Rozdział 10 (Matt) "Let it snow"
Tak więc... ognisty olbrzym. Piętnaście metrów wysokości. W ogniu. C a ł y w ogniu. Miał dwa miecze. Matt ledwie zdążył p o m y ś l e ć, zanim Jotunn zwrócił się w jego stronę. Powiedziałby, że patrzył na niego, ale musiałby najpierw dostrzec oczy. Za to najwyraźniej miał usta, które się otworzyły i dmuchnął... tia, ogniem.
Płomień wystrzelił w ich stronę, jak w filmie o bezpieczeństwie w czasie pożaru, który pokazywali w szkole. Matt miał dziwną potrzebę zatrzymania się, położenia i czołgania. Na szczęście płomień zatrzymał się, choć chłopak był pewien, że spalił mu połowę brwi. Potem Jotunn wydawał się rozszerzać, jakby nabierał powietrza, dodatkowo napełniając płuca, by napędzić płomień.
Matt chwycił się ramy okna wozu strażackiego. Była jeszcze gorąca, mimowolnie się skrzywił, ale wepchnął Baldwina do środka. Młodszy chłopak wgramolił się, a Matt za nim. Weszli dokładnie wtedy, kiedy wystrzeliły kolejne płomienie, liznęły okno i uderzyły o tarczę Matta, gdy ten się za nią schował. Ogień dosięgnął drewnianej tarczy tylko po to, by zamarzła kolczastą warstwą lodu. Jednak wciąż czuł żar ognia przebijający się przez kabinę ciężarówki. Nawet Baldwin jęknął.
– Po prostu wytrzymaj –powiedział Matt – Będzie...
Płomienie zgasły, najwyraźniej trwa to tak długo jak olbrzym robi wdech.
– Wszystko w porządku? –zapytał Matt skulony za tarczą.
– Jestem niezniszczalny, pamiętasz?
Prawda, ale Matt nie był pewien, czy to oznacza, że Baldwin będzie chroniony przed ogniem – czy też spali się i powróci do życia. Baldwin mógł uwielbiać przesuwać granice, ale Matt podejrzewał, że był to jeden z testów, który wolałby pominąć.
Kolejna fala ognia uderzyła w ciężarówkę. Tym razem, pomimo lodowej tarczy, pot spłynął po twarzy Matta. Popełnił błąd sięgając po coś, jego palce chwyciły gorący metal. Krzyknął i odskoczył.
– Gorąco tutaj, hę? –powiedział Baldwin. – Lepiej miejmy nadzieję, że ten duży koleś szybko się nudzi, ponieważ czuję się jak indyk w Dzień Dziękczynienia.
Kiedy Jotunn uderzył w ciężarówkę kolejnym podmuchem, Matt zrozumiał, co Jotunn chce zrobić – nieznośnie rozgrzać kabinę i wypłoszyć ich.
– Kieruj się w tę stronę –powiedział Matt, wskazując ręką na wybite okno od strony pasażera. – Musimy się stąd wydostać.
Wyleźli drugą stroną odwróconej ciężarówki . Kiedy zwisający wąż uderzył Matta, Baldwin szepnął:
– Szkoda, że te rzeczy nie działają, co?
Naprawdę szkoda. To mógłby być jedyny sposób na zatrzymanie Jotunna. Niestety, jeżeli w pobliżu nie było hydrantu, węże były bezużyteczne.
– Na mój znak, będziemy uciekać.
– Uciekać? Gdzie?
– W innym kierunku.
Baldwin zachichotał.
- Brzmi jak plan.
Przybrali sprinterską pozycję. Potem biegnąc, prawie wpadli w budynek. Za nimi Jotunn zaryczał, jakby zdał sobie sprawę, że stracił swoją zdobycz. Wtedy Matt zobaczył, że ich goni, płomienie zamigotały w dymie.
Szarpnął drzwi, Jatunn znów ryknął. Ogień trzasnął, a Matt przeklął swoje rozgrzane plecy, gdy szarpnął za klamkę. Drzwi były solidnie – bez szkła, które można rozbić.
Buchnęło ciepło i tym razem ogień naprawdę go musnął. Baldwin krzyknął ostrzegawczo i uderzył plecy Matta.
– Jeszcze tylko kilka sekund i będziesz świecił jak świeczka urodzinowa.
– Wiem. Wytrzymam.
Matt uderzył Mjölnirem o klamkę. Pękła, i kiedy znów pchnął drzwi, otworzyły się. Baldwin wepchnął go do środka, ale żar znów buchnął, wystarczająco gorący, by Matt znów się skrzywił.
Biegli po słabo oświetlonej sali. Gdy biegli już wystarczająco długo, by oczy Matta przystosowały się do ciemności, zobaczyli rzeczy na podłodze. Kurtka, walizka na laptopa. Okulary przeciwsłoneczne, których omal nie zdeptał, a potem je założył. Te pozostawione ślady, przypominały pracowników, którzy łapali wszystko co mogli i uciekali, pchani w tłumie porzucali wszystko co im wypadło, gdy wypychano ich przez drzwi.
Kiedy dotarli do klatki schodowej, Matt otworzył drzwi i ruszyli po schodach
– Gdzie idziemy? – zapytał Baldwin.
– Wyżej.
– Wyż...? Aa, żebyś mógł widzieć olbrzyma. Przez okno.
– Wolałbym ognioodporne okna.
Baldwin roześmiał się.
– Beż żartów, co?
Weszli na trzecie piętro i z łatwością znaleźli front budynku. Nawet z korytarza przez otwarte drzwi po lewej biła czerwona łuna. Rozejrzał się i zobaczył ciemną przestrzeń biurową oświetloną światłem ognistego olbrzyma.
– Stąd wygląda to całkiem fajnie – powiedział Baldwin. – Mniej przerażająco.
Miał rację. Trzecie piętro było wystarczająco wysoko, żeby mogli zobaczyć głowę Jotunna, Matt m ó g ł dostrzec rysy jego twarzy. To było dziwne - płomienie skręcające się w nos i podbródek, ciemne oczodoły i usta. Kiedy się przyglądał, rysy zdawały się nieustannie układać, zatrzymując się i tworząc wyraz ze skręconych płomieni. Fascynujący widok. To byłoby bardziej fascynujące, gdyby Matt nie był świadomy, że całe miasto stanęło w płomieniach przez tą kreaturę.
– Jak mamy go powstrzymać? – zapytał Baldwin, kiedy stanęli przy oknie i wpatrywali się w rozwścieczonego olbrzyma.
Matt nie odpowiedział.
– Bo właśnie to zamierzamy zrobić, prawda?– powiedział Baldwin. – Powstrzymać go?
W Hel to, co musieli zrobić, między innymi, to pokonać Jotunna. Jasne, Matt mógłby się spierać, że to nie był prawdziwy cel tamtejszej wyprawy – po prostu natknęli się na ognistego olbrzyma, jak na mary w Rapid City, a ich prawdziwym celem było znalezienie pola bitwy. To nie miało znaczenia. Za wszystko, co miało związek z Ragnarök, byli odpowiedzialni, a jeśli "natknęli się" na problem, musieli go zniszczyć.
– Tak – powiedział. –Musimy go powstrzymać.
– Wiec... jak?
– Pracuję nad tym. W międzyczasie, jeśli masz jakieś pomysły...
Baldwin wpatrywał się w niego.
– Ja?
– Pewnie – Matt zmusił się do uśmiechu. – Demokracja i tak dalej. Cieszę się, że mogę wysłuchać jakichkolwiek twoich pomysłów.
– To... nie jest do końca mój pomysł – Baldwin przygryzł wargę. – Jeśli chcesz, przypuszczam, że mógłbym spróbować...
– To wszystko, o co proszę. Potrzebujemy wszystkich pomysłów, żeby...
Jotunn podszedł do okna. Obaj upadli na ziemię. Matt położył dłoń na ramieniu Baldwina i pchnął ich oboje za biurko. Matt wzdrygnął się, gdy Jotunn przystawił twarz do okna, parę metrów od miejsca w którym leżeli. Otworzył usta. Ogień buchnął i pochłonął okno, zamieniając je w wielki płonący prostokąt.
– Proszę, niech szkło wytrzyma – wyszeptał Baldwin. – Proszę, proszę...
Wytrzymało. Kiedy płomienie zgasły, Jotunn miał przyciśniętą twarz do okna, teraz Matt naprawdę widział oczy w tym ruszającym się płomieniu. Czarne oczodoły obserwowały wnętrze. Matt i Baldwin znów się schowali.
Ryk frustracji rozbrzmiał przez okno, trzęsąc całym budynkiem. Matt czekał. Po minucie usłyszał t r z a s k i t r z a s k, płomień zaczął znikać. Wyjrzał zza biurka, żeby zobaczyć plecy Jotunna, kiedy odchodził, wciąż ryczał, ten dźwięk brzmiał jak wściekające się płomienie.
Matt ostrożnie podszedł do okna.
– Nie mogę go zgubić.
– Eh... - odezwał się Baldwin.
– Musielibyśmy sprawić, żeby zrezygnował z pogoni za n a m i, abym mógł iść za n i m. Odwróćmy role. Mogę na niego polować, ale nie chcę być upolowany.
– W porządku, rozumiem. Ale...
– Umiesz odnaleźć drogę powrotną do innych? Dasz im znać co się dzieje?
Baldwin rozprostował ramiona.
– Nie opuszczę cię.
– Naprawdę są mi potrzebni. To nie jest byle jakie zadanie.
– To nie jest również byle jaki olbrzym. Dostrzegą go. Laurie nie będzie siedzieć i czekać, aż sam się z tym uporasz.
Miał rację.
– Przyjdą – powiedział Baldwin – A teraz chodźmy, zanim m y go zgubimy.
***
Łatwo było śledzić Jotunna. Matt wiedział gdzie jest, widział jego nikły blask przez dym. Słyszał trzask ognia.
– Ej, wiem gdzie jesteśmy –Baldwin wskazał na sklep, ledwo widoczny przez dym. – Byliśmy tu na rodzinnej wycieczce. Odwiedziła mnie ciocia i wujek, chcieli zobaczyć Pałac Kukurydzy.
– Pałac Kukurydzy?
– Jasne, to duży pałac. Zrobiony z kukurydzy.
Matt wiedział, czym jest Pałac Kukurydzy. Większość dzieci w Dakocie Południowej tu było – włączając w to jego, wiele lat temu. Był to, jak powiedział Baldwin, pałac wykonany z kukurydzy. A tak właściwie ... p o k r y t y kukurydzą.
Ognisty olbrzym o wysokości piętnastu metrów, zmierzał w stronę kwadratowego bloku suszonej kukurydzy.
Matt zerwał się do biegu.
– Matt?
– Właśnie tam idzie! – zawołał.
– Pałac... – zaczął Baldwin podbiegając do Matta. – Jasne, spłonie, ale nikogo w nim nie ma. Wszyscy już uciekli.
– Ale spłonie. To prawda – Matt wyminął Baldwina. – Spali go żar. Może wystarczający, żeby spalić wszystko inne.
– Więc, co zamierzasz zrobić?
– To pytanie, co nie?
Przez chwilę Matt pomyślał, że te słowa, w jakiś sposób, wypowiedział on sam. Na pewno o tym myślał, ale bez względu na to, jak bardzo był przerażony, jego głos nie mógł być aż tak wysoki.
W dymie pojawiły się postacie. Reyna była na prowadzeniu, a za nią Laurie i Owen.
– Mamy plan, Matt? –krzyknęła Reyna – Mam nadzieję, że tak, bo jeśli ten Pałac Kukurydzy spłonie, całe miasto też. Nic wielkiego.
Podbiegła do niego i spróbowała zrobić sarkastyczny uśmiech, ale jej wyraz twarzy był zbyt napięty.
– Więc, jak zamierzasz go zatrzymać? – zapytała.
– Jestem otwarty na propozyje.
Wszyscy spojrzeli na Matta, był wdzięczny, że założył okulary słoneczne i nie mogli zobaczyć jego wyrazu twarzy. Był absolutnie zakłopotany. Tym czasem ogień Jotunna miał wysadzić miasto.
– Myślę – powiedział. – Po prostu... ruszajmy dalej.
Laurie podbiegła do niego.
– Przykro mi obarczaj tym ciebie. Oczywiście to wspólny wysiłek. Po prostu... cóż, naprawdę miałam nadzieję, że masz pomysł, ale wiedziałam, że nie. Wiedzieliśmy to. To jest ogień. T y l k o ogień.
– Wiem. Po prostu rzucajcie pomysłami, jakkolwiek szalone by one nie były.
Tak właśnie zrobili. Rzucali pomysłami. Większość z nich była szalona, a te, które były zwyczajne, nie działały.
– Nienawidzę tego proponować – powiedziała Laurie. – ale być może będziemy musieli wezwać pomoc.
– Próbowałem –powiedział Matt. – Gdy biegliśmy, wołałem Walkirie. Nikt nie odpowiedział.
Wszyscy zatrzymali się tak szybko, że ich buty zaskrzypiały o chodnik. Byli przy Pałacu Kukurydzy. Przebijał się przez dym, nie sposób było go przegapić. Miał co najmniej dwa piętra i obejmował cały blok. Wewnątrz była nawet arena, a na zewnątrz stał całkowicie udekorowany suszoną kukurydzą, z festiwalu sprzed kilku tygodni.
– Nie ma olbrzyma – powiedział Baldwin.
– Co?
Młodszy chłopak obrócił się dookoła.
– Widzicie go? Słyszycie?
Baldwin miał rację. Podążali za Jotunnem, ale po spotkaniu z dziewczynami i Owenem – nie zorientowali się dokąd zmierza olbrzym – ruszali dalej w stronę Pałacu Kukurydzy. Teraz stali przed nim, ale bez śladu olbrzyma.
Laurie westchnęła.
– W porządku. Fałszywy alarm. To daje nam czas, by wymyślić...
Przerwał jej ryk Jotunna, wszyscy stanęli na baczność podążając wzrokiem za dźwiękiem.
– Tam – powiedziała Reyna, wskazując prawo. – Tam idzie. Świetnie. Właśnie...
Jotunn ponownie zaryczał. Wszyscy obrócili się w lewo
– To coś jest szybsze niż się wydaje – powiedział Baldwin. – Teraz to koniec...
Kolejny ryk, z prawej strony, gdzie po raz pierwszy go usłyszeli. Potem odpowiedział
ten z lewej.
– Powiedzcie mi, że to echo – odezwał się Baldwin.
– Bardzo bym chciała –powiedziała Reyna. – Ale...
Wskazała w oba kierunki, Matt podążył wzrokiem za jej palcami, by zobaczyć dwa świecące kształty w dymie, oba blisko Pałacu Kukurydzy.
***
Znowu się rozdzielili. Baldwin z Laurie i Owenem, a Matt z Reyną. Jedna grupa szła za jednym olbrzymem. Podążali za nimi, ale, co zrobić? Cóż, to wciąż było pytanie bez odpowiedzi.
- On musi mieć ciało - powiedziała Reyna, kiedy biegli, przekrzykując trzaski i ryki. - Chodzi mi o to, że w środku ognia. To olbrzym w ogniu. Co oznacza, że wciąż istnieje cześć, którą możemy zranić, prawda?
- Hipotetycznie.
- Musi tam być. Dobra, podejdziemy wystarczająco blisko i rzucisz w niego Mjölnirem.
- I co zrobię?
- To jest magiczny młot, Matt. Będzie wiedział, co zrobić, tak jak twoja tarcza. Musisz mu zaufać.
- W porządku.
- Spróbuj jeszcze raz.
- W porządku - powiedział stanowczo.
- Lepiej.
Spojrzał na nią.
- Przepraszam. Za...
- Wolałbym o tym nie rozmawiać, bo znowu się wścieknę, a nie będę mogła cię pilnować, jeśli będę na ciebie zła - przebiegła jeszcze kilka kroków, po czym dodała. - Rozumiem, dlaczego to zrobiłeś i cieszę się, że byłeś ze mną szczery i wiem, że Ray postawił cię w złej sutuacji. Więc jestem na niego zła, a wyżywam się na tobie. Po prostu wymyślmy, jak to zatrzymać.
Biegli dalej. Dym był teraz czystszy. To nie miało sensu, biorąc pod uwagę, jak blisko byli Jotunna, ale może dym - albo płonący ogień - Jotunn zrobił celowo, by zmusić ludzi do ucieczki, a teraz, kiedy ich nie było, przestał. Podczas gdy pył wciąż wirował wokół nich, Matt był w stanie oddychać i zdjął materiał z nosa.
Jotunn ruszył w stronę Pałacu Kukurydzy. Gdy biegli za nim, trzask ognia zagłuszał dźwięk ich kroków.
- Jak blisko musisz być? - zapytała Reyna, kiedy biegli.
- Ja... Ja nie wiem. Powinienem to sprawdzić. Następnym razem.
- W takim razie podjedziemy tak blisko, jak możemy.
Przyspieszyli.
- Sznur - powiedziała Reyna.
- Co? - Matt musiał krzyknąć, żeby zagłuszyć trzask ognia... miał nadzieję, że nie będzie wystarczająco głośny, by usłyszał go olbrzym.
- Jeśli to nie zadziała, powinniśmy zdobyć linę. Przywiążesz ją do młota. Rzucisz nim wokół jego nóg. Zwiążesz go jak młodego byka.
Matt wybuchnął śmiechem.
- Wygląda na to, że masz w tym pewne doświadczenie.
- Western Południowa Dakota Junior Rodeo Oddział Dziewczyn Champ 2010
- Poważnie?
- Mam fazy. Zaprojektowane tak, by doprowadzać moich rodziców do szaleństwa. Jedyną rzeczą bardziej zawstydzającą od córki cowgirl, była dziewczyna Goth. Jednak podobała mi się faza cowgirl. Mniej malowania. Więcej wiązania. Mogłabym do niej wrócić.
- Dobra, związanie jest dobrą sugestią, może nam się przydać, jeśli uda nam się znaleźć linę. Podsunęło mi to pewien pomysł. Będę celować w tylną stronę kolana.
Uśmiechnęła się do niego i powiedziała:
- Dobrze.
Poczuł się tak, jakby dostał 6+ na egzaminie.
Znajdowali się teraz w Pałacu Kukurydzy, Matt mógł dostrzec błysk drugiego Jotunna po przeciwnej stronie, a także kierunek w którym szedł. Matt zacisnął pięść na Mjölnirze i pobiegł sprintem, tak szybko, jak tylko mógł. Kiedy zbliżył się na odległość sześciu metrów, olbrzym zwolnił, jakby wyczuł, że coś nadchodzi. Matt wypuścił Mjölnir. Młot, doskonale wycelowany, poleciał w stronę olbrzyma. Uderzył, w tył prawej nogi Jotunna. Uderzył ... i przeszył na wylot, a potem znów zakręcił. Matt uniósł rękę.
- Nie! - krzyknęła Reyna.
Rzuciła się w jego stronę i uderzyła go w ramię, ale młot wiedział, dokąd się udać, i uderzył w jego wyciągniętą dłoń. Chłopak krzyknął.
Upuścił rozpalony do białości młotek. Nie czuł takiego bólu nigdy wcześniej, był tak intensywny, że musiał przygryzać wargę, żeby nie krzyczeć. Reyna złapała go za ramię i coś dotknęło jego spalonej ręki, sprawiając, że ugryzł się wystarczająco mocno, by popłynęła krew, a mimo to nie zwrócił na to uwagi. Potem nastąpiła fala błogiego chłodu, spojrzał na dziewczynę, żeby zobaczyć, jak owija wokół jego ręki mokre ubranie przez które oddychał.
- Jest w porządku - powiedziała. - Jest w porządku. Jest w porządku
Powtarzała te słowa pod nosem, jakby przekonując siebie samą tak jak jego. Okłamywała samą siebie. To nie było w porządku. Jego ręka była najmniejszym zmartwieniem, ponieważ...
- Ogień - powiedział. - Jotunn. On jest w y ł ą c z n i e z ognia. Nie możemy z nim walczyć.
- Tak, możemy - zacisnęła szmatkę za ciasno Matt gwałtownie wciągnął powietrze. - Dowiedzmy się...
Złapał Reynę za ramiona i odrzucił na bok. Potem podniósł tarczę, uderzył w nią podmuch ognia. Olbrzym skradł się w ich stronę. Matt złapał Mjölnir za rączkę i pomachał Reynie, przytrzymując tarczę, gotową do zablokowania następnego wybuchu.
Drugi Jotunn zaryczał i zatrzymał się. Odwrócił się. Matt powiedział Reynie, żeby szła dalej, po prostu szła dalej. W czasie, gdy olbrzym wydawał się zastanawiać, co zrobić, Matt zatrzymał się.
- Hej! - krzyknął. - Hej, ty! Wiesz, kim ja jestem?!
Jotunn odwrócił się. Reyna zatrzymała się, kiedy Matt spojrzał na nią spodziewając się, że krzyknie na niego, powie mu, żeby się ruszył, ale stała tam, zdezorientowana, ufając, że ma plan. A może to spojrzenie oznaczało, żeby l e p i e j miał plan.
Miał. W pewnym sensie.
- Siema! Jotunn! - krzyknął do olbrzyma.
- Siema? - Reyna zakrztusiła się śmiechem. - Proszę, powiedz mi, że to starożytne Nordyckie słowo i że nie zaczniesz zaraz rapować.
Mógł zrobić niegrzeczny gest, jeśli kiedykolwiek mu to wypomni, będzie twierdził, że po prostu dał znak, by zachowała spokój, kiedy on odwracał uwagę olbrzyma. I był gotowy to zrobić. Ale rzucenie Mjölnirem załatwiło sprawę. Nie celował ponownie w Jotunna - nie był idiotą - ale wysłał młot, żeby przeleciał obok. Kiedy ten wrócił do jego dłoni, chłopak był prawie pewien, że szczęka olbrzyma opadła.
- Tak, zgadza się! - krzyknął tak głośno, że aż rozbolało go gardło - Jestem Thor, yh, czemp...
- Jeszcze raz - powiedziała Reyna.
Zakaszlał, udając, że w jego płucach uwięził się dym.
- Jestem czempionem Thora i ...
- Przestań się bawić, Matt.
Matt mocniej zacisnął rękę na Mjölnirze.
- Jestem T h o r. V i n g t h o r! T h o r w o j o w n i k!
Olbrzym zupełnie się uspokoił. Patrzył na Matta. Potem zamachnął się jedną ręką... i rzucił w jego kierunku kulę ognia.
- Uciekaj! - wrzasnął Matt do Reyny.
Oboje pobiegli, olbrzym ryknął, a ten dźwięk rozbrzmiał za nimi wzdłuż pustej ulicy.
***
- Naprawdę mam nadzieję, że to część druga tego planu - powiedziała Reyna, kiedy ukryli się za podwójnymi drzwiami restauracji. Na zewnątrz Jotunn szedł ulicą, trzeszcząc z frustracji, podczas gdy w oddali ryczał jego partner.
Pierwsza część planu brzmiała: "Wywab ognistego olbrzyma z bardzo łatwopalnego Kukurydzianego Pałacu". Teraz, kiedy wywabili Jotunna i znaleźli schronienie potrzebna była druga część tego planu. Ta część sprawiała Mattowi więcej kłopotów.
- Nie możemy z nim walczyć fizycznie - powiedział Matt.
- Aktualnie, możemy. Walka ogień na ogień. Po drodze jest stacja benzynowa. Moglibyśmy...
- Ogień z a s i l a ognień - powiedział Matt.
Jej policzki zaczerwieniły się .
- Tak. Wiem to. Po prostu... nie myślę jasno.
- Z Rayem wszystko będzie dobrze
- Nie tylko o to chodzi. Bez Raya... - westchnęła. - Czuję się bezużyteczna. Moja moc zasila jego. Oczekuję od ciebie rozwiązania, ponieważ, szczerze mówiąc, nie mam żadnego pomysłu. Nie jestem nawet pewna, co jestem w stanie wyczarować w pojedynkę.
- Lody? - zaproponował.
Uśmiechnęła się krzywo przez chwilę.
- Hej, czekaj... lód. W Pałacu Kukurydzy jest lodowisko. - Zobaczyła jego minę.
- Lód... - dotknął tarczy. - Moja tarcza zamarza, przy ogniu. Gdyby Mjölnir mógł to zrobić, moglibyśmy z niego skorzystać. Ale oczywiście tak nie jest, a nie mogę tego po prostu zrobić...
- Tak, możesz - odwróciła się w jego stronę. - Ty jesteś Thor. Bóg piorunów i błyskawic. Baldwin powiedział, że uderzyłeś bawoła piorunem.
- Nie sądzę, że to byłem ja.
- Oczywiście, że ty. Możesz wywołać deszcz. To jest odpowiedź - złapała jego ramię. - Daj spokój. Zobaczmy boga burzy w akcji.
***
Nie poszli daleko - tuż przed restaurację, żeby Matt nie wywołał burzy w środku. Zakładając, że w ogóle wywoła burzę.
- Potrafisz - powiedziała Reyna niecierpliwie, być może dlatego, że po raz dziesiąty wyraził swoje wątpliwości. Starał się tak mocno, jak tylko mógł. Wizualizacja deszczu. Nie piorun. Nie chciał pogorszyć sytuacji, ale kiedy powiedział to Reynie, powiedziała:
- To cię blokuje. Przestań się martwić o to, czego n i e p o w i n i e n e ś robić. Jeśli uderzy piorun, jakoś sobie poradzimy.
Łatwo jej było powiedzieć. Po kolejnej minucie spojrzała na niego z ukosa.
- Nadal się martwisz o błyskawicę, prawda?
- Nie, ja...
- Jesteś kiepskim kłamcą, Matt. Jeśli deszcz sprawia, że myślisz o błyskawicy, skup się na gradobiciu. To prawie to samo.
- Grad tworzy się w chmurach burzowych, które są częścią burz i błyskawic. Są powodowane przez prądy, które również mogą wywołać tornada.
- Wiesz, czego czasami chcę, Matt? Chciałabym, żebyś nie był taki inteligentny. W porządku. Jeśli nie możesz ...
Jotunn odwrócił się w ich stronę, jakby w końcu wyłapał dźwięk ich głosów. Reyna zauważyła to, zanim Matt zdążył ją ostrzec, oboje podbiegli do drzwi restauracji. Jotunn zamachnął masywne, płonące ramię i wystrzelił ognistą kulę wielkości samochodu.
- Kurczę! - krzyknął Matt.
Reyna przewróciła się. Matt przykucnął nad nią, uniósł tarcze, by ich osłonić. To była nie była idealna osłona, ale kula ognia nie nadeszła. Przeleciała obok i eksplodowała w drzwiach restauracji, blokując do niej dostęp.
- Uciekajmy! - odezwał się Matt.
Reyna biegła do następnego budynku... dopóki druga kula ognia nie zamieniła drzwi w pierścień ognia. Razem skręcili pomiędzy dwa budynki. Olbrzym próbował zablokować im drogę, ale byli zbyt szybcy. Następna kula uderzyła w uliczkę i buchnęło żarem. Matt wyciągnął swoją tarczę i rzucił młotem. Próbował tylko rozproszyć żar młotem, ale moc lodu wystrzeliła z jego palców, więc powtórzył ten manewr jeszcze dwa razy.
- To jest to! - powiedziała Reyna - Potrafisz tak?
- Nie na pewno - zacisnął pięść i poczuł chłód palców.
Lód. To powinno zadziałać.
- Stań za mną - powiedział.
- Nie kłócę się - powiedziała. - Spróbuję jednak pomóc.
Pomagając, miała na myśli rzucić zaklęcie mgły. Nie wyszło tak dobrze bez Raya, ale ukryła ich w tej alejce, między nikłą warstwą mgły, a dymem podczas gdy Matt zamknął oczy i próbował się skoncentrować.
Wiem, czego potrzebuję. Po prostu daj mi to. Proszę, daj.
Wiatr zawył w alejce, podmuch powalił ich na kolana rozpraszając dym i mgłę.
- Yh, Matt? - powiedziała. - Nie kwestionuję twojego wyboru, ale...
Uciszył ją i, ku jego zaskoczeniu, zrobiła to, co jej kazał. Poza aleją nadal wiał wiatr. Jotunn zaryczał, ale wiatr rozproszył dźwięk. Matt nadal się koncentrował.
Nadchodzi. Myślę... nie, j a w i e m, że nadchodzi. Jestem Thor. Bóg wiatru, deszczu, pioruna i...
Wiatr znów uderzył. I tym razem Reyna zakołysała się, ale to nie podmuch był zaskoczeniem, ale to, co przyniósł - coś zimnego, co uderzyło ich w twarz.
- Śnieg? - powiedziała Reyna. - Potrafisz wezwać zamieć?
Matt odwrócił się w jej stronę.
- Yy tak. Myślałem ...
- Jesteś geniuszem! - zarzuciła mu ręce na szyję i przytuliła go. Potem cofnęła się i powiedziała. - Nie odbieraj tego w niewłaściwy sposób.
- Yh... okej. Chwilowo jestem geniuszem.
- Nie to miałam na myśli, głuptasie.
Roześmiała się, ten dźwięk zabrzmiał w alejce, wtedy Matt zdał sobie sprawę, że nigdy wcześniej nie słyszał jej śmiechu, ani nie widział jak jej twarz rozjaśnia się, kiedy uśmiecha się w ten sposób.
- Przestań się rumienić - powiedziała, uderzając go w ramię. - To był tylko uścisk. Teraz nie stój tak. Rób dalej to, co robisz. Niech spadnie śnieg.
- Tak jest, madame.
Reyna cofała się, nucąc "Let It Snow" pod nosem, a kiedy odwrócił się do niej plecami, zaczęła śpiewać pełną piosenkę, jej głos był wysoki i melodyjny, rozbrzmiewał w uliczce, pomagając mu się skupić.
Let it snow, let it snow, let it snow.
I tak się stało, że śnieg spadł i wiatr zawył, rozpruszając go wszędzie. Przywołał śnieżycę.
- Wystarczająco dobrze - powiedziała w końcu Reyna. - Zobaczmy, czy działa.
Złapała jego dłoń- tę bez ściereczki. Jej palce były ciepłe na tle padającego śniegu. Pociągnęła go, ślizgając się wzdłuż alejki, chodnik był teraz śliski. Śnieżyca nie sięgała dalej niż poza ich pole widzenia - burza wydawała się być ograniczona do tego obszaru - ale to wystarczyło. Śnieg padał lekko, bo wiatr ucichł.
Matt spojrzał na drzwi, które stały w ogniu. Oba były zwęglone, ale nie słychać było iskier. Nie było śladu Jotunna. Nigdzie.
Śnieżka rozbiła mu się na ramieniu.
- Zrobiłeś to! - zawołała Reyna.
Patrzył jak robi kolejną śnieżną kulę, szczerząc się, kiedy ją formowała. Podniósł rękę i roztrzaskał jej kulę w połowie lotu. Roześmiała się i wskazała na Pałac Kukurydzy.
- Wygląda na to, że skończyliśmy, ale spisaliśmy się świetnie.
Skinął głową i ruszył za nią, biegnąc i ślizgając się przez skute lodem ulice.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top