ROZDZIAŁ 15

Kraków, Królestwo Polskie, koniec stycznia A. D. 1385

Chłód nigdy jeszcze taki nie panował na zamku, jak od czasu, gdy żałoba po ostatnim Piaście całą radość z Wawelu zabrała. Wyjazd polsko-litewskiej delegacji do węgierskiej regentki mocno poróżnił królową z dotąd najbardziej zaufanymi urzędnikami — rozmawiała z nimi jeno z konieczności, do czego dwór starał się ją zachęcić, krakowskiego wojewody szczególnie unikała, nie pozwalając na żadną audiencję. Cały czas jednak spędzała w swych komnatach, przy klęczniku za wsparcie matki się modląc i miętosząc szmacianą lalkę z koroną, pamiątkę po pozostawionej na Węgrzech siostrze.

Jadwiga zamilkła. Kolejne tygodnie lutego spędzała w ciszy, nie przyjmując zbytecznych gości, odpisując na zaległe listy, wykonując swoje królewskie obowiązki, modląc się i przygotowując, by po opadnięciu śnieżnej pokrywy powrócić do poznawania Krakowa i kolejnych miast — w myślach już wyprawiała się w dalsze zakątki Małopolski, odwiedzała Wielkopolskę i myślała nawet, czy aby i do granicy z Mazowszem i Łęczycą nie dojechać. Choć każdy dzień zajmowała ważnymi sprawunkami, oczy dalej nieobecne były, a serce biło jak szalone, na myśl o tym, co dzieje się teraz na trakcie prowadzącym do węgierskiej stolicy. Czasem przyłapywała się na marzeniach, by delegacja z księciem Skirgiełłą na czele zgubiła drogę, zmieniła plany lub zagubiła się w górach i już nigdy nie powróciła — choć z tym pewno by sobie nie poradziła i ból wielki by ją dręczył. Nie mogła jednak przeboleć, że jej szczęście i obiecana przez ojca przyszłość w każdym momencie mogła zostać zniszczona, a ona opuszczona przez tych, których dotąd najbardziej kochała. Sprawa z księciem Jogaiłą nie dawała jej również spokoju, a mimo pewności, że nie powinna zrękowin z Wilhelmem zrywać, ciekawość i tak ją zawładnęła, targana również strachem i wyrzutami sumienia.

W końcu jednak dwie niedziele od wyjazdu z Krakowa minęły, a zaraz po porannej mszy goniec przyniósł wieści, jakoby orszak polsko-litewski już granicę z Węgrami przekraczał. Jadwiga słuchała z tego grymasem na twarzy, otoczona zewsząd fraucymerem, który swej pani w trudnych chwilach nie opuszczał. Starała się udawać obojętną i zająć się innym zajęciem, jednak na nic się to zdało i po krótkim czasie wróciła do uważnego słuchania i przepytywania zmęczonego posłańca.

— Mówisz, że kto przysyła nam wieści? — zapytała raz jeszcze, wpatrując się w oddychającego ciężko gońca, którego słowa trudno już było zrozumieć. Czochna szybko podeszła do niej, podstawiając pod dłonie tamborek z czystą chustą, którą przedtem kazano jej przygotować. Teraz jednak Andegawenka ochoty i siły nie miała, by nicią nowe wzory wyszywać, odmówiła więc i rękę wystawiła, by dwórkę oddalić. Ciemnowłosa zrobiła to posłusznie, zajmując ponownie swoje miejsce, tylko prawym okiem spoglądając na twarz królowej, doszukując się oznak, jak ta znosi rozmowę z posłańcem.

— Pan... Pan Krystyn, najjaśniejsza pani — powtórzył mężczyzna, niezrażony ciszą, jaką królowa przez chwilę wprowadziła. Tym razem rzekł to głośniej, aż panny polskie skrzywiły się nieznacznie, mimo dzielącej ich ciągle odległości. — To on stoi teraz, królowo, na czele polskiej delegacji, razem z panem kasztelanem i tym chłystkiem... to znaczy, z cześnikiem. 

— Królowa matka wie o ich przybyciu? — zapytała następnie, odwracając głowę, bo niełatwo jej jeszcze przychodziło udawać, że nie boi się wieści, jakie kolejni posłańcy mogli jej przekazać. Szczególną uwagę zwracała na tych, którzy z południa przyjeżdżali i więcej mogli wiedzieć o królowej regentce i podejmowanych przez nią decyzjach. Jadwiga pragnęła z całego serca wiedzieć, że jej matka słów Polaków i Litwinów się nie obawiała i pokazała im, jaka siła w niej drzemie. Nie wiedziała jednak, co pocznie, gdy i ta matczyna forteca upadnie, a jej nie pozostanie zbyt wiele pionów do ustawienia na szachownicy.

— Ponoć królowa Elżbieta jeszcze w Pożedze. Ale panowie w odpowiedni czas raczą ją poinformować i do niej bez żadnych szkód zajechać. — Mężczyzna odpowiadał dalej, z każdym słowem normując swój oddech i łypiąc małymi, ciekawymi oczami na wysoką i jasną jak sosna sylwetkę Andegawenki.

— Będziemy się o to modlić — mruknęła po chwili, kręcąc głową i wstając z krzesła. Nie zwróciwszy na niego większej uwagi, obróciła się i wzrok utkwiła w drewnianych okiennicach, udając wielce zamyśloną. — A teraz możesz już odejść. Niech w kuchni podadzą ci ciepłą strawę, a potem ruszaj w drogę. Niebawem pragniemy oczekiwać już na kolejne wieści.

Odprawiła go szybko, przenosząc niecierpliwy wzrok na siedzące w sypialnianej komnacie dwórki, uparcie wyszywające kolejne chusty, z których niedługo ułożyć by mogły pokaźny już stos. Najprzód im ruszyła, jeno jedno słowo w ich kierunku wypowiedziała, szeptu jej jednak nie usłyszały, spojrzały więc tylko smutne i wzrokiem po niej przesunęły, zatrzymując się na zmartwionej twarzyczce władczyni. Oczy niebieskie świdrowały ściany komnaty, gotowe choćby i gromami z pochmurnego nieba rzucać, ręce ścisnęła w piąstki i do ciała je przyłożyła, jakby kolejny ruch bała się wykonać.

— Królowa Elżbieta na pewno na to zgody nie wyda — zapewniała ją dalej Erzsébet, uważnie obserwując przyjaciółkę. — Zna was, pani, zna najlepiej z nas wszystkich. Królowa Maria też w obronie stanie, dobrym słowem wesprze. Razem nie dadzą na to przyzwolenia, za żadne klejnoty tego świata.

— A kto w ich obronie stanie, gdy litewskie hordy do nich zajadą? — dopytała Anna, prychając na słowa jasnowłosej. — Wszystkich tam przekonają, o wszystko pewno zadbali. Fircyków u nich spotkać to trudna sztuka, ale sprytnych niedźwiedzi i myślicieli, jak widać, jest tam masa.

— Modliłyście się o to, pani, całymi dniami. Bóg musiał cię wysłuchać — zapewniła Czochna, choć najciszej z nich wszystkich prawiła, jakby słów swych nie była pewna. — I najlepszego męża wam ześle, jakiego będzie uważał...

Jadwiga nie wierzyła jednak w żadne zapewnienia kobiety, spojrzała na nią z powątpieniem i poczęła chodzić znów po komnacie, nie zwracając uwagi na smętne wyrazy twarzy, jakie chowały przed nią członkinie fraucymeru. Zatrzymała się dopiero wtedy, gdy wzrok jej padł na wiszący na ścianie krucyfiks — oczy zmartwionego Jezusa wpatrywały się w nią jak zaklęte, jakby szukały w niej miłosierdzia, które obiecywała nieść swoim poddanym. Teraz jednak nie mogła znieść myśli i czynów, których mogłaby się dopuścić, byleby ochronić swoje marzenie z dziecięcych lat. Jednak podczas gdy sama uczyła się kochać i tęsknić, jak dama z pieśni za swoim rycerzem, jej Bóg patrzył na nią ze smutkiem. Widzieć musiał przecie twarz, która wkrótce dorosnąć i zmienić się miała, szukać ciągle dobrych odpowiedzi, póki nie znalazł ich w modlitwach wiernych. Gdziekole spojrzeniem przed Nim uciekała, martwy wzrok krucyfiksu dalej na sobie, był jak modlitwa służebna, co ją przed złem miała wybawić. Nie wiedziała jednak, czy Bóg chronić ją chce przed tym, co pogańskie i nieznane, czy właśnie nowe życie i plany wobec niej jej objaśnia i marzenia z przeszłości po wieczność odbiera.

— Czy dalej winnam tak się tutaj chować? — zapytała więc nagle, przerywając smutną ciszę i odwracając się od ściany, jakby wzrok ukrzyżowanego Chrystusa palić ją miał i przed grzechem ostrzegał. — Czy nie postępuję źle, skoro na słowa mego ludu jestem głucha? Na jego czyny ślepa?

— Walczycie przecie o swe szczęście, pani — zaczęła młodsza Lackfi, spoglądając niepewnie na pozostałe towarzyszki. Żadna jednak słowem się nie ozwała, jeno Tarnowska wstała z dostawionego wcześniej zydla i krok do przodu poczyniła, by bliżej andegaweńskiego dziewczęcia stanąć.

— Jestem królem, ja nie mogę być szczęśliwa — szepnęła rozżalona Jadwiga, unosząc głowę do góry, w niebiańskim suficie szukając odpowiedzi. Odpowiedź jednak nie zeszła, choć tak bardzo pragnęła znaku od Boga, choćby jednego, niewielkiego. Świętą jednak nie była, w myślach swoich już na ten zaszczyt bowiem nie zasłużyła. — Dałam się im wszystkim omotać czy dalej taka silna jestem, jak wierzyłam? — Starała się w równowadze utrzymać, przecież pamiętała nadal, jak ojciec powtarzał jej zawsze, że nawet przy wiernych kompanach siłę trzeba pokazać, by wiara w swe czyny nie zniknęła wraz ze strachem i spokojem. — Może winnam ich wysłuchać. Chociaż ten jeden raz...

— Przecież Spytek prawdy nie powie, pani. Już zbyt wiele wiecie, królowo, on jeno powtórzy to, co Maria słyszała. Może kto inny wiedzieć będzie, co mówić i jak mówić, by was, pani, nie urazić. W końcu Melsztyńscy nie wszystkie sprawy sami podejmują... — zaproponowała więc Czochna, unikając spojrzenia Tarnowskiej i składając ozdobione już nićmi chusty, które oddawała potem w ręce przysłuchującej się z zapałem Erzsébet.

— Przyprowadźcie więc go tutaj — wyrzuciła zatem nagle Jadwiga, gdy w myślach pojawił jej się obraz spiskujących urzędników, brwi przy tym marszcząc i poły sukni wygładzając. Prawą ręką jeno Czochnę do ruchu wyniosła, by ta futro na jej ramiona zaraz nałożyła. — Muszę z nim jak najrychlej pomówić, dowiedzieć się więcej. Andegawenka nie może tak długo uciekać przed swym ludem. — Tłumaczyła sobie dalej, spoglądając znów na krucyfiks ościenny. Tym razem Jezus patrzył na nią spokojniej, jakby właśnie szczęścia w niebie, u boku Ojca miał zaznać. — Niech zostanie z nami Czochna, wy możecie już odejść. Pomódlcie się z biskupem o łaskę i dar mądrości dla królowej regentki. Niech Duch Święty natchnie ją, by jeno dobre decyzje w tych dniach podjęła. Ona będzie wiedziała, co dobre jest dla mnie i mego królestwa.

— A jeśli królowa wybierze Litwę? — zapytała cicho Anna, jednak władczyni z całą swoją mocą poczęła udawać, że nigdy pytania tego nie usłyszała. Prościej było tak do myśli to przyjąć niż walczyć z tym, jak również zamartwiać się strachem o przyszłość swojego małżeństwa. Przynajmniej na ten czas, gdy ślub można było odwlec jeszcze w czasie, zapomnieć o nadchodzących wydarzeniach. Tarnowska gotowa była rzec coś jeszcze, by chociaż na cierpiącym duchu podnieść królową, zaraz jednak tuż za jej plecami uśmiech błysnął na twarzy młodszej Lackfi, która opatrznie pojęła słowa swej przyjaciółki.

— Cieszę się, że to przemyślałyście, pani — mruknęła niespodzianie Węgierka i w dłonie klasnęła, uśmiechając się do Anny. — Już pójdziemy po Spytka.

— Źle nas zrozumiałaś. Nie o niego nam chodzi — mruknęła Jadwiga, zatrzymując się przy drzwiach. Obróciwszy się, spojrzała na Annę i Erzsébet, oczy dalej jednak chmurne były i ciekawskie płomyki w nich się tlące znów przypominały burzowe pioruny. Skruchy i zrozumienia dla panów polskich, których damy dworu wolały jeszcze przed gniewem królowej uchronić, dalej w nich dostrzec nie potrafiły, a Jadwiga dobrze je skrywała za powłoką strachu i żalu. — Przyprowadźcie tutaj Jana z Tęczyna.

Klasztor w Starym Sączu

W komnacie panował zaduch i ciemność, którą przerzedzały jedynie zapalone gromnice, by ich ogień prowadził zbłąkane dusze do wiszącego na ścianie krucyfiksu. Choć Formoza nie mogła na to patrzeć i odwracała od niego wzrok za każdym razem, gdy tylko w pokoju wojewodziny przebywała, on i tak dawał o sobie znać — cały czas czuła na sobie spojrzenie Jezusa, choć ten z drzewa był wykonany i nie miał w sobie prawdziwego serca. Starsza opiekunka szlacheckich dzieci mówiła jej jednak cały czas, że to Boska sprawa, bo to On cały czas daje o sobie znak. Tym razem było podobnie i mimo modlitw posyłanych przez małe dziatki do Boga, On dalej na Formozę parzył, gdy ta pakowała powoli kufry swojej pani.

Nie chciała tam wracać. Nie teraz, gdy próbowała przyzwyczaić się do nowego miejsca, mimo tych krucyfiksów, które na każdym kroku spotykała, mimo skromnych ścian świętego przybytku i mimo starych zakonnic, które najchętniej zamknęłaby w tej kaplicy, by z niej nie wychodziły i nie szeptały o nich po kątach. Dziękowała im, że po długiej tułaczce po okolicznych zamkach przyjaciół wojewody udało im się znaleźć dobre schronienie, a pani Ligęzowa codziennie posyłała wiele modlitw za Łęczycę, długi żywot dla rodziny swojej i dworu, nie zapominała również o nadobnych opiekunkach z posępną matką przełożoną na czele, które mimo trudnych warunków znalazły dla nich dobre miejsce do odpoczynku i uspokojenia rozkołatanych wojną serc. Dlatego też więc ostatnie dni spędzały na pielgrzymkach od grobu królowej z Kalisza, by potem żwawym krokiem przejść dalej i u świętej Kingi się również pomodlić. Formoza nie wierzyła jednak, by posyłane ciągle modły coś zmieniły, jednak by zachować pozory, dumnie oddawała się kolejnym modlitwom i postom.

Zima jednak mijała powoli, a Łęczyca dalej pod władzą dziedzica Piastów się znajdowała i nic nie wskazywało na to, by plany księcia miały się szybko zmienić — podobnie jak stosunek polskich panów do tej niepotrzebnej wojny. Jednak kufrów pakowanie już zarządzono, bo wojewodzina Ligęzowa nie miała zamiaru dalej żyć na południu, gdzie czas inaczej płynął, a jej serce z dnia na dzień bardziej jeszcze bolało, jakby kto je na strzępy rozrywał.

— Pani, czemuż tym tam chcesz teraz wracać? — zapytała skonfundowana Formoza, powstając z miejsca i podchodząc bliżej wojewodziny, gdy ta upominała służbę, by szybciej kufry pakowała. — Przecie tam wszędzie wojna, książę Semko nie pozwoli. 

— Winnam stać przy mężu do końca — odpowiedziała jej prosto, unosząc głowę i pozwalając drugiej służącej, starszej kobiecie, wpleść w jej złote włosy ciemną siateczkę. — Nie możemy tyle czasu chować się w tym klasztorze, tak na nas już żadna łaska z nieba nie spadnie, gościnności sióstr nie powinno się tak długo wykorzystywać.

— Tylko gdzie pójść teraz, pani? — wyrzuciła z siebie Formoza, która wolała zostać już tutaj i mniszkę świątobliwą udawać, niż wyprawiać się na ziemię łęczycką, co tylko problemów mogła jej teraz przysporzyć. — Na południu jesteśmy, prawie już w górach, pół roku nam zajmie przeprawa z powrotem do Łęczycy, do tego w zimę!

— Bóg jest z nami, moja droga...

— A książę Siemowit przeciw nam. I jego ludzie, urzędnicy, których w Łęczycy pozostawił. Oni nam nie będą przychylni, a już na pewno wtedy, gdy tam zajedziemy i dobierzemy się do ich nowych majątków — przekonywała dalej de Wanszwoja, nie mogąc przestać wierzyć w pewność swojej racji. Choć wiedziała, że jej miejsce jest przy rodzinie Ligęzy, gdzie winna służyć, aż któryś ze starych wdowców nie zechce jej pojąć za żonę, powrót do Łęczycy nie był jej beztroskim marzeniem. Było to jedyne miejsce, jakie zdołała poznać i pokochać, dalej jednak wolała świat zwiedzać lub chociaż bardziej Polsce się przydać, może w końcu znaleźć miasto, gdzie na świat przyszła i gdzie jej rodzina na zawsze pozostała.

— Tam są nasze serca, drogie dziecko. — Tym razem odezwała się jednak starsza kobiecina, która do tej pory tylko przysłuchiwała się rozmowie Formozy i żony Ligęzy. — Wychowaliśmy się tam, tam jest nasz początek i koniec.

— Mojego serca tam nie ma — odpowiedziała jej Formoza, marszcząc czoło. Cisza nagle zapanowała w pokoiku i żadna z nich nie miała już ochoty, by się odezwać i jeszcze raz przekonać ją do wyjazdu. — Tak samo jak domu, czy rodziny...

— Nie zmuszę cię, byś pojechała tam z nami — powiedziała po chwili Małgorzata, powstając z miejsca i podchodząc do ciemnowłosej. — Wiem, że to dla ciebie trudne, bo wojna nigdy nie jest dobrym wspomnieniem, oby już nigdy nie powróciła i nie zmusiła nas do ponownej ucieczki. — Posłała jej ciepły uśmiech i zrobiła jeszcze jeden krok, zarzucając za siebie poły swojej sukni. — Ale tam jest nasz dom, którego nie chcemy zostawić. Ty też kiedyś go znajdziesz i również nie będziesz mogła o nim zapomnieć. Będziesz chciała o niego dbać. Dlatego nie musisz z nami tam jechać, znajdę ci swoje własne miejsce tutaj lub gdzie indziej. Gdziekolwiek będziesz chciała.

— Habitu nie przywdzieję, prędzej do piekła wstąpię — żachnęła się Fozmoza, uparcie ściskając dłonie w pięści, w jej oczach kryło się jednak niedowierzanie. — A może mam wyjść za mąż? Za jakiegoś starca, by tylko zostać tutaj i nie musieć wyjeżdżać na północ?

— Nie wyjedziesz, jeśli nie będziesz chciała — zapewniła ją kobieta po raz ostatni. — W Krakowie i jego okolicach miejsce dla dam dworu znajdzie się łatwo.

— W Krakowie?

— Jeśli Bóg da, tam osiądziesz. Przynajmniej na ten niepewny czas. 

Formoza uśmiechnęła się do niej serdecznie, jakby nagle nowy duch przejął jej ciało wyplenił każdą niepewność, która nią targała. Złapała szybko dłoń kobiety i ucałowała ją szybko, po czym Małgorzata przyłożyła ją do jej policzka, tak przed laty to robiła, gdy mała Formoza sierotą była i lepszej przyszłości szukała w majątku wojewody. Dawno już jednak tego dziecka przestraszonego nie widziała, jego miejsce zajęła dumna niewiasta, choć dalej ból po straconym życiu w niej drzemał i nie pozwalał, by fałsz przerodził się w jej prawdziwą naturę.

— W Krakowie byłoby mi lepiej — szepnęła szczęśliwa, spoglądając na starszą kobietę. Powoli wyobrażała sobie już swój wyjazd ze Starego Sącza i te piękne tkaniny, które na każdym kroku można w stolicy spotkać. Nawet jeśli stare mniszki znów będą psioczyć i przed rozrzutnością ją ostrzegać, jakoby już się miała w nierządnicę zmieniać, co przykazań Boga nie słucha. — Ale gdzie mnie tam przyjmą, zwykłą dwórkę? Rodziny nie mam, tytułu nie mam, a o ziemi i majątku to już żal wspominać. Tylko wyśmieją mnie i kłamstwo zarzucą, jeszcze za kolejne pomówienia to nawet pręgierz będzie potrzebny.

— Gdzieś na pewno cię przyjmą, wszak służyłaś u królewskiego urzędnika — rzekła szybko wojewodzina, poprawiając krzyż na szyi Formozy. — Królowa może zbyt wiele o nas jeszcze nie wie, ale jej doradcy na pewno wiele dobrego jej opowiedzą. Ktoś cię wybroni od tego twojego pręgierza. Ale młodych niewiast taki los nie spotyka, a i pierwsza z taką karą na pewno nie będziesz. — Głos jej już nie drżał, choć trudno jej było jeszcze przywyknąć, że tą młodą, ukochaną Formozę będzie musiała na posługę gdzie indziej odesłać. — Pomódlmy się o dobrą posadę dla ciebie, moja droga. Na osłodę lepszego życia.

— Znowu modlitwa? — zapytała rozkojarzona dziewczyna, pocierając ręce z podekscytowania. — Ile pacierzy już minęło od tej ostatniej?

— Bardzo wiele, czas na kolejną. Tym bardziej teraz, gdy o wstawiennictwo świętych musisz wybłagać — odparła Małgorzata, owijając wokół jej palców drewniany różaniec, potem zaś ścisnęła jej dłonie i ufny uśmiech posłała. — A kto wie, u jakiego szlachcica ci się uda zamieszkać...

Zamek na Wawelu

— Królowa nasza oczekuje prawdy i tylko ją jej daj — tłumaczyła zaciekle kuzynowi Maria, gdy przemierzali kolejne korytarze Wawelu, zbliżając się do komnat królewskich. Nie chciała za nic dopuścić, by jej niewielkie kłamstwo wyszło na jaw i choć serce ją bolało, że okłamała własnego króla, dla honoru i dobra rodziny była w stanie zrobić wszystko. Nie mogła pozwolić, by Tęczyńskich jeszcze nieprzyjemności z powodu głupoty kuzyna spotkały, gdyby król Wilhelm w przyszłości dowiedział się o ich udziale w tych zdradzieckich planach polsko-litewskich. — Ale pamiętaj, by nie zapominać, że my nic z tym wspólnego nie mamy. Że za starszymi jak wierny pies poszedłeś, nie wiedziałeś, jak wiele zła jej możesz wyrządzić...

— Ja też to planowałem, Mario. Nie będę kłamał przed własnym królem — przerwał jej Jan, na co Tęczyńska przewróciła tylko oczami. — To moja powinność, by mówić prawdę. Szczególnie teraz, gdy może i Spytka ze wszelkich zaszczytów ogołocić.

— O tak, to twa powinność. Tak samo jak wiernie służyć Polsce i jej królowi — dopowiedziała z surową miną, zaciskając palce na jego przedramieniu. Kroku jednak nie zwolnili, szli dalej korytarzami, a im bliżej wrót królewskich się znajdowali, tym bardziej Marii serce biło, gdy wyobrażała sobie, jak królowa całej prawdy się dowiaduje. A to wszystko przez to, że układów już podpisanych nie umieli nigdy zatwierdzić. — A czy przypominać ci muszę, kto za plecami naszej władczyni całe królestwo poganinom przyobiecał?

— Jogaiła to wielki władca — tłumaczył jej dalej, na co Maria parsknęła tylko śmiechem, nie mogąc uwierzyć, jak jej kuzyn szybko w stronach przebierał i za nowymi kandydatami się opowiadał.

— Króla już mamy! Kolejnego nam nie potrzeba!

— A Wilhelm kim niby będzie? Czy aby nie królem? — dopowiedział jej szybko kasztelan, prowadząc ich dalej ku komnatom królewskim.

— Z niego króla nie będzie, już tak biskup Radlica mówił — wyrzuciła Tęczyńska, dalej próbując przekonać go do swych racji. Próbowała przy tym wszelkich sztuczek, by ten i w te głupstwa uwierzył. — Mówił, że fircyk i że królowa sama może rządzić, że w nim nie będzie żadnego wielkiego władcy...

— Nie uwierzę — odpowiedział na jej słowa, kiwając przecząco głową, na co ciemnowłosa przewróciła jeno oczami. — Żaden klecha, a w szczególności Jego Ekscelencja nie wypowiedziałby takich słów i nie obraziłby szanowanej w Europie rodziny...

— Skoro królowa uwierzyła, że jeno Spytek na tyle nierozumny jest, by pchać ją w ręce Litwinów, to i ty uwierzyć musisz w słowa Radlicy — mruknęła szybko, zadziwiając przy tym Tęczyńskiego. Jan zatrzymał się w miejscu i szarpnął ją za rękę, by ją zmusić do pozostania przy nim. Maria ramionami tylko wzruszyła, nie miała jednak zamiaru zbyt wiele mu mówić, bo prawda nie mogła wyjść na jaw. Dopiero po chwili przekonała go, by ruszyli dalej. — Wiele dla ciebie zrobiłam, jeszcze więcej poświęciłam, by naszej rodziny i pozycji w dół nie pchać. Królowej pokazałam zaś, kto tak naprawdę o jej szczęściu myśli, nawet jeśli za niego myślą inni panowie, a on sam słucha ich jak wielkich myślicieli — opowiedziała prędko, gdy dotarli już do wrót jej komnaty. — I wolałabym, byś i ty to docenił...

— Rozum postradałaś? — warknął, prowadząc ją jednak dalej. Dość już miał swej kuzynki i w każdej chwili gotów był ją tutaj zostawić, po czym opowiedzieć o wszystkim królowej. Może wtedy spojrzałaby na niego przychylniejszym wzrokiem. — Nie sam przecie to przygotowałam, jeśli głowy nie nadstawię pod topór, wszystko się wyda. Niepotrzebne nam walki na Wawelu, a już na pewno nie w takiej sprawie. Książę Jogaiła musi zostać jej mężem...

— Poganina nam dacie? Co własnego tronu nie umiał wcześniej przypilnować? — Prychnęła głośno, prawą dłonią prostując marszczenia na zielonej sukni. — Dla rodu naszego zrobiłam tyle, ile mogłam, teraz zaś czas przyszedł na ciebie... — rzekła, ruchem głowy przyzwalając strażnikom na otworzenie drzwi do komnaty. Ci jednak przejście zrobili jeno dla mężczyzny, Maria prędko zaś zrozumiała, że jej Jadwiga nie chce tam widzieć. Jan sam musiał o przyszłość Tęczyńskich się zatroszczyć.

Na chwilę więc tylko drogę mu zagrodziła i ostatnie błagalne spojrzenie posłała, po czym na ucho wyszeptała:

— Królowa musi nam ufać, przecież nie chcemy dla niej źle, przekonaj ją jeno do tego, głupstw głośno nie wypowiadaj, bo teraz każdy okazję nam spróbuje odebrać. Wierzę w ciebie, Janie. Królowa również.

Ufności szukał więc pan na Tęczynie, gdy przed obliczem króla swego stanął, znalazł ją dość szybko, choć na pierwszy rzut oka nie potrafił jej dostrzec — nawet przed nim Jadwiga skrywała emocje, pustą wydmuszką się stając, smutną i pozbawioną ciekawości. Teraz jednak ta jakże upragniona ciekawość do piekła ją mogła powieść, pozostawiła więc ją dawno za sobą, choć królowa dalej jak zimny staw była. Jej oczy były jak lodowa pokrywa, mężczyźnie na myśl jednak przyszło, że wydoroślała przez ten czas, gdy jeno Dymitra i innych podwładnych do siebie dopuszczała, skutecznie unikając zdrajców jej planów.

— Najjaśniejsza pani, dziękuję, żeście zgodzili się przyjąć mnie i wysłuchać moich słów — zaczął dumnie, pochylając się przed niewiastą, na co Andegawenka kiwnęła tylko z wyższością głową. — Chciałbym rzec teraz, zanim dokonasz ostatecznego osądu, pani, że nigdy nie miałem na celu, byś uznała nas za winnych, za zdrajców twego zaufania i majestatu...

— Okłamaliście nas, Janie — przerwała mu Jadwiga, gdy ten oddech wziął szybki i wyprostował się dumnie, jakby nie chciał zapomnieć, ile w nim dotąd dumy było. — Złamaliście swoje słowo, odebraliście nadzieję.

— Obiecaliśmy wam, pani, że Polskę z tobą chronić będziemy. Jednak opieka nad nią poświęceń wymaga, jednym z nich jest również miłość.

— Miłowałeś kiedyś, Janie? — zapytała go prędko, na co nawet Czochna obdarzyła go zdziwionym spojrzeniem.

Jan zmieszał się na jej słowa, ale nie pozostawił pytania bez odpowiedzi:

— Nie jestem pewny, pani.

— A jednak masz żonę, masz rodzinę. Dla dobra swego rodziny i jego tytułu ożeniłeś się z tą, którą ci wskazał. Podobnie uczynić musiała i Maria, choć wiem, że niechętnie o tym wspomina — mówiła dalej, a on słuchał jej z uznaniem, wspominając jednak słowa ojca, gdy ten kazał mu poświęcić się na rzecz swego rodu. — Małżeństwo to również zadanie królewskiej córki, królewna poślubić musi tego, który najwięcej da jej ojczyźnie. Mnie jednak Bóg powierzył królestwo, jestem królem i inaczej muszę patrzeć na ten świat. Nie zmusicie mnie, bym zniszczyła swoje dzieciństwo.

— Nie zmusimy, bo każdy ma wolną wolę, w szczególności nasz król — odpowiedział Jan. — Ale król musi wysłuchać każdego zdania, podjąć decyzję po tygodniach obrad i spekulacji.

— Nie może kierować się emocjami — przyznała cicho i przełknęła ślinę.

Do tej pory łatwo mu przychodziło myśleć o niej jak o dziecku, któremu powierzy się inne zadanie, podczas gdy to oni najważniejsze decyzje będą podejmować — Andegawenka jednak cały czas się zmieniała i choć niewiele czasu minęło, odkąd po raz pierwszy do Polski zjechała, coraz więcej zmian w niej dostrzegał i za znacznie lepsze je uważał. Coś było w tej malutkiej dziewczynce, która mądrość w sobie skrywała, która nie tylko wysokim wzrostem mogła się szczycić, by inni zaczęli uważać ją za równą sobie i swym wyborom. Była ich królem, dalej jednak pozostawała marionetką, która w wielu sprawach kierować się musiała radami urzędników — trudno jednak było ją w takiej pozycji zachować. Ta Jadwiga z pokorą przyjmowała nauki, których nawet ojciec nie zdążył jej pokazać, starała się słuchać innych, choć i tak zagłuszała ich wszystkich myśl, że mogłaby tracić Wilhelma. Raz na zawsze.

— Czy to zawsze jest takie trudne? — zapytała go po chwili, jak uczennica nauczyciela, jak córka ojca, jak maleńkie dziecko mądrego dorosłego, bo tak teraz się czuła. Jak pacholę, zagubione we mgle, które właśnie poznało nowego człowieka, a teraz musi go zostawić, a serce krwawi zbyt mocno, bo już przywiązało się do tego uśmiechu, spojrzenia, oczu. — Czy ojciec też sobie z tym radził? Król Kazimierz?

— Króla Ludwika nie udało mi się zbyt często widywać, ale o królu Kazimierzu wiele słyszałem. Niekoniecznie dobrego, choć był naszym władcą, dzięki niemu o Polsce ponownie rozprawiano jak o dobrym sojuszniku — tłumaczył Tęczyński. — Ale on też się mylił, ufał niewłaściwym osobom, uczucia lokował w złych kobietach. Jednak uczuć strzegł zawsze i mądrością się jeno wykazywał.

— Ale nie musiał podejmować takiej decyzji, nie miał na szali swego szczęścia i królewskiej powinności.

— Królowie ponoć nie mogą zaznać szczęścia, ich państwo zawsze pozostaje ważniejsze, choćby próbowali o nim zapomnieć i zniknąć, żyć z dala od narastających problemów — odparł, wzruszając ramionami. Tylko tak przekonać ją mógł do przemyślenia tego małżeństwa. — Jego pierwsza żona była zaś Litwinka, córka Giedymina i siostra Olgierda. Szanował ją i miłował tak, jak potrafił. Ale nawet to nie uchroniło jej przed śmiercią — dodał po chwili, zbierając myśli. — Ale tym razem podwaliny dawnego przymierza zbudowałyby nową barkę. A na niej zmieściliby się wszyscy Litwini.

Wilno, Wielkie Księstwo Litewskie

Gdy tylko otworzył drzwi chaty i przekroczył jej próg, buchnęła w niego chmara ciepłego powietrza, co z dogasającego jeszcze ogniska płynęła. Zimny powiew, który wpuścił za sobą, szybko jednak i tego ciepła siedzącą w środku kobietę pozbawił, dając przy tym znać o swojej obecności — Ruta podniosła tylko głowę z nad ciężkiego kotła i przewróciła oczami, widząc, kto tym razem ją nachodzi.

— Bogowie spać nie dają, wielki książę? — zapytała szybko, podnosząc się z klęczek i wrzucając zioła do dużego garnka, stojącego obok. — Ranek dopiero nastał, myślałam, że strach budzić o tej porze naszego wielkiego kniazia.

Oczy Jogaiły pociemniały jeszcze bardziej na jej słowa, a i grymas niezadowolenia pojawił się na jego twarzy, Ruta odpowiedziała tylko prześmiewczym uśmiechem, który zaraz przed jego czujnym wzrokiem ukryła. Nikt w wileńskim zamku nie potrafił ukrywać, jak trudno było z samego rana, gdy jasna łuna jeszcze po niebie dobrze nie płynęła, ujrzeć paradującego po korytarzach kniazia — każdy wiedzieć musiał również, że nie dobrze jest obudzić go zbyt wcześnie, co nawet własnej rodzinie wypominał, szczególnie braciom, których wieści o kolejnych potyczkach krzyżackich nie mogły czekać. Sprawę zdawała sobie z tego i Ruta, tego dnia więc obecność księcia zaskoczyła ją bardzo, szczególnie że spodziewać się miała wkrótce i Witolda, którego przybycie spowodowałoby jeszcze gorsze skutki.

— Nie drwij, Ruto, w bogów imieniu — mruknął szybko, odchodząc od domowego progu, jakby obawiał się przesądów, które dręczyły ludzkie dusze, niewierzące w siłę duchów. — Wiem, że są po mojej stronie.

— Inni kapłani ci tak mówią. Ci, którzy jedynie o zaszczytach prawią — rzuciła szybko, nawet nie podnosząc na niego wzroku. Przecie dobrze wiedziała, że większość z nich prawdziwego powołania i daru od bogu nie poczuła, jedynie na zaszczyty czekając, by tłum porwać za sobą, a te same słowa Witoldowi powtarzają, buntując ich przeciw sobie, tak jak dawniej. — Powiedzą wszystko, co wygodne będzie im i ludziom, którym kłamstwo podadzą na tacy. I tylko głupcy w to uwierzą, jak w jedyną możliwą prawdę.

— A więc jestem głupcem, Ruto? — zapytał, podchodząc bliżej i przypatrując się małym płomieniom ognia, z którymi kobieta się bawiła. — Bo wierzę w to, że bogowie mają dla mnie i dla Litwy dobrą przyszłość?

— Przyszłość jest zdradliwa, książę. Jeszcze o tym nie wiesz? — zapytała szybko, spoglądając na niego z prześmiewczym uśmiechem. Zrzuciła z siebie okrycie i gestem dłoni poprosiła go, by drzwi solidniej za sobą zamknął, kątem oka już widząc, jak przybyli z nim wojowie wpatrują się w nią z ciekawością, jakby pierwszy raz wiedźmę na oczy widzieli. Nie znosiła, gdy przychodzili, patrząc na nią jak na jelenia, co ze złotym porożem pośród lasów chodzi. Jakby wynaturzeniem była, co winno w wodzie się utopić, za swoim Zaltysem w otchłań skoczyć. Splunęłaby na nich, tak jak na innych, co jeszcze z Kiejstutowiczami do niej zajeżdżali, jednak uważny wzrok litewskiego władcy skutecznie jej to uniemożliwiał. Udała więc, że ich obecności nawet nie zauważyła, jedynie ciekawskich szpiegów się pozbyła. — Wszystko może się zdarzyć, gdy bogowie widzą, że niewłaściwą ścieżkę obierasz i zbaczasz z wyznaczonego ci kierunku.

— Czyż to nie my piszemy sami swój los? — odpowiedział jej zaciekawiony, siadając na rozkładającym się sienniku. Spojrzała na niego z wrogością, niecierpliwsza się z płynącym czasem stawała, a i księcia ciekawskiego wolała się pozbyć, choćby on jednym słowem zgładzić ją mógł, truciznę podać lub na szafot posłać. — Czy to nie my tworzymy siebie samego od podstaw?

— Twoja historia dawno już została zapisana w gwiazdach, książę. Wystarczy jedynie, byś nigdy jej według własnego uznania nie zmieniał i właściwych ludzi sobie zjednywał. Inaczej zupełnie gdzie indziej twój los cię zaprowadzi, a on ponoć potrafi być ślepy...

Jogaiła przeklął w duchu, widząc, że Ruta niczego więcej mu nie wyjawi. Ostatnio cały czas zbolała chodziła i rozmów o przyszłości unikała, jakby ogniem się nagle sparzyła — ta, co dumnie pośród płomieni tańczyła i siły z niebios przyzywała — patrzyła jednak na niego i z obłędem, siłą w oczach, jakby bogowie zbyt wiele jej ukazali, aby teraz kolejnym żalom i ich grom mogła się przeciwstawiać. Zamknęła się w swojej chacie, przechodniów i spragnionych jej naparów płoszyła, zamierając w przedziwnym bezruchu, co zupełnie był jej dotąd obcy. Olgierdowicz nie wiedział jednak tego, co ona zdołała już zobaczyć, co Laime i Ragana w nią tchnęły, jakie okropności oczami wiedźmy zdołała zobaczyć. Płonąca Litwa, rzeki krwi, które płynąć będą po wszystkich ziemiach, po Żmudzi, Nowogrodzie, Wilnie, Łucku — burze i wielkie wojny znów zapanować miały nad tymi terenami, które dzieci Giedymina po wsze czasy sobie umiłowały. Ona jednak milczeć musiała, tak jak jej władcy świata kazali. Bo każde słowo przez nią wypowiedziane nie miało prawa się tedy spełnić, czekać musiała na odpowiedni moment, dalej jednak on nie nadchodził. Przyszłość więc ukryła w sobie, każdego dnia jednak budziła się ona do życia i przypominała o sobie, sumienie bolało jednak nadal.

— Widzisz, książę, co bogowie ci mówią? — zapytała go szybko, przechylając głowę, by lepiej go widzieć. Oczy ciemne zamknął i pochylił się do przodu jeszcze bardziej, jakby próbował mocniej wejrzeć w buchające płomienie. Ruta jednak uśmiechnęła się pod nosem, jakby małym był dzieckiem, co jeszcze ledwo nogami człapie, gdy sam książę wzrostem nie grzeszył, a teraz patrzeć na niego mogła z góry. Patrzeć i wzdychać, że to za jego władzy Litwa pod topór wiernych swych zaprowadzi. — Ogień nadchodzi. Spali te ziemie, bo wieczny porządek jedynie w sercach dobrych ludzi zapanuje, reszta z ciemnością będzie walczyć, nie zdąży Litwie na ratunek.

— Bredzisz jak pijana, Ruto — odpowiedział jej pewnie, na co ona parsknęła tylko śmiechem i głową pokręciła, jakby znów dzieckiem był, takim, jak w dzieciństwie, co jeno fałszywe świadectwo przekazać potrafiło. — Bogowie takie dziwy na swoje ziemie nie ześlą. Są po naszej stronie, teraz i zawsze. — Czekał dalej, na kolejne widzenie, na choćby garść cenniejszych słów, które chciał usłyszeć, dzięki którym Litwa dalej by się rozwijała. Pomoc jednak nie nadchodziła, więc znów spojrzał na Rutę. Ona jednak odmówiła, uparcie kręcąc głową. — Twoje zioła nic nie mówią. Spróbuj raz jeszcze.

— Zajmuję się tym, co bogowie mi w podzięce ofiarowali. To błogosławieństwo. — wycharczała, gdy ten złapał ją za nadgarstek i próbował nakłonić, by jeszcze raz do paleniska zioła wrzuciła. Wyrwała mu się żwawo i cofnęła o krok, ręką wyrzucając zioła na siennik. — Do nich jeno należę i nie mam zamiaru w ludzkich maskaradach brać udziału. Tylko bogowie wiedzą, gdzie znaleźć mam swe miejsce i co mogę uczynić. 

Obrzuciła go jeno markotnym spojrzeniem i marszcząc brwi, podeszła do siennika, odrzucając na bok białą pierzynę. Ususzone zioła i kłosy zboża rozpostarły się po prześcieradle, w koronę ułożyły, na co Ruta jeno oczami przewróciła, bo choć wróżby i boskie zsyłki wiele dla niej znaczyły, temu czarodziejstwu wiary już powoli nie dawała. W tych czasach tylko z jednym jej się korona w odpowiednią parę łączyła, a wiedziała już, co prawdziwa błyskotka niesie ze sobą, jakie przekleństwa sprowadzi i jakich cierpień przez nią Litwa doświadczy. Dlatego milczeć wolała, ażeby Jogaiła nie ujrzał niczego, rękoma w garści je zebrała i z powrotem do misy włożyła, kilka w jej dłoni się jednak ostały i to z nimi do kniazia podeszła.

— Oto twa wróżba, panie, poczyń honory — odparła szybko, wkładając mu trzy kłosy do ręki i unosząc ją nad palenisko. — O czym śniłeś ostatnio, książę?

— O Litwie — mruknął, gdy Ruta puściła jego rękę i obeszła kamienny okrąg, dorzucając drewna do ognia, po czym zdjęła szybko znad niego kocioł.. — O jej sile i potędze, jaką w przyszłości osiągnie. Jak staje się wielka, od jednego morza po drugie, północ i południe, wschód i zachód. Wszędzie Litwa.

Ruta z uśmiechem pokiwała tylko głową, w myślach przeklinając wyobraźnię wielkiego księcia — po chwili jednak ucichła, gdy Jogaiła kłosy do ognia wrzucił i ogień rozbłysnął nagle, dziwiąc przy tym mężczyznę. Wiedźma jednak nie ozwała się ani słowem, patrzyła nadal na buchające płomienie, po czym oczy przymknęła, jakby urok miała zaraz rzucić.

— Litwę czeka przyszłość pewniejsza niż twoja własna. Każdy kraj na końcu swej drogi przestaje istnieć, by dać początek kolejnemu. Twój los znają tylko bogowie, choć on i tak przez cały czas ulega zmianom — powiedziała cicho, otwierając oczy i spoglądając na wielkiego kniazia. — Ogień żyje również w tobie, w twoich żyłach płynie krew Giedymina i póki nie rozrzedzisz jej krwią nieprzyjaciela, państwo twoje czeka dobry los.

— Litwa może upaść? — zapytał szybko, ale Ruta nie miała zamiaru mu odpowiadać.

— Jeśli złamiesz swoje przyrzeczenie, twoja droga się wydłuży, a ty zaczniesz się bać. Tak jak każdy Olgierdowicz, zmuszonyś zapłacić za swoje decyzje — mówiła dalej, o upadku lub innej przyszłości nie wspominając. — Chcesz wiedzieć, co cię czeka, panie? Czeka cię krew, łzy, pożoga wojenna, śmierć... ale i śmiech. I blask złotego berła i korony, która zmienia się w...

— ... w koronę cierniową... — przerwał jej pewnie, spuszczając wzrok na spalone resztki kłosów, które powoli ginęły w rozpalającym się dalej ogniu. — Co to znaczy?

— Sam rzekłeś, panie, żebym w imieniu bogów nie drwiła — odpowiedziała, marszcząc brwi. Obeszła go raz jeszcze i skóry pod jego nogami poprawiła, pokornie skłaniając głowę. — Drwin więc i obelg, które u bogów słyszę, nie wypowiem, po śmierci je usłyszysz. Nie teraz czas na nie, bo ja tylko uniżoną sługą jestem, nie mnie strzec się musi Litwa. Ale jeśli serce ci mówi, panie, że kraj nasz pomocy potrzebuje, to niech tak się stanie.

Buda, luty A. D. 1385

Wieczór prędko nastał w stolicy madziarskiej, a zamek powoli tonął w nocnej ciemności. Jedynie głównie korytarze, którymi węgierska monarchini z orszakiem ku matce spieszyła, nie ginęły jeszcze w złudnych, ciemnych okowach — płomienie rozświetlały jeszcze kolejne punkty zamku, powoli jednak znikając za sylwetką władczyni. W końcu jednak ciemnowłosa dotarła do celu swej podróży, gdzie za wielki wrotami zniknęła jej matka zaraz po przyjeździe z Pożegi. Wszyscy o tym już na zamku prawili, jak w ledwie co założonym czepcu biec miała przez dziedziniec, dopiero u podnóża schodów zwalniając kroku i potem ze spokojem służbę pozdrawiając, tajemniczych mężów przywitała i z nimi udała się dalej, choć miała ich silnym i nieprzejednanym wzrokiem ponoć obdarzyć. Maria pragnęła wiedzieć więcej niż te strzępki rozmów, którymi nie wstydziła się pod jej drzwiami służba wymieniać, wszak sama koronę już dzierżyła na skroniach, a i maleńkim dzieckiem nie była, by choć posłów nie mogła przyjmować. Więcej chciała dla ojczyzny zdziałać, teraz zaś odpowiednia się ku temu znalazła okazja.

— Powinnyśmy teraz, pani, do biskupa się udać, tak jak wcześniej chciałyście uczynić — tłumaczyła jasnowłosa Tomay, gdy orszak dotarł już na koniec korytarza.

— Zrobimy to później, biskup żwawy jeszcze, nigdzie nie ucieknie. Wpierw chciałabym porozmawiać z królową matką, Maro — powiedziała szybko Andegawenka, omijając kolejnego podróżnego, co zapewne dopiero zjechał do Budy. — Wiem, że wielce teraz jest zajęta, ale wierzę, że posłowie opuszczą ją choćby na moment. — Choć ciekawość nią wielka kierowała, modlić się pragnęła, by tajemniczy mężczyźni Francuzami się nie okazali albo co gorsza, Czechami. Myśleć o ich tożsamości zaprzestała dopiero, gdy strażnicy na jej widok ukłonili się razem, lecz z miejsca się nie ruszyli, jakby nie rozumieli, czego wymaga od nich jej przybycie. — Otwórzcie drzwi, pragnę ujrzeć moją matkę.

— Wybacz, najjaśniejsza pani, ale królowa matka prosiła, by nikt jej podczas audiencji nie przeszkadzał.

— A jaka znowuż to audiencja? — zapytała zaciekawiona, przekrzywiając lekko głowę, gdy bystre spojrzenie jej oczu spotkało się ze zmieszanym wzrokiem strażnika. Oparła dłonie na brzuchu i brodę do góry uniosła, a Mara jeno w duchu zaśmiać się musiała, bo teraz Andegawenka swoją babkę zaczęła jej przypominać. — Kto wystarał się o audiencję u królowej matki? Zdradzisz wreszcie? — Głos jednak dalej pozostał ten sam, spokojny i opanowany, choć lekko zniecierpliwiony, za nic nie przypominał już tego silnego i mocnego, co od lat z piastowską władczynią jej się kojarzył.

— Wraz z królową na zamek zjechali książęta litewscy, posłowie z Krakowa — odparł więc po chwili, gdy Maria niezrozumiale zmarszczyła brwi, nie mogąc uwierzyć w jego słowa. Spojrzała z niedowierzaniem na drzwi do komnat głównych i węgierskich sal, potem jeszcze raz wzrokiem omiotła zdumioną Marę, na koniec powracając do strażnika. — Ponoć to bardzo ważne.

— Wiemy, co ważne jest dla nas i dla naszej rodziny — mruknęła, zachowując dalej królewską powagę, nie zwracając uwagi na to, że zdziwiły ją słowa strażnika. Nawet ich się tutaj nie spodziewała, nie w tym czasie, gdy śniegi zasypywać mogły jeszcze Litwę i Polskę. Przystanęła kilka kroków bliżej, za nią podobny ruch wykonała Tomay i kolejne damy, które wkrótce okrąg za jej plecami utworzyły. — A teraz przepuść nas i drzwi nam otwórz.

A widząc zmieszany wzrok i grymas mężczyzny, dodała szybko:

— Na co czekasz? Jestem twoim królem, z prawa ojca naszego, króla Ludwika... — Mówiła dalej, choć nic z równowagi wyprowadzić jej nie mogło. W sercu jednak czaił się niepokój o siostrę i o wiadomość, jaką musiano ich matce przekazać, skoro od razu posłowie litewscy i polscy zjechali do Budy. — Was też winnam prosić o pozwolenie?

— Pani, może lepiej zostać tutaj? — zaczęła stojąca obok niej dwórka, ledwo co słaniająca się ze zmęczenia na nogach, na co władczyni pokręciła głową przecząco. — W końcu królowa...

— Skoro to Polacy i Litwini, musieli przybyć tutaj ze względu na króla polskiego. A Jadwiga to przecie moja siostra, nie mogę jej tak zostawić — powiedziała cicho, gdy strażnik pokłonił się przed nią i ze swoim pomocnikiem zaczęli otwierać drzwi do sali. — Jeśli to takie ważne, jako jej rodzina i król państwa, który wszelki pokój musi zachować i chronić, muszę tam być. Nawet jeśli matka tego nie pochwali. 

Witajcie, kochani! 

Mam nadzieję, że jeszcze o mnie pamiętacie, bo jak tak. Wróciłam do żywych, mam nadzieję, że na dobre.

Nauka zdalna miała być wybawieniem, okazała się jeszcze gorsza niż w poprzednim roku (pozdrawiam moją maturę za dwa lata, na pewno będziesz wspaniała ^^), do tego grudzień to miesiąc olimpiad i już wiem, że kolejne tygodnie mam zawalone nauką do ich kolejnych etapów. Ale jednak, tęskniłam za pisaniem i przyszłe tygodnie chciałabym wreszcie spędzić produktywnie, poprawić swoją aktywność i napisać trochę więcej scen (zajrzyjcie jeszcze do Joanny, jeśli jeszcze nie widzieliście, tam też niedługo coś się pojawi). A fragmenty z 1386 czekają już gotowe, a tak bardzo chciałabym ich wreszcie użyć. 

No ale nic, trzeba się cieszyć z tego, co się ma. Pozdrawiam was serdecznie i do następnego!

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top