Gość [1]


 Warunek: Angel osobiście wkracza do akcji i zrywa Natalie ze stryczka. Natalie pozostaje winna i poszukiwana. I ona też nic nie pamięta.


    Jej oddech znów przyśpieszył, kiedy silne ramię złapało ją w pasie i boleśnie zerwało ze sznura. Wydała z siebie bliżej nieokreślony jęk bólu, ale zagłuszył ją donośny śmiech jej wybawiciela.
    Oczywiście natychmiast zaczęli ich gonić. Mężczyzna przesadził Natalie tak, by siedziała za nim w siodle i popędził konia. Dziewczyna złapała się go mocno i starała się uspokoić. Miał bardzo nietypowe włosy. Ciemne, z granatowym połyskiem. Natalie nie widziała jego twarzy, ale z jakiegoś powodu wyobrażała sobie, że właśnie uśmiecha się szeroko, mimo szeryfa i kilku jego ludzi za nimi.
    Przez dłuższy czas wydawało się, jakby jeździli w kółko i tak prawdopodobnie też było, bo chyba osiem razy mijali ten sam płotek. W końcu, jakimś cudem, zgubili swój „ogon" i mogli jechać już spokojniej. Ani Natalie, ani mężczyzna nie odzywali się do siebie, więc panowała niezręczna cisza, przerywana cichym, głębokim chichotem tajemniczego jeźdźca.

    Minuty mijały, a oni najwyraźniej nie dotarli jeszcze tam, gdzie mieli. Natalie poczuła się zmęczona. Do tego zaczęło padać, więc oboje przemokli. Chociaż w sumie nie bardzo jej to przeszkadzało. Lubiła deszcz.
– No cóż, i tutaj cię zostawię – odezwał się nagle mężczyzna, zatrzymując konia.
    Zanim Natalie zdążyła chociażby wypowiedzieć tak proste „co?", zrzucił ją na mokrą ziemię i odjechał.
– Ty dupku! – wydarło się tylko z jej ust, kiedy to uniosła nieco głowę z błota.
    Mężczyzna zaśmiał się tylko radośnie, spojrzał na nią przez ramię, wyszczerzył białe zęby w uśmiechu i zaczął jeszcze szybciej niknąć w strumieniach deszczu.
    Szatynka westchnęła smętnie i uderzyła głową o podłoże. Spojrzała w zachmurzone niebo, nieco mrużąc oczy. Wglądało całkiem... ładnie. Chmurzyska w różnych odcieniach szarości wylewały z siebie ogromne krople wody, które rozbijały się o ziemię i wszystko inne na ich drodze.
    Natalia jednak musiała wyglądać idiotycznie. Wysoka dziewczyna ze związanymi rękami za plecami, ubrana w brudny, czarny płaszcz z wyraźnymi dziurami po kulach, koszulę, która chyba była kiedyś beżowa, niebieskie spodnie, czerwoną kamizelkę i chustę w tym samym kolorze, która zasłaniała jej pół twarzy. Pozostałą część zakrywał przekrzywiony, czarny kapelusz kowbojski. I do tego jeszcze te buty, wbite ostrogami w mokrą ziemię. Tak, to zdecydowanie wyglądało idiotycznie.
    Dziewczyna odchyliła głowę do tyłu, poprawiając tym samym swój kapelusz i spojrzała za siebie. Wpatrywała się tak przez chwilę, aż w końcu, przez lejący jak z cebra deszcz, zauważyła kilka świateł. „Jeśli okaże się, że naprawdę mnie powiesili, a to jest jakaś metafora śmierci, to porządnie się wścieknę...", pomyślała, przewracając się na brzuch.

    Błoto ubrudziło chustę na jej twarzy, a Natalie skrzywiła się nieznacznie. Raczej nie do końca przemyślała ten ruch... Podniosła się najpierw na kolana, a potem ostrożnie wstała. Przez chwilę starała się utrzymać równowagę, bo okropnie się chwiała, ale w końcu mogła spokojnie ruszyć przed siebie.
    Po kilkunastu krokach odkryła, że światła dochodziły z okien jakiegoś domu. „Dom na środku pustkowia. No ktoś tutaj ma wręcz genialne pomysły...", skomentowała Natalie w myślach, siadając przed drzwiami. Oparła się o nie plecami i spojrzała na drewniany dach nad sobą. „Metafora śmierci czy nie... co za różnica. Przynajmniej nie zmoknę", stwierdziła, po czym uderzyła tyłem głowy w drzwi.
– Ech... czemu moje życie jest tak cholernie spaprane... – wymamrotała cicho, starając się zsunąć kapelusz na oczy.

********

     Hattie siedziała na kanapie w swoim domu, przeglądając książkę z raportami medycznymi. Dostała ją od swojego znajomego, chłopaka z dużego miasta, którego przesłali do jej miasteczka z... z jakiegoś tam powodu. Może i ten chudy rudzielec coś mówił, ale to nie tak, że bardzo się tym przejmowała. Bardziej interesowały ją drastyczne przypadki, z którymi mógł mieć do czynienia. Mogli się wymieniać doświadczeniami z pracy. Ona, jako zarówno grabarz, jak i zastępczyni szeryfa, też widziała kilka ciekawych rzeczy. Lekarzyk jednak nie bardzo chciał o tym mówić przy szeryfie, więc po prostu nabazgrał każdy interesujący przypadek na papierze. A Hattie z wielką ochotą oddawała się lekturze.
     Deszcz bębnił o szyby, drewniane ściany oraz dach domu, więc siedzenie z tą osobliwą książką na kanapie w ciepłym domu było jeszcze bardziej przyjemne. Dziewczyna może i żyłaby w tym małym raju nieco dłużej, gdyby nie nagły, głuchy dźwięk dochodzący od strony drzwi frontowych. Hattie oderwała wzrok od nabazgranych niedbale słów i spojrzała przez ramię w tamtym kierunku. Po kilku sekundach ostrożnie wstała i zabierając po drodze rewolwer z szafeczki (przecież jako zastępczyni prawdopodobnie najważniejszego człowieka w miasteczku musiała być przygotowana), otworzyła drzwi. Natychmiast jednak odskoczyła, celując w to duże, ciemne coś, co wpadło do jej mieszkania górną częścią ciała. Osoba zrzuciła z oczu czarny kapelusz kilkoma gwałtownymi, głupio wyglądającymi ruchami i skierowała swoje zmęczone, brązowe oczy na dziewczynę przed sobą.
    Hat poprawiła palec na spuście i ustawiła się pewniej.
– Och – mruknęła dziewczyna, podnosząc się do pozycji siedzącej. – Czyli jednak żyję. Jeszcze.
    Zastępczyni szeryfa złapała ją za bordową chustę i siłą podniosła na równe nogi. Obróciła ją w swoją stronę, po czym zmierzyła wzrokiem.
– Uhm... Zostań tu na chwilę... – wymamrotała, odwracając się i biegnąc w stronę biblioteczki w pokoju obok.
     Wyjęła z niej swój mały spis poszukiwanych, w którym trzymała listy gończe za różnego rodzaju przestępcami i wyciągnęła jedną z kartek. Biegiem wróciła do swojego „gościa". Uniosła kartkę (broń zresztą też...) na wysokość twarzy nieznajomej i przez chwilę je porównywała. Zgadzało się. To ona.
     „Poszukiwana, żywa lub martwa. Natalie. Morderca, bandytka", mówił podpis pod twarzą na plakacie. No świetnie. Zaraz, czy ona nie miała być skazana?Przecież Hattie mierzyła ją kilka dni temu. Nie mieli jej powiesić? Jakoś tak... tego samego dnia...?
     Hat uniosła wzrok na dziewczynę przed sobą, starając się połączyć fakty. Uciekła, to jasne. Ale... jak? Ognikowi... znaczy, szeryfowi nie da się od tak uciec. I co z resztą mężczyzn w miasteczku? Tak po prostu dali jej uciec?! Przecież to bardziej niż niemożliwe.
– Too... strzelasz czy nie? – odezwała się Natalie, nie odrywając zmęczonego wzroku od Hattie.
     Grabarka ocknęła się i potrząsnęła głową, chcąc zupełnie wrócić do zmysłów.
– To znaczy nie? – zapytała bandytka.
– N-nie wiem... to znaczy nie wiem, okej? – westchnęła Hat ciężko, opuszczając rewolwer i drugą ręką pocierając czoło, wypuszczając tym samym list gończy.
     Przez dłuższą chwilę obie stały w milczeniu, patrząc to na siebie, to na podłogę.
     Dla drugiej z dziewczyn nie było to widoczne, ale Hattie przeżywała prawdziwą bitwę z myślami. Dziewczyna przed nią to poszukiwana bandytka i prawdopodobnie może ją zabić w każdej chwili. Z drugiej strony nie miała przy sobie żadnej broni, nie na widoku.
– Nie ruszaj się – nakazała nagle Hat, podchodząc bliżej.
– Nie mam zamiaru – mruknęła Natalie, odwracając wzrok w stronę kartki na podłodze.
     Zastępczyni obeszła dziewczynę kilka razy i przeszukała ją uważnie. Tamta wydawała się czuć nieco niezręcznie przez ten kontakt fizyczny, ale nie protestowała.
     Hattie odsunęła się wreszcie i znów zmierzyła Natalie wzrokiem. Dobrze, czyli nic nie chowała po kieszeniach. Mogła co prawda zabrać jeden z noży w domu, ale nóż nie zda się na wiele w obliczu broni palnej...
     Przez chwilę znowu stały w ciszy, przerywanej tylko głośnymi odgłosami deszczu.
– Chodź. – Hattie nagle złapała dziewczynę za płaszcz i wciągnęła całkiem do środka, zamykając za nią drzwi.
     Natalie, kompletnie nieprzygotowana, zachwiała się nieco i prawie padła na drewnianą podłogę. Spojrzała przez ramię na Hat, ale ta zupełnie to zignorowała i minęła ją, wracając na swoją kanapę. Usiadła i znów zaczęła czytać książkę lekarza. Bandytka tylko stała w miejscu, w którym znalazła się, gdy wstała, nerwowo przeskakując z nogi na nogę. To było bardziej niż niezręczne. Chciałaby zdjąć swój płaszcz i ubłocone buty i leniwie usiąść obok na kanapie, ale to byłoby raczej niemożliwe. I niegrzeczne.
    Hattie spojrzała na nią i zmarszczyła brwi.
– Nie usiądziesz? – zapytała, kolejny raz mierząc ją wzrokiem. Po chwili nieco poczerwieniała ze wstydu. – Och, racja... sznur... – wymamrotała, wstając.
     Podeszła do niej, po drodze biorąc z szafeczki mały nożyk i rozcięła linę na nadgarstkach Natalie. Ta spojrzała na nią, chyba nieco zdezorientowana. Szczerze mówiąc, Hat to rozumiała. Jakimś cudem uciekasz od stryczka, zostajesz rzucona w błoto pośrodku niczego, a potem jakaś dziewczyna, która to jakiś czas temu przygotowywała dla ciebie trumnę, zaczyna ci pomagać. Chociaż, może bardziej dziwiła ją jej głupota. W końcu, była oskarżona o morderstwo, nawet kilka, i poszukiwana przez naprawdę długi czas. A Hattie od tak jej pomaga, mimo ryzyka. „Jestem chyba bardziej nierozgarnięta, niż kiedykolwiek podejrzewałam...", pomyślała, uśmiechając się nieco boleśnie.
     Zdjęła z Natalie płaszcz i kapelusz, po czym powiesiła je na drewnianym kołku przy drzwiach.
– Teraz już siądziesz, prawda? – zapytała, wracając na swoją kanapę.
     Dziewczyna jeszcze przez chwilę przeskakiwała z nogi na nogę, ale w końcu zrzuciła z siebie ubłocone buty i usiadła obok Hat. Siedziała przygarbiona i patrzyła w podłogę przed sobą. Było zdecydowanie cieplej niż na dworze, ale nieco bardziej... niezręcznie. Chociaż Hattie nie wydawała się tym przejmować. Znów czytała tę swoją książkę.

*********

     Czas mijał, a obie dziewczyny zaczynały czuć się zmęczone. Z czego Natalie zdecydowanie bardziej. To raczej nic dziwnego, bo nie spała od kilku dni. Areszt nie był przyjemnym miejscem i równie nieprzyjemnie się w nim zasypiało.
Hat ziewnęła cicho i odłożyła swoją książkę na bok.
– Mmm... Pójdę przygotować ci łóżko... – wymamrotała cicho, wstając z siedzenia.
     Natalie spojrzała na nią i zmarszczyła brwi. Nie odwróciła wzroku, dopóki dziewczyna nie zniknęła za drzwiami innego pokoju. Hm. Była... bardziej niż dziwna. Czy każdy grabarz tak ma? Większość z nich to ekscentrycy... chociaż może Hattie była bardziej głupia niż odmienna. Pomagać przestępcy bez powodu... Inną sprawą było to, że ową przestępczynię wrobiono, więc to raczej nie miało znaczenia.
     Natalie spojrzała w dół na swoje ręce. Ciekawiło ją, jak do tego wszystkiego doszło. Jednego dnia wszystko było w porządku, następnego szeryf wpychał ją do aresztu, a teraz siedziała na kanapie w domu grabarza na środku pustkowia. A Ognik pewnie dalej jeździł po miasteczku i okolicach, grożąc wszystkim bronią. Co za facet.
– Dobra, gotowe – powiedziała Hattie, kiedy weszła do pokoju, tym samym wyrywając Natalie z zamyślenia – Możesz już iść się wyspać. Albo nie. W sumie, to nieważne, bo ja tak czy inaczej idę w kimę. – Przeciągnęła się, zakładając ręce za głowę i spoglądając w sufit.
– Dlaczego...? – wymamrotała wreszcie Natalie. W końcu, to całkiem dobre pytanie.
– Hm? – Hat spojrzała na nią. – Co dlaczego? Dlaczego idę spać? Wiesz, no, ehm, ludzie potrzebują snu, żeby...
– Nie – uciszyła ją dziewczyna, marszcząc z irytacją brwi. – Dlaczego mi pomagasz? Nie znasz mnie, ja nie znam ciebie, plus szeryf mnie szuka razem z połową miasteczka.
     Niższa przez chwilę nic nie mówiła. Opuściła ręce i dotykając jednym palcem podbródka, spojrzała za okno.
– Mmm... – wymruczała w końcu. – Nie wiem. Ale kto mi zabroni? Mam pieniądze, więc raczej nikt, prawda? – uśmiechnęła się promiennie.
     „Okej, to oficjalne. Ta kobieta to skończona debilka", skwitowała Natalie w myślach, patrząc na szatynkę z czymś między zażenowaniem a zdziwieniem.
– No dobrze...  – powiedziała w końcu powoli  – To, e... dzięki za łóżko. Czy coś tam – mruknęła, wymijając dziewczynę i wchodząc do swojego tymczasowego pokoju.
– Nie ma za co! Śpij słoodkoo! – zawołała za nią Hattie, uśmiechając się jeszcze radośniej niż wcześniej.
     Natalie usiadła na łóżku i zaczęła rozpinać koszulę. Po chwili jednak przestała, orientując się, że przecież nie ma żadnych ubrań na zmianę. Westchnęła ciężko i znów zapięła guziki.
– Porażka... – wymamrotała z irytacją i ściągnęła z siebie spodnie.
     Padła do tyłu, z trudem wykonując tak prostą czynność jak wciągnięcie nóg na łóżko. Spojrzała na drewniany sufit. Tym razem, zamiast znów rozmyślać o tym, jak głupie decyzje podejmuje grabarz z pokoju obok, zaczęła myśleć o tym, co będzie, jeśli szeryf ją znajdzie. Mianowicie będzie źle. Bardzo źle. Swoją drogą to ciekawe, że nie widziała się jeszcze z zastępcą. Nie mógł być aż tak zajęty, prawda? Przecież tam prawie nic się nie działo. W areszcie była tylko z jednym mężczyzną, który to swoją drogą był zupełnie szalony. Na zmianę płakał i uderzał kubkiem w kraty. Najczęściej w samym środku nocy. Między innymi to przez niego nie mogła spać. Właśnie... sen.
     Natalie ziewnęła głośno i poprawiła poduszkę pod głową. Była okropnie zmęczona. Zamknęła oczy i już po kilku sekundach spała jak dziecko.
     Około trzy godziny później obudził ją jednak jakiś dźwięk. Dziewczyna podskoczyła na łóżku i rozejrzała się po pokoju, cofając nieco w stronę ściany. Nic ani nikogo jednak nie było. Natalie westchnęła ciężko i potarła czoło. Chciałaby wrócić spać, ale nagle zachciało jej się pić. Hm... może Hattie ma trochę wody w kuchni...
     Ostrożnie zeszła z łóżka i wyszła z pokoju. Nieco po omacku wałęsając się po domu, jakimś cudem dotarła do drzwi frontowych i wpadła na ubrania. Coś metalowego spadło na drewnianą podłogę.
– Cho-le-ra... –wymamrotała Natalie, schylając się po przedmiot.
     Zanim odłożyła go na półkę, przyjrzała mu się mimowolnie. Hm... Tak znajoma gwiazda. I wygrawerowany napis. „Zastępca Szeryfa".

***********

     Hattie obudziło skrzypienie zawiasów w drzwiach jej pokoju. Leniwie obróciła się, ale zanim zdążyła cokolwiek zrobić, Natalie już na niej siedziała i próbowała dźgnąć ją w oko. Cudem udało się jej tego uniknąć i złapać dziewczynę za nadgarstki. Zepchnęła ją z łóżka i szybko się podniosła. Podsunęła się do ściany i zabrała wiszącą na niej broń.
     Natalia wstała i znów rzuciła się w stronę Hat, tym razem coś na nią krzycząc. Zrozumiała to dopiero za drugim razem.
– ... że niby jeśli udasz, że mi pomagasz, to będziesz mogła mnie z łatwością wydać szeryfowi?! – krzyczała wyższa, znowu celując nożem w brązowe oko Hattie.
     Ta jednak wytrąciła jej go z ręki i przytrzymała ją przy podłodze.
– Uspokój się, dobrze? – wysapała, celując jej w sam środek czoła. – Nie chcę ci zrobić krzywdy. Przysięgam. Widzisz...? – Ostrożnie odłożyła broń na podłodze za sobą, poza ich zasięgiem.
– Jasne. Założę się, że kiedy tylko zasnę, szeryf przyjdzie tu ze swoimi ludźmi i weźmie mnie prosto na tory – warknęła Natalie.
– Jak niby miałabym mu powiedzieć, że tu jesteś?! – jęknęła Hat. – Tu nic nie ma! Przecież przyszłaś tu z miasteczka, powinnaś wiedzieć, że długo się tu nawet jedzie. Nie miałabym czasu, żeby wyjechać, powiedzieć szeryfowi i wrócić!
     Obie przez chwilę nic nie mówiły.
– No dobra, to... jest jakiś argument... – wymamrotała wreszcie bandytka i wysunęła się spod drugiej dziewczyny. – Przepraszam. Czy coś tam...
     Wstała i wyszła szybko, zamykając za sobą drzwi. Hattie westchnęła cicho i uśmiechnęła się pod nosem. Wróciła do swojego łóżka, okryła się kołdrą i zamknęła oczy.
Około godziny później drzwi znów się otworzyły.
– Znowu chcesz mnie zabić...? – zapytała dziewczyna sennie.
     Odpowiedziała jej tylko cisza i cichy pomruk czegoś, co chyba mogłaby nazwać niezadowoleniem.
– To miło...
     Po chwili poczuła, jak ktoś wszedł jej do łóżka i przytulił się do niej od strony pleców. Zamrugała kilka razy, zdecydowanie zaskoczona i obejrzała się przez ramię. Natalie leżała zaraz za nią. Miarowo oddychała, wtulając twarz we włosy Hattie. Ta zaśmiała się cicho i położyła swoją dłoń na jej dłoni.
– Słodko...– stwierdziła radośnie i odwróciła głowę przed siebie, znów zamykając oczy.









 


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top