ROZDZIAŁ 13

Królestwo Polskie, grudzień A. D. 1384

Choć wymarsz wojsk zwiastował nadzieję, słońce nie żegnało rycerzy, gdy ci pod okiem najważniejszych możnych wierność królowej i ojczyźnie przysięgali i obiecali Łęczycę z rąk Siemowita uwolnić. Chmury pokryły całe niebo, ludzie głośno mówili, że wielka burza nadchodzi, która wraz z padającym ciągle śniegiem tylko strach i niepewność przyniesie. Karczmy stały w mieście pozamykane, mieszczanie w domach się schowali i tylko okiennice otwarte były szeroko, mimo panującego mrozu, i ciekawskie głowy z nich wychodziły, ubrane ciepło sylwetki ludzi wychylały się szybko, by dojrzeć rycerzy ruszających na północ.

Wawel też patrzył uważnie, jak możni z najlepszymi wojami małopolskich zastępów na konie wsiadają i błogosławieństwo od kapłanów i panien przyjmują. Nikt uśmiechów im nie posyłał, ludzie tylko smętne twarze przed mrozem chowali, choć i tak najgorzej czuła się sama królowa — stała pośród swojej służby zlękniona, w grube futra ubrana i ledwo najbliżej stojący dostrzec mogli, że dłonie w rękawicach ściskała na koralikach babcinego różańca, a usta poruszały się lekko co chwilę, układając kolejne słowa modlitwy.

Boże, zlituj się nad nimi i nie posyłaj ich do Królestwa Swego — mówiła powoli. — Niech wrócą w sile i szczęściu do domu, by nikt więcej, w tym szczególnym czasie, rodzin tracić nie musiał. I Łęczycę przywróć do naszych ziem, niech znów staną się perłą w naszej koronie. Pater noster, qui es in caelis¹...

Rycerze w kolczugach i na ciemnych koniach wyglądają prawie tak samo — zlewają się w jedną wielką chmarę wojny, która znów nadciągnie nad północ. Oni też radości za sobą nie nieśli i tylko dumnie głowy podnieśli do góry, szukając ciekawskim wzrokiem swojej królowej, jakby i od niej pragnęli zapewnienia, że niedługo wrócą do swych domów. Królewska modlitwa do nich nie dochodziła, zbyt wiele krzyków na dziedzińcu było i tylko jeden z nich złapał jej niepewne spojrzenie. Szafirowe oczy patrzyły na niego z wdzięcznością i choć łzy lały się po policzkach całego fraucymeru, ona nie uroniła ani jednej. Tylko tak mogła wykazać się odwagą, którą wojowie będą musieli wynieść na próbę. A rycerz uniósł ciężki miecz, zaraz po nim potoczyła się fala kolejnych, którzy na rozkaz prowadzących zastępy ruszyli w końcu z miejsca.

Wojenna karawana wreszcie rzuciła się na przód. Wszyscy zamarli i cisza wielka nastąpiła, gdy bramy powoli przepuszczały następnych mężczyzn, zaciskających z dumą dłoń na rękojeści miecza. Ludzie wyglądali na nich z okien, mężczyźni wiwatowali, przekonując siebie nawzajem, że z takim wojskiem Mazowsze nie wygra, kobiety chustami w oknach machały i tylko łzy ocierały, żegnając się z wojami. Wszyscy żegnali się z dzielnymi rycerzami, których Bóg posyłał w nieznane.

— Za Polskę! — krzyknął pierwszy rząd mężczyzn. Potem drugi, trzeci i następny, każdy po kolei, by dodać odwagi sobie i mieszczanom, mijanych przez nich na ulicach Krakowa. — Za Polskę!

— Za Polskę — szepnęła i Jadwiga, a gdy dojrzała z daleka, jak wojska przetoczyły się już po kładkach i powoli opuszczały mury miasta, pierwsza łza wreszcie spłynęła po jej policzku.

Słona ciecz prędko jednak zmieniła swoją barwę i rzeka krwistej cieczy ruszyła za wojskiem, jakby już wydawała wielki osąd.

***

Koszmary znów nie dawały Jadwidze spać.

Choć kilka dni minęło od podpisania rozejmu z Siemowitem, w snach nadal nawiedzał ją dobrze znany krajobraz, jakby skąpany w ludzkiej krwi. Nieważne było, czy śnił się jej Kraków, czy Buda każde miasto, po którego ulicach lała cię czerwona ciecz, budziło ją szybko, przez co z krzykiem rzucała się na łożu. Nie wiedziała, czy to przez strach związany z pierwszym spotkaniem z piastowskim kuzynem, które, chociaż było bardzo krótkie, wywarło na niej wielkie emocje.

Tak długo bała się wojny, do której przygotowywali ją panowie. Słuchała ich, w sersu siejąc strach i wątpliwości, analizując każde słowo i plany działań, spoglądała również, jak hordy wysokich mężczyzn znikają za drzwiami wawelskiej kancelarii czy auli, by tam radzić się w sprawie wojsk polskich. Przecież zdążyła już nasłuchać się od kasztelanów, jak wielkie to będzie zwycięstwo, że może jeszcze część Mazowsza uda im się zyskać. Łakomie ich wszystkich słuchała, prawda jednak tak piękna nie była — a wielkie wojsko dość szybko z wojny wróciło, przywożąc wieści o sprawnym rozejmie. I choć cieszyła się mocno, bo nigdy niewinnej krwi przelewać nie chciała, to wojna z Mazowszem tak szybko zakończyć się nie miała. A i głosy fałszywe nadal po ziemskim padole chodziły i głupoty powtarzały kolejnym grupom wierzących w nie ludzi. Sama już dobrze słyszała, jak służba i mieszkańcy stolicy plotkują o wielkiej wyprawie². Że niektórzy opowiadają, jak to Siemowit przestraszył się polskiej potęgi i uczynił wszystko, by doprowadzić do chwilowego rozejmu — inni jednak nadal tchórzostwo rycerstwu znad Wisły zarzucali, wmawiali sobie nawzajem, że to panowie polscy mazowieckiej armii się przestraszyli i zmienili drogę, a królowej swojej co innego rzekli. A ona nic z tym zrobić nie mogła, była tam prawie że niepotrzebna, zupełnie tak samo, jak w opowiadanych przez ludzi opowieściach. Czy tak właśnie wyglądają rządy króla, który zbyt młody jest dla innych, by uczyć się rządzić i własnym rozumem wyroki dawać? Czy naprawdę nie nadawała się na władcę, choć ojciec ofiarował jej koronę i nauczał, jak jej używać, już od maleńkości?

Wojny nie było. Nic już nie pozostało z tego czasu przygotowań, gdy wszyscy bali się o przyszłość królestwa. Wojna skończyła się szybciej, niż zaczęli umierać niewinni ludzie — szachownica rozpadła się jeszcze przed ustawieniem na niej pionków. Wawel od tamtej chwili zupełnie innym był miejscem, bo pokojowe rozwiązanie ataków na Łęczycę nie przyniosło niczego dobrego. Nie tak widziała to Jadwiga, gdy wszyscy zapewniali ją, że wielkie wojska polskie wygrają, podczas gdy wielkich bitew nie doszło, a czasem w snach nadal słyszała jęki mieszkańców Łęczycy, gdy ich Semko zniewalał. Wszystko rozeszło się po cichu, a panowie dumni z siebie wrócili, jakby pielgrzymkę odbyli i nowy kraj podbili — czasem tylko żal i zdenerwowanie w oczach niektórych wojewodów widziała, ilekroć ktoś wspomniał, że mimo długich przygotowań Mazowsze w garści ma Polskę. A tereny północne nadal do Piasta należały, póki ten nie odda ich po dobroci lub nie zostanie do tego zmuszony.

A i sama nie spodziewała się, że i Siemowit tak szybko zjedzie do Krakowa, by się z nią układać — a może raczej z panami, którzy ponoć najlepiej się na wszystkim znają? Ale gdyby tak było, czy do wojny by doszło? Choć mężczyźni cały czas powtarzali jej, że takiego tchórza i krętacza nie ma po co się obawiać, Siemowitowi nie można było odmówić zgrabnej i rosłej sylwetki. Ramiona miał silne i szerokie, trochę ojca jej przypominał, choć Ludwik przystojniejszym był mężczyzną. Twarde spojrzenie zimnych, szmaragdowych tęczówek przeszywało ją na wskroś, gdy zerkała na niego przelotnie, choć za każdym razem dreszcz ją przechodził i ochotę miała czasem uciec od niego, schować się za zakrętem — tak, by jej nie zauważono. Teraz po nim spodziewała się już wszystkiego i dlatego chyba tak blisko swoich dwórek chodziła lub Elżbietę czy Margit za rękę łapała. Tylko tak od siebie odgonić mogła myśl, że Piast znów próbuje ją porwać, a możnym nie uda się jej uwolnić na czas.

Gdy wspomnienia przestały ją nawiedzać, a ona sama uspokoiła się już i zaczęła znów miarowo oddychać, czoło oparła o przysunięte do piersi kolana. Siedziała tak kilka chwil, jakby przyswajała otaczającą ją ciszę i ciemność, którą rozświetlało tylko dogasające ognisko. Wiedziała już, że niedługo paziowie spostrzegą, że i ona spać nie może po raz kolejny i jej przyjaciółki wezwą. A potem znów zaczną wszystkie prawić jej morały i radami ją zasypią, choć żadnej na dłużej nie zapamięta. Uniknąć tego za wszelką cenę pragnęła, zaraz więc ciepłe łoże opuściła i w samej koszuli podeszła do klęcznika. W takim czasie tylko Bogu powierzyć mogła swoje troski.

Zaczęła od modlitwy, tak jak zawsze. Wypowiedziała całą formułkę, wpatrując się w powieszony na ścianie krucyfiks. Każde słowo po kolei przechodziło jej gładko, ale gdy zaczęła wyrzucać z siebie to, co od kilku niedziel chowała, głos łamał jej się co jakiś czas. Mówiła o matce, której tak bardzo jej brakowało, o Krakowie, który ciągle ją ciekawił i przerażał. O panach, którzy śledzili każdy jej krok i na mało pozwalali, chowając ją w komnacie, bo tylko dzieckiem przecież dla nich była. Prosiła o zdrowie, o łaskę dla siebie i siostry, by spokojnie przyszło przeżyć im lata swojego panowania, by książę Orleanu dobrym okazał się mężem, by nie zniszczył Marii życia. Najgorliwiej modliła się jednak za Wilhelma, by w końcu pozwolono mu na przyjazd do Krakowa, by tak jak w pieśniach przekroczył każdą śnieżną zaspę, jak rycerz wyruszył w wielką krucjatę — ale przyjechać miał do niej i już nigdy jej nie opuszczać.

Jadwiga nie wróciła już do łoża, które wkrótce zimne się stało, tak jak wiatr, przedostający się do jej komnaty wraz z promieniami wschodzącego słońca. Mimo chłodu zasnęła przy klęczniku, głowę ułożyła na drewnianej deseczce, a dłonie ściskały nadal ulubiony różaniec i nie chciały go za nic opuścić. Jakby pojedyncze koraliki dalej przyrzeczenie i prośby do Boga przesyłały.

I wszak wymodliła już dość szybko łatwą podróż orszaku, choć jeszcze o tym nie wiedziała — mrozy lekko ustąpiły i granica stała się wkrótce przejezdna. Jednak nie dla Austriaków, bo to Litwini przekroczyć ją mieli od wschodu. I już nie po raz ostatni.

Wilno, Wielkie Księstwo Litewskie

Gdy tylko do zamkowej służby, a potem i rodziny książęcej doszły słuchy o przyjeździe wielkiego kniazia, Skirgiełło nie znalazł już czasu dla najmłodszego rodzeństwa. I choć naburmuszona Aušra³ i Świdrygiełło namawiali go, by został, jednym wielkim susem wstał z zajmowanego wcześniej miejsca i czym prędzej ruszył do komnaty młodszego brata.

Czekał na niego w książęcych pokojach dłuższy czas, nie wychodząc mu wcześniej naprzeciw. W dłoniach nadal trzymał otrzymany od niego wcześniej list i choć kanclerze zdołali mu go dawno przetłumaczyć, słów, które Jogaiła kazał swoim sługom spisać na papierze, pojąć nie mógł. Patrzył na nie ze zmarszczonymi brwiami i co jakiś czas wargi zaciskał, próbując zrozumieć, czemu jego wielki brat posyła go za granicę księstwa. W końcu jednak Bóg wysłuchał jego próśb i przywołał do niego milczącego jak zawsze brata.

Jogaiła nie wyrzekł ani jednego słowa, gdy po otwarciu drzwi rzuciła mu się w oczy sylwetka rozmyślającego nad czymś brata — spojrzał na niego i kiwnął głową w geście pozdrowienia, na co ten machnął tylko niedbale dłonią. Jagiełło podszedł bliżej niego, mruknął coś pod nosem, tak jak zawsze, gdy był zdenerwowany lub znużony, powoli przygotowując się powoli na wybuch mężczyzny.

— A to co ma być, Jogaiła? — zapytał, gdy ten ledwo co futro zdążył zdjąć i rzucić je na krzesło. Ten spojrzał na niego z niezrozumieniem, ale zaraz pojął o co chodzi, gdy ujrzał w dłoni brata posłany wcześniej list. — Coś ty znów wymyślił?

— Pójdziesz się przygotować i zaraz pojedziesz, Skirgiełło — rzucił powoli, siadając obok brata i spoglądając w ciemne oczy, tak podobne do jego własnych. Mężczyzna prychnął tylko, bo mimo poważnej natury Jogaiły, nie mógł zrozumieć tego zachowania. — Tylko tobie na tyle przecie ufam, by posłać cię z tym wprost w paszczę lwa. Albo raczej do jamy smoka...

— Gdzie niby ty mnie posyłasz? — żachnął się starszy Olgierdowicz, rzucając list ze świstem na ławę. — Rozum straciłeś, Jogaiła, jak wtedy, gdy Witolda z uśmiechem przywitałeś i nagrodziłeś za kolejną zdradę⁴? Ja, do Krakowa? I to w taką pogodę?

— To tobie rozum z głowy umyka, Skirgiełło. Wielki kniaź każe, więc wierny brat pojedzie, czy tak? — zaśmiał się mężczyzna, na co starszy z nich prychnął tylko pod nosem. — Musisz tam pojechać, by sprawdzić, czy panowie jeszcze pamiętają o swoich postanowieniach i czy Habsburga już sprzed tronu wygonili...

— Już, pójdziesz i pojedziesz, już, już jadę... Już... — rzucał dalej, śmiejąc się pod nosem. — Kiedy ty się taki wygadany zrobiłeś, co? Już wolałem, jak się za dzieciaka Kiejstuta bałeś i uciekałeś przed nim jak teraz przed brudem... A teraz...

— Skończ już, bracie — mruknął podirytowany Jogaiła, nalewając wody do swojego kubka. — To nie pora na żarty. Dobroć i przychylność królowej jest nam potrzebna, potrzebujemy sojuszników. Nie wiadomo, kiedy Witold znów wróci do Zakonu z podkulonym ogonem. Musimy być zabezpieczeni.

— Zabezpieczeni, zabezpieczeni... — mruczał Skirgiełło pod nosem, okrążając zajmowany wcześniej przez siebie zydel. — Jakbyś sojuszu chciał, to byś do krakowskich panów posła wysłał, nawet Witold taki głupi nie jest i wkrótce pojmie, czego naprawdę chcesz. A takimi darami to byś siostry nasze mógł obdarować... I jeszcze by się coś dla jego żony znalazło!

— Ważne, by Witold przy nas był i żadnego sojusznika znów nie szukał, a polska królowa dostała zgodę od panów na nasz sojusz. O resztę zatroszczymy się później — powiedział, pewien już swojej decyzji.

Skirgiełło nie wiedział już, co jeszcze ma powiedzieć, by przemówić bratu do rozsądku. Choć umierający Olgierd to Jogaile powierzył władzę, omijając pierwszych swych synów, którzy przewyższali go wiekiem i doświadczeniem, nigdy mu prowadzenia wojen i poświęceń nie zazdrościł. Trudno było jednak patrzeć, jak świat, który Olgierdowicz znał jako młodzian, powoli znika — nie tylko z winy domagającej się większych terenów i posłuchu krzyżackiej armii, ale i walk rodzinnych, o dobra, które najpierw poszerzyć pragnął Kiejstut, a później odzyskać je Witold. A każde czyny zmieniały człowieka, podobnie czyniły i z jego młodszym bratem, bo choć starym mężczyzną jeszcze nie był, to kolejne walki odznaczały na nim piętno. Zwiększyć swoją wartość na świecie mógł tylko jednym — chrztem, ale nawet i on dzielił poglądy wielkiego kniazia i jego rodziny.

— Przecie dobrze o tym wiesz, matka oczekuje od ciebie przyjęcia wiary ze wschodu...

— A dostanie tą z zachodu — wyrzekł szybko, rozkładając ręce. — Wie dobrze, że czynię to, co dobre dla księstwa. Z Witoldem się ułożyłem, Zakon też uda nam się uciszyć na jakiś czas, a wtedy pojedziemy na Wawel. Ale na ten czas potrzebuję zapewnienia, że do naszego sojuszu jeszcze dojdzie, że ich królowa zostanie moją żoną.

— A ty ich królem? — zapytał Skirgiełło, na co Jogaiła kiwnął tylko głowa. — Jeśli Bóg da...

— Da, da. I bogowie też są ponoć ze mną — odpowiedział mu ufnie, bo wiedział, że coś czeka jeszcze na niego, tuż za zakrętem. Jak w tym śnie, gdzie słoneczny blask z okiennic budzi go, gdy odkryć ma, co skrywa się w mrocznej gęstwinie. — A jeśli jeszcze w to wątpisz, to idź, pomódl się. Może tak ci Bóg pomoże. A później jedź, tylko jak najszybciej. Zrób to dla mnie, dla Litwy.

Skirgiełło spojrzał na niego zmieszany, a gdy Jogaiła nie wstawał, tylko wpatrywał się w niego, pewny jego dobrych czynów, to on podniósł się pierwszy i ukłonił teatralnie. A po tym wszystkim ruszył w kierunku wyjścia, z hukiem zamykając za sobą drzwi.

— E, ty, chodź tutaj — mruknął do pierwszego sługi, którego spotkał na drodze. — Znajdź i przyprowadź mi tutaj Hanula, ale to już!

***

Promienie słoneczne odbijały się mocno od otwartych na oścież okiennic. Mimo panującego ciągle chłodu i światła, które przeszkadzać mogło mocno, Witold z Anną nadal wpatrywali się w rosnący na dziedzińcu orszak. Służba biegała we wszystkie strony, zmieniając się miejscami z zastępem bojarów, który towarzyszyć miał Skirgielle w pokojowym wyjeździe.

— My do Trok tak prędko nie wrócimy — mruknęła Anna, gdy Skirgiełło powoli wsiadał na konia i krzyczał coś jeszcze dziwnie zamroczony do krzątających się nadal służących. — Skoro wielki pan Skirgiełło, książę trocki, jedzie sobie do Krakowa...

— Jogaiła nie robi tego bez celu — zaczął tłumaczyć jej Witold, zaciekawiony wzrok wbijając nadal w postać kuzyna. — Skirgiełło nie pozostawiłby tutaj wielkiego księcia, gdyby sam nie miał w tym przedsięwzięciu swego udziału. O czymś nam nie mówią...

— To nic dziwnego. Przecie zawsze tak robią... — wypomniała Światosławówna, zaciskając palce na materiale marszczonego rękawa. Wzrok wbijała nadal w roześmianą twarz księcia trockiego i towarzyszących mu mężczyzn, bo tuż za Skirgiełłą i Hanul z Borysem Koriatowiczem się ciągnęli. Jak cień byli, jakby Jogaiła sam ich za bratem swym posyłał, przez co Anna wiedziała już, że sprawa ta musiała być pilna.

— Ale tym razem się dowiemy, po co im przychylność młodej królowej — dokończył szybko, łapiąc żonę za rękę i całując jej palce. — Przyrzekam ci, Anno. Jogaiła wkrótce zwróci nam Troki. Zadbamy o to, dopóki Skirgiełło bawić się będzie w tego jego posła.

Kraków, Królestwo Polskie, styczeń A. D. 1385

— Podajcie mi jeszcze to sukno — rzuciła Jadwiga szybko, gdy podawała Czochnie parę zdobionych rękawiczek. — Nadaje się na piękną suknię, godną węgierskiego króla...

— Nie jestem pewna, czy aby na pewno się zmieści — przyznała Polka, spoglądając na rosnący ciągle stos prezentów. — Kufer jest już pełny...

— Więc dostawcie jeszcze jeden, ale mniejszy. Wszystko musi się zmieścić, tylko to mogę jej dać. I rada bym była, gdyby zdążyły dojechać do Budy jeszcze przed ślubem Marii.

Królewskie pokoje Jadwigi w czasie tym ich jednak nie przypominały. Dzienną część komnat pokrywały tylko kolorowe sukna, co by jednak nie zabrudziły się i nie pomarszczyły podczas oglądania i wybierania, kamienie szlachetne w ozdobnych koliach świeciły blaskiem odbitego słońca, a i kojący zapach sprawdzanych przez damy dworu wód kwiatowych unosił się jeszcze w powietrzu — wszystko dopełniały jeszcze zgarbione sylwetki kobiet, które nad pakunkami i kuframi przesiadywały, wybierając z nich najpiękniejsze wytwory i wkładając je do większego i bogatszego we wzory kufra, który królowa sama dla siostry pragnęła uszykować. Najmocniejsze i ozdobne sukna dla Marii przypadły, bransolety i naszyjniki, krzyże, różańce i piękne perły, co o siostrze miały jej przypominać — wszystko to miało znaleźć się w podróżnym kufrze, który jeszcze w tym miesiącu miał do niej trafić i stać częścią zastawy ślubnej, która na starszą Andegawenkę czekała.

— Na pewno wszystko się uda — powiedziała Anna, podchodząc bliżej rozstawionych szkatuł i zwojów, które panny służebne usilnie próbowały posegregować. Wzięła jeden z ukrytych pod stosem papierów sznur pereł i podała go Erzsébet, na co ta odpowiedziała jej ciepłym uśmiechem. — Bóg dobrze pokieruje posłami i jeno się, pani, zdążysz obejrzeć, a wszystko będzie gotowe. I król też się tam w Budzie ucieszy.

— Ale Bóg ostatnio coś sobie z nas drwi, Anno — zauważyła Maria, zwracając na siebie uwagę reszty dam dworu. Odłożyła zdobne trzewiki, które przed chwilą jeszcze podziwiała i spojrzała na Tarnowską z zaciętą miną. — I tylko my na tym nie korzystamy, bo na przykład takie Mazowsze...

— Sprawę łęczycką zawierzyłam już Bogu, droga Mario — przerwała jej Jadwiga, odkładając sukno i siadając bliżej niej. Tęczyńska spojrzała na nią uparcie i usta tylko zacisnęła, kładąc blade dłonie na swoich kolanach. — Wojna to trudna rzecz, tak zawsze mawiał mi ojciec, a i pewno wasi podobnie prawili, gdy o kraj walczyli. Panowie czynili, co mogli, ale Bóg taki ma dla nas plan.

— Specjalnie więc zesłał na nich tchórzostwo i z wielkiej, długiej wojny, pełnej bohaterstwa uczynił krótką batalię zakończoną miarowym pokojem? — pytała dalej, na co tylko Jadwiga zareagowała nikłym grymasem.

Krótka wojna z księciem mazowieckim przyniosła tylko straty. Ludzie dzielili się ciągle na wrogie obozy, co kompletnie inne bujdy biorą za prawdę, tereny nadal pozostały przy Mazowszu, a i polscy panowie chodzili jak struci, pod nosem mówiąc sobie po kolei, którego pierwszego królowa odeśle z dworu. O tym Jadwiga wolała już jednak nie wspominać, zostawiła to za sobą i tylko wojnę Bogu w modlitwach polecała, za Łęczycę dziesiątki różańca codziennie odmawiała, byleby Stwórca znów ją do Polski przyłączył.

Królowa odpowiedziałaby jej prędko, gdyby nie hałas, co zaraz z letargu obudził damy dwory. Jak na komendę odłożyły wszystkie sukna i biżuterię, a w tej samej chwili drzwi do komnaty szybko się otworzyły i wpadła przez nie do środka ochmistrzyni Krystyna, nie zważając nawet na to, że nie otrzymała na to od królowej zgody.

— Wybacz mi, najjaśniejsza pani, ale sprawa ta pośpiechu wielkiego wymaga — rzuciła szybko, kłaniając się niedbale i bladą dłoń na piersi kładąc, jakby to pomóc jej miało serce spowolnić, do tej pory pędzące jak szalone. — Książęcy orszak zjechał właśnie na Wawel... Bez zapowiedzi, a tak przecie nie wypada, nie można... Powinni w końcu się nauczyć...

— Czy to możliwe? — zapytała cicho Jadwiga, na co Krystyna tylko zmarszczyła brwi. — Przyjechał! Wreszcie! — krzyknęła uradowana, nie pozwalając ochmistrzyni dokończyć zdania. Prędko wstała z krzesła i podbiegła do okna, ciągnąc za sobą także zaciekawioną Marię.

Po chwili i inne dwórki dobiegły do królowej, kotłując się przy okieneczkach i wypatrując mężczyzn, co na przedzie orszaku jechali. Nie wyglądali oni jednak tak, jak w wyobrażeniach tych, co nigdy w Wiedniu nie bywały, spodziewały się przepychu większego i piękniejszego ubioru. Fanfar też żadnych nie było, jakby to wcale królewski narzeczony nie jechał, tylko byle magnat do swego domu, co go służba nie ma zamiaru już witać. A i tłumy żadne na dziedziniec nie wyszły i choć trudno było to dojrzeć Jadwidze przez małe, okienne otwory, żaden z mężów jadących na koniach nie wyglądał tak jak wyczekiwany Wilhelm. Nadzieja jej jednak nie opuszczała, czego nie można już było powiedzieć o zniecierpliwionych damach dworu.

— Czy na tych sztandarach nie powinno się roić od lwów? — rzuciła zmieszana Maria, gdy tak przypatrywały się wyłaniającemu się orszakowi. Zmarszczyła zaraz brwi i stanęła na palcach, by móc lepiej widzieć. — I dziwne, że im się udało przez te zaspy przedostać.

— Widocznie śpieszno im było... — mruknęła milcząca dotąd Alma, ledwo co spoglądając na zbiorowisko na dziedzińcu.

— Ten wysoki blondyn na przedzie to książę? — zapytała szybko Erzsébet, na co starsza siostra wzruszyła tylko ramionami, choć wytężała wzrok i próbowała ocenić, czy austriacki książę mógł tak bardzo urosnąć. — Nie, chyba za wysoki...

— Coś za mało dworny ten orszak... Po Wiedniu spodziewać się przecie trzeba większego przepychu, prawda?

— Czemu oni mają tyle futer? Aż taka zima tam w Wiedniu? — zapytała w końcu i Jadwiga, wodząc wzrokiem po barczystych sylwetkach mężczyzn, skórami zwierzęcymi obłożonych, jakby to część ich ciała nadal była.

Przełknęła zaraz ślinę i złapała w ręce poły atłasowej sukni, przepychając się między dwórkami i podchodząc bliżej swojej ochmistrzyni. Spojrzała na nią zmieszana, a i w głosie jej było już słychać lekkie drżenie.

— Bo w tym rzecz, najjaśniejsza pani... — dopowiedziała kobieta, ściskając dłonie w pięści. Spuściła prędko głowę i przez chwilę nie wydawała żadnego dźwięku, co zdziwiło zaciekawione nagłą ciszą dwórki. — To nie orszak z Wiednia. To Litwini.

Jadwiga co chwilę wierzgała małymi stópkami, podczas gdy Maria próbowała rozplątać jej warkocze. Obie królewny siedziały już w swojej komnacie, przygotowane do zaśnięcia, jednak wcześniejsze zabawy wcale je nie zmęczyły. Śmiały się i rozmawiały w najlepsze, korzystając z wolnej chwili, którą dała im ucieczka Erzsébet spod pieczy starszej siostry, która zaraz rzuciła się za nią w pogoń. Córki Ludwika chciały wykorzystać to jak najlepiej, więc gdy znudziło im się już czytanie kolejnych francuskich ballad, zaczęły chodzić po swojej komnacie. Tak jak zawsze, gdy dobry humor ich nie opuszczał, po rozplątaniu warkoczy, zaczęły bawić się w dorosłych królów i z nałożonymi na plecy chustami paradowały dumnie jedna za drugą, naśladując chód królowej Bośniaczki.

Po chwili jednak roześmiane dziewczynki spoczęły znów na łożu Marii, powtarzając sobie, na jakie ziemie swego państwa zjadą, gdy w przyszłości przyjdzie im założyć na głowy korony ojca. Choć króla Ludwika kochały całym sercem i za nic nie chciały zbyt szybko go tracić, często ciekawość nimi kierowała i wpadały w mętną otchłań wyobraźni, gdzie z mężami u boków przychodzi im rządzić swoimi królestwami. Ale do kwestii małżeństwa podchodziły zupełnie inaczej. Choć starsza Andegawenka przywykła już do opowiadanych przez najstarsze towarzyszki miłosnych historii i sama marzyła o przeżyciu własnych porywów serca, sparzyć się mogła tylko na samą o tym myśl, bo po swoim narzeczonym, Zygmuncie, wcale takich niespodziewanych wydarzeń nie oczekiwała. Inaczej na miłość patrzyła Jadwiga, dla której choćby najmniejszą oznaką stałego uczucia, były kradzione od kuchennych pierniki czy marcepan, małe roślinki pozostawiane w komnatach i choć nazywała siebie już dużą dziewczynką, której nie w głowie dziecięce zabawy, ciągle marzyła o miłości podobnej do tej, która połączyła ich rodziców.

— Posłuchaj, siostrzyczko, jak to pięknie brzmi — rzuciła radośnie młodsza Andegawenka i podwijając rękawy koszuli, wstała z łoża i stanęła przed ciemnowłosą. Jadwiga szybko podparła się pod boki, skinęła głową i złożyła głęboki ukłon, na co Maria z uśmiechem klasnęła w dłonie. — Hedvigis, Dei gracia regina Ungarie.

— Nie zapominaj o mnie — dopominała się i starsza Andegawenka, po chwili dołączając do siostry i powtarzając jej czyny, na co młodsza odpowiedziała tylko śmiechem. — Maria, Dei gracia regina Polonie...

— Moje drogie królewny, czemu jeszcze nie śpicie?

Sędziwa już Klara Pukar spojrzała na córki Ludwika z lekkim uśmiechem, gdy tamte zaśmiały się szybko i łapiąc się za ręce, pognały do łóżka młodszej z nich. Wierna towarzyszka żywota królowej Łokietkówny wpatrywała się w nie wzrokiem ciemnych tęczówek, który kiedyś jeszcze wbijała w małych dziedziców Karola Roberta. Teraz wszyscy oprócz ostatniego, Ludwika, w trumnach już po wieczne czasy spali, a jej przyszło wychowywać królewskie córki, co przyszłość swych państw miały odmienić.

— Aj, Klaro, dlaczego teraz? — zapytała Jadwiga, rozkładając się wygodniej na materacu i bawiąc się włosami siostry. — Przecież jest tak wcześnie...

— A co by król Ludwik pomyślał, jakby was tak zobaczył? — próbowała przekonywać je dalej Klara. Spojrzała na nie z uśmiechem i przysiadła się bliżej, wpatrując się w ich śliczne, błyszczące oczęta.

— Ucieszyłby się! — krzyknęła Maria, opierając się wygodniej o zagłówek.

— O tak! — zgodziła się z nią siostra, przekręcając się brzuch i przenikliwe spojrzenie wbijając w staruszkę. — I jeszcze do lasu by nas zabrał pan ojciec! Obiecał nam polowanie. A ja miałam się uczyć strzelać do królików!

— Za młoda jeszcze jesteś, Jadwisia — przypomniała jej starsza Andegawenka, na co młodsza wywróciła tylko oczami. — Najpierw jazda konna! Teraz gdy jest taka piękna pogoda...

— Król jeszcze w objeździe, królewny — wytłumaczyła szybko Pukar. — Jeśli panowie szybko przysięgną wierność królewnie Marii, to król wróci do was, zanim się obejrzycie.

— A jak nie przysięgną? — zapytała prędko ciemnowłosa i przekrzywiła głowę zaciekawiona, na co jej młodsza siostra oparła tylko brodę o jej ramię. Klara spojrzała nią z zachęcającym uśmiechem. — Polacy nie chcą tam Zygmunta, a to on będzie moim mężem...

— Książę ropucha już o to zadba — rzuciła zadowolona Jadwiga, powtarzając słowa matki, które podsłuchała ostatnim razem, gdy Mikołaj z Gary wypomniał królowej istnienie Zygmunta.

Maria parsknęła głośno, ale prędko, widząc zaciętą minę kobiety, zakryła buzię rękoma i odwróciła się w stronę siostry.

Przysięgną, królewno, na pewno — zapewniła ją Klara. — Muszą, bo to ty, z woli króla, zostaniesz kiedyś ich władcą. A królewna Jadwinia zostanie na Węgrzech.

— Ale do tego czasu jeszcze długo, prawda? — zapytała młodsza Andegawenka, na co starsza kiwnęła tylko głową. — Pan ojciec dożyje pewnie stu lat... I będzie takim malutkim staruszkiem, o takim!

Śmiechom nie było już końca, choć Klara próbowała jeszcze królewny uciszać. Dopiero po kolejnych prośbach i zapewnieniach, że u kuchcików wyprosi dodatkowe porcje słodyczy, mruczące coś pod nosem dziewczynki udało się pod pierzyną schować i do zalęgnięcia się długiej ciszy doprowadzić. Usiadły w nim razem, pierzyną ciepłą się nakryły i tylko blade twarzyczki było im widać, na które już się im zmęczenie wkradało.

— Spać teraz trzeba, królewny — mówiła już ciszej Klara, głaszcząc je jeszcze po głowach.

— Niech Klara nam pozwoli jeszcze troszeczkę posiedzieć — wyszeptała jeszcze Maria, na co Jadwiga z ochotą kiwała głową. — Mara miała z nami jeszcze o Zadarze pomówić.

— Tylko troszeńkę...

— A z troszeńki zrobi się pół nocy, prawda? — zapytała kobieta, na co dziewczynki pokiwały tylko przecząco głową. — Królowa prosiła, byście w łożach już gotowe leżały i spały. Jutro czeka was nowy dzień i wszystko od nowa zacznie się toczyć. Trzeba się na to przygotować, królewny. Czas już spać.

Andegawenki położyły się więc obok siebie, bo żadna drugiej zostawić nie chciała i tylko po obu stronach łożach się znalazły, przodem się odwracając i uśmiechy sobie jeszcze posyłając, choć Klara powoli gasiła już świece. A po chwili zasnęły już razem, zmęczone wyczekiwaniem na przyjazd ojca i planowaniem tego, co przyniesie im przyszłość.

Kolejne dni sprowadzić miały jednak tylko okrutną żałobę, co na zawsze już ich przyszłość zmieni.

¹ - z łaciny - początek "Ojcze Nasz"

² -  według niektórych źródeł do krótkiej wojny na ziemiach łęczyckich naprawdę doszło, inne natomiast skutecznie omijają ten temat wspominając tylko pierwszy rozejm Siemowita ( 12 grudnia 1384 r. w Krakowie  potwierdzający wszystkie jego dotychczasowe zdobycze )

³ - pogańskie imię najmłodszej córki Olgierda i Julianny (późniejszej Jadwigi) nie jest do końca znane, w "Królach" przyjęłam zaś imię Ausra - oznaczające świt, jutrzenkę

⁴ - po zdradzie Witolda i po powrocie na Litwę Jagiełło oddał mu Podlasie, Grodno, Wołkowysk, Kamieniec i Brześć

⁵ - z łaciny - Jadwiga, z Bożej łaski królowa Węgier

⁶ - z łaciny - Maria, z Bożej łaski królowa Polski

Cześć! Cieszę się, że znowu się widzimy.

Powrót do szkoły oczywiście zmniejszył moją aktywność tutaj do minimum (40 godzin szkolnych robi swoje niestety :c ), ale staram się jak mogę, choć nie ukrywam, że na ten czas więcej zapisuję fragmentów do przyszłych zdarzeń niż tych aktualnych. Ale nic, mam nadzieję, że z czasem znajdę więcej czasu, by razem z wami przeżywać kolejne wydarzenia.

Kiedy następny rozdział? Mam nadzieję, że za tydzień — chciałabym idealnie wyrobić się na rocznicę koronacji Jadwigi wraz z najważniejszymi rozdziałami... A co w kolejnych? Oczywiście Litwini, którzy powoli przejmują coraz więcej czasu, trochę Budy i przedsiębiorczej Bośniaczki, przygotowującej się do ślubu Marii, prawdopodobnie odwiedzimy też Wilhelma i zobaczymy, jak chłopak sobie jeszcze radzi i... pójdziemy dalej, ale to zostawiam na potem.

I oczywiście, pragnę gorąco podziękować za 5 tysięcy wyświetleń! Bardzo się cieszę, że jesteście tutaj ze mną ^^

Do zobaczenia!

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top