[0]
Spokojna melodia wygrywana przez szumiący delikatnie wiatr odbijał się o uszy przechodniów. Delikatna mżawka kończyła swoją trasę z odrobinę przyciemnionych chmur na głowach mieszkańców oraz budynkach, które stawały jej na drodze.
Do koncertu dołączyły się również ptaki, ćwierkając ile tylko sił w ich małych dzióbkach, bądź też tych większych dziobach, dając wszystkim znać, że nastała już wiosna. Aby upiększyć ten obrazek, kwitnąca nieopodal wiśnia rozrzucała płatki swoich bladoróżowych kwiatów wszędzie wokół.
Liście delikatnie podwiewały w powietrzu, nie przejmując się wcześniej wspomnianymi kroplami. Małe jak i również wielkie, dla mieszkańców były jednak one symbolem spokoju, przytulności i po prostu... Ich ukochanej wioski, która była ukryta wśród nich.
Konohagakure, to tutaj urodziła się dziewczynka, która klęczała przy grobie, kurczowo ściskając przy sobie zieloną kamizelkę, a łezki płynęły z jej błękitnych oczu, przemierzając zaróżowione z chłodu i płaczu policzki, a kończąc drogę w charakterystycznym dla shinobi elementu ubioru.
Gdy zerwał się mocniejszy wiatr, jej charakterystyczne, intensywnie granatowe włosy rozwiały się, zabierając jej jeszcze więcej i tak nikłej niż widoczności, liść natomiast przykleił się do jej opaski na czole, idealnie w miejsce wygrawerowanego liścia.
Dziewczynka uniosła dłoń do góry, aby zdjąć "nieproszonego gościa" z metalu, przymocowanego do szafirowego materiału. Jej lekko mokre od deszczu palce spotkały się z charakterystyczną powłoką liścia, jednak zamiast zwyczajnie go zdjąć i odrzucić w bok, po prostu została w tej pozycji, a jej wzrok wbity był w szary pomnik.
Wokół niego znajdowały się świeże kwiaty, które dosłownie przed chwilą zostawili inni, a zapach roślin odurzał nos dziewczynki, jednak sama nie zwracała na nie większej uwagi. Nie to siedziało jej teraz w głowie.
"Reijiko Tasogareki", w ten wygrawerowany napis wpatrywało się dziecko. Imię jej matki na grobie, utwierdzało ją w fakcie, że już nigdy nie poczuje jej czułego uścisku, nie dostanie buziaka na dobranoc, ani nie usłyszy opowieści z jej przeszłości. A kiedyś, pełen ciepła dom zostanie pusty, a jedyne co będzie zawierał to wspomnienia po zmarłej kobiecie.
Shinobi nie płaczą, nie okazują emocji, działają bez względu na to, czy ich najbliższy jest w niebezpieczeństwie. Mają misję i to ona jest najważniejsza, wszelkie uczucia mają odejść na bok.
Jednak kto trzymałby się tych zasad, gdy jego jedyny promyk słońca zniknie i znajdzie się głęboko pod ziemią?
– Mamusiu... – w końcu z lekko różowych ust dziecka, wydobyły się ciche słówka, ledwie słyszalne, bo jej ciało, pogrążone w rozpaczy, odmawiało posłuszeństwa i tym samym nie mogła głośno się odezwać. – Wiesz... Osiągnęłam nasz cel, stałam się Chūninem... – kontynuowała, tym razem jednak zabierając rękę z ochraniacza i układając ją na wygrawerowanym symbolu wioski na grobie.
– Miałaś mnie z tej okazji nauczyć jakiejś techniki... Pamiętasz?
Dziewczynka kontynuowała, ciągle mając nadzieję, że granatowowłosa kobieta stanie za nią, zaśmieje się melodyjnie i zabierze ją do Ichiraku, aby uczcić sukces swojej kochanej córeczki.
Cicho zaszlochała, a kamizelkę ścisnęła, jakby była to jej ostatnia deska ratunku. Przymknęła zmęczone płaczem powieki, a słone łzy było ciężko już odróżnić od deszczu, który ogromnie nabrał na sile. Teraz dudnił zdecydowanie o wszelkie obiekty, mocząc coraz bardziej ubrania dziewczynki. Niebo płakało wraz z nią, płakało wraz z biednym, opuszczonym dzieckiem.
– Fujiko – do jej uszu dotarł głos, lecz nie ten, który tak bardzo chciała usłyszeć. – Nie siedź na tym deszczu, zaraz będziesz chora i nie ma kto się tobą zająć.
– Ojcze... – dziecko obróciło się i dostrzegło twarz swojego ojca, Fukudy Tasogareki. Nie czuła już deszczu nad głową, ponieważ mężczyzna trzymał nad nią ciemny parasol. Był to jeden z nielicznych, tak ciepłych, gestów w jej stronę, ponieważ oboje nigdy nie byli ze sobą tak blisko. Fukuda większość czasu spędzał na misjach, a w domu był raz na jakiś czas. Obydwoje się do tego przyzwyczaili. – Już idziesz..?
Odpowiedziało jej ciche westchnięcie, a następnie czarnowłosy pogłaskał lekko córkę po głowie.
– Tak, wyprowadzam się do wioski naszego klanu na stałe. Zostaniesz tutaj sama, wiem, że sobie poradzisz jako głowa klanu. Nawet jeśli masz tylko dziewięć lat – to ostatnie dodał jakby z lekkim żalem, że Fujiko ma wiek jaki ma. – Mama byłaby z ciebie dumna, że jesteś taka dzielna.
Na wspomnienie o swojej rodzicielce, dziecko poczuło uścisk w klatce piersiowej. Uniosła lekko głowę do góry i spojrzała dużymi, błękitnymi oczami w ciemnobrązowe odpowiedniki jej ojca. On natomiast już odsunął się od niej i może z lekkim ukuciem żalu, poprawił biało-niebieską pelerynkę ze znakiem klanu Tasogareki.
– Mam dla ciebie zadanie – rzekł z odrobiną uśmiechu. – Wyciagnij rękę.
Lekko zdziwiona granatowowłosa wyciągnęła otwartą dłoń w jego stronę, a druga ścisnęła mocniej rączkę parasola i przytuliła bardziej do siebie kamizelkę, oczekując wszystkiego. Nie miała pojęcia czego może się spodziewać. Fukuda natomiast pogrzebał chwilę w plecaku i wręczył jej zwyczajny, lecz obszerny, czarny notes.
– Będziesz tutaj opisywać całą swoją historię. Spotkania z przyjaciółmi, misje, własne odczucia oraz może nawet swoją pierwsza randkę? – tym razem ton jego głosu zelżał, a uśmiech odrobinę się zwiększył.
– Ale po co...? – zapytała cichutkim głosem, spoglądając to na twarz ojca, to na notatnik.
– Byś miała cel w życiu – odparł tak po prostu i odwrócił się do niej tyłem, a biała (i od połowy niebieska) peleryna powiewała na wietrze, dumnie ukazując czarny romb z czerwonym, półpełnym księżycem w środku. - A teraz żegnaj Fujiko, pamiętaj, zapisuj wszystko i wiedz, że mama bardzo cię kocha, nawet jeśli jej tutaj nie ma – postawił już pierwszy krok w kierunku wyjścia z cmentarza.
– A ty... Też mnie kochasz? – spytała, patrząc się za nim, w nadziei, że usłyszy te czułe słowa od swojego drugiego rodzica.
Jednak nie dostała tego co chciała, co potrzebowała. Mężczyzna po prostu odszedł, aż w końcu zniknął z jej pola widzenia.
Fujiko Tasogareki została sama. Tylko ona i jej dziennik...
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top