• Opowiadanie bonusowe •
Dedykuję wszystkim, którzy pokochali Amaterasu.
Od dnia narodzin matka powtarzała Amaterasu, by nigdy nie korzystała z magii. Moc, którą obdarzyło ją gorejące Słońce, nie było jego darem, a przekleństwem. Niektórzy mawiali, że każda kobieta, która posiadła moc złocistego bóstwa, skradła ją i nie miała do niej prawa. Umierając, oddawała ją prawowitemu właścicielowi. Dlatego Amaterasu słuchała matki.
Amaterasu miała dwóch starszych braci. Młodszy z nich miał na imię Soleil i jako dziecko zawsze dokuczał siostrze. Był ulubieńcem ich ojca, zapatrzonym w niego jak w święty obrazek. Starszy z nich nazywał się Hae i to on miał odziedziczyć tron Solaris. Jako jedyny prócz matki znał jej sekret, gdyż sam skrywał podobny. Ponieważ w kolejce do tronu stał Soleil, Hae jako obdarzony magią mógłby zostać pominięty i nigdy nie zostać królem. A Amaterasu bardzo chciała, by nim został.
Księżniczka wiedziała, że jest inna niż inne dziewczynki w królestwie. Nie tylko przez swoją moc, która wywoływała mrowienie pod jej skórą, gdy emocje wzięły nad nią górę. Powodem nie była też złota korona, która zdobiła jej skronie i błyszczała w promieniach Słońca. Była pewna siebie i chodziła z dumnie podniesioną głową. Nigdy nie siedziała cicho i pokornie. W świecie, w jakim przyszło jej żyć, musiało się to źle skończyć.
Ama jak przez mgłę pamiętała, jak ojciec uderzył ją w twarz. Była jeszcze dzieckiem, gdy zdenerwowała go na tyle, by ją spoliczkował. Wiedziała tylko, że ze łzami w oczach krzyczała. Wykrzykiwała słowa, które miały zgubić osobę, którą kochała najmocniej na świecie:
– Mama mówiła, że mam prawo mieć swoje zdanie!
Po tym wszystkim strażnicy zawlekli ją do jej komnaty. Nie dostała obiadu ani kolacji, drzwi zaś zamknięto na klucz. Jej służka nie pojawiła się aż do następnego ranka, gdy weszła, niosąc tacę ze śniadaniem. Gdy wreszcie się posiliła, księżniczka natychmiast wyrwała się spod kurateli służącej i pobiegła do komnaty matki. Chciała tylko wdrapać się na jej kolana, schować w jej bezpiecznych ramionach i wypłakać cały swój ból i żal.
Gdy dotarła do drzwi, były uchylone. Jakaś służka, której twarz była zasłonięta, wyszła stamtąd z naręczem rzeczy. Rzeczy jej matki.
– Mamo! – zawołała Amaterasu, wbiegając do środka. Ale matki nie było w środku.
– Księżniczko! – zawołała za nią służka. Ama nie wiedziała, jak ma na imię. Rzadko też słyszała, by się odzywała.
– Gdzie jest moja mama? – zapytała Amaterasu.
Choć nie widziała jej twarzy, kobieta wyglądała na niezdecydowaną. Jakby nie wiedziała, czy powiedzieć bolesną prawdę, czy lżejsze kłamstwo.
– Księżniczko... – Służka pochyliła głowę. – Twoja matka zniknęła.
– Zniknęła? – Amaterasu spojrzała na nią ze zdziwieniem. – Gdzie?
Służka splotła dłonie i spuściła wzrok jeszcze bardziej, choć dziewczynce wydawało się, że to niemożliwe.
– U-uciekła. Z innym mężczyzną. Zdradziła naszego króla.
Amaterasu cofnęła się. Łzy zapiekły ją w oczy.
– Kłamiesz! – krzyknęła. – Nie zostawiłaby mnie!
Ukryła się w komnatach Hae. Nie chciała w to wierzyć. I nigdy nie uwierzyła. Ignis Heliosin kochała swoje dzieci. Nawet Soleila, który nią gardził. Choć jej mąż wielokrotnie stosował wobec niej przemoc, nigdy się nie skarżyła. Wciąż chodziła z dumnie podniesioną głową. Była przykładem dla swoich pociech, które wraz z dniem narodzin stały się całym jej życiem. Nie zostawiłaby ich.
Amaterasu obiecała sobie, że kiedyś odnajdzie matkę. Dowie się, co naprawdę się stało.
W dniu jej szesnastych urodzin nie brakowało niczego. Urządzono bal na jej cześć. Trunki lały się strumieniami, a zapach licznych potraw przyprawiał o zawroty głowy. Podarunki dla księżniczki ustawiano w wielki stos, a każdy przyjmowała ze stonowaną wdzięcznością. Większość pochodziła od członków szlachetnych rodów, którzy jeszcze nie znaleźli żon. Teraz Amaterasu była już w wieku, w którym mogła się zaręczyć, choć nie wyjść za mąż. Dziewczyna wiedziała, że bal był podszyty zamiarem znalezienia dla niej odpowiedniego kandydata.
Nie brakowało niczego. Prócz jej matki.
Tańczyła z dwudziestoma różnymi mężczyznami. Niektórzy byli młodzi, niewiele starsi od niej, inni zaś mogliby być jej ojcami. Wszystkich kusił ten piękny pustynny kwiat o złotych płatkach nieskalanych przez nikogo innego. Ten piękny kwiat dawał im dostęp do wielkich zaszczytów – i wielkich rozkoszy.
Była już zmęczona, jednak nie odmówiła, gdy Hae porwał ją do tańca. Jej brat przez cały wieczór nie znalazł dla niej chwili, zbyt zajęty rozmową z pewnym arystokratą o imieniu Lux. Zniknęli jej z oczu na tak długo, że księżniczkę zaskoczył powrót brata.
– Przypomniałeś sobie o mnie tak nagle? – zapytała. Jedną ręką trzymała suknię, a drugą stykała się nadgarstkami z Hae. Zataczali krąg w rytm muzyki.
– Przecież to ważny dzień mojej ukochanej siostry – odparł, uśmiechając się do niej. – Miałaś tu tylu adoratorów, że nie śmiałem ci przeszkadzać.
– Nie kpij sobie ze mnie, bo źle się to dla ciebie skończy – pogroziła mu.
Gdy poprzednim razem ukochany brat doprowadził ją do szału, wyprowadzona z równowagi sprawiła, że wszystkie przedmioty w pomieszczeniu poleciały w jego stronę. Nie potrafiła kontrolować magii, a z wiekiem stawała się coraz silniejsza. Choć Hae w sekrecie uczył się korzystać ze swojej mocy i uczył tego Amę, było to za mało. Potrzebowała prawdziwego nauczyciela, którego nie mogła mieć.
– Droczę się tylko z tobą, Amo.
– Lepiej mi powiedz, gdzieś ty zniknął na tyle godzin.
– Tajemnica.
– Tajemnica? – zapytała, unosząc brew. – Jako księżniczka i najważniejsza osoba tego dnia rozkazuję ci wyjawić twój sekret.
– Po prostu kogoś poznałem, ciekawski tygrysku – odparł Hae, mrugając do niej znacząco.
Nie pytała o nic więcej, choć ciekawość zjadała ją od środka.
Bal przerwało jedno wydarzenie, na które Amaterasu czekała od dawna. Z okazji jej urodzin Czara Feniksa występowała w pałacu, prezentując niezwykłe umiejętności magiczne oraz akrobatyczne. Dyrektor cyrku sam występował wraz z innymi członkami trupy, dając pokaz swoich niezwykłych zdolności. Księżniczka była zachwycona tym, co wiedziała. Tak rzadko miała styczność z ludzką magią, że te popisy robiły na niej niewyobrażalne wrażenie.
Występ skończył się spektakularnym finałem, po którym bal rozpoczął się na nowo. Amaterasu nie mogła jednak przestać myśleć o czarodziejach, którzy oczarowali ją swoimi talentami. Po cichu wykradła się z przyjęcia, by podziękować cyrkowcom za wspaniały wieczór.
Trupa rozstawiła swoje wozy na jednym z trzech dziedzińców pałacu. Pojazdy były tak sprytnie skonstruowane, by w razie potrzeby rozkładać się i tworzyć miniaturowe miasteczko. Choć wszyscy artyści byli mężczyznami, Ama była przekonana, że wśród nich było kilka kobiet, których kształty maskował ubiór, a włosy zostały ścięte na krótko przed przybyciem. Ludzie jednak zawsze widzieli to, co chcieli zobaczyć.
Księżniczka uśmiechała się do występujących, którzy jedli kolację i rozwieszali lampiony pod prowizorycznym zadaszeniem. Na każde gratulacje odpowiadali ukłonami. Nie były one jednak oficjalne, a niezwykle teatralne. Podobało jej się to.
Znalazła Saule przy wozie, w którym trzymano kostiumy. Był to młodzieniec o krótko ściętych włosach barwy płomieni. Nosił fantazyjne nakrycie głowy, które zgodne było z dawną lumeńską modą; nazywało się cylinder. Zdejmował właśnie szkarłatną pelerynę, gdy zauważył obecność królewskiej córki.
– Nie spodziewaliśmy się, że Wasza Wysokość zaszczyci nas swoją obecnością – powiedział, zginając się w pas i zamaszystym ruchem ściągając cylinder. – Niezmiernie miło mi powitać Waszą Wysokość w naszej niewielkiej oazie magii i kolorów.
– Wasz występ był niezwykły – powiedziała Amaterasu. – Tak bardzo żałuję, że magii nie praktykuje się tu częściej. Jest cudowna. Wy wszyscy jesteście cudowni! Nie mogłam oderwać oczu od waszego występu.
Sale uśmiechnął się z zadowoleniem. Gdy teraz księżniczka widziała go z bliska, zaczynała się zastanawiać, czy także i on nie jest kobietą. Choć głos miał śpiewny, był zarazem dość niski. Wysoki wzrost i męski strój nie sprawiały jednak, że wyglądał mniej kobieco. Owszem, znała mężczyzn o delikatnych rysach twarzy, jednak w przypadku Saule było to coś... innego. Coś, czego nie maskował nawet makijaż noszony przez wszystkich artystów.
– Miło mi to słyszeć, Wasza Wysokość. Robimy, co w naszej mocy, by rozrywka była przednia.
– Gdzie nauczyliście się używać magii w taki sposób? – zapytała z zainteresowaniem. Liczyła, że może odpowiedź nie tylko zaspokoi ciekawość, ale też podpowie, co robić, by opanować jej własną magię...
Saule zacisnął usta.
– Cóż, wielu z nas spędziło dzieciństwo w Lumenie. Uczyliśmy się sami bądź z nauczycielami i w końcu oszlifowaliśmy nasze zdolności, by były gotowe zabłysnąć na scenie. To wieloletni trud, który jednak się opłacił. Skąd takie zainteresowanie magią, Wasza Wysokość, jeśli wolno mi spytać?
– Jestem tylko ciekawa. – Mimowolnie Amaterasu się spięła. Czuła, jak Saule podejrzliwie wbija w nią wzrok, a magia tańczy pod jej skórą.
– Masz niezwykłą aurę, księżniczko. Wiedziałaś o tym, Wasza Wysokość? – zapytał Saule, zaplatając ramiona na piersi.
Ama wiedziała, że powinna się wycofać. Była księżniczką, a Saule pozwalał sobie na zbyt wiele... Ale nie potrafiła. Dyrektor cyrku miał w sobie coś, co nie pozwalało jej odwrócić się do niego plecami. Coś... nienazwanego, magnetycznego.
– Nie. To pewnie amulety zaklęte przez kapłanów. Chronią przed zarazą, która pojawiła się niedawno w okolicach Awii.
Kłamała. Nie miała przy sobie nawet jednego amuletu.
Kącik ust Saule drgnął.
– Nikomu nie powiem, Wasza Wysokość. A teraz pozwolisz, że cię opuszczę. Muszę się przebrać.
– Z powrotem w kobietę? – zapytała zaczepnie. Nie wiedziała, jaki demon ją podkusił, by to zrobiła. Czy może poczuła się zagrożona i chciała zyskać przewagę nad przeciwnikiem? Ale przecież Saule nie był jej wrogiem...
Saule nawet nie mrugnął.
– Dobre zagranie, ale nie wyprowadzi mnie z równowagi. A jeśli chcesz przeżyć na tym świecie, księżniczko, powinnaś lepiej maskować swoją aurę. Być może magicznych jest tu garstka i nie wydali cię, jednak to wszystko może się zmienić. Radziłabym nosić przy sobie prawdziwe amulety, nie te zmyślone. – Saule mrugnęła i zniknęła w głębi wozu.
Amaterasu postępowała zgodnie z prośbą Saule. Amuletami zasłaniała się, gdy jej moc rosła w siłę. Pół roku później Czara Feniksa ponownie zawitała do Solaris, występując w różnych miastach. Księżniczka opuściła wówczas pałac wraz z obstawą i starszym bratem, by obejrzeć przedstawienie. Oficjalnie.
Wszystko zaczęło się dwa miesiące temu, gdy Hae wpadł rozemocjonowany do jej komnaty. Sądziła, że coś się stało i było to związane z Luxem. Jej brat od czasu balu często spotykał się ze swoim „przyjacielem", a także sporadycznie z jego siostrą. Gdy po ich wyjeździe był upojony endorfinami, za każdym razem narastały plotki, że następca tronu się zakochał. Ich ojciec oczywiście był zadowolony, gdyż młodsza siostra Luxa była od dawna jego faworytą w związku z ożenkiem Hae. Prawdą jednak było to, iż to Lux zdobył serce księcia, a Ama doskonale o tym wiedziała. Dlatego, gdy tylko go zobaczyła, zaczęła się obawiać najgorszego. W końcu ojciec mógł się dowiedzieć i kazać Hae to zakończyć. Równie dobrze mógł jednak zaaprobować ten związek pod pewnymi chorymi warunkami.
– Co się stało? – zapytała natychmiast Ama.
– Czy wierzysz, że Słońce naprawdę przemawia do ludzi? Do wybranych? – zapytał jej brat, krążąc po pokoju.
– Rzekomo przemawia do kapłanów... Choć ja sądzę, że przemawia do nic jedynie moc ziółek, a nie głos bóstwa. A co? Rozważasz zmianę ścieżki kariery? – zapytała, unosząc brew.
– Dziś w czasie zaćmienia miałem sen. Wizję raczej. Nigdy nie byłem w stanie spojrzeć prosto w Słońce. Jest tak jasne... Ale we śnie blask otaczał osobę z krwi i kości. I ze złota. Była jednocześnie stara i młoda. I taka krucha... Czułem jednak, że to samo Sol. Mówiło do mnie. Wierzysz mi, prawda, siostro? – W głosie Hae pobrzmiewała desperacja.
Amaterasu niepewnie zbliżyła się do brata.
– Jeśli nie wąchałeś kadzidełek z kapłanami, to wierzę ci. Ale... Co mówiło do ciebie Słońce? I dlaczego do ciebie?
– Polubiło mnie – wyjaśnił z prostotą Hae. – Widzi we mnie potencjał. Wierzy, że wprowadzę Solaris w nową, złotą erę. Dlatego zostawiło mi dar.
– Jaki to dar? – zapytała Amaterasu, wciąż nie dowierzając w to wszystko, co słyszy.
– Mam widzieć różne... rzeczy. Takie, które w pewien sposób mi pomogą. Kiedy Sol zniknęło, zobaczyłem Saule.
– Saule? A co ona ma z tym wspólnego? – zapytała księżniczka. Nie mogła nie wyjawić bratu prawdy. Mówili sobie o wszystkim i ufali nawzajem bezgranicznie.
– Co jakiś czas w Solaris mają miejsce różne zdarzenia. Znikają więźniowie, giną ważne dokumenty, pieniądze... Teraz już wiem, od czego zależą momenty największego natężenia. Jestem zaskoczony, że nikt tego nie zauważył...
Ama się zapowietrzyła.
– Chcesz powiedzieć, że Czara Feniksa ma coś z tym wspólnego?
Hae uśmiechnął się półgębkiem.
– Lepiej. Saule przewodzi temu wszystkiemu. Ale nie widziałem jej teraz, a w przyszłości. Uczyła cię kontroli i pomagała w śledztwie.
– Śledztwie?
– W sprawie naszej matki.
Ama zamarła. Ignis zniknęła tak dawno, a jednak jej duch zdawał się wciąż żyć w pałacu. Jej córka nigdy nie uwierzyła w to, co mówiono na jej temat. Nigdy nie dowiedziała się też prawdy. Od tak dawna chciała dowiedzieć się, co naprawdę spotkało jej matkę... Ale ta chwila nigdy nie nastąpiła.
– Sądzisz, że... Saule mogłaby nam pomóc? – zapytała Ama.
– Jestem tego pewien. O ile ta wizja była prawdziwa...
Amaterasu chwyciła go za rękę.
– Więc dopilnujmy, aby była – powiedziała z determinacją.
I tak oto ponownie księżniczka spotkała dyrektorkę cyrku.
Minęło kilka miesięcy. Od dnia, w którym Amaterasu i Hae spotkali się z Saule, księżniczka nie widziała dyrektorki. Stale jednak utrzymywały kontakt, robiąc wszystko, by ich bliższa znajomość i współpraca nie wyszły na jaw.
Razem ze starszym bratem we troje dobili targu. W zamian za pomoc w śledztwie Amaterasu miała zdobywać przydatne informacje dla Czary Feniksa, z kolei Hae miał za zadanie stanowić wsparcie dla młodszej siostry. Przez ten czas wielokrotnie pomogła Saule i Feniksom, aż wreszcie trupa ponownie zawitała do Solaris. Siedem miesięcy. Tak długo się nie widziały.
Amaterasu przez ponad pół roku nabrała wprawy w przemykaniu po solaryjskim pałacu niezauważona. Potrafiła wymknąć się w pojedynkę, gdy zaistniała taka potrzeba. Teraz gdy Saule umówiła spotkanie w najbiedniejszej dzielnicy Awii, Ama była w stanie wydostać się bez wsparcia Hae, który odwracał uwagę strażników.
Jej brat też miał się stawić. Nikt jednak nie przewidział tego, że dzień przyjazdu Saule zbiegnie się z momentem, w którym Hae zdobędzie się na odwagę, by zawalczyć o siebie. Jej starszy brat od rana nie opuścił komnat ich ojca. Wyznał prawdę o swojej prawdziwej relacji z Luxem i negocjował. Nie zamierzał żyć w małżeństwie z kobietą, której nie kochał i z którą nie zamierzał mieć dziecka. Niestety tego samego dnia znak dała im Saule, która wreszcie znalazła trop, a może nawet i rozwiązanie tajemnicy zniknięcia Ignis Heliosin.
Miejsce spotkania ciężko było nazwać domem. Choć w teorii nadawało się do zamieszkania, wyglądało na opuszczone. Była to jedna z licznych kryjówek Feniksów.
Trwało zaćmienie, jednak Ama i tak kroczyła w cieniu. Gdyby padło na nią światło, zaklęcie straciłoby moc. Było jednym z nielicznych, które nauczyła się rzucać. Jej magia nadal była chaotyczna i podatna na emocje, jednak starała się nad nią panować i uwalniać w kontrolowany sposób.
Zapukała w ustalony przed miesiącami sposób. Drzwi uchyliły się, a potem ktoś wpuścił ją do środka.
Trzy zamaskowane postaci, Saule i prawdopodobnie dwoje członków trupy, otaczały schorowanego mężczyznę. Nie mógł być stary, jednak wyraźnie od lat wyniszczała go choroba, przez którą wyłysiał niemal do cna, a ciało pokrywały dziwne plamy. Mimo wysokiego wzrostu i szerokich ramion był bardzo kościsty. I choć wyglądał na zmęczonego, trzymał się prosto na krześle, do którego go przywiązano zaklętym sznurem. Wyglądał jak żołnierz, który przed laty zakończył służbę... I może tak właśnie było.
– Kim jesteś? – zapytał ochrypłym głosem.
Amaterasu również zasłoniła twarz. Nic nie pozwalało jej rozpoznać.
– Kimś, kto chce tych samych odpowiedzi, co my – odparła Saule.
Księżniczka wiedziała, że to ona. Rozpoznała ją po sylwetce i tym charakterystycznym dla niej sposobie, w jaki opiera się o ścianę.
– Nie mam żadnego powodu, by cokolwiek wam powiedzieć – wychrypiał mężczyzna.
– Nawet jeśli brak odpowiedzi oznacza twoją śmierć? – wymruczała jedna z postaci, prawdopodobnie młody chłopak.
– Byłem jednym z najbardziej zasłużonych członków królewskiej gwardii. Umrę z godnością, zabierając tę tajemnicę ze sobą do grobu.
– A jednak król się ciebie pozbył – powiedziała Amaterasu, podchodząc do mężczyzny. – Jesteś lojalny, a czy on był lojalny wobec ciebie?
– Mieszkasz teraz w melinie – dodał drugi zamaskowany chłopak. – Choroba powoli cię zabija. Król ci nie pomógł, a ty nadal go kryjesz.
– Jestem lojalnym sługą jego królewskiej mości – upierał się mężczyzna, choć w jego głosie nie było już tyle pewności, co na początku.
– Zapytamy cię jeszcze raz: co zrobiliście z królową Ignis? – zapytała Saule.
A więc to tak – pomyślała Amaterasu. – Ojciec pozbył się matki. Ale jak?
– Królowa uciekła ze swoim kochankiem. Nie mam z tym nic wspólnego.
– A jednak są świadkowie tego, jak w dniu zniknięcia królowej ty i trzech innych strażników prowadziliście kobietę z workiem na głowie.
– To niemożliwe. Nie było tam nikogo.
– A więc się przyznajesz? – wymruczała z zadowoleniem Saule.
Mężczyzna zacisnął usta. Dał się podejść jak dziecko.
– Co jej zrobiliście? – zapytała Amaterasu. Jej głos był wyprany z emocji. Chciała tylko wiedzieć.
Przesłuchiwany spuścił głowę.
– Ścięliśmy ją na pustyni Aurum.
Ama nie była przygotowana na to, że po usłyszeniu tych słów ona i jej magia oszaleją. Energia wydostała się z niej falą, uderzając nie tylko w mordercę jej matki, ale też w tych, którzy znaleźli sprawcę. Jednak to mężczyzna doznał obrażeń jako jedyny. Krzesło, na którym siedział, uderzyło o ścianę i pękło z trzaskiem, a mężczyzna zwalił się na podłogę, raniąc się w głowę. Krzyk księżniczki poniósł się po całej kryjówce.
Nie pamiętała, co działo się potem. Słyszała tylko uspokajający głos Saule i młodzieńców, bliźniaków, którzy starali się opanować jej atak magicznego szału.
– Już wszystko dobrze, Słoneczko. Jesteśmy tu przy tobie – powtarzała Saule.
Amaterasu wtuliła się w nią jak mała dziewczynka. Jej matka nie żyła, teraz już to wiedziała. Ale dzięki Saule wreszcie była pewna, że Ignis jej nie porzuciła. To ojciec postanowił się jej pozbyć. W łożu mogła zastąpić ją mniej nieposłuszna kobieta. Pozostając przy życiu, była dla niego tylko utrapieniem. Ama go nienawidziła.
– Dziękuję wam – wyszeptała tylko.
Amaterasu skończyła osiemnaście lat. W dniu jej urodzin zaręczono ją z najstarszym synem najbardziej znamienitego rodu w Solaris. Atum nie był złym człowiekiem, daleko mu było do bezwzględności Soleila, najmłodszego z solaryjskich książąt. Ale nie był też dobrym.
Od dnia, w którym odkryła prawdę na temat Ignis, stale pielęgnowała nienawiść do ojca. Z każdym dniem jednak coraz bardziej się go obawiała. Każde jej nieposłuszeństwo surowo karał. Wiedziała, że choć Hae, jego następca, dopiął swego i poślubił ukochanego Luxa, do dziś nosił liczne blizny na plecach po uderzeniach biczem. Młodszej siostry nie dopuszczono do niego przez kilka dni. To nie była kara, a jedynie ostrzeżenie. Od tej pory miał być takim następcą, jakiego pragnął Sole. A Amaterasu miała być dobrą żoną.
Sądziła, że pogodzi się z tym losem. Od zawsze była z nim pogodzona. To ojciec wybierał córce męża, a nie ona. Rzadko było inaczej. Ama była pewna, że zniesie ten los z godnością... dopóki nie poznała Lucensa.
Lucens był od niej niewiele starszy i od roku służył w królewskiej gwardii. Jego rodzina nie była wpływowa, ale nie była biedna. Dzięki swoim umiejętnością szybko wspiął się po szczeblach kariery.
Amaterasu mogłaby powiedzieć, że była to miłość od pierwszego wejrzenia. Ale tego nie zrobiła, bo wiedziała, że z początku było to jedynie zauroczenie. Lucens był przystojny. Tak bardzo, że bolało ją serce na myśl, że mogłaby go nie widywać każdego dnia. Więc obserwowała go z ukrycia w czasie ćwiczeń. Z czasem zdała sobie sprawę, że bezwiednie myśli o nim każdego dnia i każdego zaćmienia. A przecież nigdy nie zamieniła z nim nawet słowa.
Ich pierwsze spotkanie miało miejsce po jednej z oficjalnych wizyt jej narzeczonego. Gdy razem z jej ojcem udali się na rozmowę, Amaterasu wymówiła się spotkaniem z Hae i ruszyła podglądać Lucensa. Czuła się strasznie głupio. To zachowanie było do niej niepodobne. A jednak czuła przyciąganie do tego człowieka, choć go nie znała. Nie czuła tego z kolei do Atuma, choć on też był atrakcyjnym mężczyzną.
Obserwowała go z tarasu. Udawała, że przygląda się widokom, podczas gdy tak naprawdę cały czas zerkała w stronę Lucensa. Pojedynkował się z jednym ze strażników. Obaj byli rozebrani do pasa. Na samą myśl o tym, jak by to było dotykać nagiego torsu Lucensa, Ama spłonęła rumieńcem.
Wtedy Lucens zerknął w jej stronę. Wydawało się, że od początku był świadomy jej obecności. Amaterasu szybko odwróciła wzrok, czerwieniąc się ze wstydu. Zapatrzyła się w jedną z wież, a potem zaryzykowała jeszcze jedno spojrzenie w stronę Lucensa. Obserwował ją. Wówczas to on skierował spojrzenie gdzie indziej, jakby go przyłapała.
Gdy zapadał zmrok, Amaterasu podrzuciła Lucensowi liścik.
Spotkali się w czasie zaćmienia w jednym z pomieszczeń gospodarczych. Tam nikt nie zaglądał o tej porze i nikt nie mógł ich podsłuchiwać.
– Jakiż to powód sprawił, że wasza wysokość wzywa mnie w takie miejsce o tak późnej porze, jeśli wolno mi spytać? – zapytał Lucens, gdy wreszcie zjawił się na miejscu. Jego twarz oświetlało wyłącznie światło pojedynczej świecy.
Amaterasu powtarzała sobie, że popełnia błąd. Jeśli do reszty się w nim zakocha, zgubi ich oboje. Za kilka miesięcy brała ślub. Już została obiecana komu innemu. A jednak chciała go bliżej poznać. Czy to magia, czy może przeznaczenie – coś przyciągało ją do Lucensa.
– A jakiż to powód sprawił, że tak bezczelnie się mi pan przyglądał, panie Lucere?
– Wasza wysokość podglądała mnie częściej. – Uśmiechnął się szelmowsko.
Amaterasu sapnęła z udawanym oburzeniem.
– Czyżby? – zapytała.
– Niemalże każdego dnia czuję na sobie wzrok waszej wysokości. Zastanawiam się tylko, co się za nim kryje. – W jego oczach błyszczało rozbawienie.
– Jestem zaręczona. Nie wiem, co sobie pan myśli – prychnęła Ama.
– A jednak tu jesteśmy. Z dala od wzroku innych. Dlaczego?
– A dlaczego się zgodziłeś? – zapytała, robiąc krok w jego stronę.
– Nie wolno mi odmówić księżniczce. Zwłaszcza tak pięknej. – Lucens też się do niej zbliżył. Nie zostało już wiele przestrzeni między nimi.
– Wiesz, że za uwodzenie królewskiej córki można stracić głowę? – Uniosła brew.
– Ja tylko odpowiadam uwodzeniem na uwodzenie. – Uśmiechnął się przebiegle.
– Gdybym cię uwodziła, chciałbyś mnie pocałować. I usychał, ponieważ ci nie wolno.
– Kto powiedział, że tego nie chcę? – szepnął.
Amaterasu nie wiedziała, kto pocałował kogo. Pierwszy pocałunek powinien być ten najbardziej pamiętnym, a jednak fala emocji, które ją zalały, sprawiła, że zdążyła zapomnieć, kim jest i gdzie. Nie istniał już pałac, a gniew jej ojca nie napawał jej lękiem. Zupełnie o nim nie myślała. Nie było nieba i ziemi, tylko usta Lucensa na jej ustach, jego dłonie na jej ciele, jej ramiona przyciągające go bliżej.
Spotykali się częściej, niż powinni. Z każdym spotkaniem poznawali się lepiej i zdawali sobie sprawę, że to, co do siebie czują, to nie tylko pożądanie i zwykła fascynacja. Zakochali się w sobie. Byli jak dwie połówki jednego owocu, które wreszcie się odnalazły. Pasowali do siebie idealnie, ale nie mogli być razem.
Ich romans był czystym szaleństwem. Zatracili się w sobie, nie myśląc o przyszłości. Oddawali się sobie nawzajem, aż w końcu zrozumieli, że nie są w stanie żyć z dala od siebie. Potrzebowali siebie nawzajem tak jak powietrza. Cierpieli z dala od siebie.
Aż w końcu Lucens zrozumiał, że przedłużanie ich relacji przyniesie im tylko więcej cierpienia. Amaterasu wkrótce miała zostać mężatką. To jej mąż miał mieć teraz do niej prawo. To on mógł być z nią, rozmawiać, dotykać jej... A Lucens nie mógłby nic na to poradzić. Ale gdy powiedział to wszystko Amaterasu, nie spodziewał się tego, co mu odpowiedziała:
– W takim razie proszę, pomóż mi usunąć ciążę. – Jej głos był pełen rozpaczy. – Nigdy więcej się do ciebie nie zbliżę, nie będę przysparzać ci bólu... Tylko proszę, pomóż mi.
Gdy odkryła, że jest w ciąży, była przerażona. Dziecko z nieślubnego łoża byłoby dla niej wyrokiem śmierci. Ojciec skazałby ją na spalenie na stosie, mimo że to ona miała urodzić dziecko, które obejmie tron po Hae. Bez niej to dziecko Soleila i Lunaris, królowej Lumeny, musiałoby objąć tron po jej starszym bracie i jego mężu.
Rozumiała, czemu Lucens chciał zakończyć ich romans. Sama w końcu by to zrobiła. Ale nie w momencie, gdy odkryła, że spodziewa się jego dziecka. Była tak głupia, że do tego dopuściła... Ale przecież nikt nie uczył jej, jak czemuś takiemu zapobiec. Głupotą było pozwolenie, by jej relacja z Lucensem zaszła tak daleko. A jednak pragnienie wygrało z rozumem.
– Jesteś w ciąży... – wyszeptał przerażony Lucens. – Co myśmy zrobili?
– Nie myślałam o ryzyku – powiedziała z goryczą Ama. – A teraz... jeśli nie zaciągnę Atuma do łóżka przed ślubem, mogę zginąć. Choć i to mogłoby być błędem.
– Nie wyda cię – powiedział Lucens, ujmując jej twarz w dłonie. Policzki dziewczyny były mokre od jej łez. – Ma szansę wejść do rodziny królewskiej. Zaprzepaściłby to, gdyby nie uznał siebie za ojca.
Ama pokręciła głową.
– Współżycie przed ślubem jest niewiele mniej hańbiące. Atum nie chciałby się narażać na gniew ojca za to, że tknął mnie przed ślubem. Wydałby mnie. Dlatego muszę...
– Ja się z tobą ożenię – powiedział Lucens bez zawahania.
Ama spojrzała na niego z przerażeniem.
– Nie uznają tego. Konsekwencje...
– Amo, od kiedy myślisz o konsekwencjach? – zapytał. – Jesteś najodważniejszą kobietą, jaką poznałem. A ja nie pozwolę cię skrzywdzić. Kocham cię i zamierzam ochronić ciebie i nasze dziecko. Pytanie tylko, czy mi na to pozwolisz.
Otarł kciukami jej łzy.
– Pozwolę, o ile ty pozwolisz mi chronić ciebie – odparła.
Jej matka zginęła za sprzeciwianie się królowi. Ale Ama i tak zamierzała zaryzykować.
Wciąż pamiętała zapach krwi i ból, który przeszywał jej ciało, gdy bat ze świstem spadał na jej plecy. Wciąż pamiętała swój krzyk, jednak to nie razy bolały ją najbardziej. Rozdzierający krzyk Lucensa bolał sto razy bardziej. Jej kara pozornie zakończyła się po kilku uderzeniach. W rzeczywistości cierpiała znacznie dłużej – aż do chwili, gdy Lucens stracił przytomność.
Wciąż pamiętała zdziwienie małżonka, gdy w tajemnicy przyszła do niego, by uleczyć jego rany magią. Wierzyła, że jej nie wyda. I choć jej umiejętności były marne, Lucens cierpiał znacznie mniej. Po tym, jak zagrozili młodemu kapłanowi śmiercią, on ze sztyletem przy gardle udzielił im ślubu. A potem rozgłosił do całej stolicy, tak by nie było nikogo, kto nie znał prawdy. Choćby król się starał, nie zatuszowałby nieposłuszeństwa jedynej córki. Jednak nie uniknęli kary. Ojciec okazał Amaterasu łaskę, jednak nigdy nie przyjął jej męża do rodziny.
Wciąż pamiętała szczęśliwe miesiące u boku ukochanego. Choć Lucens zawsze stał z boku i był traktowany z pogardą, trwał przy niej. A ona zawsze o niego walczyła. Choć było im ciężko, szczęście wynagradzało wszelkie trudy. Wkrótce mieli stać się rodziną.
Teraz pozostawała jej tylko pamięć. Lucens odszedł, zabierając ze sobą część niej. Stał się jednością ze Słońcem, pozostawiając ją na ziemi. Ją i ich syna.
Mały Aton był jej jedyną pociechą. Tak bardzo przypominał swojego ojca, że serce Amaterasu niemal łamało się na jego widok. Ale kochała go. Obiecała sobie, że jej syn będzie szczęśliwy. I nie pozwoli, by cokolwiek mu zagroziło.
W mroku celi była niewidzialna. Magia otulała jej ciało. Zbliżała się do więźnia ogarniętego szaleństwem. Do swojego brata.
Hae pozwolił Soleilowi żyć. Choć dopuścił się czynów niewybaczalnych, wciąż był ich bratem. Nawet jeśli to on wplątał ich kraj w wojnę, wierząc, że podbijając Lumenę, uczyni Solaris potęgą. Nawet jeśli zabił męża swojej siostry.
Hae był miłosierny, ale... Amaterasu z pewnością taka nie była.
Soleil mamrotał coś do siebie. Miraże doprowadziły go do obłędu. Jego twarz i ramiona nosiły ślady po paznokciach, jednak szyja była najbardziej poraniona. Chciał się zabić. Ama nie zamierzała go powstrzymywać. Wręcz przeciwnie.
Ostrożnie położyła zawiniątko na piasku. Soleil nawet go nie zauważył. Wiedziała jednak, że je znajdzie. A wtedy ukryty tam sztylet będzie jego wybawieniem. Amaterasu zamierzała dopilnować, by nikt nie przynosił mu jedzenia przez najbliższe trzy dni. Wtedy będzie miała pewność, że jej brat nie zaatakuje żadnego strażnika, a jedynie odbierze sobie życie.
Nie potrafiła odczuwać litości względem brata. Nie było jej go żal w najmniejszym stopniu.
Gdy powróciła na korytarz labiryntu, stał tam Hae. Opierał się o ścianę z ponurą miną. Nad jedną z jego dłoni unosił się płomień, który oświetlał jego twarz.
– Hae... Co ty tutaj robisz? – zapytała.
– Mógłbym cię zapytać o to samo. – W jego głosie nie było nawet nutki wesołości. To nie było przypadkowe spotkanie, które skwitować można śmiechem.
– Przyszłam jedynie wyrównać porachunki.
Hae westchnął.
– Chciałbym ci powiedzieć, że nie powinnaś tego robić... Powinienem to zrobić. Ale rozumiem cię.
– Czy to źle, że nie odczuwamy z ich powodu żalu? – zapytała Ama.
– Oboje żyliśmy z ich powodu w lęku... – westchnął Hae. – Ojciec nie wahał się nas krzywdzić, pozbawić matki i zamieniać naszego kraju w piekło. Soleil nie miał oporów przed biczowaniem nas, gdy odważyliśmy się sprzeciwić ojcu... Nie ma tu wiele miejsca na ciepłe uczucia.
– Wierzysz, że... kiedyś będzie lepiej? – Ama czuła, jak po jej twarzy spływa pojedyncza łza. Nie chciała płakać. Dlaczego to się działo?
– Ja nie wierzę. Ja to wiem. – Hae uśmiechnął się do niej łagodnie i otarł jej policzek.
– Bo Słońce ci tak powiedziało?
– Bo ja tego dopilnuję – odparł.
Uwierzyła mu. Hae zawsze mówił prawdę i nigdy jej nie zawiódł. Krocząc po kamiennych stopniach, zmierzali ku lepszej przyszłości.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top