął ciężko, schował twarz w dłoniach i wymamrotał coś pod nosem.
- Jest maj, idiotko. Maj - mruknął przez zęby.
- Nie jestem pewna czy coś będzie jechało. Może w czerwcu...
- Dlatego idziesz sprawdzić - przerwał jej, z głośnym hukiem stawiając szklankę na stole.
Ronir podskoczył przy tym nieco bardziej niż Hattie, mimo że to właśnie ona powinna się bardziej przestraszyć.
- Tak. Racja. Idę. - Zastępczyni wstała, delikatnie opierając dłonie na drewnianym blacie.
Stała tak przez chwilę, ale w końcu znów usiadła, opierając głowę na rękach.
Po kilku minutach niezręcznej ciszy, przerywanej tylko stukaniem szkła o drewno, Ognik kazał Ronirowi iść sprawdzić, czy konie dalej stoją przed domem.
- Co? Dlaczego? - zdziwił się tamten, ale posłusznie wstał i zaczął zabierać swoją torbę.
- A skąd mam wiedzieć czy tutaj nie ma kogoś, kto chciałby mi tego konia zwinąć? - mruknął tylko szeryf, patrząc na niego trochę spode łba.
Przez chwilę lekarz stał w miejscu, nerwowo ściskając skórzany pasek przewieszonego przez ramię bagażu, ale dość szybko się otrząsnął i wyszedł z kuchni, mamrocząc coś pod nosem. Kiedy tylko chłopak zniknął za ścianą, Ognik wstał i wyjął z kieszeni eleganckiego, czarnego płaszcza plakat.
- Dobra, Ross, szukamy kobiety, jakoś w twoim wieku, tej, na którą list gończy wisi po lewej od szafy w twojej sypialni - powiedział, rozwijając kartkę i prawie przyciskając ją do twarzy Hattie.
- Zaglądałeś do mojego pokoju? - zapytała tylko dziewczyna, odchylając głowę w prawo, by móc na niego spojrzeć. - I dlaczego nie powiedziałeś Ronirowi, że szukamy kobiety?
- Do reszty zgłupiałaś?! - wydarł się na nią mężczyzna, uderzając pięścią w stół. Odetchnął powoli. - Jest z dużego miasta, tak?
- No ta...
- Właśnie. Wyobrażasz sobie, co to będzie, jeśli wróci tam do siebie do Kanady, czy skąd on tam pochodzi i zacznie gadać, że w miasteczku takim i takim szeryf nie potrafi utrzymać kobiety w celi? Kobiety?! - Ognik zacisnął zęby i opadł ciężko na krzesło. - Jeszcze jeśli się dowie, kiedy pomogli jej uciec...
- Ej, ale to Kanadyjczycy, nie? Oni są raczej mili... nie? - Hattie wstała i pochyliła się nad stołem, jedną ręką dosięgając policzka szeryfa i delikatnie go głaszcząc. Ten jednak odtrącił jej dłoń, wstał i podszedł do okna.
Przez chwilę dziewczynie stanęło serce, bo przypomniała sobie o Natalie w ogródku. Ronir nie wiedział, okej. Z Ognikiem już gorzej. Gdyby zauważył bandytkę w ogrodzie, obie zawisłyby jeszcze tego samego dnia. Kto jak kto, ale on akurat byłby zadowolony z możliwości powieszenia swojej podwładnej...
Hat mogła jednak jeszcze pocieszyć się życiem, bo mężczyzna podszedł do okna po zupełnie innej stronie. Wtedy zaczęła przejmować się tym, że szeryf odtrącił jej dłoń, kiedy chciała być miła. To trochę zabolało. Troszeczkę. Gdzieś tam, głęboko w środku...
- Gdybyś była bandytką... - zaczął nagle Ognik, opierając się o drewniany parapet. - I ktoś pomógłby ci uciec przed śmiercią... gdzie byś się schowała?
Zastępczyni spojrzała na niego, w jakiś sposób zaskoczona pytaniem. Szybko jednak zaczęła zastanawiać się nad odpowiedzią. Dobra, trzeba wpaść na coś, co jej nie wyda, ale będzie logiczne. Chociaż to co zrobiła Natalie logiczne nie było wcale...
- Uch... No nie wiem... - wymamrotała wreszcie Hattie, opierając łokcie o stół. - Może... w miasteczku niedaleko? Albo w jakimś opuszczonym budynku? Bandyci lubią opuszczone budynki, prawda? Ostatnio dużo ich tam widzieliśmy. Moim zdaniem powinni zacząć się chować w innych miejscach.
Szeryf mruknął coś pod nosem, odwracając się w jej stronę i podpierając dłonią podbródek.
- Sprawdzimy miasteczko. Dom też. Ogólnie większość opcji posprawdzamy - wyszeptał w końcu, bardziej do siebie. - A ty sprawdź te pociągi. - Oskarżycielsko wskazał na nią palcem i skierował się w stronę wyjścia.
Hattie wstała i poszła za nim, chcąc odprowadzić go do drzwi. I pożegnać się z Ronirem. Głównie pożegnać się z Ronirem.
- Rudy! - zawołał Ognik, wychylając się trochę zza rogu domu (co swoją drogą prawie przyprawiło Hattie o zawał serca). - Zabieraj konie, jeśli jeszcze stoją. Wracamy.
W odpowiedzi chłopak wydał kilka zduszonych krzyków i kilka sapnięć. Już po chwili pojawił się przed dwójką razem z końmi.
- Szefie... - wymamrotał, próbując przylizać jeden z kosmyków włosów, który odstawał od reszty. - Pana koń chciał mnie zjeść... - Spuścił wzrok i zaczął skubać pasek od swojej torby.
- Pewnie pomylił cię z marchewką - warknął szeryf, przewracając oczami. - Powiedziałem rusz się.
Lekarz pokiwał odruchowo głową, ale szybko wydał z siebie cichy dźwięk podobny do pisku.
- Zaraz, czyli nie zostaję na kawę?! - wykrztusił, przypadkowo ciągnąc swojego konia za uzdę, na co zwierze zareagowało głośnym parsknięciem.
- Niby lekarz, a to jego trzeba leczyć, człowieku, to zaczyna być chore - wymamrotał Ognik, ledwie powstrzymując się przed uderzeniem chłopaka w potylice.
- Szeryfowi też by się trochę przydała... - Hattie wyszczerzyła zęby w swojego rodzaju kpiącym uśmiechu i schowała obie ręce za placami, powoli przechodząc ze stania na palcach do stania na piętach.
Mężczyzna odwrócił głowę w jej stronę i zgromił ją przez chwilę wzrokiem, po czym podszedł do Ronira i wsiadł na swojego konia.
- Rogers, pojedziesz do szeryfa w pobliskich miasteczkach i poszukasz tego faceta, którego ci opisałem - mruknął, spoglądając na chłopaka z grzbietu zwierzęcia.
- A nie mógłbym dostać portretu...? - zapytał nieśmiało tamten. - Żebym mógł go pokazać ludziom w mieście...?
- W żadnym wypadku. Chcę to utrzymać w tajemnicy. - Szeryf powoli skierował konia w stronę miasta.
- Och, sekret. Jasne... - Rudzielec uśmiechnął się niepewnie i przyłożył palec wskazujący do ust. - Będę milczał jak grób.
- No lepiej - wtrąciła się Hat, a z jej twarzy nadal nie znikał ten kpiący uśmiech. - Bo inaczej mógłbyś w jednym skończyć.
Chłopak wydał z siebie dźwięk, jakby właśnie zakrztusił się powietrzem i gwałtownie odwrócił głowę w jej stronę. Zaśmiał się nerwowo po czym pośpiesznie i niezdarnie wdrapał się na swojego wierzchowca i pojechał w ślad za szeryfem. Spojrzał jeszcze na Hattie przez ramię i pomachał jej, jakby z wahaniem.
Dziewczyna odmachała mu. Jej uśmiech zmienił się w bardziej łagodny i przyjazny. Stała przed domem i wpatrywała się w dwóch odjeżdżających mężczyzn jeszcze przez dłuższy czas. Kiedy jednak była już pewna, że żaden z nich jej nie zauważy, odwróciła się na pięcie i szybko pobiegła do ogrodu.

****

Natalie wyszła z małego, drewnianego budynku, po drodze dwa razy tracąc kapelusz. Sufit był dla niej za nisko.„A trzeba było go zdjąć...", pomyślała tylko, podnosząc go z ziemi.
Opuściła kurnik z pustymi rękami - żadnych jaj nie było. Co w sumie było trochę dziwne. Jednak nie na tyle, by się nad tym dłużej zastanawiać.
W następnej kolejności, bandytka miała zająć się Salamandrą. No dobrze, to nie brzmiało tak ciężko. To tylko klacz, więc powinna być raczej łagodniejsza niż ogier, a Natalie już kiedyś zajmowała się końmi. Z tego co mówiły jej zamglone wspomnienia, nie tylko tymi, które miała legalnie.
Zaśmiała się do siebie, masując kark. Te momenty wydawały się niekompletne i jakby nie ona je przeżyła. Jakby ktoś wpisał w jej pamięć cudze wspomnienia... Mimo to nadal wywoływały lekki uśmiech. No i przecież musiały być jej. Nie da się wpisać komuś fałszywych wspomnień... prawda?
Coś trzasnęło po lewej stronie płotu. Bandytka podskoczyła i odruchowo sięgnęła po broń, tylko po to, żeby zauważyć jej brak. Racja, przecież szeryf ją zabrał. Wczoraj jako broni używała przecież noża do masła. To... To było dość niemiłe, kiedy się tak nad tym zastanowić.
Natalie gwałtownie pokręciła głową. Nie czas na rozmyślanie o swoim zachowaniu! Przeprosi później. Jak już zajmie się tym kimś (czy może nawet czymś), co uderzyło w płot już po raz drugi. Tym razem wydało z siebie przy tym cichutkie„ojoj...".
Dziewczyna wzięła leżącą nieopodal oderwaną deskę, jeszcze z gwoździem na jednym końcu i powoli wychyliła się zza rogu domu zastępczyni.
Przy ścianie stała drobna dziewczyna o ciemnych włosach, sięgających okolic łopatek. Jej skóra była bardzo blada, więc raczej nie wychodziła często. Albo miała jedną z tych specjalnych parasolek, której z jakiegoś powodu tym razem nie wzięła. Szczerze mówiąc, wyglądała na ten typ, który takie posiada.
Ubrana była w długą, jasnoróżową suknię. Z falbankami i kokardami... Do tego rękawiczki, sięgające aż za łokcie.„Musi być bogata. A przynajmniej bogatsza.", pomyślała Natalie, marszcząc brwi.
Opuściła deskę, którą to trzymała przez jakiś czas na wysokości swojej głowy, po czym powoli podeszła do drobnej panienki. Postanowiła zachowywać się przynajmniej tak jak większość normalnych ludzi i lekko uchyliła kapelusza.
- Dobry - mruknęła.
Dziewczyna spojrzała na nią w górę i zrobiła kilka zaskoczonych kroków w tył, przyciskając ręce do klatki piersiowej.
- Spokojnie, nie zjem panny. - Bandytka uśmiechnęła się lekko. Bardzo chciała wyglądać jakby nie była kimś związanym z przestępczością, ale chyba nie bardzo jej się to udawało.
Drobna spojrzała jej w oczy i zmierzyła ją wzrokiem. Ta przestąpiła nerwowo z nogi na nogę. Prawdopodobnie nie wzbudzała zaufania w najmniejszym stopniu, nieważne jak bardzo by się starała. Może to było przez te przetłuszczone włosy, a może przez wielkie wory pod oczami.
- Natalie - przedstawiła się wreszcie i po chwili wahania znów uchyliła kapelusza.
Drobna dziewczyna przez chwilę nie odpowiedziała, ale wyglądała jakby bardzo chciała.
- Nat - odparła w końcu, dygając lekko. Mówiła powoli i bardzo cicho, trochę tak, jakby sprawiało jej to trudność.
- Co ktoś taki jak panna robi w takim miejscu jak to? - zapytała bandytka, dłonią wskazując domek i podwórko za sobą.
- Zastępczyni to... znajoma... przysłała mi list. Ekspresem... - wydukała Nat, bawiąc się palcem serdecznym swojej rękawiczki. - Mówiła że... to coś ważnego. Że muszę przyjechać tak szybko jak mogę. Znaczy... pisała. R-rozumiesz... - zaśmiała się nerwowo.
Natalie kiwnęła głową i odwróciła wzrok. Coś ważnego... co? Czy miało to jakikolwiek związek z nią? Nie, prawdopodobnie nie. To pewnie tylko jej paranoja. Znaczy,„paranoja".
- Ta, uch, zastępczyni jest... - Przerwała, kiedy coś, a może ktoś, ciężko dobiło do ściany domu za rogiem. Hattie, oczywiście. - ... tutaj, najwyraźniej.
Dziewczyna powoli wstała i chwiejąc się podeszła do pozostałej dwójki.
- Na... Natalie, szeryf cię szuka... - powiedziała, ledwo łapiąc oddech. Może przez bieg, a może przez stres. Prawdopodobnie to drugie. Przecież ktoś taki jak ona powinien mieć dobrą kondycję.
Tak przynajmniej uważała Natalie. Jak było naprawdę nie mogła przecież wiedzieć sama z siebie.
- No to nic nowego... - mruknęła w odpowiedzi, nagle ciągle unikając kontaktu wzrokowego z Nat.
- Jak to jej... szuka? Dlaczego nic nowego...? - Dziewczyna patrzyła na Hat i Natalie, wyraźnie zdezorientowana.
Zastępczyni spojrzała na nią, też już nie rozumiejąc, podczas gdy ta druga wydała z siebie powolne głębokie westchnienie i przeczesała włosy palcami.
- No wiesz, bandytów zazwyczaj się szuka, kiedy uciekną... - wytłumaczyła powoli Hattie, coraz bardziej unosząc brwi.
Nat spojrzała na Natalie.
- Co? - zapytała, znów gwałtownie mrugając.
- Tylko mi nie mów, że nie wygląda na bandytę! - Hat złapała bandytkę za szczękę, ściskając jej policzki. - Nie z tą twarzą!
- Wydłubię ci oczy nożem do masła i podam temu świrowi z celi na obiad, jeśli natychmiast mnie nie puścisz - syknęła tamta, robiąc najgroźniejszą minę jaką tylko mogła w swojej sytuacji.
- Patrząc na to, co działo się ostatniej nocy, biorę to za prawdziwą groźbę. - Zastępczyni odepchnęła ją i sięgnęła po broń przy pasku.
- H-hej, spokojnie... - Nat położyła dłonie na nadgarstkach dziewczyny i pchnęła jej ręce w dół, bardzo delikatnie.
Ta zaśmiała się serdecznie i schowała rewolwer.
- Przecież to tylko żart... - powiedziała, klepiąc Natalie po plecach. - Chociaż z drugiej strony, kolejny trup oznacza kolejną robotę, czyli pieniądze... a biorąc pod uwagę fakt, że to w dodatku poszukiwana przestępczyni... - Uśmiechnęła się do siebie szeroko, szczerząc zęby.
Pozostałe dziewczyny posłały jej bardzo podobne spojrzenia mówiące„Natychmiast przestań mówić.". Tyle że każda zrobiła to na swój sposób, więc spojrzenie Nat było dużo bardziej proszące niż agresywne.
- Hattie... proszę... - Dziewczyna wskazała głową na dom. - Miałyśmy po... porozmawiać.
- Tak, wiem, wiem... - Hat schowała ręce do kieszeni. - No to tego. Natalie, idź się przespacerować, czy coś.
- Zaraz, co? Dlaczego nie mogę po prostu zostać w domu? Ja rozumiem, że to prywatna rozmowa, ale ja nie mam zamiaru jej słuchać. - Bandytka skrzyżowała ręce na piersi, marszcząc brwi.
- Nie zrozum mnie źle, nie podejrzewam cię o wścibstwo, po prostu to naturalne, że ludzie nie lubią, kiedy się o nich rozmawia za ich plecami... - Nagle urwała, bo Nat wbiła jej obcas w stopę. - Ej! Za co to?!
Odpowiedzią było jedynie przyciśniecie palca do ust.
- S-sekret, Hat... - powiedziała wreszcie dziewczyna, opuszczając rękę. - Teraz musisz jej wszystko wytłumaczyć... Czego nie... nie bardzo chciałyśmy.
- Taa, teraz jak już się wsypałaś, to raczej musisz mi wytłumaczyć dlaczego miałaś zamiar z nią gadać o mnie. Bez mojej wiedzy... - warknęła Natalie, przestępując z nogi na nogę.
Hattie wymieniła spojrzenia z Nat, która to kiwnęła zdecydowanie głową. Westchnęła ciężko i przygarbiła się trochę.
- No dobrze, chyba rzeczywiście najwyższa pora ci powiedzieć...

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top