Rozdział 20 (Matt) „Rozgrzewka"
Matt leżał twarzą w skale. Otaczała go ciemność. Jego uszy wypełniały się jękami i krzykami zmarłych.
Jestem w Hel. Dla mnie nie ma Valhalli. Prosto do piekła ze wszystkimi ludźmi, których skazałem na śmierć, kiedy pozwoliłem wężowi wygrać. Kiedy...
Coś szarpnęło za jego dżinsy. Pociągnęło za pasek. Matt podniósł głowę, miał Mjölnir w ręku. Potem usłyszał beczenie. Ciężkie uderzenie pochodziło od czegoś twardego, ciepłego i pokrytego miękką sierścią. Kolejne beczenie.
Matt zamrugał twardo. Świat pociemniał, a zimno się rozproszyło, wcześniej był w szerokiej szczelinie wśród postrzępionych skał. Ale... skały znajdowały się na poziomie gruntu i sięgały tylko do jego głowy.
Co się stało?
Mara.
Trzecie beczenie, teraz zniecierpliwione, odwrócił się i zobaczył śnieżnobiałą kozę ze złotymi rogami i czarnymi plamkami pod oczami.
- Hej, Tanngrisnir. - przytulił kozła.
Kiedy zdał sobie sprawę z tego, co robi, szybko się wycofał, ale podszedł Tanngnjóstr, wyraźnie oczekując tego samego powitania, które otrzymał jego brat. Matt dał mu je - po sprawdzeniu, czy nikt nie patrzy.
- Dzięki za sprowadzenie mnie na ziemię, chłopaki - powiedział. Złapał za krawędź skały i podniósł się, by uważnie się rozejrzeć. - Mara wciąż na wolności?
Tanngrisnir prychnął, jakby chciał powiedzieć: oczywiście.
- A więc, prowadź - powiedział.
Tanngrisnir pokazał mu najlepszą ścieżkę przez skały, a Tanngnjóstr obstawiał tyły. Po kilku metrach skakania po kamieniach Matt zobaczył pole bitwy. Usłyszał je także w oddali.
- Jak daleko odszedłem?
Tanngrisnir zabeczał.
- Tak, wystarczająco daleko, oczywiście. W porządku, cóż, wątpię, że przywieźliście rydwan Thora...
Urwał, myśląc o Radwanie Thora z koszmaru. Koniec świata. Koniec z nim i wszystkim innym. Zadrżał. Tanngnjóstr otarł się o niego.
Matt skinął.
- Nie czas na to, wiem. Moim zadaniem jest upewnić się, że to jeden z koszmarów, który nigdy się nie spełni. Ruszajmy się...
Tanngrisnir podskoczył, jego złote kopyta muskały powietrze. Potem upadł. Dokładnie u stóp Matta. Upadł ze strzałą w gardle.
- Nie! - Matt opadł obok kozy.
Tanngnjóstr przeskoczył nad nim z dzikim beczeniem, Matt podniósł wzrok i zobaczył kozła atakującego...
Atakującego draugra. Jeden był uzbrojony w łuk, wycelował płonącą strzałę w kozła. Matt krzyknął:
- Nie! Oni są ze mną!
I kiedy wypowiedział te słowa, zrozumiał ich bezsensowność. Oczywiście kozy były przy nim. Draugr musiał wiedzieć, że Tanngrisnir i Tanngnjóstr to straszne bestie.
Matt rzucił Mjölnir. Uderzył w draugra i powalił go, kości się roztrzaskały, ale było już za późno. Strzała trafiła Tanngnjóstra w gardło. Kozioł runął. Matt podbiegł do przodu, bezwiednie łapiąc Mjölnir. Pobiegł i ślizgnął się na kolana obok kozła, jego złote oczy były szeroko otwarte, podczas gdy krew tryskała z jego gardła.
Matt zanurzył ręce w długich futrach kóz.
- Jesteście nieśmiertelni - wyszeptał. - Powinniście wrócić.
Kozły leżały spokojnie i cicho.
Kiedy coś zahałasowało, Matt podskoczył. Draugr ruszył naprzód, otoczony przez dwóch innych pobratymców. Był wyższy od reszty, z zaplątanymi czerwonawożółtymi włosami i długą, zmierzwioną brodą, po jednej stronie twarzy miał spróchniałą, nagą czaszkę. To nie był anonimowy martwy wojownik. Tego Matt znał. Z tym walczył. Walczył i zwyciężył i obserwował jego wygnanie do Hel przez Helen.
- Glaemir - powiedział Matt.
Były król draugrów uśmiechnął się.
- Czy sądziłeś, że mogłeś wygrać tak łatwo, Matthew Thorsenie?
- Jak udało ci się...?
- Uciec? - uśmiechnął się, tym swoim gnijącym, mięsistym uśmiechem. - Ragnarök. Wszystko, co chce uciec, może to zrobić. Miałem pomoc. Glaemir pomachał i z pyłu wynurzyło się około pół tuzina draugrów. Te pół tuzina, które zostało z Mattem, kiedy Walkirie odjechały.
- Niektórzy z moich ludzi są nadal lojalni wobec mnie - powiedział Glaemir - I lojalni wobec mojej sprawy. Która niestety nie jest twoją. Wierzę, że moi ludzie słyszeli, kiedy mówiłeś, że życzysz sobie walki na rozgrzewkę?
Osiem draugrów zabrzęczało bronią o tarcze i stanęło na baczność.
- Dobra rozgrzewka dla ciebie, chłopcze? - powiedział Glaemir. - Chyba tak. Właściwie to myślę, że będzie to taka rozgrzewka, dzięki której nigdy nie zobaczysz pola bitwy.
Na sygnał Glaemira jego ludzie zaatakowali. Matt uciekał. To była jedyna rzecz, którą mógł zrobić, gdy stanął twarzą w twarz z oddziałem nieumarłych wojowników na otwartym terenie. Za nim Glaemir ryczał ze śmiechu.
- Oto twój czempion. Mały chłopiec, który ucieka. Myślę, że dopasowany.
Matt przeskoczył nad nieruchomym ciałem Tanngnjóstra, a potem Tanngrisnira, starając się nie myśleć o martwych kozłach. Wbiegł w skały, schował się za dwoma mniejszymi i znalazł miejsce, otoczone kamieniami w którym się obudził. Zatrzymał się tam i oparł o jedną ze skał.
Kiedy pierwszy draugr pojawił się za rogiem, Matt zaczął liczyć do pięciu. Ledwo dotarł do dwóch, zanim pojawił się drugi draugr. Matt rzucił Mjölnir. Uderzył w pierwszego, przewracając go na drugiego i wbijając ich w skały z tyłu.
Wpływ młota na kości? To nie było przyjemne. Rozległy się trzaski i chrupanie, a potem, gdy Mjölnir wrócił do dłoni Matta zostały na ziemi już tylko dwa draugry w kawałkach. Pojawił się kolejny draugr. Matt liczył, ale gdy dotarł do czterech uświadomił sobie, że nie może już dłużej czekać i rzucił Młot.
Młot trafił w cel, wtedy inny draugr wyszedł zza rogu, był zbyt daleko, by załapać się na uderzenie i zbyt blisko, by Matt mógł poczekał na powrót Mjölnira. Rzucił swój magiczny Młot. To tylko wytrąciło draugra z równowagi. Do tego czasu Mjölnir był już w drodze powrotnej i uderzył draugra w bok głowy. Matt wzdrygnął się, gdy trzasnęła czaszka wojownika.
- Czterech pokonanych! - krzyknął Matt. - Chcesz porozmawiać, Glaemir? Czy pozwolisz mi się rozgrzać?
Król draugrów nie odpowiedział, ale Matt mógłby przyciąc, że słyszy zgrzytanie zębów. Pojawił się kolejny draugr, na skałach nad głową Matta, chłopak rzucił Mjölnir odrobinę zbyt pewny siebie - i pod zupełnie niewłaściwym kątem. Młot przeleciał nad głową draugra i ruszył dalej.
Matt wypuścił amulet, ale błąd Mjölnira rozproszył jego uwagę, a Młot jedynie zasyczał. Draugr skoczył nad nim i uniósł miecz, chichocząc z przerażającym świszczącym dźwiękiem. Spojrzał na Matta jednym działającym okiem, bo drugie było tylko wyschniętym bąbelkiem zwisającym na policzku. Potem zamachnął mieczem. Matt zareagował. Uderzył draugra w nogi i przewrócił go. Kątem oka zobaczył, jak miecz pomknął w dół i trzasnął ramię tego wojownika na tyle mocno, że przeciął mu kość. Draugr warknął... i przełożył miecz w lewą rękę.
Matt skoczył na równe nogi i cofnął się w samą porę, by uniknąć najazdu draugrów. Zrobił unik przed ciosem jednego z nich, kiedy Mjölnir uderzył go w rękę, co byłoby zwyczajne, gdyby się tego spodziewał. W tej sytuacji wytrącił go z równowagi, jego dłoń ledwo zdążyła zamknąć się na czas. Zaczął machać młotkiem, a wtedy pojawiło się jeszcze dwóch draugrów. Matt uderzył Mjölnirem w pierwszego, zrobił unik przed mieczem drugiego i...
Nad jego głową przeleciał cień. Czwarty draugr? Nie mógł walczyć ze wszystkimi czterema. Odwrócił się, biorąc pod uwagę wszystkie możliwości jakie miał, kiedy skacząca postać uderzyła jednookiego draugra z gniewnym beczeniem. To był Tanngnjóstr.
Matt odetchnął z ulgą, kiedy k o z i o ł został prawie przecięty mieczem wycelowanym w brzuch. Osunął się z drogi w samą porę.
Jedno uderzenie Mjölnirem wytrąciło miecz z ręki draugra. Drugi cios trafił go w bok z okropnym chrzęstem. Trzeci złamał mu kość udową i upadł. Matt wyciągnął młot, by wycelować w czwartego draugra, ale Tanngrisnir wyskoczył zza skał i przewrócił go. Dzikie uderzenia kopytami sprawiły, że draugr leżał na ziemi, jęczący i żywy, ale nie wykonujący żadnych ruchów.
- Dwoje z lewej - zwrócił się Matt do kozłów, przyglądając się fragmentom zombie, pokonanych draugrów, zaśmiecającym ziemię. - Jeśli możecie zająć się na dwoma pozostałymi, wezmę Glaemira.
Kozły zabeczały. Tym razem Matt dokładnie wiedział, kto tam jest - a mianowicie draugr z łukiem i strzałami. Ostrzegł kozły, gdy biegli w stronę oddalonego draugra uchylając się przed strzałami.
Matt sprawdził teren. Glaemir stanął z boku, wymachując mieczem, który wyglądał raczej jak sztylet, ledwie długości przedramienia Matta... jednak sam Glaemir urósł dwukrotnie co dawało mu imponujący rozmiar.
- Żaden nie mógł się ukryć - zawołał Matt. - Jeśli chcesz uciec, pozwolę ci.
Glaemir roześmiał się.
- Rzeczywiście jesteś czempionem Thora, chłopcze. Jesteś urojonym chwalipiętą, tak jak twój przodek.
- To nie może być urojenie, jeśli to prawda. Ale rozumiem, dlaczego chowałeś się za swoimi wojownikami. Raz cię pokonałem. Założę się, że raczej nie staniesz ze mną twarzą w twarz. Zwłaszcza teraz, gdy mam to...
Podniósł Mjölnir.
Glaemir urósł. Matt rąbnął go w kolano, które znajdowało się na idealnej wysokości. Glaemir ledwo się zachwiał, potem odzyskał siły i machnął mieczem. Problem z wielkością dwa razy większą od rozmiaru Matta? Matt mógł z łatwością uderzyć go w rzepkę, a Glaemir musiał się pochylić, by wymachiwać swoim niewymiarowym mieczem. To było zręcznie wyminięcie, ale niezręczne posunięcie.
Matt uderzył Mjölnirem w obie rzepki Glaemira. Tym razem król draugrów się potknął. Za trzecim ciosem padł na kolana.
- Więksi są... - powiedział Matt, podnosząc Mjölnir, by zadać mu ostateczny cios, ale kiedy się zamachnął, Glaemir nagle skurczył się do normalnego rozmiaru, a Matt odsunął się od nóg z powodu niemożliwego do wykonania ciosu. Koniec miecza Glaemira musnął jego koszulę. Tym razem Matt uderzył w tarczę. Siła wystarczyła, by odrzuciło mu ramię i runął do tyłu, ale zdołał wstać i stanąć twarzą w twarz z królem draugrów.
- Wiesz, czego brakuje w tej rozgrzewce? - powiedział Matt. - Części rozgrzania. Przed prawdziwą walką naprawdę chciałbym się chociaż spocić.
Glaemir zamachnął się. Matt zablokował jego ruch.
- Więc jeśli mógłbyś zwiększyć...
Kolejny blok.
- Byłbym bardzo wdzięczny i myślę, że wąż też byłby. W innym przypadku...
Whoosh. Szczęk.
- ...myślę, że będzie rozczarowana. W końcu to Ragnarök.
- Hej, Matt! - krzyknął głos. - Ty gadasz czy walczysz?
Dostrzegł Reynę, biegnącą w pyle, z Rayem na tyłach.
- Umiem robić obydwa - odkrzyknął.
- Tak, cóż, może mniej jednego i więcej drugiego? - wskazała na zmasakrowanego draugra pełznącego w ich stronę.
- Racja - powiedział Matt. - Okej. Pokaż mi prawdziwą walkę, Glaemir. Postaraj się o moją krew i...
Glaemir warknął i zamachnął się. Miecz przeleciał tak blisko Matta, że aż chłopak poczuł od niego podmuch wiatru.
- Em, Matt? - powiedziała Reyna. - Potrzebujesz jakiejś pomocy?
- Nie. W przeciwieństwie do niektórych ludzi, niektórych n i e u m a r ł y c h, walczę sam we własnych bitwach. Dzięki za ofertę.
- Jest aktualna. Ale gdybyś mógł się pośpieszyć...
Kolejny zamach. Kolejny blok. Matt rzucił Mjölnir. Glaemir rzucił się na niego, zabierając tarczę zmasakrowanemu draugrowi. Zombie pochylił się przed uderzeniem Matta, a kiedy chłopak stracił równowagę, Glaemir uderzył go tarczą. Matt upadł na plecy.
- Matt! - Reyna rzuciła się do przodu.
- Rozumiem - powiedział Matt... a potem Glaemir przyłożył miecz do jego gardła.
Bliźniacy i kozły rzucili się w stronę wojowników. Matt uniósł dłoń, w której trzymał tarczę.
- Naprawdę, to rozumiem - powiedział. - Myślę, że Glaemir i ja możemy o tym porozmawiać rozsądnie. Jestem gotowy zaakceptować jego poddanie się bez żadnych problemów.
Glaemir roześmiał się.
- Naprawdę jesteś dzieckiem Thora. Przesiąknięty arogancją do szpiku. Mam cię na celowniku, chłopcze. Jeden cios mojego miecza...
- A więc rozejm?
- Jesteś zabawny. Może nawet odważny. Ale nadszedł czas, by przyznać się do porażki, chłopcze i przygotować się na spotkanie z Hel, na spotkanie z tą drugą stroną jako niegodny wojownik ścięty przez prawdziwego wojownika...
Matt odepchnął miecz Glaemira swoją tarczą i zerwał się na równe nogi.
- Nie możesz oprzeć się pokusie przechwalania się, prawda? Dzięki, liczyłem na to - kiedy przemawiał, zamachnął Mjölnir. Uderzył Glaemira w bok głowy - obaj ruszyli dalej, młotek i czaszka, odcięli się od szyi Glaemira. Głowa draugra wystrzeliła, znikając w pyle.
- Hej, słyszysz to? - powiedział Matt. - Cisza. Wreszcie.
Przełożył tarczę przez ramię, a bliźniaki patrzyły na niego z wytrzeszczem.
- Och, nie martwcie się. Potrafi się z powrotem złożyć - Matt pomachał do ciała draugra, czołgającego się żałośnie w niewłaściwym kierunku. - Jak tylko się znajdzie. A do tego czasu? Będziemy...
Przerwał mu tupot kopyt. Hildr przyjechała, jej normalnie obojętna twarz była pełna trwogi. Potem zobaczyła Matta i zatrzymała się.
- Synu Thora - odetchnęła z ulgą. - Wreszcie.
- Przepraszam - powiedział. - Stara sprawa do rozstrzygnięcia. Ale dostałem swoją rozgrzewkę.
Skinął na zdezorientowanego króla draugrów bez głowy, który czołgał się w ich stronę.
Hildr pociągnęła nosem.
- Wiedziałem, że nie można im ufać.
- Nie, po prostu ich nie lubisz. Ale przy tych kilku miałaś dobry powód. Teraz myślę, że muszę dostać się na prawdziwą bitwę.
- Musisz - powiedziała Hildr i pochyliła się, aby wrzucić go na konia.
***
- Więc to jest to miejsce? - powiedział Matt, spoglądając w pobliską ciemność. Wyglądało bardzo podobnie do miejsca, w którym walczył z draugrami, z otwartą przestrzenią i skałami.
- W związku z tym również otrzymaliśmy prawo wyboru - powiedział Hildr. - Zatwierdzasz?
Matt zsunął się z konia. Pozostali zniknęli. Nawet jego kozły nie mogły do niego dołączyć. Tylko Hildr i tylko dla usług transportowych. Matt wspiął się na szczyt skały i rozejrzał się.
- Wygląda dobrze. Czy jest granica?
- Kiedy przybędzie wąż, twojemu polu bitwy zostaną nadane granice.
Matt rozejrzał się po otwartej przestrzeni po lewej stronie.
- Czy istnieje również bariera głębokości? Myślę, mam nadzieję, że wąż nie może po prostu zagrzebać się w ziemi, jeśli go zranię.
- Nie może. Granica odnosi się do ziemi i do powietrza.
Zmrużył oczy.
- Aha okej. To nie blokuje moich mocy, prawda? Jasne, nie mogę latać jak komiksowy Thor, ale jeśli istnieje górna bariera, to czy nadal mogę zmieniać pogodę?
- Możesz.
- Pozwól, że inaczej to sformułuję. Czy ta pogoda w dodatku dotrze na pole bitwy?
- Dotrze.
- Dobra. A więc bariera powietrzna... ? Dlaczego... ? - urwał, gdy zobaczył wielkiego ptaka wysoko na nocnym niebie. - Czy to jest tak, że o n nie może zaatakować? Cokolwiek to jest.
Hildr nie odpowiedziała. Kiedy Matt spojrzał na nią, z niepokojem pociągała pasmo włosów. Potem złapała je i odrzuciła, podnosząc podbródek. Jednak nic nie powiedziała.
- Hildr... to bitwa jeden na jednego, prawda?
- Tak.
Rozległ się odległy trzask, jakby grzmot. Ptak obiżył lot. Nie, Matt zdał sobie sprawę, że to nie jest ptak. Był to dziwny kształt, długi, cienki, ze skrzydłami - przypominający samolot. Zamrugał, próbując dostrzec coś więcej, ale było zbyt ciemno, a stworzenie zbyt wysoko.
- Nie muszę z tym walczyć, prawda? - powiedział.
Cisza.
- Hildr?
- Tak - zapadła dłuższa cisza. - Tak, synu Thora. Musisz z tym walczyć.
- Ale...?
Stwór opadł niżej i wydał okrutny krzyk, który niemal zwalił Matta z nóg. Kiedy się otrząsnął i ukląkł zobaczył bestię wyraźnie.
To był smok. Ogromny, wężowaty smok ze skrzydłami nietoperza i wielkim łbem. Matt spojrzał na niego.
- To... To... - przełknął ślinę. - To jest Wąż Midgardu?
Hildr nie odpowiedziała. Spojrzał na nią, gdy patrzyła, jak stwór znów zbliża się ku ziemi, a jego kształt zasłania prawie każdą gwiazdę.
- Nie - wyszeptała.
- To nie ten wąż? - powiedział. - Dzięki bogom, bo...
- Nie! - Krzyknęła, uderzając w powietrze tarczą. Pobiegła do przodu i krzyknęła w otwartą przestrzeń wokół nich. - To ma być c z e m p i o n. Wybrany czempion.
Odezwał się głos, mówił do nich z otoczenia, nieziemski głos, który nie pochodził od smoka, ale z samej ziemi.
- Ukradliście naszego czempiona.
- Nie, Astrid was zdradziła. Nie my. Wasza strona musi wybrać nowego czempiona.
- Wybrała.
- To nie jest... - zawróciła, krzycząc teraz w pustkę. - To nie jest czempion. To jest w ą ż. Prawdziwy Wąż Midgardu.
Śmiech rozniósł się wokół nich.
- Tak, to on. I on tu zostanie. - w mgnieniu oka Hildr i jej koń zniknęli, a Matt został sam, wpatrując się w stworzenie powyżej.
Nie Astrid w smoczej formie. Nie jej kuzynka, albo matka, albo ciotka. Ani babcia.
Nie, nawet nie babcia. To, co pochłonęło jej babcię, przez co ona nie żyje.
Prawdziwy Wąż Midgardu.
Oto z czym musi walczyć.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top