Rozdział 24 (Fen) „Po bitwie"

Najgorsze potwory zostały pokonane, a resztę ciotka Helen przywołała do porządku niemal z radosną skutecznością. Jednak Fen nadal czuł przewlekłe ukłucia strachu na całym ciele. Właśnie widział jak Laurie skoczyła się ze wzgórza i zawisła niebezpiecznie blisko tej szczeliny w ziemi. Wolałby stawić czoła większej ilości potworów niż przeżyć jeszcze jeden  t a k i  moment.

Postanowił trzymać ją przy sobie za wszelką cenę, szedł z Laurie z dala od wąwozów, które prowadziły do ​​Hel. Szczerze mówiąc, Fen był gotów przerzucić ją sobie przez ramię, żeby odesłać ją do domu, czy jej się to podoba, czy nie - a wiedział, że jej odpowiedzią będzie wielkie  n i e. Niestety ona potrafiła otwierać portale, więc tylko położył rękę na jej ramieniu, aby chronić ją od ponownego upadku.

Teraz, kiedy zachowywała się... cóż, zachowywała się jak  o n, co było bardziej przerażające niż obserwowanie jak ściga ją ogromny wąż, który miał strzały w twarzy. Skoro przeżyli koniec świata, zamierzał część swojego stada poświęcić, aby strzec jej dwadzieścia cztery godziny na dobę. Cała ta przygoda sprawiła, że ​​jego, przedtem unikająca kłopotów kuzynka, stała się jego damską wersją. To nie brzmiało dobrze. Ani trochę.

- Mogłaby prowadzić stado - powiedział z podziwem Skull. - Jesteś pewny, że ​​nie jest wilkiem?

- Aktualnie jestem rybą - wtrąciła się Laurie.

- R y b ą? - powtórzył Skull. Jego usta otworzyły się szeroko.

Fen wzruszył ramionami.

- Stary, nasza rodzina jest dziwna na tak wiele sposobów, a ciebie to zaskakuje?

- Łososiem - dodała Laurie.

- Oo - Skull wpatrywał się w nią, a potem pokręciła głową.

Fen spojrzał na niego gniewnie. Wystarczy, że ​​Owen patrzy na nią z podziwem; nie będzie tolerował dodatkowo żadnego wilka. Rodzina trzyma rodzinę z dala od niebezpieczeństwa. Skull i Owen byli niebezpieczni - zwłaszcza teraz, gdy Laurie polubiła bitwy i przygody. Nie było sposobu, żeby obaj nie skończyli w niebezpieczeństwie. Owen miał hordę wojowników, a Skull był kiedyś alfą paczki.

Fen przyciągnął Laurie do siebie. Przerzucenie jej przez ramię i umieszczenie w fortecy brzmiało lepiej z minuty na minutę.

Pozostałe małe walki kończyły się. Większość potworów trafiła na ciotkę Helen, która wyglądała jak dyrygent orkiestry, kierujący te monstra do dziury w ziemi, która prowadziła do jej domeny. Kręciła się po urwiskach i szczelinach, a jej twarz wydawała się, po raz pierwszy, niemal naturalna. Władczyni Hel wyglądał na dziwnie  u s z c z ę ś l i w i o n ą.

- Jest taką samą bohaterką, jak wszyscy inni - mruknęła Laurie, patrząc na Fena.

Helen podniosła wzrok odnajdując ich bez problemu.

- Oczekuję wizyt, dzieci. Następnym razem oszczędzę wam podróży, chociaż udowodniliście, że możecie ją pomyślnie ukończyć.

Fen zagapił się na nią.

- To był test - powiedziała półprzytomnie Laurie.

- Oczywiście - zgodziła się Helen z uśmiechem, który Fen często widywał na własnej twarzy. Naprawdę byli spokrewnieni. Było coś dziwnego i trochę niesamowitego w uświadomieniu sobie, że ta nieśmiertelna istota naprawdę była częścią jego rodziny. Skinęła do niego głową i odwróciła się, by zaprowadzić potwory do Hel, gdzie, jak to ujęła "Będzie im wygodnie".

- Dziękuję - powiedziała Laurie do ciotki.

Helen nagle posmutniała i dodała:

- Ojciec byłby zadowolony.

Fen nie wiedział co powiedzieć. Loki, ich dawno zmarły przodek, był dla nich tylko imieniem i historią, ale dla Helen był osobą, rodzicem, kimś rzeczywistym. Zanim zdążył wymyślić co powiedzieć, Helen odwróciła się i zniknęła.

- Musimy dostać się do Matta - powiedział Fen. - Wilki pomogą... Ciotce Helen - Przerwał na chwilę, poczuł się komfortowo, nazywając ją swoją ciotką.

- Chodźmy - powiedziała Laurie.

Fen był gotów wpełznąć do łóżka i spać przez kilka dni. Najpierw jednak najważniejsze: musieli znaleźć Thorsena. Najwyraźniej pokonał smoka, ale w mitach zginął podczas tej walki.

Laurie, jakby czytając w jego myślach, powiedziała:

- Nic mu nie będzie. Musi tak być.

Jedyne co mógł zrobić Fen to kiwnąć głową. Nie był takim optymistą jak ona.  

MATT

- Matt? Matt?

Ktoś nim potrząsnął. Otworzył oczy i zobaczył...

Światło.

Kot skoczył mu na pierś i spojrzał na niego. Czyjaś twarz zasłoniła mu słońce. To była Reyna, uśmiechała się.

- Hej, czempionie, wyspałeś się już? Jestem pewna, że ​​twoja walka była o wiele bardziej wyczerpująca niż moja, ale myślę, że już dość odpoczywasz.

Matt podniósł głowę. Ray stał za Reyną. Po drugiej stronie Hildr zeskoczyła z konia.

- Zabiłeś węża - powiedziała Hildr.

- Smoka - zacharczał Matt. - To był smok.

- Oczywiście, że tak - powiedziała Reyna.

Znów się uśmiechnęła, ogromnym i tak jasnym uśmiechem jak słońce, patrzył się na nią przez chwilę, po czym podniósł się, mrugając. Leżał na polu bitwy z Wężem Midgardu na kopcu sześć metrów dalej. Przez otwarte szczęki bestii było widać kły. Widząc te kły, Matt podciągnął nogawkę. Ugryzienie wciąż tam było, czerwone i opuchnięte, ale nic poza tym.

- Wpadłeś do rzeki - wyjaśniła Hildr.

- Rzeki?

- W Hel.

- Ee, tak, ale...

- Połknąłeś tam truciznę. Czy pamiętasz co powiedziałam, kiedy mi o tym opowiedziałeś?

Spróbował sobie przypomnieć.

- Powiedziałaś, że tak właśnie powinno być. Więc to mnie zaszczepiło?

Zmarszczyła brwi, słysząc nieznane słowo.

- Trucizna, którą połknąłem, zwiększyła tolerancję na tą - powiedział.

- Tak. Wszystko jest tak, jak powinno być.

Zamrugał ciężko i po chwili uświadomił sobie, że są tutaj też inni - Laurie i Fen, razem z Baldwinem i Owenem. Za nimi byli Tanngrisnir i Tanngnjóstr.

- Wszystko z wami... w porządku?

Laurie uśmiechnęła się.

- Na to wygląda.

- Zrobiliśmy to.

Laurie przytuliła go. Była brudna, pachniała mokrym psem i dymem, ale żyła.

- Tak, najwyraźniej to zrobiliśmy.

- Więc, co się stało? - zapytał Matt. - Jak wam się...?

- Później - przerwała Hildr. - Teraz chodźcie. Wszyscy czekają.

LAURIE

Było milion tematów o których musieli porozmawiać. Niektóre z nich były po prostu opowieściami o własnych walkach, a niektóre pytaniami. Mogli porozmawiać później. W tej chwili, cóż... teraz mogli wrócić do domu. Wszyscy przeżyli. Zatrzymali koniec świata i rzeczywiście go przeżyli.

- Wszystko w porządku? - zapytała Matta.

Skinął głową.

- A z tobą?

- Żyjemy, a Fen nie jest zdrajcą. - Laurie uderzyła go w ramię tak, jak robiła to z Fenem.

Matt posłał jej lekki uśmiech.

- Zrobiliśmy to.

- Oczywiście, że zrobiliśmy - powiedział Fen. - Nie ma co do tego wątpliwości.

Laurie przewróciła oczami, a Matt potrząsnął głową. Dobrze było wrócić do normalności... jeżeli można to tak nazwać, będąc otoczonym przez Walkirie, magiczne kozły i potomków zmarłych bogów.

- Jesteśmy gotowi na powrót do domu? - zapytała.

Hildr odezwał się.

- Zobaczę dom córki Freyi.

- O r a z  mojego brata - wtrąciła Reyna.

- A potem - powiedział Baldwin. Spojrzał na Owena i zapytał: - Czy mogę z wami podróżować?

Owen skinął głową i z wahaniem powiedział:

- Nie ma już zagrożenia, więc nie musisz...

- Przyjaciele, stary. Jesteśmy teraz przyjaciółmi, racja?

W tym momencie Owen wyglądał na trochę zdezorientowanego.

- Przypuszczam, że jesteśmy.

Laurie uśmiechnęła się do chłopców. Jakoś łatwiej było z potworami niż codziennymi sprawami.

- W s z y s c y  jesteśmy przyjaciółmi - powiedziała, jej głos jasno pokazał, że to był rozkaz. - I będziemy utrzymywać kontakt, p r a w d a?

Fen objął ją ramieniem.

- Cokolwiek zechcesz, Laurie.

- Wygląda na to, że stała się jeszcze bardziej przerażająca - powiedział Baldwin tonem, który można było uznać za szept.

- Podoba mi się to - powiedział cicho Owen, dostając ostrzegawcze spojrzenia od Matta i Fena.

- Spodziewam się e-maili! - powiedziała Laurie wszystkim, a następnie otworzyła portal do Blackwell i powiedziała do swoich d w ó c h  pseudo-braci:

- Chodźmy do domu.

MATT

Matt przeszedł przez portal. Po drugiej stronie stał jego wujek, trzymając butelkę wody i kanapkę.

- Alan nalegał, żebym to przyniósł - powiedział wuj Pete, wręczając mu jedzenie.

Matt roześmiał się. Odkręcił wodę i wziął duży łyk, zanim powiedział:

- Gdzie on jest?

- W domu. Następna część jest przeznaczona tylko dla rodziny.

- On jest rodziną.

Wujek Pete uśmiechnął się.

- Dziękuję Ci. Jednak nie tym razem. Zjedz swoją kanapkę i chodź. Nie chcemy tutaj widowni.

Matt powiedział, że pożegna się z Laurie i Fenem. Tymczasowe do widzenia. To nie była taka sytuacja jak na meczu poza miastem, na którym mówisz, że będziesz utrzymywać kontakt i nigdy tego nie robisz. Oni będą. Zawsze. Nie było mowy, żeby było inaczej.

Po pożegnaniach Matt wszedł z wujkiem do domu. Przybiegła do niego postać. Przez ułamek sekundy Matt zamarł, jego palce zacisnęły się wokół Mjölnira. Potem spojrzał w niebo. Nasłonecznione niebo. Nigdy więcej bitew. Nigdy więcej wrogów. I zobaczył, kto nadchodzi - nastoletni chłopak z rudymi włosami i szerokim uśmiechem.

- Hej, dzieciaku - powiedział Josh, podchodząc się do niego. - Dokonałeś tego, co?

Matt nie miał szansy odpowiedzieć, bo Josh chwycił go w ramiona, unosząc go tak nagle, że Matt upuścił Mjölnir. Na stopę Josha.

- Au! - powiedział Josh puszczając Matta i odskoczył, trzymając się za stopę. - Wielki młot. Ciężki młot.

Jake podszedł, chichocząc.

- Idioci.

Sięgnął po Mjölnir. Jego palce owinęły się wokół uchwytu. Jake musiał się wysilić, żeby go podnieść, napięły się jego ścięgna w szyi, gdy oddawał młotek w ręce brata. Matt wziął go z łatwością, a Jake się uśmiechnął.

- I to dowodzi, do kogo należy, prawda? - schylił się i klepnął Matta w plecy, pochylając się, by nie stracić palców u nogi z powodu młota.

- Matt? - koleiny głos.

Kolejny głos. Miękki, zdławiony łzami. Matt spojrzał na matkę. Miała czerwone oczy i wyglądała, jakby nie spała od tygodnia. Kiedy go zobaczyła, zatrzymała się i zachwiała, jakby nie była pewna, czy to naprawdę on.

- Cześć, Mamo.

Wtedy podbiegła do niego. Podbiegła i objęła. Jake powiedział:

- Uważaj na młot!

Ale ona tylko mocniej przytuliła Matta, mówiąc:

- Nie obchodzi mnie to. W ogóle mnie to nie obchodzi.

Matt poczuł dłoń na swoim ramieniu. Spojrzał na swojego ojca. Matka go puściła, a ojciec obdarzył go ostrym uściskiem. Potem odsunął się i powiedział:

- Zrobiłeś to, Matt.

Matt przytaknął bezgłośnie.

- Zrobiłeś to - powtórzył jego tata. - Wiedzieliśmy, że tak będzie, a nawet jeśli choćby przez jedną sekundę pomyślałeś, że w ciebie zwątpiliśmy, to musimy popracować nad pewnymi rzeczami - kolejny uścisk. - Teraz, zabieramy cię do domu.

LAURIE

Laurie przeszła przez portal, tak jak musiała, czyli ostatnia. Przez chwilę obawiała się, że portal się nie otworzy, że jej boskie dary znikną wraz z końcem Ragnarök. Obawiała się, że jej mama będzie wściekła, że ​​Fen zostanie odrzucony, że ​​rodzina Matta nie będzie chciała go zabrać do domu, ale kiedy się rozejrzała, jej obawy zniknęły.

Jej ojciec mocno przytulił Fena, a jej matka i Jordie byli owinięci wokół niej tak mocno, że wydawało jej się, że krzywi się z bólu. Oczywiście oznaczałoby to, że przyznaje się, że została trochę podbita.

- Zrobiliście to - powiedział tata, pociągając Fena w jej kierunku, przez co powstał ogromny uścisk Brekke. - Jestem z was obydwu taki dumny!

- Jak powstrzymaliście koniec świata? - zapytał Jordie.

Laurie i Fen wymienili spojrzenia.

- Była bitwa. Wygraliśmy.

Fen odpowiedział po chwili. Zrobił normalną rzecz - omijał szczegóły, zawsze tak robił w towarzystwie jej matki.

Nikt się nie odezwał, a Laurie uświadomiła sobie, że ona i Fen byli trochę posiniaczeni i krwawili w kilku miejscach.

- Wszystko w porządku - wyrzuciła z siebie, widząc, jak mama kataloguje jej obrażenia. - Była tam ciocia Helen. Nie zrobilibyśmy tego bez niej, Najeźdźców i innych potomków. Matt walczył z wężem. Aha, ale były z nim Walkirie i inni potomkowie.

- Tak, bez pomocy nie jestem pewien, jakby się to skończyło, gdyby jötnar... Znaczy chodziło mi o... - Fen spojrzał na Laurie i zamilkł.

Laurie wyciągnęła rękę i ścisnęła dłoń Fena, bezgłośnie mówiąc mu, że nic jej nie grozi.

- Było kilka potworów, ale wygraliśmy. Świat jest bezpieczny, a my jesteśmy w domu. Nie jesteśmy ranni, tylko trochę podrapani.

Jej rodzice wciąż nic nie mówili. To była dziwna, pełna napięcia cisza, a jej mama wyglądała, jakby miała się zaraz rozpłakać. Jordie zapytał:

- Kim jest Ciocia Helen?

- Hm, córką Lokiego. Władczynią Hel, hm, zaświatów - powiedziała cicho Laurie.

- Oo - jej mama zamrugała. - Racja... to jego  p r a w d z i w a  córka? Jak ty w ogóle... czy ja chcę to wiedzieć?

- Prawdopodobnie nie - odpowiedział Fen.

Laurie uśmiechnęła się do swojej mamy i dodała:

- Zrobiliśmy to, Mamo. Wszystko jest teraz w porządku.

- Jestem z ciebie taka dumna - powiedziała jej matka. - Z was  o b u.

- Chodźmy do domu - dodał Tata.

Chociaż Laurie wiedziała, że ​​miał na myśli ich wszystkich, Fen oczywiście nie wiedział. Pokiwał głową i odwrócił wzrok.

- Do zobaczenia później - powiedział cicho.

- Ty też, Fen - powiedziała mama. - Możesz coś zjeść, użyć prysznica i zostać na noc.

- Najpierw prysznic. Obaj śmierdzicie - wtrącił Jordie.

Fen spojrzał na nich zaskoczony, mama i brat Laurie wydawali się być szczęśliwi, że  g o  widzą. Nikt oprócz Laurie nigdy, przed Ragnarök, nie był z niego dumny. Wpatrywał się w nich, trochę spodziewając się, że zaraz zaczną się śmiać z jego łatwowierności, z tego, że im uwierzył. Ale się nie śmiali. Uśmiechali się do niego.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top