Rozdział 22 (Matt) „Niesprawiedliwa przewaga"

Wąż wylądował. Nie, nie wąż. Gigantyczny wąż z pewnością nie jest stworzeniem, z którego można by się wyśmiewać, ale jeśli trzymasz się od takiego z daleka można było sobie poradzić. Ale to? To był smok wielkości szkoły Matta.

Dwa razy widział, i to bardzo dokładnie, węża wijącego się po ziemi, ten nie mógł być wężem prowadzącym naziemny tryb życia, więc nie mógł być Wężem Midgardu, prawda? Jednak tylko przez jedno spojrzenie zdał sobie sprawę, że ta wymówka się nie udała. Mógł mieć głowę i skrzydła, a nawet przednie nogi i pazury smoka, ale reszta była czystą wężowo-szmaragdową zielenią z jasnozielonym podbrzuszem - i to tego właśnie węża Matt widział w ziemi.

Wężowaty smok. Potrafi wbić się w ziemię lub wznosić się w powietrze. Smok ze skrzydłami, które mogłyby rozbić jego ciało o skały. Smok z pazurami, które mógłby rozerwać go na strzępy. Smok z kłami wielkości przedramienia, których jedno ugryzienie wstrzyknie w żyły śmiertelną truciznę.

Wąż wylądował. Matt podniósł swoją tarczę. Była wielkość jednego smoczego nozdrza.

To. Nie. Jest. Fair.

Smok otworzył szczęki. Matt zobaczył smugi dymu i bladą czerwoną poświatę, głęboko w nieskończonym, czarnym gardle stworzenia.

Nie. Nie ma mowy. Proszę, niech to nie będzie taki smok, który zieje...

Ogień wystrzelił z jamy Węża Midgardu. Na szczęście Matt już miał osłonę. Niestety, było to jak zablokowanie gejzera palcem. Płomienie przemknęły obok tarczy i owinęły się wokół lodowatej powierzchni, a Matt upadł z krzykiem.

Wąż wziął głęboki wdech, przygotowując się do wybuchu numer dwa. Matt zanurkował za skałą, ledwo zdążając na czas. Potem przykucnął, jego mózg wariował.

Niesprawiedliwe. Niesprawiedliwe. Niesprawiedliwe.

Te słowa wciąż przeszywały jego mózg. To bez znaczenia. Tu nie było miejsca na jakikolwiek błąd. Hildr próbowała. Norny najwyraźniej nie mogły nic zrobić, żeby to naprawić. Wszystko jest nie fair podczas wojny i apokalipsy.

Matt wziął głęboki wdech. Podniósł Mjölnir. Potem ostrożnie wyjrzał zza...

Fala ognia zalała skałę. Matt uderzył o ziemię. Leżał tam, na brzuchu, rozważając jakie ma możliwości.

Możliwości? Jakie możliwości? Jestem uwięziony za kamieniem przez długiego na sto metrów smoka, który zieje ogniem.

Cóż, to mogła być lekka przesada. Smok nie miał nawet stu metrów długości. Może osiemdziesiąt. A część, która więziła go za skałą? Matt znów uniósł głowę, nie dostrzegając nawet, kiedy ta kreatura znów zaatakowała.

Tak, ta część? Całkowicie dokładna.

Matt podniósł tarczę, znów wstał, sprawdzając, czy mógłby po prostu rzucić okiem, osłonić głowę i rzucić Mjölnir...

Następny podmuch ognia uderzył w tarczę z siłą wystarczającą, by znów rzucić go na plecy. 

Dobra, nowy plan.

Gdy Matt wstał, ziemia się zatrzęsła. Przez sekundę myślał, że to on trzęsie się ze strachu. Ale mimo dość trudnej sytuacji nie drżał. To przez tego węża...

Matt wśliznął się pomiędzy dwie skały w samą porę, smok już zaczął krążyć wokół jego pierwszej kryjówki. Kiedy przestał i zobaczył puste miejsce, oczy mu się zwęziły. Matt patrząc na to mógłby przysiąc, że usłyszał głos Reyny.

Ee, Matt? Przedtem walczyłeś z ognistymi potworami.

Racja, ale...

Potem usłyszał swojego trenera - kiedyś, Matt wpadł w panikę, bo miał się zmierzyć na ringu z facetem, który wyglądał na dwa razy większy od niego.

To nie oznacza, że możesz tylko czekać na pierwszy cios, Matt. Skoncentruj się na tym, co możesz zrobić.

Zignoruj ​​wielkość smoka. Skup się na gorszym problemie. Części, która zieje ogniem.

Matt zamknął oczy i wyobraził sobie burzę śnieżną - deszcz ze śniegiem oraz wiatr, który mógłby porwać nieszczęsnego smoka. Skoncentrował się tak mocno, jak tylko mógł, a po minucie na jego nosie wylądował pierwszy płatek śniegu. Uśmiechając się, otworzył oczy, aby zobaczyć...

Duże, puszyste płatki śniegu, delikatnie spadające z nieba.

Nie do końca o to mi chodziło.

Nadal podtrzymywany przez szybką - choć nie do końca oczekiwaną - reakcję, zacisnął powieki i wyobraził sobie najgorszą burzę, jaką pamiętał. Trzy lata temu. Byli w szkole, kiedy zaczęło padać, było tyle śniegu, że dzieci musiały spędzić tam noc.

Puszysty śnieg nadal leniwie opadał w dół.

Nie ma problemu, po prostu zachowaj...

Huk grzmotu. Wiatr przemknął obok niego chwytając tarczę, przez co Matt przejechał plecami po ziemi. Szarpnął ją i schował głowę przed ogromnie silnym podmuchem wiatru.

Cóż, prosiłeś o wichurę.

To prawda, ale teraz potrzebował śniegu, a nawet te bezużyteczne wielkie płatki przestały spadać. Chwila. Nie... Widział je. Spadały gdzieś indziej. Tylko nie na niego.

Matt podniósł wzrok i zobaczył smoka. Tuż nad swoją głową. Latającego. Blokującego lekkie opady śniegu. Bicie skrzydeł powodowało tą wichurę, a kiedy jego szczęki otworzyły się...

Odskoczył wtedy, kiedy Wąż Midgardu wypuścił kolejną falę ognia.

On nie powinien latać na ringu.

Nie, po prostu nie może latać bardzo wysoko. A niski lot? Nie narusza zasad.

Smok wystrzelił kolejną falę ognia, która rozpaliła suchą trawę wokół skał. Matt wybiegł na otwarty teren, biegnąc tak szybko, jak tylko mógł, starając się myśleć, po prostu myśleć, myśleć, myśleć...

- Matt!

Ktoś go wołał? Nie zwolnił, żeby się przekonać.

- Matthew!

A potem.

- Matty!

W żołądku Matta zrobiła się dziura. Znał ten głos. Ale to to nie mogła być ta osoba.

Nikomu nie wolno tu być, z wyjątkiem jego i smoka.

Nie zasady, Matt. Nie informacje. Nie teraz. Wszystko w swoim czasie.

Smok zaatakował, otwierając szczęki i błyskając zębami. Matt runął na ziemię i przeturlał się.

- Matty! Tutaj!

Kiedy wstał, spojrzał na niego. Dziadek stał na jednej ze skał, machając szaleńczo rękami. Matt rzucił mu jedno spojrzenie, zerwał się na równe nogi - i pobiegł w drugą stronę.

Dziadek? Tutaj? Podczas walki?

Naprawdę myślał, że Matt ma szansę w starciu z prawdziwym Wężem Midgardu? Że wynik nie jest przesądzony, a smok potrzebuje  p o m o c y, żeby pokonać śmiertelne dziecko?

- Matt! Tutaj! Próbuję ci pomóc!

Matt odwrócił się i spojrzał na dziadka.

- Przepraszam - wrzasnął Dziadek. - Popełniłem błąd, ale teraz jestem tu dla ciebie.

W porównaniu ze wszystkim, przez co przeszedł Matt, nic nie było gorsze niż słuchanie tych słów. Kiedy jego umysł wariował, jego pewność siebie się załamała, nie mógł nawet wymyślić planu przeciwko krążącemu nad nim potworowi, ale wciąż miał nadzieję. Szalona i całkowicie bezsensowna nadzieja, ale mimo to nadzieja. Mogę to zrobić. W jakiś sposób mogę to zrobić. Potem usłyszał te słowa i coś w nim pękło oraz kazało zrobić wszystko, czego nie mógł - upaść na ziemię, spuścić głowę i płakać.

Zrobiłeś mi to. I nie wystarczy ci, że chcesz mojej śmierci. Musisz pomóc mi umrzeć, żerując na jedynej części we mnie, która wciąż ma nadzieję, części, która kocha swojego dziadka i nie może uwierzyć, że wysłałeś go na śmierć.

Matt nie upadł na ziemię. Nie płakał. Nie przestawał biec. Ale odpowiedział. To była odpowiedź, której jego dziadek nigdy nie wyobraziłby sobie z jego ust. Nieczytelna odpowiedź. Ale jedyna, jaką Matt mógł dać.

Matt wpadł za inną skałę. Wpadł za nią, gdy język ognia zsunął się po skale i przypalił mu nogę. Jego dżinsy zapłonęły. Zaczął podskakiwać, by zgasić płomienie, ale wąż uderzył go kolejną falą ognia, przed którą ledwo zdążył unieść tarczę na czas. Znów zamieniła się w lód, chroniąc go, ale Matt już upadł na ziemię, jego kolano się pod nim ugięło, on upadł i...

Złapała go ręka. Rzuciłby Mjölnirem, ale jego ustawienie było złe, a zanim go wyrzucił, jego dziadek złapał go za koszulkę, Matt nie mógł go dosięgnąć ręką, gdy był ciągnięty po ziemi.

Matt wykręcał się i walczył, a potem przypomniał sobie o swoim drugim Młocie. Jego ręka podniosła się, by go uruchomić, ale jego dziadek wrzucił go już do szczeliny między kamieniami. Matt uderzył o ziemię i podniósł się, tylko po to, żeby uderzyć głową o więcej skał.

Rodzaj jaskini. Był tu. Dziwna, przypominająca jaskinię, formacja skalna. Matt zaczął szukać wyjścia, a potem zatrzymał się.

Był bezpieczny. Osłaniany z góry i z trzech stron przez kamienie. Czwarta ściana była otwarta, ale rozrzucenie pobliskich, większych kamieni oznaczało, że smok nie mógł się przez nią dostać. Bestia była, być może mówiąc ironicznie, zbyt duża.

Jestem bezpieczny.

Nie, jestem w pułapce.

Prawda. Został wepchnięty do środka, a jedyne wyjście prowadzi prosto do smoka, ale chociaż jego dziadek niewątpliwie zamierzał go uwięzić, nieumyślnie dał Mattowi miejsce, by mógł złapać oddech i pomyśleć.

Ziemia zadrżała, gdy smok wylądował.

- Nie powinno cię tu być! - Dziadek gapił się na potwora. - To nie twoja walka.

Smok zasyczał i uderzył skrzydłami, odbijając powietrze.

- Jest inny wybrany - powiedział dziadek. - Ona czeka poza ringiem. Właściwy  c z e m p i o n. Wąż twojego rodu. Musisz się wycofać i pozwolić jej zająć twoje miejsce.

Warknął. Potem jego Dziadek krzyknął z bólu i Matt rzucił się naprzód, zanim się na tym złapał.

To jest trik. A nawet jeśli nie jest, on stara się jedynie przestrzegać reguł i pozwolić, aby jeden z rodziców Astrid zajął jej miejsce.

-Precz wężu! - krzyknął dziadek. - Lub jeżeli weźmiesz miejsce swojego c z e m p i o n a, ja wezmę mojego. Norny pozwoliły mi walczyć, ponieważ złamałeś zasady. Dopóki się nie wycofasz, mogę zostać.

Matt wyszedł z ukrycia, krzycząc:

- Nie! - wgramolił się na skały, by zobaczyć dziadka u stóp smoka.

- Wszystko w porządku, Matt - odrzekł dziadek. - Mogę to zrobić. Daj mi Mjölnir, a ja będę walczył z wężem za ciebie.

Matt prawie się z tego roześmiał.

- Dać ci Mjölnir?

- Zostałem tu wpuszczony pod warunkiem, że będę nieuzbrojony, nie licząc mojego amuletu. Ale mogę władać młotem Thora. Daj mi go, a ja zawalczę za ciebie.

- Naprawdę myślisz, że w to uwierzę? Nie użyjesz Mjölnira do walki ze smokiem. Weźmiesz go ode mnie, co gwarantuje, że go stracę. Myślisz, że mam szansę na przeżycie, zwycięstwo.

- Tak, tak myślę. Udowodniłeś mi, że się myliłem, że to nie musi się kończyć tak, jak mówi mit. Sprowadziłeś Baldera z martwych. Postawiłeś Astrid po swojej stronie. Wynik walki może się zmienić. Teraz to widzę i jestem tu, aby ci pomóc.

- Nie wierzę ci. - Matt podniósł swoją tarczę. - Jestem czempionem Thora, wężu. Jestem tym, z którym będziesz walczył. J e d y n y m, z którym będziesz walczył.

- Matt, nie!

Smok wzbił się w niebo, tak wysoko, jak tylko się dało, żeby nie uderzyć w barierę. Potem rzucił się na Matta, który rzucił Mjölnirem i wrócił do kryjówki. Wąż ryknął z bólu, po tym jak uderzył go Mjölnir. Młot wrócił z powrotem do dłoni właściciela.

Kryjówka Matta zrobiła się ciemna, gdy smok unosił się nad nią. Ogień ogarnął skały. Matt przyciągnął do siebie tarczę, blokując twarz. Zalał go pot.

Potem bestia ryknęła z wściekłości i bólu.

- Tak! - krzyknął jego dziadek. - Tutaj! Jeśli złamiesz zasady, oboje je złamiemy. Dzisiaj masz do pokonania dwóch potomków Thora, wężu. Chodź i...

Jego Dziadek jęknął. Matt wybiegł i zobaczył go leżącego na ziemi. Nie miał tarczy. Ani młota. Tylko moc Thora, a to nie wystarczyło. Matt zobaczył go powalonego przez smoka, i nie obchodziło go, czy jego dziadek jest po jego stronie, czy nie. To wciąż był jego dziadek.

Matt rzucił Mjölnir. Odbił się od skrzydła węża, a nawet jeśli potwór to poczuł, nie dał tego po sobie poznać, po prostu zawisł w powietrzu, wpatrując się w cel. Prosto w Dziadka.

Smok otworzył paszczę. Matt krzyknął ostrzegawczo. Bestia wypuściła falę ognia, ale jego dziadek zdołał odskoczyć zanim do niego dotarła.

Matt wspiął się na najwyższą skałę. Spojrzał w niebo i przywołał moc Thora. Prawdziwą moc. Nie lód, śnieg, ani wiatr, ale deszcz, grzmoty i błyskawice. Moc boga burzy. Rzucił wszystko, co miał, żeby wezwać tą moc, wierząc, że ją ma. Niebo się otworzyło, a deszcz lunął.

Smok spadł na ziemię, jakby pchnięty gigantyczną, niewidzialną ręką. Zaryczał. Potem podpełzł do Matta. Chłopak rzucił Mjölnirem, uderzając smoka w szczękę, wąż znów zaryczał. Potem nabrał powietrza, jego pierś napięła się, a Matt usłyszał, że dziadek krzyczy do niego, ale jego słowa zagłuszyła ulewa.

Szczęki smoka rozciągnęły się tak szeroko, jak tylko mogły. Ogień zapłonął mu w gardle, wypełnił jego usta, wynurzył się i... zniknął.

Smok stał tam, jakby zdezorientowany, z jego paszczy trysnęła bańka ognia, ale nie sięgnęła dalej poza jego szczęki. Matt rzucił Mjölnirem. Młot ruszył, ale bestia odskoczyła. Odskoczyła z wdziękiem kota, młot przeleciał nieszkodliwie obok niej. Matt zeskoczył ze skał do ​​swojej kryjówki.

Zapadła ciemność. Wiatr wzmógł się, gdy smok unosił się nad skałą. Wtedy jego gigantyczne pazury sięgnęły w dół, jakby wąż chciał wylądować. Te pazury, tak długie, jak przedramię Matta, owinęły się wokół górnej skały, chłopak wycofał się głębiej, poza ich zasięg. Ale one go nie szukały. Złapały kamień i wytrwały go, skała zniknęła nad nim.

Matt wybiegł ze swojej zrujnowanej kryjówki. Spojrzał w górę i zobaczył smoka, który unosił się, ściskając potężną skałę pazurami. Wąż latał bezpośrednio nad nim, pazury zaczęły się otwierać.

- Matt! - krzyknął Dziadek.

Matt się nie poruszył. Przygotował Mjölnir. Bestia upuściła kamień. Jego dziadek wrzasnął, okropnym, bolesnym krzykiem.

Ale Matt już wyrzucił Mjölnir i swoją moc amuletu, jedno po drugim. Mjölnir uderzył w skałę i roztrzaskał ją na sto kawałków. Moc Młota uderzyła w te odłamki i cisnęła je w smoczy brzuch. Matt odbiegł od tego miejsca, zanim grawitacja przejmie kontrolę i przeniesie ten deszcz kamieni na jego głowę.

Gdy smok zaryczał z bólu, Matt podbiegł do swojego dziadka, zabierając go z drogi, żeby kamienny prysznic spadł nieszkodliwie z dala od nich. Potem Matt odwrócił się w stronę smoka i zobaczył krew na brzuchu, tam gdzie osadziły się niektóre ostrzejsze skały. Skrzydła powodowały podmuchy wiatru, wciskając deszcz do kul, przypominających grad. Matt jednak nie powstrzymał burzy. Chociaż uderzające kule stykające się z celem bolały Matta, bolały bestię równie mocno... i gasiły jej płomienie.

Matt ponownie rzucił Mjölnirem. Tym razem celował w oko smoka, a bestia była zbyt wściekła, by zobaczyć, co się dzieje. Młotek uderzył. Smok ryknął, dźwięk rozbił się jak fale, ręce Matta instynktownie zatkały uszy, przez co prawie nie chwycił Mjölnira, gdy wracał. Złapał go i rzucił ponownie w to samo oko, ale smok to zobaczył i odleciał niezgrabnie, usiłując ochronić się przed ulewą, przechylając się w jedną stronę, jakby był na wpół ślepy.

Czyjeś ręce chwyciły Matta. Odwrócił się, by zobaczyć swojego dziadka.

- Możemy... - zaczął Dziadek.

- Nie - powiedział Matt. - Nie ma  m y. 

Twarz jego dziadka była załamana, ale w jego oczach nie było szoku, tylko smutek i zrozumienie.

- Jeśli poważnie myślisz o walce z wężem, zrób to - powiedział Matt. - Zrobię to samo. Po prostu nie razem. Nie ufam ci. Nie oczekuj tego ode mnie.

- Myliłem się. Ja...

- Nie. - Matt cofnął się, kręcąc głową. - Jeśli masz zamiar walczyć, to walcz. Wszystko inne jest dla mnie rozproszeniem. I prawdopodobnie kłamstwem.

- Ja... - Oczy jego dziadka rozszerzyły się. - Matt!

Matt pierwszy usłyszał smoka. Słyszał głośne bicie jego skrzydeł. Był gotowy. Nic, co powiedział jego dziadek, nie rozproszyło go, ale słuchał jego słów. Odwrócił się i rzucił Mjölnir. Uderzył w bok smoczej czaszki z trzaskiem przypominającym grzmot. Smok ryknął i zatoczył się, machał skrzydłami szybko i mocno. Potem zaczął pikować w dół.

Matt pobiegł. Oszukał smoka zaczynając biec w jedną stronę, a potem skręcił i skoczył w drugą. 

Usłyszał krzyk. Nie od smoka. Od swojego dziadka. Matt skoczył na równe nogi i odwrócił się, aby zobaczyć dziadka schwytanego w gigantyczne pazury bestii. Matt wybiegł zza skały.

- Nie! - krzyknął tak głośno, że aż rozbolało go gardło. - On nie jest czempionem. Ja jestem! Jestem tym, którego ty...

Wąż Midgardu puścił jego dziadka. Rzucili nim o poniższe skały.

Matt krzyknął. Podbiegł do bestii i rzucił Mjölnir. Uderzył o gigantyczny pysk. Smok cofnął się. Nagły ruch wytrącił go z równowagi, a bestia osunęła się na ziemię. Matt biegł do dziadka, który leżał w skałach, jęcząc.

Matt chwycił swojego dziadka i zawlekł go w bezpieczne miejsce. Położył go między dwiema skałami, słuchając odległych odgłosów smoka.

Gdy tylko Matt go przeniósł, jego dziadek upadł. Próbował podnieść głowę, ale nie mógł.

- Po prostu zaczekaj tutaj - powiedział Matt. - Zakończę to.

- Wiem - usta jego dziadka wykrzywiły się w bolesnym uśmiechu, a jego niebieskie oczy zapłonęły dumą. - Wiem, że zakończysz. Możesz to wygrać, Matt. W y g r a s z  to. Teraz to wiedzę, i naprawdę przepraszam...

- Ciii. Nic nie mów. Zaraz wracam.

Chciał iść, ale dziadek złapał jego rękę.

- Popełniłem błąd. Myślałem, że robię to, co najlepsze dla naszych ludzi. Że ratuję ich. I tak, to oznaczało kazać ci odejść, ale to nie był mój wybór, byłeś wybranym czempionem i nie widziałem żadnego sposobu, aby cię ocalić. Wmówiłem sobie, że pójdziesz do Walhalli i zajmiesz miejsce u boku samego Thora i że będziesz ci tam lepiej, niż tutaj po Ragnarök, walczącym o przetrwanie z resztą z nas. Przyjąłem nasz i twój los, ponieważ uważałem, że to nieuniknione. Ale byłem w błędzie. Teraz wiem, dlaczego zostałeś wybrany, Matt. Masz moc i odwagę Thora, ale coś jeszcze. Wygrasz to ponieważ masz serce Thora. Jestem z ciebie bardzo, bardzo dumny i bardzo, bardzo przepraszam za wszystko.

Przez chwilę Matt nie mógł się ruszyć. Było to wszystko, co chciał usłyszeć, wszystko o czym marzył, i wszystko, co sobie wyobrażał, co udowadniało, że jest niewyobrażalnie głupi. Nieważne, co się stanie z Wężem Midgardu, t o  było prawdziwe zwycięstwo Matta. Jego prawdziwa nagroda, przykucnął nad nim, z otwartymi ustami, nie mogąc wydobyć z siebie słów, które chciał wypowiedzieć.

- Idź - powiedział Dziadek. - Nie możesz się od tego wykręcić.

Matt skinął głową. Nachylił się, by przytulić swojego dziadka.

- Sprawię, że naprawdę będziesz dumny - powiedział.

Potem cofnął się, gotów zabić smoka. Ale kiedy się oddalił, głowa dziadka opadła, jego niebieskie oczy otworzyły się, a oddech zatrzymał.

- Nie - wyszeptał Matt. - Nie!

Smok zaryczał za nim.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top