• Rozdział trzydziesty ósmy •
LUNA
Lunaris usiadła na skraju łóżka. Nie wiedziała, czy to dobrze, że odczuwa wyrzuty sumienia przez gościnność Crystal. Nie wiedziała też, czy zazdrość, którą czuła w środku, miała rację bytu. W końcu siostra Astro w żaden sposób nie zawiniła, spodziewając się dzieci, podczas gdy Luna swoje własne straciła...
A jednak to wciąż bolało.
Rozejrzała się po pomieszczeniu. Sypialnia urządzona była w odcieniach fioletu. Pod jedną ścianą stało biurko z maszyną do pisania na blacie, a pod drugą komoda z licznymi osobistymi drobiazgami na niej. Naprzeciwko drzwi znajdowało się okno, przez które w noc musiało wpadać światło Księżyca.
Dość przytulny wystrój nie odciągał jednak jej czarnych i nieprzyjemnych myśli. Miała na nie mnóstwo czasu w ostatnich dniach i choć wciąż się powtarzały, nadal sprawiały, że czuła się coraz bardziej winna. Obwiniała się o wszystko, rozważała setki scenariuszy, w których mogła coś zrobić inaczej. To w końcu jej decyzje przyczyniły się do cierpienia, które teraz rozrywało jej serce i zatruwało umysł. To jej wybory sprawiły, że setki ludzi zginęły w tej jakże krótkiej i bezsensownej wojnie. I to przez nią kolejne setki cierpiały z powodu straty, jaka je dotknęła.
Astro wyszedł z łazienki. Miał lekko wilgotne włosy i świeżo ogoloną twarz. Dopinał ostatni guzik nieco za małej na niego błękitnej koszuli, która musiała należeć do jego szwagra.
Luna spuściła wzrok i przygryzła lekko wargę. Nawet jeśli rozmawiali ze sobą, a Astro starał się ją uspokoić, wciąż obawiała się, że czarodziej ją zostawi ,,dla jej dobra". Jakby dobrze wiedział, co było dla niej najlepsze. Lepiej niż ona sama.
– Jak się czujesz? – zapytał Astro siadając obok niej.
Luna spuściła wzrok na rąbek sukienki, którą zgodnie z obietnicą pożyczyła jej Crystal. Czarodziejce musiała sięgać za kolana, skoro była znacznie niższa od królowej – oceniając na oko, nie dałaby jej wiele więcej niż metr pięćdziesiąt wzrostu.
– Trochę lepiej. Kąpiel i dobry posiłek chyba były wszystkim, czego potrzebowałam – powiedziała.
Tak naprawdę bardzo przydałby jej się też sen... Miała jednak opory przed spaniem w cudzym łóżku. Prawdę mówiąc, nawet miękka sofa wydawała jej się lepszą alternatywą.
– A w środku? – Jego spojrzenie wyrażało szczerą troskę. – Widzę, że coś cię gryzie. Wiem, że widok Crystal musiał być dość bolesny...
– Nie, nie! – przerwała mu Luna, podnosząc gwałtownie głowę. – Znaczy... Tak. Zabolało. Nawet nie wiedziałam, że jest w ciąży, nie byłam na to przygotowana... A właściwie domyślałam się, ale to wciąż...
– Rozumiem. – Astro złapał ją za rękę. – I... to wszystko, co cię gnębi?
– Po prostu dużo myślę.
– O czym? – dociekał czarodziej.
– O tym, że popełniłam w życiu za dużo błędów – wyrzuciła z siebie Luna.
Powiedziała to. W końcu.
– To znaczy? – spytał niepewnie.
– Miałam dużo czasu na rozmyślanie – zaczęła. – Analizuję całe moje życie od nowa raz za razem i za każdym dochodzę do tych samych wniosków. Wiele rzeczy mogłam zrobić inaczej, nawet jeśli dla mnie byłoby to ciężkie i trudne. Nie mogę już zmienić przeszłości i pozostaje mi tylko próbować uczynić przyszłość lepszą. Muszę zacząć od siebie.
– Od siebie? – zdziwił się Astro. – Jesteś cudowna taka, jaka jesteś. Nie musisz się zmieniać.
– Muszę, Astro – sprzeciwiła się. W jej głosie była pewność. Wierzyła w to, co mówi. – Wszystkie problemy zaczęły się ode mnie. Odkąd przejęłam tron, zachowuję się jak małe, słabe dziecko, które ciągle przejmuje się tym, co ludzie pomyślą. Tak, jest to ważne, ale... Pomyśl, co by było, gdybym rządziła inaczej. Gdybym żyła inaczej. Być może nigdy nie musielibyśmy chować się po kątach tyle lat! – zawołała, wbijając rozemocjonowane spojrzenie w Astro. – Być może cały kraj miałby się lepiej. Może nigdy nie doszłoby do sojuszu z Solaris! To moja wina, że byłam zbyt słaba, żeby szukać innych rozwiązań! I tylko ja jestem winna temu, że nie umiałam postawić na swoim!
Astro złapał ją za ramiona. Dopiero wtedy zorientowała się, że cała się trzęsie. Po policzkach ciekły jej ciepłe łzy.
– Nikt cię za nic nie wini – powiedział z mocą czarodziej. – Nikt nie oczekiwał, że będziesz silna przez cały czas, a z pewnością nie ja. Masz inne cudowne cechy i kocham każdą z nich. Tak, mogłaś zrobić wiele rzeczy inaczej, ale co da rozmyślanie o nich?
Luna pokręciła głową.
– Astro... – westchnęła. – Ty patrzysz na mnie z zupełnie innej perspektywy, a ja wiem, że mam rację. Nie mogę zmienić się całkowicie, ale mogę zmienić to, jaką królową jestem. Jaką będę. Chcę być lepsza dla siebie i dla innych. I jestem wdzięczna, że cały czas się o mnie troszczysz, pocieszasz... Ale nie musisz.
– Rozumiem... – powiedział Astro. – I pamiętaj, że cokolwiek zrobisz, będę cię wspierać.
– Wierzę ci na słowo. – Luna uśmiechnęła się do niego delikatnie. – Ale... To nie wszystko.
– Nie?
Wzięła głęboki wdech.
– Astro... Kocham cię, jak nie kochałam nikogo przez całe moje życie. Jesteś moim światłem w mroku. Największą siłą, a jednocześnie największą słabością... Być może, gdybym umiała o tobie zapomnieć, wydarzenia z Solaris nigdy nie miałyby miejsca – powiedziała z ciężkim sercem.
Czarodziej patrzył na nią ze smutkiem w oczach. Było tam poczucie winy, jakby czuł się za to wszystko odpowiedzialny.
– Tak naprawdę... Powinnam była zrezygnować z ciebie wcześniej. – Te słowa były tak gorzkie, że z trudem przeszły jej przez gardło.
– Nawet tak nie mów! – zaprotestował oszołomiony tym wyznaniem Astro.
– Powinnam była pozwolić ci odejść – powtórzyła. – Raniłam cię bardzo długo. Przywiązałam do siebie i nie pozwalałam na to, żebyś był szczęśliwy. Gdyby nie ja, dziś byłbyś gdzie indziej. Nie musiałbyś mnie ratować, bo nic bym już dla ciebie nie znaczyła. Nie ryzykowałbyś życia, bo może zakochałbyś się w kimś innym. Byłam egoistką i nadal nią jestem, bo mimo wszystko nadal nie chcę cię puścić...
Astro dotknął jej policzka i spojrzał na nią intensywnie. Luna nie wzdrygnęła się pod jego dotykiem. Liczyły się tylko jego oczy i ciepło jego dłoni.
– Nawet gdybyś siłą zmusiła mnie do odejścia, wróciłbym do ciebie – powiedział. – Wiem, że... ostatnio sugerowałem co innego. Mówisz, że mnie raniłaś, ale zapominasz, że dawałaś mi dwa razy tyle szczęścia. To ja zraniłem ciebie i to przeze mnie teraz cierpisz. Chociaż to tamci ludzie skrzywdzili cię najbardziej, to przeze mnie mieli ku temu okazję. To dlatego nie wiem, czy... czy nadal powinienem być przy tobie. Z tobą. Szkodzę ci. Jeśli teraz będziemy razem, sprawię tylko, że wszyscy będą do ciebie negatywnie nastawieni. Dobrze wiesz, jaką mam teraz reputację...
– Nie obchodzi mnie ona! – powiedziała ze złością Luna. – Powiedziałam, że nie chcę cię puścić i nie zamierzam, dopóki nie powiesz, że już mnie nie kochasz i nie wbijesz mi sztyletu prosto w serce. Nie zamierzam dłużej czaić się po kątach, bo wywołam skandal. Ludzie zawsze gadali i będą gadać. Jesteś księciem, na miłość Księżyca i teraz nie mogą mieć pretensji ani do mnie, ani do ciebie. Mamy doskonałą wymówkę, żeby być razem i nie próbuj mi wmówić, że nie. Są dwie dynastie, które razem możemy połączyć w jedną. A ja chcę wreszcie naprawdę być z tobą, bo bez ciebie... bez ciebie po prostu się rozpadnę.
Astro uśmiechnął się do niej.
– W takim razie zostanę, najdroższa – odparł, czule gładząc jej policzek.
– Chcę wyjść za ciebie – oświadczyła Luna. – I to jak najszybciej.
Astro otworzył w zdumieniu oczy, jakby dopiero teraz do niego dotarło, co już wcześniej zasugerowała. Po chwili zaśmiał się radośnie, a w oczach pojawiły się łzy szczęścia.
– Nie wierzę, że naprawdę to mówisz – powiedział, patrząc na nią z czystą miłością.
Luna odwzajemniła jego spojrzenie, czując, jak ogarnia ją fala ciepła.
– Zgadzasz się?
– Nawet nie wiesz, jak dawno chciałem ci się oświadczyć – odparł. – Ubiegłaś mnie. Jak mógłbym się nie zgodzić?
Luna zaśmiała się. Szczęście wypełniało ją całą. Wszystkie ponure myśli opuściły jej głowę. Teraz myślała tylko o Astro i o tym, że wreszcie będą mogli oboje zaznać szczęścia. Razem.
– Czy mogę cię teraz pocałować? – zapytał z nadzieją Astro.
Luna zdusiła cichy głosik, który kazał jej odmówić.
– Tak – odpowiedziała.
Astro delikatnie przyciągnął ją do siebie, a potem zbliżył swoje usta do jej. Całował ją ostrożnie, jakby bał się, że zaraz wyrwie się z jego objęć. Luna jednak nie czuła strachu. Wraz z pocałunkiem cały lęk ją opuścił. Czule oddała pocałunek, a to dodało czarodziejowi odwagi. Teraz jego pocałunki były bardziej pewne, bardziej intensywne, bardziej spragnione. Zupełnie, jakby w ten sposób chciał wyrazić całą tęsknotę, cały niepokój i całą miłość, które odczuwał.
Luna nawet nie zdawała sobie sprawy, jak bardzo brakowało jej jego dotyku. Miała wrażenie, że z każdym kolejnym pocałunkiem rozpływa się coraz bardziej. Gdyby stała, kolana już dawno by jej zmiękły. Zapomniała już, jakie to uczucie, gdy sam dotyk pozwala poczuć niezmierzone pokłady miłości, gdy każdy ruch o niej zapewnia i sprawia, że czuje się bezpiecznie.
Gdy w końcu obojgu brakło tchu, Luna wtuliła się w niego. Czuła, jak ramiona czarodzieja obejmują ją, przyciągając do siebie, jak najcenniejszy skarb. Chciała, by ten moment trwał jak najdłużej. Ona i Astro razem. Szczęśliwi.
I tym akcentem kończymy!
A nie, chwila, jeszcze epilog.
Niech to, czyli całą mowę końcową i wszystkie pytania muszę zostawić na następny rozdział... No nic, zaczekacie.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top