• Rozdział szesnasty •

UWAGA! Rozdział zawiera sceny mogące wywołać silne emocje oraz psychiczny dyskomfort. [16+]

LUNA

Marzyła już tylko o śmierci.

O ucieczce od bólu i cierpienia.

O spokoju.

Jednak nie mogła na to liczyć. Jej śmierć była odwlekana. Ból nie znikał. Znów dręczyły ją iluzje. Iluzje tak bolesne, że nieraz ostatkiem sił próbowała od nich uciec. Ale one wciąż ją ścigały, a bezkres piasku był kolejnym mirażem.

Cela, w której ją uwięziono, w środku wydawała się nieskończenie wielka. Otaczały ją piaszczyste wydmy, nad głową rozciągała się ciemność. Jedynym źródłem światła była świeca. Zaklęto ją tak, by odliczała czas do końca Złotego Okresu. Do dnia jej egzekucji na stosie. W świecę wbito gwoździe. Gdy tylko słyszała stukot kawałka metalu opadającego na blaszkę, wiedziała, że minął kolejny dzień.

Z pozoru była tam sama. Artemis oraz pozostali Lumeńczycy zostali zamknięci z dala od niej. Tylko tak mogła wyjaśnić to, że nigdy nie zobaczyła żadnego z rodaków w swojej celi. A jednak jej samotności zaprzeczały iluzje.

Więzienie zostało zaprojektowane tak, by dręczyć zamkniętych w nim nieszczęśników. Fałszywe obrazy pogłębiały rany na sercu i duszy. Zdawały się tak realne, a jednak były nieprawdziwe.

Widziała twarze. Słyszała głosy. Jej matka, ojciec, Artemis, Selene, Stella... Astro. Astro, Astro i jeszcze raz Astro. Ukochany powtarzający jej, że jej nienawidzi. Że świat będzie bez niej lepszy. Że go zawiodła. Że zniszczyła mu życie. Że żałuje, że ją zna. Astro, który szydził z niej i ścigał ją, gdy tylko bezskutecznie próbowała przed nim uciec. Na początku podejmowała tę próbę wiele razy. Poobijana, upokorzona, zrozpaczona podnosiła się z klęczek, by zacząć biec ku nieznanemu. A jednak nie mijała chwila, aż nagle widziała świecę... Świecę, którą zostawiła za sobą. Gdziekolwiek by nie poszła, zawsze wracała w to samo miejsce.

Z tego koszmaru nie było ucieczki. Pozostawało jej czekać na ostateczne wyzwolenie – od życia.

Czy ptaki Chonsu znajdą ją tutaj, tak daleko od Księżyca i gwiazd? Czy zabiorą ją do jej bliskich?

Co poczuje, kiedy odejdzie?

Czy będzie żałować, że nie jest już żywa?

Jak wyglądają zaświaty?

Jak długo będzie cierpieć, nim jej dusza opuści ciało?

Czy ból zostanie z nią po śmierci?

Wiedziała, że cierpienie, jakie towarzyszyło spalaniu żywcem, było nieporównywalne z tym, co czuła teraz... Co czuła w środku. Jednak wewnątrz już czuła się martwa. Czym więcej będzie śmierć jej cielesnej powłoki? Powolna przemiana w proch?

Gdy słoneczni strażnicy zaczęli wyciągać ją z sali, Artemis i jej tymczasowi podwładni próbowali powstrzymać Solaryjczyków. Zawiedli. Luna, choć ze wszystkich sił usiłowała wyszarpnąć się z uścisku ciągnących ją mężczyzn, nie dała rady się wyswobodzić. Bezsilnie patrzyła na poruszenie, jakie nastąpiło wraz z ogłoszeniem wyroku.

Lumeńczycy podnieśli głos. Pozostali goście szeptali gorączkowo. Nie zdążyła przyjrzeć się niczemu więcej, gdyż strażnicy zdążyli siłą wyprowadzić ją z sali. Wciąż nie docierało do niej to, co się właśnie stało. Była upokorzona i zdezorientowana, była...

Była w ciąży. Pod sercem nosiła dziecko. Dziecko jej i Astro. A to czekała ją śmierć. Dziecko jednak pozostawało jej małą nadzieją. Jedynym, co sprawiało, że kurczowo trzymała się nadziei na szczęśliwe zakończenie swojej historii.

To król Sole nakazał jej egzekucję. To on nakazał jej aresztowanie. Tylko on mógł ośmielić się podnieść rękę na królową. Być może była od niego niższa rangą ze względu na długość rządów oraz wiek, jednak wciąż była władczynią. Sądziła, że nawet jeśli złamała prawo, nikt nie może jej poważnie skrzywdzić. Myliła się.

Lumena nie mogła pozostawić tego bez odpowiedzi. Inne królestwa musiały podnieść głos, skoro Solaris bezczelnie zlikwidowało głowę sojuszniczego państwa. Musiały domagać się wypuszczenia jej na wolność. Jeśli nie zostanie uwolniona... Czeka ją śmierć.

Wówczas ta myśl była tak przerażająca... Teraz jednak Luna zdawała się z nią pogodzona. Wieczny sen przychodził po każdego. Najwyraźniej gwiazdy postanowiły, że jej życie zakończy się wcześniej.

Wpatrywała się w płomień. Ze wszystkich sił usiłowała ignorować iluzję siedzącą naprzeciwko niej. Nie chciała kolejny raz widzieć rozczarowanej nią matki. Cassiopeia jednak stale wbijała w nią fioletowe oczy. Luna nie słuchała, co mówiła. Nie miała już sił.

Przywykła już do uczucia głodu. Niegdyś wizja jej głodującej i brudnej, siedzącej w łachmanach wśród smrodu uryny i krwi wydawała się czymś abstrakcyjnym. A jednak tu była. Cień dawnej Luny.

Na jej twarzy widoczne było zmęczenie. Choć nie mogła się nigdzie przejrzeć, czuła, że pod oczami ma cienie. Mimo snu, który jako jedyny uwalniał ją od koszmarnej rzeczywistości, była stale zmęczona. Spała krótko, budziła się niezwykle szybko. Na policzku i pod okiem miała siniaki – podobne do tych na ramionach, żebrach, udach i szyi. Miała rozciętą wargę, której ból potęgowały pęknięcia. Jej długie włosy powoli traciły lawendowy kolor, powracając do naturalnej platyny.

W dłoniach mięła poszarpane resztki białej sukni. Jej rąbek był teraz szkarłatny od jej krwi. Nawet piasek w miejscu, w którym to się stało, był wciąż czerwony...

Lewą dłoń przyłożyła do piersi. Choć w ostatnich miesiącach dzięki pomocy uzdrowicieli jej problem z sercem został chwilowo zażegnany, teraz wielokrotnie czuła, że może się zatrzymać... Biło szybko, by nagle się zatrzymać... Duszności odbierały dech... A jednak to nie przez nie najwięcej razy straciła przytomność.

Pierwszy raz doszło do tego krótko po tym, jak wepchnięto ją do celi. Korzystając z nagłej swobody i nieuwagi strażników, zamachnęła się i podbiła jednemu z nich oko. Drugi rzucił się na nią i zaczął podduszać. Pierwszy powstrzymał go, warkliwie mówiąc, że: „niedługo ktoś zajmie się tą suką". Wtedy sądziła, że nikt nie nazwie jej gorzej. Strażnicy wyszli, przeklinając pod nosem.

Luna nie wiedziała, jak dużo czasu spędziła w celi sama. Pamiętała, że spędziła ten czas skulona na ziemi, łkając żałośnie. Ten człowiek usiłował ją udusić. Nie wiedziała, że zaraz ktoś zrobi jej coś znacznie gorszego.

Soleil zjawił się niespodziewanie. Był zadowolony. Nie nosił już stroju, w który ubrany był w czasie ceremonii zaślubin. Teraz nosił mundur podobny do tych, co dwóch stojących za nim. Jedyną różnicę stanowiły odznaki na ich piersiach, najprawdopodobniej świadczące o randze.

Czego ode mnie chcesz? – wysyczała wówczas Luna, nagle czując przypływ odwagi. Stanęła, by nie mógł patrzeć na nią z góry.

Jej niedoszły mąż uśmiechnął się paskudnie.

Kiedy powiedziano mi, że wkrótce znajdziesz się w takim położeniu, złotko, nie dawałem wiary. A jednak jesteś tutaj zdana wyłącznie na moją łaskę. Możesz mi nie wierzyć, ale właśnie nieświadomie spełniłaś jedną z moich najśmielszych fantazji. Powinienem ci za to odpowiednio podziękować, nie sądzisz? – zapytał, robiąc krok w jej stronę.

Lunaris cofnęła się, czując narastające przerażenie. Nikt nie mógł przyjść jej z pomocą. Była sama, a Soleil był silniejszy, a w dodatku towarzyszyli mu dwaj dobrze zbudowani mężczyźni, którzy swoimi zadowolonymi minami napawali ją obrzydzeniem.

O czym ty mówisz? K-kto ci powiedział coś takiego? – zapytała, nic nie rozumiejąc.

Towarzysze Soleila podeszli do niej i gwałtownie pchnęli ją na ziemię, po czym przygwoździli jej ramiona do ziemi. Choć usiłowała się wyszarpnąć, a nawet kopnąć, została uwięziona.

Za dużo myślisz, złotko, nie sądzisz? – wymruczał książę. – Powinnaś odprężyć się na chwilę. Pozwól, że ci w tym pomogę.

Kiedy dostrzegła, że jego dłonie sprawnie rozpinają spodnie, już wiedziała, co się zaraz stanie. I choć krzyczała, choć próbowała się wyrwać, jego kompani się śmiali. Kiedy rozerwał jej suknię i złączył się z nią, błagała, żeby przestał. Płakała, wołała o pomoc... Ale nikt jej nie uratował. Soleil czerpał przyjemność z jej cierpienia, jednak gdy w końcu skończył, jej tortury nie dobiegły końca. Pozwolił bowiem swoim towarzyszom ,,zabawić się" z nią. I zrobili to. A po wszystkim zaczęli ją bić, szydząc z niej, poniżając na wszelkie możliwe sposoby. W pewnym momencie straciła przytomność.

Gdy się obudziła, przed nią leżała świeca i kawałek suchego chleba, a obok kubek z wodą. Naprzeciwko niej siedział Astro.

Natychmiast rzuciła się w stronę ukochanego, ignorując ból i wierząc, że w jakiś sposób przybył ją uratować... Wierząc, że zabierze od niej te straszne wspomnienia, które musiały być snem... Te okropieństwa, których doświadczyła, nie mogły wydarzyć się naprawdę.

Jej dłonie przeniknęły przez ciało czarodzieja.

Nie było go tu. To wszystko wydarzyło się naprawdę.

Soleil wrócił jeszcze trzy razy. Za każdym razem towarzyszyli mu nowi, żądni wrażeń towarzysze. Raz było ich tylko dwóch. Potem trzech. Następnym razem nawet czterech. Każdy z nich brał to, czego chciał. W pewnej chwili nie miała sił się opierać. Traciła przytomność. Budził ją tylko nowy ból, gdy kolejny raz obijano jej twarz, kopano w brzuch...

Następnego dnia Soleil się nie zjawił. Luna zasnęła jedynie na chwilę po tym, jak iluzje ponownie zaczęły ją dręczyć. Twarz Astro zmieniała się w twarz jej oprawcy, a później znów wracała do postaci ukochanego... Obudził ją kolejny ból. Przeszywał jej ciało, promieniując od podbrzusza. Widziała, że krwawi tak obficie, jakby właśnie... jakby...

Wtedy zrozumiała, że straciła wszystko. Odebran ojej nawet namiastkę nadziei, to jedno małe marzenie. Nie miała już nic. Żadnego powodu, by żyć.

[Tu odkładamy widły, pochodnie, patelnie, taczki, miotły, noże, pistolety, miecze, włócznie, łuki i wszystko inne]

Słuchajcie, nie krzyczcie na mnie, bo ten rozdział był dla mnie chyba jeszcze trudniejszy niż dla Was... (kocham dowalać moim postaciom kolejnymi traumami...) Ciężko było mi opisać to wszystko delikatnie, mam nadzieję, że wszystko z Wami okej *chowa ciało omdlałego czytelnika i wsuwa mu do kieszeni numer do psychologa* i nie macie do mnie żalu, że umieściłam w książce coś takiego.

Jaki był cel tego wszystkiego? Sprawienie, że wszyscy znienawidzimy Soleila do reszty (jest ktoś, kto był od niego chociaż neutralny??? no chyba nie). Dobicie Luny. Sprawienie, że potem wszystko nie będzie cukierkowe, oblane lukrem i w ogóle... Dobicie Luny... Nie, chwila, to już było.

Kocham moje postaci, ale ilość miłości musi być wprost proporcjonalna do ilości traum.

Jeśli Was to pocieszy, w następnym rozdziale zajrzymy do Crystal (ta to już w ogóle... straciła rodziców razy dwa, prawie zginęła w bardzo bolesny sposób, nienawidzi własnej twarzy, jej brat w sumie jej zepsuł wesele...). To by było na tyle. Dajcie mi znać, co sądzicie ^^

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top