6
KWIECIEŃ. 2007 rok.
Harold siedział na zimnym, metalowym krześle. Pokój był pusty, nie licząc łóżka, krzesła i stolika. Burke spędził tu kilka ostatnich tygodni. Wszystko zaczęło się w dniu po ucieczce wraz z Eliotem z Moulton Asylum, kiedy wstąpił na pocztę. Wziął pierwszą lepszą książkę, która okazała się skrytką, zawierającą atrapę noża oraz notkę:
"Wyślij tę paczkę do azylu. Zabij Olsena McWirda Nie opieraj się przy aresztowaniu. W rękojeści noża jest guzik, wypuszcza "krew". Użyj go i połóż się na podłodze. Resztą się zajmiemy. "
Postąpił zgodnie z instrukcją. Po "samobójstwie" wstrzyknięto mu jakąś substancję do krwiobiegu i uśpiono. Obudził się dopiero w pokoju, w którym teraz się znajdował. Posiłki były dostarczane przez niemych pracowników w maskach ochronnych i rękawiczkach. Jedynym kontaktem ze światem były zamontowane przy suficie głośniki nadające komunikaty.
Pewnego dnia głośnik po długiej ciszy ożył.
-PROSZĘ WSTAĆ I STANĄĆ NA ŚRODKU POKOJU, ZA CHWILĘ NASTĄPI SKANOWANIE, PRZEZ NASTĘPNĄ MINUTĘ PROSZĘ SIĘ NIE RUSZAĆ I PATRZYĆ W KAMERĘ... DZIĘKUJĘ, PROSZĘ SPOCZĄĆ, PANIE BURKE.
-Kim jesteście... Czemu chcieliście śmierci McWirda... I co ze mną zrobicie...
-SPOKOJNIE. PROSZĘ USIĄŚĆ. NAZYWAM SIĘ MART ORTO, JESTEM DYREKTOREM TAJNEJ PLACÓWKI FBI, W KTÓREJ SIĘ ZNAJDUJEMY. POZA NAMI I GŁOWAMI PAŃSTWA NIKT NIE ZNA JEJ POŁOŻENIA. NIGDY NIE SPOTKAMY SIĘ W REALNYM ŻYCIU, WIEC PROSZĘ POSŁUCHAĆ, CO MAM DO POWIEDZENIA. POZNAŁ PAN OTCHŁAŃ, MROK... OLSEN NIE DOSTRZEGAŁ PRAWDZIWEGO SEDNA SPRAWY W MOULTON, STAŁ SIĘ SŁABY. POTRZEBOWAŁ NASTĘPCY. A PAN... WYROLOWAŁ WSZYSTKICH, ZWIAŁ ZE STRZEŻONEJ PLACÓWKI, NIKT SIĘ NAWET NIE ZORIENTOWAŁ. PUNKT DLA PANA. NASTĘPNIE DOSTAŁ PAN NASZĄ WIADOMOŚĆ... ZABIŁEŚ DENTA, MCWIRDA... WSZYSTKO SIĘ UDAŁO... CHCIELIBYŚMY, ŻEBY PAN DOŁĄCZYŁ DO NASZEGO ZESPOŁU, DO FBI. PRZEZ NAJBLIŻSZE LATA BĘDZIE PAN PRACOWAŁ BIURZE, CZASEM NA JAKĄŚ MISJĘ TERENOWĄ, NIC WIELKIEGO... TAK NAPRAWDĘ CZEKAMY NA REZULTATY WYPRAWY PAŃSKIEGO OJCA... WSZYSTKO, CO SIĘ WYDARZY W PRZESZŁOŚCI, MA PRZEŁOŻENIE NA TERAŹNIEJSZOŚĆ... POZA TYM BT-826 ZOSTAŁ ZABLOKOWANY, NIE JAK MYŚLAŁ OLSEN, NA ZAWSZE, TYLKO NA NAJBLIŻSZĄ DEKADĘ...
-Proszę przejść do sedna.
-Wrócisz tam. Za dziesięć lat, oczywiście, jeśli William Burke zniszczy portal "w przeszłości". Następnie cofniesz się w czasie, podstawisz ładunki, i szybko wrócisz do naszych czasów.
-Sądzę, że to propozycja z tych nie do odrzucenia...
-Zgadza się. Co pan na to, Harold? Mogę na pana liczyć?
-Ech... Ale mam warunek... Ciągle ją widzę, kobietę, do tego jestem Dobry i Zły... Naprawcie mnie. Wtedy będziemy kwita. Jasne?
-Jasne. To prosty zabieg, czasochłonny, ale przynosi efekty... Tylko musi pan wybrać. Dobro, czy Zło?
-Jeśli mam pracować w FBI... Muszę znać psychikę morderców, zwyrodnialców i psychopatów wszelkiej maści... Wybieram Zło.
12 WRZEŚNIA. 2017 ROK. DOLINA MOULTON. BLACK ABBY MANOR.
-Jaki ma to wszystko związek z zaginięciami? - Zapytałem, kiedy mężczyzna skończył opowiadać.
-Dzięki tym ludziom, wiemy co Tam jest. Powiedzieli nam. Najpierw zwerbowaliśmy Freya, wszedł, ale nie wyszedł. Nie było z nim kontaktu. Potem następni. Ale rozniosła się pogłoska o porwaniach, to ludzie przestali przychodzić w umówione miejsce, skąd ich werbowaliśmy. Tak zaczęły się powania, wiem co sobie myślisz, jestem potworem. Masz rację. Jednak te ofiary, wiele dały nam i nauce nad czasoprzestrzenią. Postawi się im pomnik w Waszyngtonie, czy coś... Nieważne! Nareszcie, po tylu latach będę mógł naprawić błędy ojca i rozwalę to miejsce raz na zawsze! Możesz mi towarzyszyć, jeśli chcesz. Przyda mi się mała pomoc.
-No dobrze, już i tak wparowałem bez zaproszenia, to czemu nie... Zobaczę choć Moulton sprzed trzydziestu lat... Będzie ciekawie... A jaka jest gwarancja, że wrócimy?
-Tak... Z 60%... Ale moim zdaniem warto. Jak się nie uda... To dalej będziemy sobie żyli... Tylko w latach osiemdziesiątych... Zobacz. - Harold wskazał na sporych rozmiarów plecak. - To jedna bomba. Podłożymy ją pod portalem, wybuchnie po minucie. Od razu musimy spadać, puki portal w 2017 istnieje. Wyrzuci nas w centrum miasta, z dala od eksplozji...
-Mówiłeś, że to jedna bomba... Jest więcej?
-Zabezpieczyliśmy się. Mamy ich z dziesięć. Jedna rozwali wszystko w okręgu kilometra. Oczywiście nie użyjemy wszystkich. Resztę przetransportujemy sterowcem do Waszyngtonu... Dobra, gotowy?
Burke założył plecak na ramię, stęknął.
-Ciężki skurczybyk... Ale skuteczny... Musimy się sprężać, mamy około pół godziny w przeszłości... Chyba że chcesz zostać kupką popiołu.
Dostaliśmy po specjalnaj słuchawce, która łączyła się z centralą bunkra, na wszelki wypadek.
Stanęliśmy na podeście. Operator dał znak, byśmy zamknęli oczy. Po chwili znajdowaliśmy się naprzeciw wielkiej, gotyckiej budowli. Dookoła był śnieg.
-Witam w 1983 roku, Harper. -Uśmiechnął się Harold.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top