• Rozdział dwudziesty ósmy •
ASTRO
Astro ostrożnie wyjrzał przez szparę w zabitym deskami oknie. Drewno chroniło ich nie tylko przed ludźmi, ale także przed Słońcem, którego światło uparcie chciało dostać się do kryjówki księżycowych. Nic z tego. Selene wszystkie okna zakryła starymi prześcieradłami, których nie brakowało w zapuszczonym, niewielkim domu na skraju Awii. O ile domem można było nazwać ruderę z dziurą w dachu i popękanymi glinianymi ścianami.
Nikt nie interesował się ich tymczasowym schronieniem. Astro nie wiedział, czy już rozniosła się wieść o ich ucieczce i czy solaryjska straż już ich poszukuje. Było jednak bardziej prawdopodobne, że uwaga służb zbrojnych skupi się na bramach miasta, co obecnie było im na rękę. Dopóki nie stracą zainteresowania podróżnymi, Luna i Artemis mogły powoli dochodzić do siebie i szykować do podróży.
Astro obejrzał się w stronę niewielkiego pomieszczenia, które od reszty domu oddzielała materiałowa, nieco dziurawa, zasłona. Za nią znajdowała się sypialnia, w której Selene postawiła niewielką balię i wypełniła wodą przyniesioną ze studni. Na szczęście nie mieli do niej daleko. Póki byli pewni, że nikt nie zauważy, dokąd się kierują, mogli wychodzić. A przynajmniej on i jego kuzynka.
W sypialni znajdowała się również Luna. Selene pomagała jej się umyć i sprawdzała, czy, podobnie jak Artemis, nie ma żadnych mniej widocznych obrażeń. Sama strażniczka leżała na posłaniu, które przygotowali na podłodze. Astro zaledwie chwilę wcześniej skończył ją opatrywać. Kiedy dotarli do kryjówki, były tam już bagaże, które zabrali ze sobą z Selene, a także jedzenie, woda i opatrunki. Czarodziej nie potrafił jednak wyleczyć złamań Artemis. Mógł jedynie spróbować nastawić zwichnięty bark.
Może i wiedział, w jaki sposób radzić sobie z otwartymi ranami czy oparzeniami, jednak nie był uzdrowicielem. Potrafił zdejmować klątwy, rzucać czary ochronne, iluzje, zamieniać wodę w wino i na odwrót. Mógł sprawić, że kwiat zakwitnie lub zwiędnie w jednej chwili, przygotować eliksir na przeziębienie, skinięciem ręki unieść powóz z zaprzęgiem w powietrze, a nawet odebrać komuś wspomnienia. Nie wiedział jednak, jak wyleczyć kogoś bez zrobienia mu krzywdy...
– Przepraszam – odezwała się cicho Artemis.
Astro spojrzał na nią. Zmieniła się od czasu, gdy widział ją po raz ostatni. W ciągu ostatnich tygodni jej włosy znacznie urosły. Wydawała się też chudsza i drobniejsza, choć nadal dorównywała mu wzrostem. Również jej wyraz twarzy uległ zmianie. Zawsze miał wrażenie, że strażniczka skrywa się za maską, kryjąc prawdziwą siebie. Być może Luna i Selene znały ją lepiej. Być może one widziały Artemis taką, jaka jest naprawdę – wszystkie jej emocje, przeżycia, radości, smutki. Teraz jednak maska pękła i Astro bez trudu dostrzegał, że podobnie jak na Lunie więzienie odcisnęło na strażniczce swoje piętno.
Nie potrafił określić, co czuł na jej widok. Gdy uciekali z pałacu, niezwykle go irytowała. Cały czas zadawała głupie pytania, jakby nie potrafiła logicznie myśleć. Teraz jednak już nie uważał, że były głupie.
– Za co mnie przepraszasz? – zapytał po chwili przerwy.
– Za... wszystko – odparła niepewnie Artemis. – Za wszystko, co ci zrobiłam. Naprawdę żałuję, że nie mogę tego cofnąć... Powinnam była cię posłuchać i nie uciekać potem jak tchórz. Nie zasłużyłeś na to.
– Przeprosiny przyjęte. – Uśmiechnął się do niej lekko. – Wszystko jest już naprawione.
– Nie jest... Nienawidzisz mnie teraz. Powinieneś.
– Nie nienawidzę cię. – Pokręcił głową jakby z niedowierzaniem, że Artemis mogła pomyśleć coś takiego. – Owszem, zawiodłem się na tobie, ale nie żywię ani cienia nienawiści wobec ciebie. Gdyby tak było, nie pomagałbym ci ani teraz, ani wtedy, gdy zaatakował was smok.
Artemis otworzyła szerzej szare oczy.
– Zaraz... Ty byłeś tym... Smoczym Magiem?
Astro zmarszczył brwi.
– Tak, a kto inny? Dla przypomnienia: nie gniłem już wtedy w celi i jestem chyba jedyną osobą w Lumenie, która została oskarżona o powiązania ze smokami.
Artemis schowała twarz w dłoniach.
– Naprawdę przepraszam... – westchnęła. – Mam teraz u ciebie spory dług.
– Spłacisz go, dbając o Lunę – odparł szczerze.
Artemis spojrzała w stronę zasłony. Za nią poruszały się dwa cienie. Na jej twarzy ból mieszał się ze wstydem.
– Nie mogę... Już raz ją zawiodłam. Nie ochroniłam jej...
– Z pewnością zrobiłaś, co mogłaś – przerwał jej Astro. – Oddałabyś za nią życie i gdybyś w tamtej chwili mogła, nie pozwoliłabyś jej nawet tknąć. Nikt cię nie wini.
Artemis przymknęła oczy i z trudem wypuściła powietrze z płuc. Mówienie i oddychanie zapewne sprawiały jej ból. Astro podał jej odpowiedni eliksir, jednak nie sądził, by jakikolwiek środek przeciwbólowy sprawił, że fragmenty kości nie będą ranić od środka.
– Dziękuję – wyszeptała.
Selene wyszła zza zasłony. Miała na sobie długą do kostek suknię w jasnym, kremowym kolorze. Na odsłonięte ramiona opadały związane wysoko kręcone, czarne włosy. W rękach trzymała zwinięte strzępki brudnej i zakrwawionej sukni ślubnej.
Astro przełknął rosnącą w gardle gulę. Ta krew... Nie chciał myśleć, skąd pochodziła, a jednocześnie czuł potrzebę, by to wiedzieć. Poznać każde zranione miejsce i je uleczyć. Sama myśl o tym, że jego ukochaną spotkała choćby najmniejsza krzywda, sprawiała mu ból i doprowadzała jego krew do wrzenia.
Kapłanka spojrzała na niego.
– Możesz do niej wejść.
Luna siedziała skulona na posłaniu. Miała na sobie podobną sukienkę do tej, którą włożyła na siebie Selene, jednak jej była bardziej zakryta. Długie platynowe włosy były wciąż wilgotne po kąpieli. Nadal jednak pozostawała posiniaczona i przede wszystkim przestraszona. Widział to w sposobie, w jaki obejmowała kolana rękami, w jaki chowała twarz w ramionach, patrzyła pustym wzrokiem w przestrzeń.
Podniosła na niego oczy. Szybko wróciła do obserwowania ściany, jakby jego widok znów wywoływał w niej lęk i... ból? Astro nie wiedział, co ma o tym myśleć. Dlaczego to jego się bała? Nie zrobił niczego, co mogłoby ją zranić. Nie widział jej od miesięcy...
Ostrożnie usiadł obok niej. Wciąż nie wypowiedzieli ani słowa. Sądził, że gdy już ją przekona, że naprawdę jest obok, że nie jest iluzją, że go sobie nie wymyśliła, będzie już dobrze. A jednak nie było...
,,Proszę, nie dotykaj mnie" – tak powiedziała. Ale przecież wiedziała, że nie zrobi jej krzywdy. Prawda?
Czy na pewno chodziło jej o ból? A może to sam dotyk wywoływał w niej lęk? Czuł, jak zesztywniała w jego ramionach, jak bardzo chciała się od niego odsunąć. To wszystko sprawiało, że miał już swoje podejrzenia co do tego, co jeszcze spotkało Lunę... A to wywoływało w nim kolejną falę emocji: od wściekłości przez zgrozę aż po ból. Miał nadzieję, że się myli, jednak nadzieja była matką głupców. A on wyraźnie był głupcem.
Luna powoli spuściła nogi na ziemię. Ręce położyła na kolanach. W palcach mięła materiał sukienki.
Astro delikatnie przykrył jej dłoń swoją. Luna szybko ją zabrała, po czym posłała mu przepraszające spojrzenie.
Miał rację... Naprawdę bała się dotyku.
Zastanawiał się, czy Selene też do siebie nie dopuszczała. Czy... mogło chodzić tylko o niego?
– Jak się czujesz? – zapytał cicho, patrząc na nią z troską.
Tak rozpaczliwie chciał ją do siebie przytulić, pocałować, upewnić się, że naprawdę jest obok niego. Prawdziwa, żywa... Tęsknił za nią każdej nocy, nie mógł spać, martwiąc się jej losem. A teraz, choć była obok, zdawała się wciąż odległa. Nie mógł jej dotknąć. A przynajmniej nie bez wzbudzania w niej lęku...
Luna zacisnęła usta, jakby musiała zastanowić się nad odpowiedzią. Jakby musiała zdecydować, czy skłamać, czy powiedzieć prawdę.
– Lepiej – odparła. – Selene miała rację, że kąpiel będzie lepsza od czarów. Dała mi kolejną porcję leków. Jest... lepiej.
– Ale wciąż nie jest dobrze, prawda?
– A czy w ogóle może być dobrze? – zapytała cicho, po czym skrzywiła się, jakby żałowała, że powiedziała to na głos.
Zamilkli oboje. Nigdy nie czuli się niezręcznie w swoim towarzystwie, a teraz atmosfera między nimi zgęstniała jak nigdy dotąd. Astro nie wiedział, co powinien powiedzieć... Więc powiedział to, co czuł. Co chciał powiedzieć już na początku.
– Tęskniłem za tobą – powiedział. – Każdej nocy. Sądziłem, że pogodzę się z tym, że już cię nie zobaczę, ale się myliłem. I chociaż wiem, że te okoliczności nie są najszczęśliwsze... to jednak jestem szczęśliwy, że znów mogę cię zobaczyć. Brakowało mi cię.
Kątem oka dostrzegł, jak po jej policzku spływa samotna łza. Odruchowo dotknął jej twarzy, by ją otrzeć. Luna się wzdrygnęła.
Chciał zabrać dłoń. Strofował się w myślach za to, że się zapomniał i naruszył jej granice... A jednak nie cofnął ręki. Przesunął kciukiem po mokrym policzku, który pokrywał wyraźnie odcinający się od jasnej cery siniak.
Luna patrzyła na niego bez słowa. Nie odsunęła się. Po prostu zamarła, jakby zamierzała bez żadnego sprzeciwu pozwolić zrobić ze sobą wszystko, co on zechce.
Drugą ręką odgarnął jej włosy. Na szyi odnalazł podobne sińce.
Na twarzy Astro malował się ból. Gdyby tylko mógł, zamieniłby się z nią miejscami, byle tylko nigdy nie doznała krzywdy. Przyjąłby za nią każdy cios, pozwoliłby nawet odebrać sobie życie, jeśli taka byłaby potrzeba, by ją uchronić przed wszystkim, co mogłoby ją zranić. Cofnąłby się dla niej w czasie, jeśli byłoby to możliwe. Przeniósłby każdą jej ranę na siebie. Zrobiłby wszystko, byle nie patrzyła na niego tak, jak teraz. By nigdy nikt jej nie skrzywdził.
– Przepraszam, że mnie przy tobie nie było – wyszeptał.
– Nie mogłeś... – odparła równie cicho.
– Ale powinienem. Zawsze. W zdrowiu i w chorobie. W radości i smutku.
– Nie składałeś takiej przysięgi – przypomniała mu.
– Składałem ją każdej nocy – odpowiedział.
Słyszał, jak oddech Luny przyspiesza.
– I tak nie mógłbyś nic zrobić.
– Mogłem próbować.
– Astro... To niczego nie zmienia. Nie zmienimy tego, co już się stało.
– Wszystkiego nie, ale możemy próbować – powiedział, po czym wyszeptał słowa zaklęcia. Siniec pod jego palcami zniknął.
Odsunął dłoń. Luna dotknęła miejsca, które jeszcze chwilę temu było bardziej fioletowe od jej tęczówek.
– Nie powinieneś marnować na mnie magii. – Spuściła wzrok.
Tak, powinien ją oszczędzać. Czekała ich jeszcze długa droga do domu, a to, co spotka ich w trakcie, było niemożliwe do przewidzenia. Potrzebowali każdej drobiny magicznej energii, by przygotować się na najgorsze. Już teraz wykorzystywali swoje zapasy, rzucając czary ochronne na swoją kryjówkę. Prawdę mówiąc, Astro byłby jeszcze bardziej wyczerpany, gdyby Selene nie pożyczyła mu na jakiś czas swojego pierścienia. Teraz towarzyszyło mu jedynie zmęczenie. Nie było łatwo korzystać jedynie z magii zbieranej, z dala od Księżyca, jednak musiał sobie radzić. Miał szczęście, że siły nie opuściły go całkowicie.
– Ty jesteś teraz najważniejsza – odparł.
Dla mnie zawsze jesteś najważniejsza – dodał w myślach.
Luna westchnęła cicho i przymknęła powieki.
– Przepraszam, że jestem teraz... taka.
– Jaka?
– Przecież widzisz, Astro.
– Widzę – przyznał. – Dlatego teraz pytam: czy mogę złapać cię za rękę?
Luna spojrzała na niego zaskoczona.
– Ty... tak. Tak, możesz.
Tym razem nie zabrała dłoni. Serce Astro zadrżało. Brakowało mu jej ciepła...
Ponownie zamilkli. Całą uwagę skupili na swoich splecionych dłoniach. Astro ostrożnie gładził ją kciukiem, jakby bał się, że zaraz znów ją spłoszy. Wsłuchiwał się w spokojny oddech Luny, zerkając na nią i mając nadzieję, że też na niego zerknie. Ale nie robiła tego. Ponownie utkwiła wzrok w ścianie. Była tu tylko ciałem, duchem zaś zawędrowała daleko... A on musiał ściągnąć ją z powrotem.
– Lu... – zwrócił się do niej. Lubił to zdrobnienie. Było pieszczotliwe i słodkie, jednak pasowało do delikatnej dziewczyny, jaką była Luna. – Opowiesz mi?
Lunaris zamarła.
– O czym? – zapytała drżącym głosem.
– O tym, co się stało. – Widząc, że wyraźnie ją wystraszył, postanowił szybko uspokoić ukochaną. – Nie musisz teraz, do niczego nie zamierzam cię zmuszać. Jeśli jednak zechcesz to zrobić, jestem obok. Może, jeśli wyrzucisz z siebie wszystko, poczujesz się trochę lepiej. Martwię się o ciebie. Nie mam pojęcia, co się wydarzyło i dlaczego. Chciałbym zrozumieć, ale nie musisz odpowiadać, jeśli nie chcesz.
Luna ponownie spojrzała na niego zaskoczona. Ku jego zdziwieniu, w jej spojrzeniu prócz lęku dojrzał też... czułość.
– Dlaczego musisz być taki idealny?
Astro uśmiechnął się szelmowsko, czując, że choć na moment ktoś zdjął mu ciężar z serca.
– Skąd mogę wiedzieć? Ideałem się nie staje. Ideałem się rodzi.
Luna uśmiechnęła się lekko i splotła mocno ich palce.
– Dłonie... dłonie są neutralne – powiedziała nagle. – Możesz ich dotknąć. Ale proszę... Czy możesz unikać reszty? – Widząc jego zaskoczony wzrok, spłoszyła się nieco. – Ja... Ja naprawdę chciałabym cię pocałować. Tęskniłam za tobą. I... naprawdę sądziłam, że jeśli znów się spotkamy, wszystko będzie inaczej. Ale teraz naprawdę... Potrzebuję czasu. Ale powiem ci. Wszystko. Powinieneś wiedzieć. Nie powiedziałam Selene, ale ty... ty musisz.
– Jeśli potrzebujesz czasu, to nikt cię nie pospiesza. Możesz powiedzieć za tydzień, miesiąc, rok, możesz nie mówić wcale.
– Ale chcę – powtórzyła z większą pewnością.
Zaczęła od samego początku. Opowiedziała o ślubie i ceremonii, której koniec nastąpił przedwcześnie. Potwierdziła to, czego tak bardzo obawiała się Selene. Luna była w ciąży, a on doskonale wiedział, której nocy do tego doszło. Pamiętał to zaćmienie doskonale i wracał do niego myślami każdego kolejnego. Nie wiedział, czy powinien być bardziej szczęśliwy, czy przerażony. Tak długo sądził, że może nigdy nie założyć rodziny, skoro nawet nie miał szans na ożenek... Aż zdarzył się cud. Luna spodziewała się dziecka. Ich dziecka. A jednak, gdyby nie to dziecko, dziewczyna, zamiast tkwić w celi, wróciłaby do Lumeny z mężem u boku.
A potem zdławionym głosem opowiedziała o tym, co zrobił jej Soleil i wszyscy ci, którzy mu towarzyszyli. Mówiła powoli, ostrożnie, jakby starała się sama zapomnieć o szczegółach. Astro słuchał, nie wiedząc, czy pierwsze pęknie mu serce, czy palce, które zaciskał w pięści.
– Jak tylko dorwę tego sukinsyna w swoje ręce, zabiję go – wycedził. – Znajdę i rzucę smokowi na pożarcie. Zasługuje na to, by cierpieć.
I mówił to całkowicie poważnie. Soleil Heliosin nie zasługiwał na to, by żyć. Nie po tym, jak wielokrotnie posiadł Lunę wbrew jej woli. Nie po tym, jak pozwalał na to innym. Astro nigdy nie był żądny zemsty, jednak teraz to uczucie wypełniało go całego, zatruwając krew w jego żyłach. Czuł tylko nienawiść i obrzydzenie.
Luna dotknęła jego dłoni. Zrobiła to tak delikatnie, jakby jej ręka była z powietrza lub z miękkiego obłoku.
– To nic nie da – powiedziała gorzko.
– Nie obchodzi mnie to. Nie ma prawa chodzić po tej samej ziemi i oddychać tym samym powietrzem, co ty. Nie ma prawa nawet nazywać się człowiekiem.
Dziewczyna skrzywiła się. Wracanie to tego wszystkiego wyraźnie sprawiało jej ból. A jednak wróciła do swojej opowieści.
Powiedziała mu o iluzjach i o tym, dlaczego nie potrafiła uwierzyć w to, że po nią przyszedł. Sądziła, że to tylko kolejny miraż, kolejna zjawa w nowym przebraniu. Teraz dużo lepiej rozumiał jej reakcje.
Chciał tylko objąć ją mocno, zamknąć w swoich ramionach, jakby w ten sposób mógł ochronić ją przed całym światem. Bo to właśnie chciał zrobić. Bronić przed wszelką krzywdą. Nie dać jej zranić już nigdy więcej. Chciał, by na nowo mogła poczuć się bezpiecznie, by mogła żyć dalej i zapomnieć o wszystkim, co ją spotkało...
Zaraz... zapomnieć?
– Lu... Najdroższa – powiedział drżącym od emocji głosem. – Jeśli chcesz, mogę zabrać te wspomnienia. Zapomnisz o tym wszystkim... I będzie lepiej.
Luna pokręciła głową.
– Może umysł nie będzie pamiętać, ale ciało nie zapomni... Nawet teraz wszystko mówi mi, żebym puściła twoją rękę, choć jest to tak bardzo irracjonalne... Muszę o tym pamiętać. Nawet jeśli nie chcę.
– Jesteś tego pewna?
– Tak. Wiem, że spodziewałeś się innej odpowiedzi, ale... muszę zapamiętać. Nawet jeśli wciąż boli i dalej się boję.
Astro pokiwał ze zrozumieniem głową. Chciał oszczędzić jej bólu... Zabrać go od niej na dobre. Musiał jednak uszanować jej decyzję. Nurtowała go jednak jeszcze jedna kwestia... niezwykle ważna.
– A co z dzieckiem?
Luna spuściła wzrok. Przez chwilę unikała jego spojrzenia, aż w końcu spostrzegł się, że... płacze. Płakała cicho, nie wydając z siebie żadnych odgłosów. Gorące łzy ciekły po jej policzkach, jednak tym razem Astro ich nie otarł.
– Nie ma go – powiedziała w końcu zdławionym głosem. – Już nie. To moja wina. Nie zauważyłam wcześniej, nic nie zrobiłam... Przepraszam, Astro.
W tym momencie także i on zaczął płakać. W ciągu kilku minut został ojcem i stracił dziecko, którego miał nigdy nie poznać. Los nie mógł być bardziej niesprawiedliwy.
Pytanie do dyskusji: Co by było, gdyby Luna nie poroniła? Myślicie, że byłaby teraz w innym stanie? Bądź co bądź tylko dziecko (a raczej dzieci, co kiedyś wyjaśnię...) sprawiało, że chciała żyć, choć wiedziała, że wkrótce umrze.
W następnym rozdziale zajrzymy do Selene, co oznacza, że nie wracamy do Lumeny i zostajemy jeszcze w Solaris.
[Miejsce na pytania, reakcje, teorie*]
[zażaleń, skarg i reklamacji nie przyjmuję]
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top