• Rozdział szósty •

ARTEMIS

Została tylko jedna noc. Z samego rana wyruszali w dwutygodniową podróż do Solaris. Noc, czy raczej dzień, po Obradach Czterech miał się odbyć ślub Lunaris z księciem Soleilem. Nic więc dziwnego, że królowa była w ponurym nastroju.

W czasie obrad Księżycowej Rady Luna oficjalnie ogłosiła Selene regentką na czas swojej nieobecności. Kapłanka miała pełnić jej obowiązki, póki królowa nie wróci. Jeśli wróci.

Przed każdymi Obradami Czterech królowa zapisywała swoją ostatnią wolę, przekazując najważniejszym urzędnikom. Nigdy nie był to Astro, choć to on powinien pełnić funkcję regenta. Zwykle władzę przejmował naczelnik wojsk, Comet Asteroid, jednak tym razem Lunaris zadecydowała inaczej. Jeśli w podróży lub na terenie obcego państwa przydarzy jej się nieszczęście, spełniona miała zostać jej ostatnia wola. Artemis zawsze wiedziała, co jej przyjaciółka zapisywała na eleganckiej papeterii. Ale tym razem mogła się tylko domyślać.

Martwiła się o Lunę. Czasem Artemis wydawało się, że młoda władczyni zdążyła już pogodzić się z tym, że przyszłość nie będzie w niczym przypominać tej, którą sobie wymarzyła. Zdawało się, że coś w niej zgasło niczym wątły płomień świecy. W dodatku jej stan zwiastował kłopoty... Choć sama, będąc nastolatką, dość długo obserwowała objawy u swojej matki, nie mogła być pewna. Strażniczka miała te same obawy, co uzdrowiciel, który nie był pewien, czy ma prawo cokolwiek sugerować. Liczyła na to, że się myli, bo jeśli miała rację... potrzebny będzie plan.

Artemis westchnęła i obejrzała się na drzwi prowadzące do komnaty Lunaris. Królowa kazała jej odpocząć, a na korytarzu strażniczkę zastępował kto inny. Artemis domyślała się jednak, że sama Luna przez całe zaćmienie nie zmruży nawet oka. Być może będzie chciała nacieszyć się dobrze znanym pokojem, gdzie dotąd niemal zawsze spała sama, a może...

Jeden rzut oka przez okno wystarczył, by Artemis porzuciła pakowanie walizki i przeszła przez białe drzwi.

Kiedy z komnaty Lunaris przedostała się na balkon, podeszła do opierającej się o srebrną barierkę dziewczyny. Lawendowe włosy spływały swobodnie po jej plecach, częściowo opadając na jej twarz.

– Dobrze się czujesz? – zapytała Artemis.

Luna uśmiechnęła się smutno. To pytanie padało w ciągu ostatnich miesięcy każdej nocy.

– Będę tęsknić za gwiazdami – powiedziała cicho.

Artemis spojrzała na niebo usiane jaśniejącymi w ciemnościach gwiazdozbiorami. Wierzyli, że każdy po śmierci zamienia się w jedną z tych gwiazd. Podobno, spadając ze swojego rodzinnego układu, odwiedzały przyjaciół. Była to przyjemna wizja. Jeśli po śmierci stajesz się kolejną piękną iskrą, a otaczają cię najbliżsi, to czy może być coś piękniejszego? Być może gdyby była magiczna, Artemis zajęłaby się astrologią — obserwowałaby stale zmieniające się niebo. Czy mogło być coś bardziej fascynującego?

– Ja też – przyznała.

Przez chwilę chciała zapytać: ,,A za czym jeszcze będziesz tęsknić?", jednak obawiała się, że wybudzi tym ze snu najsmutniejsze myśli przyjaciółki. Nie chciała, by znów musiała przez nią płakać. W końcu to z jej winy Lunę przepełniała bolesna tęsknota...

– To tylko miesiąc. Miesiąc i wrócimy do domu – pocieszyła ją Artemis.

– Tylko miesiąc... – powtórzyła za nią Luna. – Przecież wszystko się zmieni. Nawet gwiazdy nie będą takie same. Spójrz sama.

Wskazała palcem na nocne niebo. Artemis spróbowała odnaleźć wzrokiem to, na co wskazywała królowa. Szybko zauważyła zmianę, która zaszła od poprzedniej nocy. Dwie gwiazdy w gwiazdozbiorze Gemini zniknęły, przenosząc się do nie tak odległego Sagittariusa. Jedne z niewielu rodzin, których zbiory nosiły osobne nazwy Bliźniąt i Strzelca.

– Widzę – odparła.

– Teraz jest tak. Kto wie, co będzie, kiedy wrócimy?

Wiedziała, co ma na myśli. A przynajmniej tak jej się wydawało. Bo o co innego mogło chodzić młodej dziewczynie, którą czekało małżeństwo z człowiekiem, który okazał się najgorszym z możliwych? Kimś, kto nie okazywał jej szacunku jako królowej, ani nawet jako osobie? Lunaris czuła się przy nim nieswojo jeszcze zanim doszło do zaręczyn. Co będzie, gdy Soleil zostanie jej mężem i królem? Artemis obserwowała go dość długo, by wiedzieć, że najlepiej będzie, jeśli słoneczny spać będzie w przeciwnym skrzydle pałacu, a Lunaris zacznie korzystać z tajnych korytarzy na stałe...

– Będzie inaczej, ale dasz sobie radę – pocieszyła ją strażniczka. – Wiem, że nie zawsze się dogadujemy, ale jestem tu dla ciebie. Pamiętaj, że zawsze będę cię wspierać.

Luna uśmiechnęła się do Artemis z wdzięcznością, po czym ją przytuliła. Strażniczka nie spodziewała się takiej czułości z jej strony, jednak odwzajemniła uścisk.

– Dziękuję, Arti.

– Tylko błagam, nie mów, że od teraz zawsze będziesz zdrabniać moje imię – parsknęła rozbawiona.

– Twoja siostra może, a ja nie? – zapytała niewinnie Luna, patrząc na nią hipnotyzującym wzrokiem kociaka o wielkich oczach.

– Przywilej najmłodszej siostry. Środkowej to nie dotyczy.

Luna uśmiechnęła się jeszcze mocniej. Być może niedosłowne nazwanie jej siostrą było tym, co na chwilę było w stanie przynieść jej radość.

Artemis dobrze pamiętała noc, w którą poznała Lunę.

Niedawno ukończyła Akademię Wojskową, a doskonałe wyniki pozwoliły jej na szybkie włączenie do pałacowej gwardii. Wkrótce po śmierci króla do pałacu powróciła zaledwie osiemnastoletnia księżniczka, która miała zostać głową państwa. I potrzebowała ochrony.

Strażniczka patrolowała wówczas ogrody. Nie sposób było nie dostrzec drobnej postaci siedzącej w altance, gdy jej suknia lśniła od klejnotów. Wtedy garderobą Luny nie zajmowała się Venus, a wiekowa służąca, która pracowała w pałacu jeszcze za czasów dynastii Gemini i miała równie wiekowe poczucie stylu. Dziewczyna sprawiała wrażenie, jakby ciężar kryształów i biżuterii miał zaraz przygnieść ją do ziemi. Caładrżała.

Wszystko dobrze, wasza wysokość? – zapytała wtedy nieśmiało Artemis.

Nic nie jest dobrze. Po prostu mnie stąd zabierz – poprosiła Luna, ocierając łzy.

Być może był to brak empatii, że pomyślała wtedy o niej jak o rozpieszczonej księżniczce – w końcu taką pamiętano ją w pałacu. Podobno nagle wszystko w jej głowie poprzestawiało się po odejściu matki i nagle oznajmiła, że chce spędzić trochę czasu z kapłankami. „Trochę czasu" trwało kilka lat i omal nie zaczęło się od spektakularnej ucieczki. Nic więc dziwnego, że po słuchaniu takich plotek w kuchni Artemis nie miała najlepszego zdania o następczyni tronu. Co nie zmieniało faktu, że młodsza od niej dziewczyna mocno ją onieśmielała. W końcu była od niej wyżej urodzona, mogła jednym skinięciem palca wyrzucić ją na bruk, a w dodatku była prześliczna. Jej rysy twarzy przypominały delikatnością lalkę z porcelany, z kolei duże oczy o lekko fioletowej barwie były piękne nawet mimo łez.

Mogę cię, pani, odprowadzić do twojej komnaty, jeśli zechcesz.

Nie chcę tam wracać. Chcę do domu – odparła tonem dziecka, które wypełniała czysta rozpacz spowodowana wyrwaniem z bezpiecznej przystani i spod opiekuńczych skrzydeł rodziców.

Zdziwiło ją to stwierdzenie.

Ależ, wasza wysokość... twój dom jest tutaj.

Nie ma tu nic, co przypominałoby mi dom – poskarżyła się następczyni tronu.

Przykro mi... Czy mogę coś dla ciebie zrobić, pani? – zapytała nieśmiało. Wydawało jej się, że tego właśnie oczekiwała księżniczka.

Lunaris wstała wówczas, zeszła z gracją po białych schodach i podeszła do górującej nad nią Artemis. Strażniczka wyglądała wtedy znacznie inaczej niż teraz – nawet jej głos był nieco inny.

Jak się nazywasz? – zapytała z ciekawością, otarłszy łzy. Wpatrywała się w nią, jakby chciała wyczytać z jej twarzy nie tylko emocje, ale też to, kim jest.

Artemis Andromeda, moja pani. – Nie była jeszcze przyzwyczajona do używania tego imienia. Zmiana w dokumentach była czymś innym niż wprowadzenie jej do życia. Wszyscy prócz Starlight, młodszej siostry, wciąż nazywali ją Moon.

Artemis... potrzebuję kogoś, komu mogę zaufać. Czy możesz mi pomóc?

Oczywiście. Jestem do twoich usług, pani.

Świetnie. W takim razie zostań moją strażniczką – powiedziała Lunaris, patrząc jej w oczy.

S-słucham? – Artemis była zaskoczona. – Czy to nie kapitan Capricorn miała wybrać kogoś dla waszej wysokości?

Wybieram cię na próbę. Przekonaj mnie, że będziesz najlepszą strażniczką, ale i przyjaciółką.

Nic nie mogło jej zdziwić bardziej. Poczuła się zaintrygowana. Księżniczka zdawała się... zupełnie inna niż w jej wyobrażeniach.

W jaki sposób, moja pani?

Na początku skończ, proszę, z tą formalnością – poprosiła. Już nie płakała. Teraz jaśniała niczym gwiazda. – Jestem Luna.

Nie mogła powiedzieć, że wtedy się zaprzyjaźniły. Tak naprawdę pierwszym przyjacielem dla Lunaris stał się Astro, którego poznała wkrótce potem. Artemis w pewien sposób dołączyła do tego grona, gdy w czasie parady osłoniła królową przed lecącym w jej stronę pociskiem, choć to inny strażnik miał za zadanie czuwać nad jej bezpieczeństwem. Następnej nocy Luna postanowiła ją odwiedzić, by poczytać jej książkę.

Chyba nigdy nic nie rozbawiło jej bardziej niż drobna świeżo upieczona królowa i niedoszła ofiara zamachu na swoje życie, która przychodzi do rannej strażniczki, by słodkim głosem przeczytać pierwszy, najkrwawszy rozdział kryminału i wesprzeć ją w powrocie do zdrowia.

– Czy ja dobrze widzę zapas kryminałów na całą drogę? – zapytała Artemis, pomagając Lunaris wejść do unoszącego się nad ziemią powozu.

W tak długą drogę powóz wspomagano zapasami magii, a połączone z luksusowym środkiem transportu miotły oraz siedzący na nich strażnicy i czarodzieje mieli nim kierować, oraz zniwelować ryzyko upadku w przypadku przedwczesnego zużycia magii.

– Wymieszałam je z odrobiną romansów, nie będziesz się nudzić. – Luna posłała jej delikatny uśmiech.

– Mam nadzieję, jesteś wybitnie nudna. Może książki mnie uratują.

Luna zdążyła „przypadkiem" uderzyć ją olbrzymią i wypełnioną po brzegi torbą, którą odebrała od służącej. Artemis nie mogła powstrzymać śmiechu.

Odwróciła się, by spojrzeć na obserwującą wszystko z odległości Selene. Kapłanka włożyła jeszcze bardziej elegancką suknię niż zwykle, o ile było to możliwe w jej przypadku. Dla strażniczki wyglądała jednak równie pięknie co zawsze.

Artemis przecisnęła się przed tłum ludzi przygotowujących się do drogi. Kilka mniejszych powozów miało przewieźć część urzędników, by ci wzięli udział w Obradach Czterech, a także kilku członków Księżycowej Rady i strażników. W końcu było to nie tylko doroczne ważne wydarzenie polityczne, ale ślub królowej – a to nie byle jaka okazja.

W końcu stanęła naprzeciwko Selene. Swojej ukochanej Selene.

Zdawało się, że ich relacja wróciła do tego, co było jeszcze zanim Artemis przekroczyła granicę. Odkąd Selene spędzała sporo czasu w pałacu, nie brakowało okazji, by mogły spędzić ze sobą kilka chwil. Dla Artemis było to jak spełnienie marzeń. Nie wszystkim jednak podobało się to, że kapłanka otrzymała tak ważne stanowisko. Opinia społeczna była podzielona w tej kwestii, zwłaszcza jeśli wziąć pod uwagę rodzinne powiązania Selene z Astro. Nawet Kapłanka Matka, choć wyraziła zgodę (W końcu jakby mogło jej przez myśl przejść odmówienie królowej!), nie była do końca zadowolona z tego, że Selene została doradczynią królowej – i że nie zamierzała tego wykorzystać na rzecz Zakonu Księżyca.

Artemis nie potrafiła przejrzeć Selene. Nie wiedziała, co naprawdę chodzi jej po głowie. Przyjaźniły się od lat i myślała, że wie, co myśli. Teraz mogła tylko podejrzewać, że Selene w duchu też ją kocha, choć pewnie były to tylko naiwne nadzieje dziewczyny o złamanym sercu. To, że Selene odwzajemniła jej pocałunek i nieraz dała Artemis do zrozumienia, że jej na niej zależy, niewiele zmieniało – nawet jeśli chciała, nie mogła się z nią związać. Gdyby dawała jej nadzieje, byłyby złudne. Była kapłanką z powołania, nie opuściłaby zakonu z własnej woli. A przynajmniej tak wydawało się Artemis. Życie Selene było w świątyni, nawet jeśli zaczęła się od niego oddalać, by wspierać Lunę.

– Więc... Tu się żegnamy – powiedziała Artemis.

– Miej oko na Lunę – poprosiła Selene.

– To przecież moja praca, jeśli zapomniałaś. Nie polega na piciu herbatki w zbroi, choć nie miałabym nic przeciwko.

Kapłanka pokręciła ze śmiechem głową.

– Na siebie też miej oko – poprosiła Selene i poprawiła włosy Artemis, których strażniczka nawet nie rozczesała. Było coś czułego w tym geście, co sprawiało, że ciepło rozlewało się w jej piersi.

– Od tego mam więcej niż jedno oko, prawda?

– Ale ci się zebrało na żarty! – Selene pokręciła z rozbawieniem głową.

– Jesteś taka spięta, że to mój obowiązek, żeby pomóc ci się rozluźnić.

– Tak, tak, Artemis. Ale gdybyś mogła wziąć moje słowa na poważnie i zadbać też o siebie w czasie drogi, byłabym ci niewymownie wdzięczna – westchnęła Selene i założyła ręce na piersi.

– Nie martw się o mnie, jestem dużą dziewczynką, poradzę sobie. Ale ty też uważaj, żeby ci ktoś nogi nie podstawił na korytarzu. To byłby wstyd na skalę międzynarodową, a tego przecież nie chcemy.

Selene kiwnęła dłonią, przez co podmuch wiatru uderzył Artemis w twarz, rozwiewając przy tym świeżo ułożone włosy.

– Możesz być pewna, że nikt się nawet nie ośmieli.

Księżycu, jak ona ją kochała...

– Będę za tobą tęsknić – przyznała Artemis.

To właśnie chciała powiedzieć już na samym początku. Zawsze tęskniła. Nie cierpiała tych długich wypraw i tego, że rozdzielały ją z Selene jeszcze bardziej.

Selene uśmiechnęła się do niej ciepło.

– Ja za tobą też. W razie czego możesz użyć szklanej kuli.

– Nawet muszę, żeby sprawdzać, czy nie postanowiłaś puścić wszystkiego z dymem.

– Jesteś okropna.

– Ale i tak mnie kochasz.

To miał być żart, ale Selene się nie zaśmiała, nawet nie uśmiechnęła z politowaniem. Po prostu zacisnęła usta.

Artemis spuściła wzrok.

– Przepraszam.

– Nie przepraszaj. – Selene wyciągnęła rękę i za pomocą kciuka nakreśliła na czole Artemis okrąg. Symbol wieczności i błogosławieństwa. – Oby Księżyc cię prowadził.

– Ciebie również.

Artemis złapała ją za rękę i delikatnie pogładziła jej wierzch kciukiem. Gdyby tak bardzo nie bała się odrzucenia z jej strony, złożyłaby na niej pocałunek. Ale się powstrzymała. To był zły pomysł. Powinna... Musiała pozwolić jej odejść. Choć tak naprawdę to ona odchodziła. Nawet jeśli nie na zawsze.

Puściła jej dłoń.

No dobrze, to ile osób wciąż najchętniej wsadziłoby Artemis na taczkę i wrzuciło do Tartaru? To trochę przykre patrzeć, jak wszyscy nienawidzą twojego dziecka...

Anyway, wybieramy się w podróż do Solaris! A mogę Wam powiedzieć, że będzie się działo *diaboliczny rechot ultra pro max*

Mam nadzieję, że jesteście na to gotowi! Ale zanim wyjedziemy, zajrzymy na momencik do Astro ;)

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top