Prolog
„W czas, gdy zgniją ostatnie ziemiopłody, wypatruj za ostrymi szczytami syczących języków ciemięzców Mervendelr. Znajdź w sobie odwagę, aby zostać tym, który ruszy wyrwać czarci plon.
autor nieznany
~*~
Na początku wszystko zdawało się takie jak zwykle; nieporuszone, spokojne, zrównoważone. Cisza panująca w wiosce, nie zapowiadała niczego szczególnego poza nadchodzącymi, kolejnymi godzinami nieprzeniknionego mroku. Zmierzchało, nad układającym się do spoczynku Dorthen, zapadała noc. Nikt nie mógł przewidzieć, iż ta mała, nadmorska miejscowość słynąca z połowu ryb i znakomitych cieśli, już nigdy się nie obudzi.
Wieczorne niebo stopniowo pokrywało się granatem, w pośpiechu wpychając za horyzont ostatnie promienie słońca. Ognista gwiazda balansowała na linii przecinającej ziemię z firmamentem, a jej macki, niczym łaknące ofiary ostrza, przecinały świat, jakby z ostatnim tchnieniem swego żywota, próbowały ułatwić ciemności przedarcie się przez gęstą taflę światła. Dzień pokornie ustępował swojej niecierpliwej siostrze – nocy. Ta, za każdym razem przyjmowała miejsce na tronie, zalewając go swoją długą peleryną o barwie czarniejszej, niż węgiel wydobywany z jaskiń Gór Werl. Pochłaniała okolicę, spływając na nią gładko niczym najdelikatniejsze tuniki tkane w Emerionie. Wyszywana była przy tym perłowymi, lśniącymi gwiazdami. Jako jedyne rozświetlały nieboskłon i pomagały zagubionym wędrowcom. Z początku pojawiały się pojedynczo. Jakby nieśmiałe, migocząc, wysuwały się zza pęczniejących chmur, a gdy w wiosce gasły ostatnie światła, nabierały odwagi i wybuchały srebrem wraz z milionami pobratymców. Rozjaśniały ciemność fioletem, bielą i błękitem. W żadnym innym miejscu gwiazdy nie świeciły tak jasno aniżeli w Dorthen.
Adarian uwielbiał noc. Odkąd pamiętał, kiedy jego rodzina układała się do snu, pod osłoną nieujarzmionego mroku, wymykał się z domu, aby oglądać gwiazdy połyskujące nad odległymi pasmami Szkarłatnych Gór. W akompaniamencie pohukiwania sów i wycia wygłodniałych wilków mieszkających w okolicznych lasach przedzierał się przez plaże, aby dostać się na polany. Tam nie czuć było intensywnego odoru patroszonych ryb, morskiej soli, czy gnijących wodorostów, którymi wieczorne fale ciskały o brzeg, ścieląc brudną zielenią drobny piach. Cichły odgłosy wzburzonych, targanych przez zachodnie wiatry wód, a drobne rozdeptywane co rusz skorupiaki przestawały przylepiać się do podeszew butów, czy nagich stóp. Plaże Dorthen były pełne wszelkiego rodzaju nadmorskiego robactwa, a pozostałości odrąbanych rybich łbów, wnętrzności, czy rzuconych na pastwę losu, połyskujących w blasku księżyca ogonów tylko je przyciągały.
Wychowany w wiosce Adarian przywykł do podobnego widoku. Mimo to po zmroku omijał plażę szerokim łukiem, nie tyle, nie chcąc zagłębić palców w grząskiej warstwie rozmoczonych roślin, czy kryjących się wśród nich, rozkładających się larw, ile obawiając się zdradliwych wód. Zdarzało mu się nadkładać drogi, aby nie podzielić losów nierozważnych dzieci z wioski, które wybierały się same na ostańce lub piaszczyste plaże i przegrywały walkę z piętrzącymi się falami. Matki straszyły niekiedy zbyt odważnych młodziaków, że kryły się w nich Kelpie. Nawiedzały nocami żeglarzy, którzy wypływając za zarobkiem, zmuszeni byli nocować na statkach. Te wodne konie – na ogół pojawiające się raczej w rzekach i jeziorach, aniżeli w wodach mórz – ostrzegały swoim zawodzeniem i wyciem przed nadchodzącymi burzami. Kiedy jednak jakiś śmiałek postanowił dosiąść stworzenie, diametralnie zmieniało swój charakter. Porywało jeźdźca, aby następnie utopić go w głębinach lub cisnąć o brzeg. Smród rzuconych o pobliskie skały ciał ciągnął się później dopóty, dopóki któryś z rybaków nie oddał ich z powrotem morzu lub, w nielicznych przypadkach, zrozpaczonym rodzinom. Mimo iż ludzie w Dorthen potrafili współczuć straty, łatwiej było zepchnąć nasiąkniętego wodą topielca w fale, niż marnować cenny czas na szukanie jego bliskich.
O wzburzonym Morzu Sitherl nie jeden, nie dwóch wędrowców snuło legendy, jakoby pożerało każdego, kto bez szacunku spojrzał w nieprzeniknioną morską toń. Od wieków tylko czekało na nowe ofiary, które wyzywały je na pojedynek. Adarian, choć nikt nie nazwałby go tchórzem, nie zamierzał zostać jedną z nich.
Dopiero docierając do celu, na polanę, chłopiec zawsze oddychał z ulgą. Siadał na soczyście zielonej trawie, po czym z uwielbieniem zadzierał głowę, zapominając, iż w szerzącej się dookoła pustce mogły kryć się drapieżniki, a cisza często zwiastowała jedynie początek ich polowania. Wdychając nocne, lodowate powietrze mieszające się z morską bryzą pobliskich wód, wyobrażał sobie gwiazdy; ich kształty, nietypowy zapach, nieznaną nikomu fakturę. Zastanawiał się, czy będąc na szczytach masywnych grani, mógłby pochwycić jedną z najjaśniejszych, niebiańskich kul i dokładnie się jej przyjrzeć. Czy byłaby zimna jak lód, czy wręcz przeciwnie, gorąca tak, że parzyłaby go w drobne dłonie? Czy okazałaby się zwykłym kawałkiem kamienia, jakie znajdował na każdym kroku, czy tajemniczym skupiskiem światła, rozpływającym się w jego palcach, jak maziste syropy, którymi faszerowała go matka, gdy zmorzyła go choroba?
Kiedy rozległy się pierwsze trzaski ognistych języków, Adarian, zatopiony we własnym świecie, z początku nie umiał zrozumieć, skąd znał ów dźwięk – syczący i urywany, jakby ktoś z ogromną siłą łamał gałęzie drzew. Był donośny, przeplatał się z innymi, bardziej ludzkimi dźwiękami. Narastał na sile, przypominając wzmagający się podczas wichury wiatr.
Chłopiec pojął, co oznaczał, dopiero gdy z pobliskiej wioski, oprócz strzelania płomieni, dobiegły go przerażone, chrapliwe krzyki, a ciemne niebo pełne gwiazd pokryło się duszącym dymem. Świat stracił jakiekolwiek kolory, ostały się jedynie czerń i kontrastująca z nią, połyskująca tarcza złota. Błyszczący księżyc pochłonął mrok, przeplatany liżącą go, czerwoną poświatą. Gdzieś z boku zajaśniało pomarańczowe, ciepłe światło, wrzaski się nasiliły.
Fetor ryb w jednej chwili przyćmił nieprzyjemny, ciężki swąd spalenizny Zjadliwa woń wcisnęła się w rozszerzone nozdrza chłopca, który z przerażeniem poderwał się na równe nogi. Kiedy jego wzrok padł na pobliskie tereny, uderzył go widok wszechobecnego ognia. Jego myśli natychmiast popędziły w stronę rodziny, więc tak jak one, rzucił się w kierunku piekielnej bramy. Nie zastanawiał się nad niczym; ani nad strachem, pchającym go w zupełnie przeciwnym kierunku, ani nad rybimi szkieletami, o które potykał się, pędem biegnąc przez plażę, ani nawet nad tym, że pędził ile sił w nogach wprost w gęstą ścianę ognia.
Tej nocy Dorthen zalała czerwień. Okryła je ciężka, długa płachta utkana z ognia i barwiona krwią.
~*~
Tak więc podróżniku, poznałeś właśnie początek ów tragicznej historii... Wybacz, zapewne nie tego się spodziewałeś — szukałeś spokoju, a zostałeś rzucony na głęboką wodę... Pamiętaj, iż wciąż masz szansę, aby odejść... Jeśli jednak wolisz zostać bądź przygotowany na wszystko. Rozdziały naszej podróży mogą okazać się dla ciebie męczące i długie, a słowa niezrozumiałe (choć w mojej bibliotece znajdziesz z pewnością wiele ksiąg z wyjaśnieniami). Bohaterowie, których pokochasz, będą cierpieć i umierać, wioski, do których chciałbyś wracać, podobnie jak Dorthen, spowije krucza czerń. Zamiast śmiechu będziesz słyszeć zawodzenie upiorów i płacz kobiet. Zapamiętaj dobrze — Mervendelr nie szuka tych, co szybko się poddają. Jak to powie w przyszłości jeden z naszych bohaterów: „W tym świecie ktoś, kto pragnie śmierci, nie jest odważny, a słaby. Tutaj naprawdę odważny jest tylko ten, kto decyduje się żyć".
Czy jesteś gotów na tak trudną wyprawę?
✯ Jeśli tak, pamiętaj: Jedna gwiazdka dla księgi, jedna gwiazdka dla Adariana ✯
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top