• Rozdział dwudziesty szósty •
ARTEMIS
Zastanawiała się, czy to właśnie w ten sposób zginie. Nie istniało lepsze określenia od: żałośnie. Była żałosna, sama, wyczerpana.
Myślała, że po dwóch tygodniach dadzą sobie z nią spokój, rankiem jednak ponownie postanowili ją przesłuchać. Wyciągnąć z niej, co wie na temat armii, zabezpieczeń pałacu, wszystkiego, co mogło być przydatne. Na szczęście od tych informacji nie zależał wynik wojny, toteż obyło się od wymyślnych tortur, po których człowiek jedynie pragnął śmierci. Wciąż miała wszystkie zęby, paznokcie i oczy, jednak rankiem do zwichniętego barku dołączyło prawdopodobnie pęknięte żebro oraz kilka świeżych siniaków do kolekcji.
Nie zdziwiło jej to, że wypowiedziano wojnę. Spodziewała się jednak, że to Lumena postanowi odpowiedzieć Solaris za atak na ich królową. Za aresztowanie jej, za skazanie na śmierć... Szybko jednak doszła do wniosku, że to było oczywiste. Selene nigdy nie pozwoliłaby na zaatakowanie wrogiego państwa, wiedząc, że kraj, nad którym miała się opiekować, nie jest gotowy na wojnę. Solaris zaś już od dawna musiało się do tego szykować. Już w czasie balu wyczuła, że coś jest nie tak... Powinna była coś zrobić. Cokolwiek. Ostrzec Lunę, powiedzieć jej, że ma złe przeczucia...
Bała się, że wojna zniszczy Lumenę, a razem z nią Starlight – jej młodszą siostrę. Dziewczynkę, którą kochała nad życie. Czy Star mogła liczyć na to, że ktoś zapewni jej bezpieczeństwo? Że ktoś ją ochroni? A jednak to Luna zaprzątała głowę Artemis... A przynajmniej do pewnego czasu.
Oczywiście, że chciała zapobiec jej śmierci. Kiedy wyprowadzano królową siłą, Artemis zrobiła to, co do niej należało, jednak z marnym skutkiem. Choć ciężko raniła solaryjskiego strażnika, dwóch kolejnych przygwoździło ją do ziemi. Pobili ją do nieprzytomności. Obudziła się dopiero w celi. Nie potrafiła się zmusić do szukania wyjścia. Zresztą prawdopodobnie nigdy by go nie znalazła.
Wbrew sobie o wszystko obwiniała Astro. Wiedziała, że to nie on wydał wyrok na Lunę, że to nie on zamierzał przeprowadzić jej egzekucję. Ale to jego dziecko było przyczyną tego wszystkiego. Musiał spotkać się z Luną już po swojej ucieczce, kiedy tylko Artemis spuściła ją z oka. Nie widziała innego wyjaśnienia. Obwiniała też siebie za to, że nie zareagowała wcześniej, gdy tylko dostrzegła pierwsze znaki, że nie powzięła żadnych działań. Żałowała, że nie porozmawiała z doktorem Gleamem, że nie podzieliła się obawami z przyjaciółką...
Przyczyniła się do tego, że wszyscy zginą.
A jednak... teraz prawie nie myślała o Lunie. Tak naprawdę w jej głowie panowała niemalże pustka.
Z początku zdawało jej się, że straci zmysły, że oszaleje przez otaczające ją miraże. Teraz była zrezygnowana i pusta.
Iluzje były okrutne. Zawsze sądziła, że to lumeńskie więzienia są straszne, skoro najgorszych przestępców zamykano w ciemnych celach bez okien. Gdyby nie delikatne światło, skazywano by ich na ślepotę. Myliła się. Pod solaryjskim pałacem torturowano więźniów psychicznie. Codzienne kopnięcia i uderzenia były niczym w porównaniu z obrazem najbliższych, którzy ranili słowami.
Nawet nie wiedziała, jak długo słuchała już ich głosów, jak długo tkwiła w tym przeklętym i zapomnianym przez Księżyc miejscu. Nie była nawet pewna, czy jej nowe obrażenia pojawiły się rano, czy może wieczorem... Wszystko trwało zdecydowanie zbyt długo.
Zamknięto ją bez wyroku, bez cienia nadziei, że kiedyś wyjdzie na wolność. Ale czy to miało jakiekolwiek znaczenie?
Z początku płakała. Wylała morze łez, nim słowa iluzji przestały wzbudzać w niej cokolwiek prócz pozornej obojętności.
Nie reagowała, gdy obraz jej matki mówił, że się nią brzydzi, że powinna była zabić ją tuż po narodzinach, by jej syn nigdy nie stał się tym czymś, czym Artemis była teraz. Nie słuchała ojca, który pragnął jej śmierci i szczegółowo opisywał każdy scenariusz odesłania jej do gwiazd i rzucenia jej zwłok wygłodniałym psom. Dużo trudniej było ignorować Starlight, jej kochaną siostrzyczkę, która kpiła z niej bezlitośnie, która oskarżała ją, że to z jej winy rodzice ją biją, że to z powodu Artemis boi się być we własnym w domu i nie zamykać drzwi sypialni na klucz. Obwiniała ją o wszystko, nawet o to, że za mało im pomagała, choć dawała z siebie wszystko... Jak mogła tego nie słuchać? Jak mogła nie reagować na Lunę, która powtarzała, że jej nienawidzi, że mogła temu wszystkiemu zapobiec? Jak mogła ignorować Astro, który obwiniał ją o swój los? A do tego jeszcze Selene...
Nie potrafiła na nią patrzeć. Choć wiedziała, że nie jest prawdziwa, każde pogardliwe spojrzenie tych pięknych oczu raniło ją dogłębnie. Czuła się żałośnie. Może miraż miał rację? Może naprawdę niepotrzebnie łudziła się, że Selene mogłaby pokochać kogoś takiego, jak ona? Dlaczego w ogóle wpadła na taki pomysł? Może wszystkie iluzje miały rację...
Próbowała zasnąć. Miała nadzieję, że już się nie obudzi. Jaki był sens w pozostawaniu przy życiu, jeśli to wszystko nawet nie przypominało życia?
Czuła, że powoli odpływa w sen. Zignorowała wszelkie szelesty przypominające kroki stawiane na piasku. Jeżeli to kolejny strażnik przyszedł złamać jej rękę, nie musiała na niego patrzeć. Mógł skręcić jej kark, jeśli miał ochotę. Było jej wszystko jedno. A jednak otworzyła oczy, gdy poczuła delikatny dotyk dłoni na swoim policzku.
– No witam, śpiąca królewno. Wyspana? – zapytała Selene, jakby siląc się na swobodny ton.
Artemis zmrużyła oczy.
– Ty nie możesz być prawdziwa – wychrypiała. – Znów mi się śnisz, tak?
– A często ci się śnię? – odparła bez mrugnięcia okiem, unosząc pytająco brew.
Artemis uśmiechnęła się z trudem, czując, jak wypełnia ją radość.
– Więcej niż można to uznać za przyzwoite. Zadomowiłaś mi się w głowie już na dobre. A nawet nie raczysz płacić czynszu.
Selene odgarnęła jej włosy z czoła. Przez czas spędzony w podróży i w celi zrobiły się zdecydowanie zbyt długie, przez co niemal opadały jej na oczy. Kapłanka delikatnie dotknęła sińca zdobiącego jej skroń.
– Bardzo boli? – zapytała już poważniejszym głosem.
– Żebro najbardziej... Tak naprawdę ciężko mi mówić – odpowiedziała Artemis, dopiero teraz zdając sobie z tego sprawę. – I jeszcze bark, ale... zdążyłam się przyzwyczaić. Po prostu nim nie ruszam.
– Dasz radę wstać? – Selene spojrzała na nią z niepokojem.
– Jeśli mi pomożesz... – odparła zażenowana. Zawsze radziła sobie ze wszystkim sama, ale teraz nie była odpowiednia chwila, by przejmować się własną dumą.
Selene pomogła jej podnieść się do siadu, a potem wstać. Bez słowa pozwoliła jej się na sobie oprzeć i we dwie zaczęły przedzierać się przez wydmy.
Artemis ciężko było znieść ból, który pojawił się w czasie chodzenia. Miała opuchnięte okolice karku, a każdy ruch wolnym ramieniem był bolesny. Nagły wysiłek sprawił, że oddychanie bolało bardziej niż wcześniej. Była już pewna, że musiało pęknąć co najmniej jedno z żeber. A mimo to nie umilkła, mając zbyt wiele pytań.
– Skąd się tu wzięłaś? – zapytała, lustrując wzrokiem jej uniform służki. Na szczęście nie miała zasłoniętej twarzy, dzięki czemu mogła do woli wpatrywać się w jej rysy. Tak bardzo za nią tęskniła... Nawet jeśli cierpiała przez jej iluzoryczną postać, widok ukochanej był najpiękniejszym, jaki Artemis mogła sobie wyobrazić.
– Nie powinnaś teraz za wiele mówić – upomniała ją Selene.
– Chcę wiedzieć. Co się stało, jak się tu dostałaś, kto teraz rządzi w Lumenie? – Syknęła, gdy nowa fala bólu zalała jej ciało.
– Ciii, po kolei – uciszyła ją ponownie kapłanka. – Crystal, siostra Astro, jest teraz królową.
– Czyli Astro jest królem? No nieźle... – mruknęła Artemis, za co Selene zgromiła ją wzrokiem.
– Astro jest tu ze mną. W pałacu została Crystal z mężem. Astro poszedł szukać Luny. Wyjechaliśmy niemal od razu po tym, jak ambasador Adrastea przesłał nam ostrzeżenie.
– I co teraz?
– Tym już się nie przejmuj. I proszę, postaraj się już nic nie mówić. Opowiem ci wszystko dokładniej, kiedy będziemy już bezpieczni.
Selene prowadziła ją korytarzami, które przypominały Artemis labirynt. Nie zdziwiłaby się, gdyby lochy naprawdę się nim okazały. Kapłanka bez przerwy mruczała pod nosem nazwy kierunków, jakby starała się przypomnieć sobie drogę. Czasem strażniczce zdawało się, że słyszy głosy w oddali, czasem zaś widziała cienie... W końcu zatrzymały się przed jedną z cel. Po zaledwie kilku minutach, ze środka wyszedł Astro, trzymając Lunę na rękach.
Widok przyjaciółki wstrząsnął Artemis. Nie chciała sobie nawet wyobrażać, przez co musiała przejść... Widząc jednak jej twarz, wiedziała, że zostawiło ślad nie tylko na jej ciele, ale i na duszy.
Selene bez słowa wyciągnęła z kieszeni Astro złożoną na pół kartkę i zaczęła iść przed siebie, prowadząc Artemis, która nie potrafiła przestać odwracać się w stronę czarodzieja i królowej. Nie odzywali się, jednak oboje w pewnym momencie oboje odpowiedzieli jej spojrzeniem. Luna uśmiechnęła się słabo. Astro zacisnął wargi.
Ku zdumieniu Artemis nie napotkali żadnych przeszkód. Selene w końcu doprowadziła ich do wysokich drzwi, które były na tyle ciężkie, że zmuszona była wspomóc się magią, by je uchylić na tyle, żeby Astro bez przeszkód mógł przejść z Luną na rękach. Czarodziej wyraźnie był zmęczony, jednak nie wypowiedział ani słowa skargi. Jego twarz wyrażała przede wszystkim skupienie na misji, jaką było... co właściwie? Wydostanie ich z pałacu? Jak zamierzali to zrobić?
Wyszli na plac, w którego centrum znajdował się kamienny podest, a na nim ustawiano już trzy stosy. Artemis zadrżała na myśl, że Luna mogła spłonąć na jednym z nich, przeżywając niewyobrażalne męki. Ona i jej dziecko.
Ktoś ich zauważył. Dwóch strażników natychmiast pobiegło w ich stronę, zupełnie zaskoczonych. Selene w mgnieniu oka zrzuciła z siebie ramię Artemis, po czym wyciągnęła coś z kieszeni i rzuciła pod nogi mężczyzn. Nim padli nieprzytomni, kapłanka zasłoniła nos i usta towarzyszki. Gdy mgiełka opadła, Selene westchnęła.
– To była nasza ostatnia sztuka – powiedziała, ponownie pozwalając Artemis się o nią oprzeć.
– Nie za mało ich było? – zapytał Astro, jakby przeczuwając nadchodzącą katastrofę. Do tej pory wstrzymywał oddech.
Luna patrzyła na nich zaniepokojona.
– Nie kracz tak – warknęła kapłanka.
– Powinno ich nie być wcale – odezwał się głos za nimi. – Jutro zostaną ukarani za niewykonanie rozkazu.
Książę Hae szedł żywym krokiem w ich stronę.
– Chodźcie za mną – powiedział, mijając ich. Lumeńczycy natychmiast za nim podążyli. – Przepraszam za spóźnienie. Sądziłem, że zajmie wam to trochę dłużej.
– Spieszyliśmy się – odparła krótko Selene. – Księżniczka nic nie wspominała o waszej wysokości.
– Powiedzmy, że zgłosiłem się na ochotnika w ostatniej chwili. – Odwrócił się w ich stronę. Selene spoglądała na niego podejrzliwie. – Możecie mi zaufać.
Artemis zerknęła na Lunę, która w żaden sposób nie zareagowała na obecność księcia. Zasnęła. Najwyraźniej magiczna substancja uśpiła również i ją.
Następca tronu Solaris poprowadził ich w stronę niepozornych drzwi, a następnie korytarzami, których nie oświetlały nawet pochodnie. Jedynym źródłem światła była delikatna poświata, którą książę za pomocą magii utrzymywał wokół swojej dłoni. Powoli nadchodził już świt. Gdy w końcu się zatrzymali, znaleźli się w zatęchłym pomieszczeniu, w którym unosił się smród zgnilizny. Artemis nie wiedziała, do jakiego celu jest wykorzystywane to miejsce, jednak książę szybko przyszedł jej z pomocą:
– Odpadki z pałacu są regularnie wywożone i palone na pustyni, a wóz szczelnie zakryty, by jak najmniej zapachu unosiło się wokół niego. Woźnica wywiezie was na skraj miasta, niemal pod same mury. Moja siostra twierdzi, że bez problemu znajdziecie kryjówkę. Przyczaicie się tam przez kilka dni, a później stąd uciekniecie. Nie wiem, jak to zrobicie, jednak więcej nie mogę zrobić.
– Dlaczego nie wyjedziemy od razu? – zapytała Artemis, przez co się skrzywiła. Wciąż bolały ją żebra.
– Spójrz na siebie i odpowiedz sobie sama – powiedział zdenerwowany Astro, po czym ostrożnie położył Lunę na ziemi i sam usiadł, kładąc sobie jej głowę na kolanach. – Zresztą, jak tylko zorientują się, że zniknęłyście, będą dokładnie sprawdzać każdego, kto wyjedzie przez bramę i ścigać tych, którzy zdążyli wyjechać z miasta w ciągu ostatniej doby. Musimy chwilę zaczekać. Dalej sobie poradzimy.
– Życzę wam powodzenia – powiedział Hae. – I proszę, gdy tylko Lunaris się obudzi, przekażcie jej, że przepraszam za wszystko, co ją tu spotkało.
– Zrobimy to – obiecała Selene.
Książę zostawił ich samych. Wkrótce potem otworzyła się brama i do środka zajrzał starszy mężczyzna o ciemnej karnacji. Nerwowo skinął w ich stronę, każąc im wsiąść na wóz, podczas gdy on zajmie się beczkami z odpadami. Astro ostrożnie przeniósł tam Lunę, a za nim podążyły Artemis i Selene.
Wszystko wydarzyło się tak szybko, że strażniczka zaczęła mieć wrażenie, jakby obudziła się z bardzo długiego snu. Rzeczywistość pędziła do przodu w szalonym tempie, a ona miała wrażenie, że jest bardziej nierealna od koszmaru, z którego się wyrwała.
Była wolna.
Wszystko jest dobrze, nikt nie zginął po drodze w dramatyczny sposób, a Hae to dobry chłop i też pomógł.
Teraz jednak wrócimy do Lumeny, ponieważ Crystal wreszcie doczekała się pełni... I wreszcie może przetestować swoje nowe zdolności.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top