• Rozdział pierwszy •

ASTRO

Na horyzoncie majaczyła słoneczna łuna – znak, że od domu dzieliła go długa droga.

Skały były wyjątkowo ciepłe. Nic dziwnego, skoro okolicę zamieszkiwały ogniste smoki. Ze szczytu wciąż widoczne były wulkany, z których co jakiś czas wydobywały się ryki. Okolica znacznie różniła się od krajobrazu Lumeny, która czarowała odcieniami niebieskiego i fioletu. To dlatego Smoczy Mag najbardziej lubił przebywać wśród burzowych smoków, gdyż to właśnie ich siedliska najbardziej przypominały mu dom.

Astro ściągnął skórzane rękawice i, usiadłszy na jednym z kamieni, przeczesał włosy palcami. Wciąż nie przywykł do tego, że są krótkie, choć tak było lepiej. Każdą noc spędzał ze smokami, a ponieważ największą uwagę skupił na najbardziej agresywnych ognistych, bezpieczniej było jak najmniej ryzykować podpaleniem.

Czarodziej westchnął ciężko i spojrzał na swoje palce. Wciąż miały ślady oparzeń po tym, jak prawie dwa miesiące temu zapomniał o rękawiczkach. Rzecz jasna smoczy ogień musiał pozostawić blizny. Przypomniała mu się Selene, która popełniła podobny błąd, gdy jako nastolatka próbowała walczyć z płomieniami ze zbyt małej odległości. Przynajmniej jego rąk nikt już nie oglądał...

Mały smoczek zaczął ocierać się o jego nogi i wciskać głowę między jego dłonie, by zwrócić na siebie uwagę. Astro wziął go na ręce, choć Gem wyraźnie zaczynał być na to za duży. Jeszcze trzy miesiące wcześniej był maleństwem, które stale potrzebowało opieki. Teraz był już rozmiaru przeciętnego psa, a żywiołowością dorównywał nabuzowanemu energią trzylatkowi. Od obu tych przykładów różniło go jedynie to, że wciąż nie panował nad kłębiącą się w jego wnętrzu energią i czasem zdarzyło mu się odbić piorunem, a w dodatku zdecydowanie zbyt często usiłował odlecieć, by po chwili zacząć spadać. Astro jako samotny rodzic nie miał łatwo – nieprzerwanie drżał o los swojego przybranego smoczego dziecka, które lubiło pakować się w kłopoty.

– Ciężki się robisz – stęknął.

Gem pisnął, po czym szorstkim, granatowym językiem przejechał po twarzy opiekuna, opierając się przednimi łapami o jego pierś.

Astro nie skarżył się na to, że pazury wbijają mu się klatkę (a właściwie w ochronny kombinezon, który stworzył ze względu na małego rozrabiakę), ani też na fakt, że mokry dowód miłości sprawił, iż jego ciało przeszywał dreszcz. Smoczek niezmiennie go rozczulał, a jego radość, którą odczuwał, jakby to było jego własne uczucie, sprawiała, że kochał go jeszcze bardziej. Gem przywiązał się do niego jak do prawdziwego ojca.

Delikatnym ruchem dłoni wprawił w ruch drzemiącą w nim magię i wyciągnął z ognioodpornej torby księgę, którą przekazała mu jego siostra. Okładka przypominała pokryte łuskami ciało smoka, a kryształ – jego czujne oko. Spomiędzy kartek wystawały notatki, które pozostawił po pierwszej lekturze. Odkąd w jego rękach znalazła się jedyna pamiątka po biologicznym rodzicu, wciąż na nowo czytał i analizował notatki Io.

Otworzył księgę na jednej z ostatnich stron.

Astro był Smoczym Magiem – tak nazwała go Luna i takiej nazwy używało Io w swojej księdze. Z zapisków zrozumiał jedno – w jeno rodzinie od pokoleń przekazywany był dar. Niemal zawsze otrzymywali go chłopcy, jednak zasada była jedna – nigdy nie było więcej niż jednego maga na pokolenie, co mogło tłumaczyć, dlaczego tylko jedno z bliźniąt otrzymało ów dar. Być może niegdyś ze smokami połączonych było więcej magicznych, jednak ostał się tylko jeden ród.

W księdze Io opisywało swoje doświadczenia i zdobytą wiedzę. Astro nigdy nie widział czegoś takiego – był pewien, że nawet książki poświęcone smokom, które zostały zniszczone za rozkazem króla Jupitera, nie posiadały choćby połowy tych informacji. Młody czarodziej miał wrażenie, że smoki nie mają już przed nim tajemnic. A od czasu, gdy zamieszkał pośród nich, czuł, jakby znał je lepiej niż ludzi.

Czasem w księdze Io opowiadało też o innych zwierzętach. Podobno lgnęły do nieno, jakby nieświadomie je przyciągało – królewo szczególnie upodobały sobie ptaki. Astro sam nie zauważył u siebie czegoś takiego – choć zwierzęta z reguły go lubiły, a on lubił je. Poza pająkami. Podczas gdy sam nieumiejętnie usiłował z nimi walczyć, Crystal z obojętną miną pozbawiała je życia bądź magią pozbawiała woli i zamykała w słoiku, by tam czekały na wykorzystanie w przyszłości. Czasem go to przerażało.

Na myśl o siostrze uśmiechnął się pod nosem. Ich kontakt ograniczył się do niezbędnego minimum. Niemal trzy miesiące wcześniej bliźniaczka pomogła mu uciec z Więziennej Twierdzy. W kryjówce spędził mniej niż miesiąc, aż w końcu uznał, że wymykanie się na Smocze Pustkowie i wracanie jest zbyt niebezpieczne. Już nieraz omal nie wpadł na Gwiezdną Straż, więc zamieszkał ze smokami – tam mógł prowadzić swoje badania, bez obaw zajmować się Gemem i rozprowadzać lekarstwo.

Działania Crystal się opłaciły. Eliksir działał, a po wprowadzeniu kilku modyfikacji znacznie łatwiej było czarodziejowi podawać go zarażonym smokom. Dla bezpieczeństwa regularnie karmił lekarstwem Gema. Nie wiedział, czy gorączka mimo wszystko za jakiś czas nie przebudzi się ponownie – nie mógł narażać smoczka na zagrożenie. Ani jego nowej starszej siostry.

Onyx, bo tak nazwał smoczycę, której rodzina odeszła z winy gorączki, a którą ukrył kilka miesięcy wcześniej, podleciała do niego i natychmiast zaczęła trącać w ramię, żeby wstał i się z nią pobawił. W jej oczachbłyszczała energia, a czarne łuski połyskiwały w świetle różem i fioletem,jakby czerń stanowiła tylko iluzję. Była młoda i miała równie dużo energii co Gem. Z tym że ona mogła już patrzeć na czarodzieja z góry, skoro zdążyła go już przerosnąć.

Gem zaprotestował, gdy siostra zaczęła zabiegać o uwagę – trwała jego kolej i Astro miał go utulić do snu. Było już późno, a smoczek był wciąż dzieckiem. Po chwili zabawy i pieszczot chciał po prostu zasnąć w ramionach opiekuna. Onyx miała, krótko mówiąc, w nosie piski młodszego smoka i zamierzała łapać świetliste motyle, które tkał z magii czarodziej i ciskał w niebo.

– Onyx, Gem musi iść spać. Później się pobawimy, zgoda?

Smoczyca parsknęła i obrażona skuliła się na skraju górskiego szczytu z daleka od wyrodnego rodzica. Zapewne rozmyślała już o ucieczce z ,,domu" i zamieszkaniu wśród lodowych smoków, gdzie starsi koledzy z radością przyjęliby ją w swoim gronie.

– Dobrze, obraź się, skoro poczujesz się lepiej – westchnął.

Kołysał Gema do snu. Powieki smoka zamykały się, a energia uleciała z niego jak powietrze z balonika.

Nie było to życie, o jakim marzył Astro. Choć obecność smoków sprawiała mu radość, wciąż tęsknił za tymi, których kochał. Crystal i Nox wciąż byli obecni w jego życiu, nawet jeśli sporadycznie. Jego siostra nie mogła pomagać mu tak bardzo, jak by chciała. Odkąd dowiedziała się, że jej ciąża jest bliźniacza, Nox bał się dać jej choćby nożyk do masła. Nie inaczej było z Astro, który wolał, by to Nox przekazywał mu pakunki z prowiantem na najbliższe tygodnie. Niestety to, czym żywiły się smoki, nie było jadalne dla człowieka i powroty do Lumeny były konieczne.

Tęsknił też za Luną. Być może najbardziej właśnie za nią. Odkąd się znali, nigdy nie opuszczał jej boku na dłużej niż kilka nocy. Teraz mijały kolejne tygodnie i miesiące, a pustka w jego sercu niezmiennie sprawiała mu ból. Wciąż pamiętał zaćmienie, gdy widzieli się po raz ostatni... Pożegnali się już tyle razy, a jednak wtedy wydawało się to ostatnim razem. Czasem zdawało mu się, że znów jest obok, że znów czuje ciepło jej ciała i słyszy jej spokojny oddech. A potem otwierał oczy i widział tylko skały. Ukochanej przy nim nie było. I miało już nigdy nie być.

Luna, choć zapewniała, że zrobi co w jej mocy, nie zdołała go uniewinnić przed czasem. Nie wyjawiła światu, kim naprawdę był. Kim jest. Kim powinien być.

Książę. Kto by pomyślał? Nagle tak wiele działań jego matki zaczynało mieć sens. Jej nacisk na naukę etykiety, tańca i prowadzenia rozmów oraz dyskusji. Uczenie podstaw strategii, które skutkowały tym, że wojna kryształowych figur na szachownicy zamieniała się w bitwę na zaklęcia między bliźniętami. To, jak bez przerwy kazała im interesować się polityką kraju i chciała zabierać ich na bale, choć ojciec i same bliźnięta byli przeciwko. Teraz zaczynał rozumieć. Każdej nocy kawałek po kawałku przygotowywała swoje przybrane dzieci do odzyskania należnego im tronu. W odpowiednim czasie. A przynajmniej tak to sobie tłumaczył.

Oczywiście jako dziecko miał też czas na zabawę. Ileż to czasu spędził ze swoją siostrą i Noxem, bawiąc się w domku na drzewie? Nieraz wpakował się w kłopoty ze swoją bliźniaczką, gdy biegali tam, gdzie nie powinni. Ale o ile nie spędzali czasu z Noxem, tylko podczas wyjazdów matki do pałacu mieli możliwość spędzić czas na tym, co sprawiało im przyjemność. Wciąż pamiętał tak drobne, nieprzyjemne chwile, gdy Andromeda nie pozwalała im wziąć udziału w szkolnym przedstawieniu lub spotkać się z kolegami po zajęciach. W jej oczach było to stratą czasu, który powinni wykorzystać na nauce.

Kochał swoją matkę i czasem wciąż jej mu brakowało, ale nie tęsknił za nią tak, jak powinien, bo w rzeczywistości jedyna rodzicielska miłość, jaką otrzymał jako dziecko, pochodziła od jego taty. Tylko raz poczuł, że matce w rzeczywistości na nim zależy – kiedy zgubił się wśród uliczek, kanałów, mostów i wież Astarte. Choć skrzyczała go za oddalenie się, nie wypuszczała go z uścisku. To był pierwszy i ostatni raz, gdy widział jej łzy.

Po raz kolejny zapatrzył się w horyzont. Tam, daleko za górskimi szczytami i bezkresem pustyń leżało Solaris. Już wkrótce w drogę do tego miejsca wybierze się lumeńska delegacja: królewska gwardia, czarodzieje, wybrani członkowie arystokracji i królowa. Jego ukochana.

Szeptem wymówił zaklęcie, a już po chwili przed nim unosiła się śnieżnobiała chmurka, na której ostrożnie ułożył śpiącego Gema. Następnie z pomocą magii na czarny uniform włożył płaszcz. Smoki gubiły łuski prawie tak często, jak ludzie włosy, a każda z nich, która nie wsiąknęła w ziemię, by stać się zwykłym kryształem, była doskonałym materiałem na ochronny strój. Te, które pochodziły od ognistych, chroniły go przed upałami i ogniem. Burzowe pochłaniały każdy piorun, a z kolei lodowe nie pozwalały mu zamienić się w sopel. A w dodatku jego krój sprawiał, że czuł się jak dawny on.

Wyciągnął z kieszeni zegarek na srebrnym łańcuszku.

– Czas wracać, maleńka – powiedział do Onyx. Smoczyca odwróciła głowę w jego kierunku. Być może zdążyła już zapomnieć o zniewadze, jakiej doznała. – Zajmiesz się bratem, dobrze?

Onyx parsknęła niezadowolona.

– Jak wrócę, będziesz mogła łapać motyle tak długo, jak zechcesz. Zgoda?

Smoczyca natychmiast się ożywiła, po czym z radości wzbiła się w powietrze.

Astroroześmiał się i ruchem dłoni sprawił, że chmurka poniosła Gema do ich jaskini. Czas uciekał, a on musiał się przebrać.

W końcu nie mógł w takim stanie odwiedzić siostry.

Na start odrobina słodyczy. Nie mogę przecież zacząć z grubej rury, prawda? Tradycyjnie musimy zajrzeć do naszych bohaterów i sprawdzić, jak się mają. A u Astro sporo się pozmieniało...

Smoki nigdy nie miały tu być głównym tematem, ale mam nadzieję, że w tym tomie dostarczę Wam ich tyle, byście byli zadowoleni.

Domyślacie się, dlaczego Astro wraca do Lumeny, żeby zobaczyć Crystal? W końcu u niej też sporo się zmieniło.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top