ROZDZIAŁ 2


Małopolska, wrzesień A. D. 1384

— Może by królewnie polecić modlitwę przy grobie jej prababki, co wy na to? — zapytał możnych Dobiesław Kurozwęcki, gdy następnego dnia jechali już wraz z królewskim orszakiem do Krakowa. Nachylił się jeszcze bardziej do kasztelana wojnickiego, uprzednio sprawdzając, czy żaden z innych rycerzy, czy szlachciców, ich nie podsłuchuje. — Krótko przecie jedziemy, zawsze możemy zawrócić, a obecność w tak duchowym miejscu na pewno dobrze wpłynie na królewnę.

Jadwiga tego dnia nie przypominała już tamtej poważnej dziewczynki, którą wcześniej im pokazała. Dzisiaj już z samego rana wpędziła w strach swoje dwórki, które nie zastały jej po modlitwie w swojej komnacie. Sam Kurozwęcki szukał jej po korytarzach zamku w Nowym Sączu, podczas gdy pan na Szubinie znalazł ją w zamkowej kuchni, pogrążoną w rozmowie z tamtejszymi kucharzami i zajadającą ciepły kołacz. Długich rozmów po polsku także nie prowadziła. Dobiesław spodziewał się tysiąca pytań zadanych przez tą ciekawą świata dziewczynkę, ona jednak milczała jak zaklęta i tylko po polsku powtarzała, jak bardzo cieszy się z tego przyjazdu i możliwości rozwijania Polski. Nie dała się namówić również swojej opiekunce na przejazd do stolicy kolebą i uparta zdecydowała, że jechać będzie na koniu, w dodatku z melsztyńskim diabłem, na początku orszaku — „jak na prawdziwego króla przystało". Panowie śmiali się z tego, bo złotowłosa z takim niecodziennym humorem wcale władcy nie przypominała, ale dziesięciolatka postanowiła chyba nie zwracać na nich żadnej uwagi. I teraz śmiała się w najlepsze z opowieści Spytka i kapitana królewskiej straży, co jakiś czas spoglądając jedynie na innych panów czy na kolebę z jej węgierskimi dwórkami. Rozbawiający niewiastę i rozmawiający z nią w najlepsze Melsztyński działał już Dobiesławowi na nerwy, szczególnie gdy widział szeroki uśmiech na jego twarzy — on też miałby taki dobry kontakt z królową, gdyby ktoś go kiedyś do niej dopuścił. Rozbawiłby ją, posłużył dobrą radą i wsparł, ale to młodzikowi z Melsztyna pozwolono się do niej zbliżyć i zdobyć jej zaufanie i uwagę. Tego kasztelan krakowski zdzierżyć nie mógł.

— Do Starego Sącza chcesz się wracać, staruszku? Ty? Taki kawał drogi, Dobiesławie. Czas nas goni, bo w Krakowie winniśmy być jutro w południe, a w takim tempie na pewno nie zdążymy — rzucił kasztelan wojnicki, Jan z Tęczyna, spoglądając na rozżalonego Kurozwęckiego. Tęczyński poprawił swój płaszcz i mocniej ścisnął lejce, gdy usłyszał prychnięcie Dobiesława i śmiech jadącego tuż za nimi pana na Szubinie. — Jak ci tak spieszno do kościoła, to pędź. Nawet grób królowej Jadwigi będzie musiał poczekać. Najpierw koronacja, potem pielgrzymki. Kiedyś na pewno tam zajedziemy, nasz król nam tego nie odpuści.

— Poza tym, wystarczy jej na ten czas modlitwa przy grobie rodaczki¹ — dorzucił od siebie Sędziwój, przekrzykując tętent kopyt. — A kto wie, czy modlitwami nie sięgnęła już do królowej Jadwigi, tak skupionego dziecka nigdy jeszcze nie widziałem. A co dopiero będzie w Krakowie, jak ją te tłumy przywitają...

— Mam nadzieję, że lud zareaguje na króla w spódnicy pozytywnie — mruknął kasztelan krakowski. — Król Ludwik mile witany by po takim czasie na pewno nie był, jego zięć też uwagi ludzi nie zdobył. Oby z tym dzieciątkiem było inaczej, bo jak nie, to nam Wielkopolska niedługo kolejne żądania wysunie. Jeszcze chwila i Siemowitowi koronę na głowę będziemy nakładać, a nie Jadwidze.

Cała trójka na wspomnienie mazowieckiego księcia sposępniała od razu, wspominając ostatnie miesiące pertraktacji z węgierską regentką. Bośniaczka wprawdzie tak światłego umysłu jak jej świekra nie posiadała, lecz o swoje córki - dziedziczki tronów europejskich potęg — dbała dobrze, czasem aż za bardzo. Każdy swój czyn argumentowała miłością do swoich królewien — starszej za wszelką cenę pomóc chciała w rządzeniu państwem, młodszej nie pozwalała za nic przekroczyć granicy z Polską, wynajdując wiele wymówek na odsunięcie daty jej wyjazdu. Jedna z nich, związana z nieudolnymi knowaniami Piasta z Mazowsza, szczególnie spędzała sen z powiek możnych. Kwestia dziedziczenia tronu po śmierci Andegaweńczyka nie była tak prosta, mimo tego, że to jego córkom panowie polscy przysięgali i to na skronie jednej z nich założyć mieli koronę polskich królów. Kandydatów na władcę oddzielonego już od Węgier kraju było wiele - od piastowskich dziedziców liczących na oddanie państwa w ręce prawowitej dynastii, po potomków ostatniego wielkiego króla, szczególnie w osobie niepospolitego elektora brandenburskiego. Korona polska dawała wiele możliwości, a przez ostatnie dwa lata stała się obiektem licznych ataków, zjazdów i przyjazdów — wszystko po to, by po bezkrólewiu insygnia przekazać małej dziewczynce, która ledwo zdążyła opuścić dziecięcą komnatę, by ze swojej królewskiej kancelarii rządzić wielkim państwem.

Jan Tęczyński spojrzał jeszcze przez ramię, gdy zjeżdżali już na prostą, leśną ścieżkę, jakby bał się, że zaraz przed oczami pojawi mu się grot strzały, wymierzony w królewnę. Nasłuchiwał również, czyżby to nie Piast Siemowit czaił się za rogiem, by tym razem skutecznie porwać Andegawenkę i zhańbić ją na oczach jej nowych poddanych. Naraz pomyślał sobie, że gdyby do tego dopuścili, nie mieliby do czego na Wawelu wracać — na chwilę odetchnął i powrócił wspomnieniami do żony i córek, a nawet do postaci ukochanej kuzynki, która oczekiwać już powinna w krakowskim zamku na przyjazd orszaku. Miał głęboką nadzieję, że żyjąca we własnym świecie Maria nie zdążyła jeszcze nikogo obrazić ani narazić się wyżej postawionym damom, tym bardziej innym szlachcicom. Dwór polskiej królowej miał teraz stać się kolebką nowej, polskiej kultury i obietnicą na lepszą przyszłość dla społeczeństwa, któremu Jadwiga odtąd miała przewodzić. A przedstawicielki najbardziej znanych rodów szlacheckich musiały być jego częścią.

— Do tego dopuścić nie możemy — mruknął Sędziwój, gdy strażnicy na przedzie orszaku zatrzymali się, a młody wnuk Dobiesława, Zawisza, poinformował ich szybko o zaplanowanym postoju. — A teraz chodźmy. Kraków coraz bliżej, trzeba przygotować królewnę.

Zamek na Wawelu, Kraków, wrzesień A. D. 1384

— Widziałaś ich, Margit? — zapytała Andegawenka, gdy stała już w swojej nowej komnacie, pośród ukochanych węgierskich dwórek. Starsza Lackfi jedynie uśmiechnęła się do niej lekko i potrząsnęła twierdząco głową, gdy zdejmowała z głowy Jadwigi złotą obręcz. Kamienie zalśniły dzięki wpadającym do komnaty promieniom słonecznym, gdy podała ją jednej z rozdygotanych polskich panien służebnych. Margit spojrzała na nie z ukosa, wszystkie wydawały się jej nieprzygotowane odpowiednio do pełnienia takich funkcji, ale nie miała już siły im tego wypominać. — Tak pięknie się do mnie uśmiechali, nawet wiwatowali. Byłam pewna, że nie wszyscy będą ze mnie zadowoleni, ale pomyliłam się.

Złotowłosa królewna uśmiechnęła się lekko, gdy pozwoliła przydzielonej jej od razu pannie służebnej zdjąć wierzchnie okrycie i ponownie oddała się rozmyślaniom na temat polskiego ludu. Wkrótce do białego płaszcza dołączyły rękawiczki z koźlęcej skóry i niewygodne trzewiki, których najchętniej córka Ludwika pozbyłaby się jeszcze podczas drogi — teraz wreszcie mogła odpocząć, zdjąć z siebie ciężką suknię i zastąpić ją lekką i bladoróżową, prezentem od matki.

Za nic nie przypomina już tej silnej władczyni, którą tak próbuje grać, pomyślała Alma, która wraz z pannami Lackfi zdołała pozostać w Polsce, przy boku Jadwigi. Znała ją przecież, odkąd tylko pamiętała - wiedziała dobrze, że Bóg, podobnie jak jej siostrze, za dużo zrzucił na tak młode barki i Andegawenka mierzyć się musiała z ciężarem odpowiedzialności za całe królestwo, a przecież nie wiadomo było, co jeszcze potem los jej przyniesie.

— Szkoda tylko, że nie mogę dzielić tej radości z siostrą lub matką — mruknęła cicho, siadając na zdobnym krześle i machając lekko nogami, mimo karcącego wzroku Margit. Szybkim ruchem uwolniła część złotych jak pszenica włosów z ciasnego warkocza i spojrzała na swoje towarzyszki. — Gdyby mogły tutaj być, choć przez chwilę, to wszystko wyglądałoby inaczej. Maria przecież tak ciekawa była Wawelu i ciągle pocieszała mnie, nie pozwalała tracić nadziei. A teraz tak trudno będzie odzwyczaić się od jej głosu.

Przyznać się nie chciała, że lękała się wciąż o swoją przyszłość. Bała się, że prędko siostry i matki nie ujrzy, a wraz z upływającym czasem nawet głęboko zachowane wspomnienia zdążą się zatrzeć, a tęsknota za rodziną nie minie. Do tej pory codziennie, w kolebie lub w namiocie, przytulona do policzka Margit, śniła o Węgrzech. Choć minął już ponad miesiąc od opuszczenia przez nią Budy, myśli o najbliższych nadal jej nie opuszczały. W snach ciągle przewijał jej się obraz siedzącej na łożu Marii, przytulającej ją do własnej piersi, ciągle słyszała też śmiech Katarzyny, jakby wydobywającej się z otchłani. Czasami zdawało jej się, że snu nie budzą jej ukochane dwórki, tylko babka — natomiast każdy witający ją szlachcic zmieniał się w postać zmarłego ojca. Nawet gdy spojrzała w lustrzane odbicie małego zwierciadełka, wydawało jej się od razu, że gdy tylko się przez ramię odwróci, ujrzy czeszącą włosy matkę. Trudne to było dla niej przeżycie — choć do tej pory zdawało się jej, że sobie poradzi, czasami obawiała się tego, że osamotniona w na razie obcym dla niej zamku nie podoła zadaniu. Maria liczyć mogła na pomoc matki, jej przyjdzie słuchać rad polskich panów, których dobroci i miłosierdzia nie miała okazji jeszcze sprawdzić. Nie zaufała im przecież na tyle, by powierzać im całe swoje życie.

Samiuśka będzie siedziała na tym tronie i nie daj Boże, coś się jeszcze jej stanie, w pamięć zapadły jej już słowa pulchniutkiej jak kluseczka żony karczmarza, która ugościła ich jeszcze przed postojem w Sączu. Wprawdzie nie była pewna, czy to o niej wtedy kobieta prawiła, i tak bardzo się tym przejęła. Miała przecież rządzić Polską sprawiedliwie, być dobrą i miłosierną — jak babka i ojciec.

— Miłościwa pani — rzuciła zlękniona służebna po polsku, sprowadzając ją na ziemię. Spojrzała na nią z lekkim uśmiechem i uniosła na chwilę głowę. — Wiem, królewno, żeście na pewno zmęczone, ale pan marszałek, Przedbór z Brzezia, doczekać się nie mógł twego przybycia. Już od południa prosi o spotkanie z tobą. Podobnie jak jeden z kucharzy, najjaśniejsza pani. Pan Dominik przyjechał tutaj dawno temu, z dworem królowej Elżbiety i bardzo chciał cię spotkać, pani. No i wypytać jeszcze o kuchnię, oczywiście.

Jadwiga spojrzała nią z niezrozumieniem i zacisnęła wargi, jakby nie mogła zrozumieć o czym Polka próbuje ją poinformować. Dopiero po chwili na jej twarzy pojawił się lekki uśmiech, jakby na początku nie mogła służki zrozumieć. Szepnęła coś niezrozumiale po węgiersku i zaczęła znów wiercić się na krześle, unikając karcącego spojrzenia Margit i widoku roześmianej buzi jej młodszej siostry.

— Dominik poznał królową babkę? — zapytała, uśmiechając się szerzej. Na rumianej twarzyczce panny służebnej także zagościł znów uśmiech, bo przeszło jej przez myśl, że dość dziwnie to dziewczątko mówi po polsku, choć wszyscy zarzekali się, że polszczyzną włada idealną. Zaraz jednak Jadwiga znów przeszła na węgierski, by i jej damy dworu mogły ją zrozumieć. — Jak myślicie, czy Dominik mógłby przyrządzić takie dobre kołacze, jak w Budzie? I jeszcze pogacze²!

W ostatnich miesiącach przed wyjazdem do Krakowa Jadwiga zdążyła nasłuchać się wielu opowieści o tajemniczym zamku na wawelskim wzgórzu. Matka nie szczędziła jej opowiastek o zakurzonych i zimnych murach obronnych, gdzie ludzie przywykli już do chłodu i zmiennej pogody. Choć Bośniaczka nigdy do siedziby polskich królów nie zawitała, chętnie dzieliła się z nią zasłyszanymi wcześniej informacjami i licznymi plotkami — udało się jej jednak zasiać w sercu młodszej córki ziarno niepewności i obawy. Problemy zaczęły się też pojawiać na krakowskiej ziemi, bo już na ostatnim popasie zauważyła zmartwiony czymś wzrok kapitana straży królewskiej, zwykle spokojnego Niemierzy z Gołczy. Nawet służba na Wawelu zdawała się o czymś jej nie mówić, a gdy wraz z oddanymi służkami ujrzała myszy w najlepsze przemykające po korytarzu obok kaplicy, przeraziła się nie na żarty. Wtedy naprawdę zaczęła się obawiać, że po opuszczeniu słonecznego zamku w Budzie, przyjdzie jej żyć w ciemnej i chłodnej warowni, gdzie nawet słońce będzie się chować, byle zbyt dużo promieni nie wpadało do wawelskich pomieszczeń. Szybko jednak pojęła, że się myliła, gdy po spotkaniu z marszałkiem, a także przedstawicielami kuchennej służby, udała się na kolejne spotkanie z polskimi panami i reprezentantami Kościoła.

Do przestronnej sali tronowej, w której kiedyś zasiadali jej królewscy krewniacy, przez szerokie okiennice wpadały promienie słoneczne, oświetlające ciemną posadzkę, po której stąpała. Gorąca kula rzucała też swoje świetliste łuki na stojący na podwyższeniu tron, wyróżniający się dokładniejszymi i bogatszymi zdobieniami spośród innych krzeseł ustawionych przed królewskim siedzeniem. Przełknęła głośno ślinę, wyobrażając sobie pogrążoną w rozmyślaniach postać ojca, siedzącego na tronie w Budzie z podpartą o podłokietnik dłonią i spojrzeniem wbitym w zamkowe mury. Czy podobnie siedział na tym tronie krakowskim, czy może tutaj na polskich panów patrzył pogardliwie, czy jak babka, z dumą i uporem piastowskim wymalowanym na twarzy. Andegawenka bardzo obawiała się tego momentu, gdy szła środkiem sali ku tronowi polskiemu, obok którego już postawiono jej własne godło. Uśmiechnęła się lekko, widząca andegaweńskie lilie na błękitnym tle — widok rodowego znaku wsparł ją trochę na duchu, szczególnie gdy postacie wokół niej zlewały się ciągle w jedną plamę. Mijała rycerzy herbu Leliwa, z uśmiechniętymi Spytkiem Melsztyńskim i wąsatym mężczyzną na czele, w oczy rzuciła się jej też grupa wielkopolskich możnowładców, wśród nich dojrzeć się jej udało poczciwego pana na Szubinie. Byli też i Kurozwęccy, rozglądający się co chwilę na boki Dymitr z Goraja, udało się jej dojrzeć także Jana Tęczyńskiego i braci z Gołczy. Gdy dotarła do przygotowanego dla niej siedziska, obok podwyższenia stało już kilku polskich kapłanów, w tym ukochany biskup krakowski. Skinieniem głowy powitała także węgierskich biskupów, którzy wraz z nią w tą daleką podróż się udali³.

Usiadła na tronie bardzo szybko, nawet przez myśl jej nie przyszło, że właśnie mogła wykazać się całkowitym nieposzanowaniem dla polskich panów lub zrobiła to za mało po królewsku — nie tak, jak uczyła ją matka. Drżące z emocji ręce zacisnęła je w pięści i ułożyła na podłokietnikach tronu, przesuwając wzrokiem po zebranych tam mężczyzn. W życiu tylu przeszywających spojrzeń na sobie nie czuła — patrzyli na nią jak na towar z jarmarku, który w każdej chwili można oddać lub zamienić. Nie tego się spodziewała, gdy matka mówiła jej, że jej przybycie będzie wybawieniem dla rozszarpanej i pogrążonej w sporach Polski.

— Hedvigis heres Polonie — zaanonsował ją zbyt późno rudowłosy mężczyzna, lecz mało kto zwrócił na to uwagę, wszyscy panowie skłonili się i naraz usiedli na wyznaczonych miejscach. Była trochę zaskoczona, gdyż po panach polskich spodziewała się przesadnych ukłonów, może nawet trubadurskich pieśni — wszak po spotkaniu tylu węgierskich czy ruskich szlachciców pewna była, że i ci będą do nich podobni. Już miała coś rzec, przywitać się lub podziękować za piękną gościnę, naraz jednak bała się po polsku do nich odezwać, by przypadkiem kogoś nie obrazić. Napotkała jednak pocieszający uśmiech biskupa Radlicy i na sercu od razu zrobiło jej się cieplej.

Przełknęła ślinę, gdy w myślach poczęła strasznie żałować, że zbyt często zasypiała znużona zabawą i lekcjami podczas wieczornych rozmów z siostrą. Pewna była, że w tak trudnym dla niej momencie rady wyciągnięte z zachowania Marii na pewno okazałyby się pomocne. W końcu kiedyś sama przyjmowała polskich panów, gdy sukcesja nie została jeszcze zmieniona — teraz Jadwidze przyszło siedzieć tam jak na palącym krześle, obawiając się o to, czy nie powie czegoś złego. Polsce zależało przecież na elokwentnym i sprawiedliwym królu, który podniósłby ją z kolan i doprowadził znów do czasów świetności, a ona zobowiązana została, by to innym ludziom zapewnić. Wyprostowała się nieznacznie i mocniej ścisnęła dłoń jasnowłosej Erzsébet. Przejęta otworzyła usta, lecz żadnego dźwięku z nich nie wydobyła.

— Bis... Biskupie — rzuciła cicho, łapiąc Radlicę za rękaw szaty. Ten pochylił się nad nią z lekkim uśmiechem, chcąc dodać jej odwagi. — Powiedz im, proszę, że bardzo się cieszę z mojego przyjazdu. Bóg wysłuchał ich modlitw, pomógł odnaleźć mi drogę do Krakowa. I zapewnij, że nigdy ich nie opuszczę, że zawsze będę przy nich.

Potrzebują tylko wiary, pomyślała. A Bóg im ją da.

Mimo wielu tygodni spędzonych na poznaniu sytuacji Polaków, nadal nie wiedziała, czego oprócz królewskiego symbolu i władzy w jej rękach pragną od niej otrzymać. Liczyła, że panowie wybaczą jej te niewielkie potknięcia, że biskupowi uda się ich udobruchać. Na wszelki wypadek uśmiechnęła się jeszcze do nich, tak jak Maria, gdy zmuszana była do spotykania się z „największymi gburami w świecie węgierskiej szlachty". Z całej siły chciała wierzyć, że słowa Radlicy i ją natchną, by w przyszłości nie wstydziła się nauki języka polskiego.

Więc biskup krakowski zaczął mówić — opowiadał, że stolica Korony na dziedziczce tronu polskiego wielkie wrażenie zrobiła, że odlicza już dni i godziny do swej koronacji, po której kontynuować będzie mogła dzieło królewskich poprzedników. Przeprosił więc w jej imieniu, że odpowiednich słów w języku polskim nie odszukała, by wdzięczność i zachwyt swój wyrazić, lecz jest dumna z tego, że tak pięknym krajem będzie mogła władać. Panowie uśmiechali się pewnie, widząc, że dobre dziecko na króla wybrali, jedynie przedstawiciele wielkopolskiej szlachty pomrukiwali pod nosem, spoglądając na złotowłosą dziewczynkę.

Ta siedziała na tronie nadal uśmiechnięta, nie dała po sobie poznać, że najchętniej wybiegłaby stąd prędko i do komnaty swojej wróciła, ułożyła się wśród tych pięknych poduch, które jej służki wawelskie przygotowały i zasnęła. Jednak król zawsze musiał dbać najpierw o dobro swego kraju, a nie własne przyjemności — tak jak mówiła jej siostra. Dlatego słuchała kolejnych możnych uważnie i tylko co jakiś czas oddawała się sennym marzeniom, że już pod pierzyną leży, a obok niej siedzą Maria i matka. Jak za dawnych czasów.

¹ - chodzi tu oczywiście o grób świętej Kingi, węgierskiej królewny z dynastii Arpadów, żony Bolesława V Wstydliwego. Według niektórych historyków to przy jej grobie modlić się miała podczas drogi do Krakowa Jadwiga.

² - węgierski przysmak. Słone ciastka, najczęściej podawane ze skwarkami.

³ - kardynał Dymitr z Ostrzyhomia i biskup Jan z Cnasad towarzyszyli Jadwidze w drodze do Krakowa i zostali tam aż do jej koronacji.

⁴ - z łaciny: Jadwiga dziedziczka Polski

Witam serdecznie w kolejnym rozdziale, gdzie Wawel znów staje się siedzibą króla, tym razem niewiasty.
Po raz pierwszy poznajemy także najważniejszych obok Leliwitów i Dymitra szlachciców - panowie polscy jeszcze nie raz się tutaj przewiną, ale w następnej części pałeczkę przejmują jednak panie - damy dworu nowej władczyni.
Kolejny rozdział już niedługo, zachęcam jednak do pozostawienia opinii.
Do zobaczenia!

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top