• Rozdział trzydziesty trzeci •

SELENE

Selene kroczyła ulicami Awii bez lęku. Gdy tylko obudziła się przed świtem, poczuła, że to dziś. Wypełniała ją moc, jakiej nie czuła nigdy w życiu. Z każdym krokiem miała wrażenie, że oplata ją światło. Choć Księżyc był tak daleko, czuła, że to jego blask tworzy śnieżnobiałą suknię, którą przykuwała wzrok każdego, kto znalazł się w pobliżu.

Miała wrażenie, że to nie ona steruje własnym ciałem. Czuła, jakby była tam tylko duchem, nie mając wpływu na to, jakie decyzje podejmuje.

Pierwsze promienie Słońca dopiero zaczynały ozłacać miasto, gdy Selene znalazła się pod murami pałacu. Strażnicy głównej bramy strzelili do niej, gdy nie zatrzymała się na ich rozkaz. Jednym ruchem sprawiła, że pociski zamieniły się w pył. Gdy najbliżsi mężczyźni zaatakowali bezpośrednio, wystarczyło skinięcie dłonią, by ich ciała zostały pchnięte niewidzialną siłą i uderzyły w mury. Kamienie pokryła ich krew. Selene nie sprawdziła, czy żyją. Szła dalej.

Tak, teraz była pewna, że to nie ona stawiała kolejne kroki. Była tylko naczyniem w rękach bóstw, ich bezwolnym ramieniem sprawiedliwości. Ta myśl przepełniała ją goryczą. Choć zgodziła się na wykonanie misji, nie wyraziła zgody na utratę własnej woli. Nie tak brzmiała umowa.

Widziała, że jej ręce na całej długości pokrywały złociste runy, gdy przemierzała pałac. Z każdym kolejnym krokiem na jej skórze pojawiał się kolejny symbol. Od znaków biła magia.

Doskonale wiedziała, dokąd musi iść, choć w pałacu była tylko raz, skrywając się w cieniu. Teraz nie bała się stanąć w świetle, które biło od niej samej. Ludzie umykali przed nią w popłochu, instynktownie wyczuwając czym była. Kilku strażników za nic miało jednak lęk. Zaatakowali z kilku stron, wydając tym samym na siebie wyrok. Selene zatoczyła ręką półokrąg, a wtedy broń mężczyzn zwróciła się przeciwko nim.

Krew spływała z poderżniętych gardeł. Ciała spadły na posadzkę. Ich głowy otoczyły krwawe aureole. Tym razem Selene nie miała wątpliwości, że ci ludzie byli martwi. Nie okazano im litości. Ona im jej nie okazała.

Dwuskrzydłowe drzwi otworzyły się z hukiem, gdy kapłanka wyciągnęła przed nimi ręce. Przekroczyła próg, stawiając pierwszy krok na marmurowej posadzce. Czuła jej chłód, uświadamiając sobie, że całą tę drogę pokonała boso.

Uniosła wzrok, wbijając spojrzenie w mężczyznę, którego miała zabić, choć widziała go pierwszy raz w życiu. Król Sole zasiadał na zdobionym złotem tronie w otoczeniu zatrwożonych doradców i dowódców. Nie było jednak wśród nich najbardziej zaufanego z nich, młodszego z książąt. Młodzieniec ruszył na wojnę, by dołączyć do swojego oddziału.

A więc Soleil dziś nie umrze – pomyślała Selene, nagle czując złość. Ten człowiek zasługiwał na to, by wróciło do niego całe zło, którego dokonał.

– Straże! – wykrzyczał Sole. – Wyprowadzić stąd intruzkę!

Nikt nie zareagował. Wszyscy mężczyźni czaili się w cieniu, chcąc jak najbardziej oddalić się od obleczonej w moc Słońca i Księżyca kobiety. Selene widziała, jak kilku z nich rozgląda się za drogą ucieczki. Oni nie chcieli umrzeć.

Stojący pod ścianą strażnicy opuścili broń i padli na kolana, błagając o litość. Selene chciała im powiedzieć, by uciekali. Dobrze wiedziała, co się zaraz stanie, jednak nie mogła nic zrobić. Bóstwa zadbały, by wywiązała się z umowy. Związały jej ręce, zaszyły usta, spętały umysł. Uczyniły z niej marionetkę.

Król Sole wstał, sięgając do przytroczonego do pasa miecza i wycelował ostrze ku Selene, mrużąc oczy. Blask go oślepiał, a jednak nie ogarnął go lęk. Nie zamierzał się ugiąć.

– Zginiesz, czarownico – powiedział, obrażając ją w jeden z najgorszych możliwych sposobów. Czarownicami nazywano bowiem kobiety pozyskujące magię z krwi innych magicznych. Były potworami.

Ale ja już nim jestem – uświadomiła sobie Selene.

Promień Słońca dosięgnął jej ciała. Runy lśniły jeszcze mocniej, łuna zaś stała się jeszcze jaśniejsza niż do tej pory. Czuła, że moc rozsadza jej ciało. Miała wrażenie, że zaraz się rozpadnie, gdy magia wypełniała każdą najmniejszą cząsteczkę jej ciała. Nagle jej świadomość zaczęła zanikać, aż w końcu całkiem ją straciła, a wszystko wypełniła biel.

Nie wiedziała, ile czasu minęło, gdy się ocknęła, leżąc na chłodnej posadzce. W ustach czuła metaliczny posmak. Dopiero po chwili zorientowała się, że po jej twarzy cieknie krew.

Czuła, że cała moc ją opuściła. W tej chwili nie była sięgnąć nawet po własną, choć czaiła się gdzieś w głębi niej.

Mimo zawrotów głowy Selene powoli podniosła się do siadu i spojrzała w stronę tronu. Poczuła, jak ogarniają ją mdłości.

Co najmniej dwanaście ciał leżało bez życia. Ich zwłoki zdawały się przypalone Słońcem, a martwe oczy były teraz czystym nocnym niebem, w którym odbijały się setki gwiazd. Selene wiedziała jednak, że ich dusze do nich nie dołączą.

Odwróciła się, gdy ktoś wkroczył do komnaty. Chłodny powiew wiatru wpadał do środka przez nieoszklone okna, gdy Hae wpatrywał się w zwłoki swojego ojca.

Książę przeniósł wzrok na Selene. Jego twarz nie wyrażała żadnych emocji.

– Tak mi przykro... – wyszeptała kapłanka.

Hae jednak nic nie odpowiedział. Podszedł do niej, milcząc, po czym przyklęknął i dotknął jej ramienia.

– To i tak miało się stać – powiedział. – Nie czuj się winna.

– Zabiłam twojego ojca, książę... – odparła, ocierając dłonią twarz. Cała była w krwi.

– Chętnie zrobiłbym to za ciebie. – Jego ton był poważny. Selene zdała sobie sprawę, że naprawdę byłby gotów to zrobić.

– Teraz to ty jesteś królem – zauważyła cicho.

– Zgadza się – przyznał jej rację. – Wszyscy już wiedzą, co się stało. Blask był tak silny, że prawdopodobnie sięgnął aż za mury miasta.

– Co teraz zrobisz, wasza wysokość? – zapytała.

Nowy król podał jej dłoń, pomagając wstać. Wszystko wokół Selene zdawało się kołysać.

– Natychmiast każę wycofać wojska. Ten konflikt nigdy nie powinien mieć miejsca. Mój ojciec przekroczył wszelkie granice, doprowadzając do wojny.

– A co z twoim bratem? – zapytała ostrożnie kapłanka.

Nie powinna chcieć zemsty. Przelała już dość krwi, choć nie z własnej woli. Gdyby to od niej zależało, zginęłaby tylko jedna osoba. A jednak wciąż pragnęła, by Soleil odpowiedział za to, jak bardzo skrzywdził jej przyjaciółkę. On i wszyscy, którzy mu w tym towarzyszyli.

– Był prawą ręką naszego ojca. Musi zostać ukarany – oznajmił bez krzty żalu w głosie. Nie brzmiał jednak również jak ktoś, kto się cieszy. – Możesz być spokojna, że się nim zajmę, jednak teraz...

Do komnaty wbiegła roztrzęsiona Amaterasu. Księżniczka padła na kolana, obejmując ręką okrągły brzuch. Z jej dłoni wypadł sztylet, a twarz wyrażała czystą rozpacz.

Dziewczyna spojrzała z wyrzutem na Selene.

– Siostro, musisz zrozumieć... – Hae już gotował się do tego, by bronić kapłanki, jednak Amaterasu przerwała mu zdławionym głosem:

– To ja powinnam go zabić. – Po jej policzkach płynęły łzy. – Teraz nawet tego nie mogę zrobić.

Brat przyklęknął przy księżniczce.

– Chodzi o Lucensa? – zapytał tak cicho, że Selene z trudem słyszała, co mówił.

– Zginął pod Obsydianem – odpowiedziała z trudem Ama. – Soleil też tam był. Założę się, że to jego sprawka. Ojciec na pewno kazał mu go zabić. – Nienawiść, z jaką to powiedziała, była wyczuwalna.

Selene zacisnęła dłonie, wbijając w nie paznokcie. Wyrzuty sumienia nie zniknęły, jednak uległy zmianie. Żałowała, że się na to zgodziła. To nie była jej sprawa. Przeznaczenie powinno było należeć do Hae.

A jednak... Czy po czymś takim zostałby królem? Czy lud przyjąłby królobójcę jako nowego władcę? Czy nie było lepiej, gdy morderczynią była nieznajoma?

– Amo, spokojnie. Wiem, że cierpisz – powiedział Hae, starając się uspokoić młodszą siostrę, tuląc ją do siebie. Dziewczyna ponownie się rozpłakała i wtuliła w brata, zaciskając dłonie na jego koszuli.

Aura wokół księżniczki aż iskrzyła się od hamowanej dotąd magii. Wreszcie wydostała się z niej strumieniem, wraz z towarzyszącym mu zrozpaczonym wrzaskiem. Energia omal nie zwaliła kapłanki z nóg, a fale wciąż przybywały. Z każdą chwilą Amaterasu coraz bardziej pozwalała ujść swoim emocjom, wyrażając swój ból i cierpienie w każdej drobince magii.

Selene czuła, że nie powinno jej tu być. Była obcą, która nie miała prawa przyglądać się takiej chwili.

– Uciekaj – odezwał się Hae, nie odwracając się w stronę księżycowej. – Lepiej, żebyś prędko tu nie wracała. Nie mogę zapewnić ci bezpieczeństwa.

Selene skinęła głową, choć młody król nie mógł tego zobaczyć. Zmusiła się do biegu na drżących nogach, choć podmuchy magii próbowały jej to uniemożliwić. Wiedziała, że nie może tak po prostu wyjść z pałacu. Musiała uciekać. Najszybciej, jak to możliwe.

Bóstwa pomogły jej tu wejść. Nie pokazały jednak, jak wyjść.

Jak przez mgłę pamiętała, jak wróciła do swojej kryjówki. Była osłabiona, a choć krew już nie spływała strużkami z kącików jej oczu, wciąż miała szkarłatne smugi na twarzy. Nie sądziła, że przeżyje, a jednak jej się udało. Wielu ludzi wciąż było zbyt oszołomionych magiczną falą, by spróbować ją zatrzymać. Z pozostałymi poradziła sobie, zużywając resztki magii, jakie w sobie miała.

Czuła, że za moment zemdleje z wyczerpania. Taki wysiłek fizyczny i magiczny musiał się tak skończyć. Ale nie mogła teraz stracić przytomności. Musiała się ukryć. Nie mogła tak ryzykować. Już teraz zbyt wiele spojrzeń towarzyszyło jej w czasie drogi i nie mogła być pewna, że kryjówka, w której została Artemis, jest wciąż bezpieczna.

Artemis... Selene wciąż napędzała adrenalina, nie zdołał do niej w pełni dotrzeć ogrom tego, co zrobiła w pałacu, a co dopiero wspomnienia z poprzedniego dnia. A przecież zrobiła coś, czego już nie cofnie. I nawet nie chciałaby tego zrobić.

To wyznanie było jednocześnie zaplanowane i spontaniczne. Chciała wyznać Artemis miłość już w noc, gdy opuściła Lumenę, jednak zwlekała z tym, aż wreszcie wczoraj... Wczoraj bała się, że może nie wrócić, że nie uda jej się przeżyć tego, co miało nastać po wizji. Nie żałowała żadnej sekundy, jednak wiedziała, że teraz, gdy raz skosztowała zakazanego owocu, nic już nie będzie takie samo. Spróbowała raz i nie powstrzyma się przed kolejnymi kęsami.

Nie miała siły dłużej o tym myśleć. Czuła, że myśli plączą jej się jedna z drugą, tworząc pozbawioną sensu sieć bzdur.

Otworzyła drzwi. Artemis nie zamknęła ich od środka. Na drżących nogach weszła do izby, a gdy tylko przekroczyła próg, ukochana złapała ją w ramiona i przycisnęła do siebie.

– Tak się o ciebie martwiłam – wyszeptała Artemis.

Selenenie odpowiedziała. Świat ponownie zniknął jej z oczu.

Jeśli uznaliście ten rozdział za wyjątkowo epicki jak na tę książkę, zostawcie gwiazdkę w ramach uznania ^^

Mam nadzieję, że było emocjonująco i że Wy też uroniliście łezkę przez Amaterasu... A teraz zapalmy znicz dla Lucensa [*] (oraz dla wszystkich niewinnych strażników...)

Skoro Sole nie żyje, a Hae zamierza wycofać wojska... To znaczy, że to już koniec. Wojna się kończy, a sam drugi tom także.

To co? Zajrzymy teraz do Lumeny?

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top