Rozdział 8.
Słońce oświetlało Seireitei ciepłym, gorącym wręcz blaskiem. Na dole shinigami zajmowali się swoimi obowiązkami i przygotowaniami do nadchodzącej wojny. Nie cieszyła go ta perspektywa, nie lubił walki i tego wszystkiego, co się z nią wiązało. Może kiedyś, gdy był jeszcze młody i głupi. Wtedy nie odczuwał tego tak bardzo, potem zrozumiał, co to naprawdę znaczy, a żył już tak długo, że nie wzruszało go to tak bardzo, jak pewnie powinno. Chociaż to też nie tak, że nie troszczył się o Soul Society i swoich bliskich, za nich byłby w stanie zabić i cierpiałby, gdyby ich stracił, do czego nie zamierzał dopuścić. Teraz jednak delektował się chwilowym spokojem i promieniami słońca, które go ogrzewały.
Spodziewał się, że jego słodka chwila lenistwa nie potrwa długo. Zwykle to Risa zaganiała go do pracy zdenerwowana, że wszystko pozostaje na jej głowie, a była jedynie porucznikiem i to ona powinna się lenić. Nieraz też pomagała jej Nanao, która wyrosła już z tej dziewczynki przychodzącej do Yadomaru czytać książkę, stała się podporą Oddziału i jego samego. Ufali sobie, lecz w czasach pokoju pozwalał sobie na chwile lenistwa w towarzystwie jedynie sake i słońca.
Dziś jednak to nie któraś z nich odnalazła go pierwsza. Nie był zdziwiony, nie mógł jednak powiedzieć, że oczekiwał tej wizyty. Domyślał się, czego dotyczyła i bardzo mu się to nie podobało. Mimo to pozwolił, aby dziewczyna znalazła go, podeszła bliżej, wyjawiła swoje cele. Najwyraźniej nad tym nie będzie miał władzy.
– Mamy piękny dzień, kapitanie Kyoraku – odezwała się bez skrępowania.
– Owszem. Do tego trafiło mi się miłe towarzystwo – odparł lekkim tonem, jakby nie wiedział, po co przyszła.
Corrien uśmiechnęła się lekko i usiadła obok, w przyzwoitej odległości, by nie naruszać żadnych zasad.
– Przyniosłam też prezent.
Postanowiła pomiędzy nimi butelkę sake. Kyoraku nie zareagował od razu, nie do końca wiedział, jak powinien to zinterpretować. Spodziewał się raczej, że będzie żądać, rozkazywać.
– Bardzo miły prezent i aż boję się zapytać, jaka jest jego cena – odpowiedział w końcu tak samo lekkim tonem, choć zdradzało go uważne spojrzenie.
Wzruszyła ramionami, spoglądając w niebo.
– Shinken Hakkyoken – powiedziała.
– Brzmi jak imię miecza.
– To bardzo ważny miecz, lecz pan o tym doskonale wie, kapitanie Kyoraku.
– Myślę, że pomyliłaś adresy i zwracasz się nie do tej osoby, co trzeba.
Corrien uśmiechnęła się ponownie, potwierdzając, że nie da się tak łatwo zwieść. Liczył się z tym. Skoro już oświadczyła, że wojny nie będzie i wyraźnie dawała do zrozumienia, po co tu przybyła, z pewnością była całkiem nieźle przygotowana.
A jednak chciałby tego wszystkiego uniknąć. Zarówno niepotrzebnego konfliktu z Wygnanymi Rodami, jak i tej rozmowy, która nadszarpnie wszystko, czym do tej pory się kierował.
– Kapitanie Kyoraku, możemy grać w tę grę. Mogę udawać, że próbuję pana podejść, pan może nadal utrzymywać, że nie wie, o czym mówię. Oboje jednak wiemy, że Nanao Ise pomimo bycia ostatnią ze swego rodu, nie posiada swego Królewskiego Miecza. Oboje wiemy też, że nie jest tak jak w przypadku Kusaki, Isayamy czy Kuchikich i Miecz nie padł łupem kogoś z pobocznych związków. Rozwiązanie jest jedno, choć pojęcia nie mam, dlaczego.
Kyoraku nie odpowiedział. Myślami wrócił do starych czasów, do historii, której nie chciał wspominać. A jednak musiał przez tę niepozorną dziewczynę, która powiedziała, że wojny nie będzie.
– Wolałbym w to wszystko nie mieszać Nanao-chan. To nie jest jej potrzebne.
– I ja wolałabym ich w to nie mieszać, ale bez Mieczy nie mamy szans rozwiązać tego bez rozlewu krwi. Potrzebuję ich wszystkich, by mnie wsparli i ocalili Soul Society. Nanao musi odzyskać miecz. Jest silną kobietą, poradzi sobie. – Uśmiechnęła się na wspomnienie czasów, które nigdy nie wrócą. – Pozwól jej walczyć.
– Wymagasz ode mnie złamania obietnicy, Corrie-chan. Jesteś gotowa ponieść tego konsekwencje?
Zachichotała mimowolnie. Powinna się wystraszyć, bo wiedziała, że Kyoraku jest jedną z najpotężniejszych osób w Seireitei i wystarczy mu jeden ruch, by pozbawić ją życia. I pewnie kiedyś nie pozwoliłaby sobie na to. A jednak teraz nie robiło jej to różnicy.
– Nie mam już nic, co mogłabym utracić. Mogę tylko wygrać, choć i tak długo nie będę cieszyć się zwycięstwem.
– Dlaczego więc tak ci zależy? Jesteśmy ci obcy.
Pokręciła głową.
– Jesteście sercem, które porzuciłam. Poharatanym, spalonym na wiór, poszatkowanym. Najcenniejszym, co kiedykolwiek miałam.
Kyoraku spojrzał na nią po raz pierwszy bez rozbawienia czy groźby. Nie usłyszał w jej głosie kłamstwa, choć te słowa dość mocno go zaskoczyły.
– Kim jesteś naprawdę, Corrie-chan? – zapytał.
– Ledwo echem wiatru, o którym zapomnicie, kiedy to wszystko się skończy.
– Ryzykujesz o wiele więcej, niż ci się zdaje. Przy tym nie ma gwarancji, że nie poślesz ich na śmierć.
Corrien uśmiechnęła się smutno.
– Najpierw muszę ich przekonać, by mi pomogli. O jednym zaś mogę zapewnić, za każde z nich oddam życie. Tyle jestem winna. Prezent zostawiam i liczę na spełnienie mojej samolubnej prośby.
Odeszła zupełnie spokojnie tak, jak przyszła. Kyoraku westchnął, bo zostawiła go w kropce, choć podejrzewał, że ona już wie, jak się zachowa. Skąd? Jej słowa o sercu powiedziały mu więcej, niż do tej pory przypuszczał. Nie czuł się z tym najlepiej. I może Królewskie Miecze zawsze były dla niego nieosiągalną zagadką, to umiał czytać pomiędzy wierszami lepiej niż większość dookoła niego. W takich chwilach bardzo tego żałował.
Czuł też współczucie wobec Corrien. Nie znał jej, jej historii, jej motywów, ale widział w postawie dziewczyny smutek i rezygnację. Cokolwiek ją w życiu spotkało, odbiło się na niej. Zresztą blizna na twarzy mówiła bardzo wiele, to nie była rana, którą spotykało się na każdym kroku. Niosła swe brzemię samotnie na kruchych, drobnych ramionach, a Kyoraku bardzo nie lubił zrzucania brudnej roboty na kobiety. Kobiety miały być piękne i delikatne, czyste. Choć sam miał sporo dziewcząt w Oddziale, wolałby, aby żadna z nich nie musiała brać miecza do ręki, robił wszystko, by tak się stało, jednak czasami musiał puścić je na pole bitwy. I teraz wojna upomniała się o Nanao, wcześniej pożerając Corrien, która próbowała wszystko naprawić.
– Kapitanie Kyoraku, nie zapomina pan, że mamy stan wojny?
Dowódca Ósemki uśmiechnął się leniwie do swej porucznik, która stała nad nim z groźną miną sugerującą zniesmaczenie postawą dowódcy, choć pewnie sama chętnie by się poleniła, gdyby tylko mogła. Albo skopała komuś tyłek, to też było możliwe w jej przypadku.
– Risa-chan, co za niespodzianka. Ślicznie wyglądasz.
– Wiesz, że tanimi pochlebstwami nic nie zdziałasz – odparła.
– Risa-chan, czemu jesteś taka nieufna? Przecież mówię prawdę.
Yadomaru dostrzegła butelkę sake przyniesioną przez Corrie i zmarszczyła groźnie brwi. Nim Kyoraku zdążył zrobić cokolwiek, trzymała ją już w ręce.
– Konfiskuję – oznajmiła groźnie. – Że też w tej sytuacji zapijasz smutki, a wróg może czaić się u bram w każdej chwili. I to niby ty jesteś kapitanem.
– Risa-chan, co myślisz o naszym niespodziewanym gościu?
Yadomaru przez chwilę nie odpowiedziała zaskoczona tym nagle zadanym pytaniem, choć nie mogła powiedzieć, że była tym zdziwiona. Zbyt długo pracowała z Kyoraku, by nie rozpoznawać tej subtelnej zmiany atmosfery wokół dowódcy.
– A co mam sądzić? Widziałam ją tylko przez chwilę, gdy wtargnęła na zebranie – burknęła nieprzyjemnie.
Shunsui kiwnął tylko głową i zerknął na swoją porucznik.
– A po dzisiejszej rozmowie? Już nie wspomnę, ile razy ci powtarzałem, że to nieładnie podsłuchiwać rozmowy innych ludzi.
– Byłam ciekawa, czego tu chce.
Risa nie mogła wiedzieć o Królewskich Mieczach, ale z pewnością zrozumiała, że cokolwiek Corrien szykowała, potrzebowała do tego Nanao, do której porucznik miała słabość od bardzo dawna.
– Wiesz, Risa-chan, chciałbym, aby Nanao-chan pozostała sobą – oznajmił Kyoraku.
– Więc nic jej nie mów.
– Problem w tym, że Corrien-chan tak łatwo nie odpuści. Jest gotowa użyć wszelkich środków, by osiągnąć cel.
– Dla mnie to nie problem. Nanao nie musi o niczym wiedzieć, a ta mała nie będzie rozstawiać wszystkich po kątach, bo ma na to ochotę.
– Risa-chan, chciałbym, żeby to było takie proste – westchnął. – Znajdź Nanao-chan. Będę musiał z nią porozmawiać.
– Dobra, jak chcesz.
Zszedł do biura, gdzie niedługo później pojawiły się obie kobiety. Nanao miała ze sobą jak zawsze grubą księgę i dość poważną minę. Możliwe, że Risa już jej co nieco opowiedziała.
– Nanao-chan, co sądzisz o naszym gościu?
Ise zaskoczyło to pytanie, bo czemu ona miałaby cokolwiek myśleć o dziewczynie, której nigdy nie widziała, a która od kilku dni kręciła się w pobliżu. Spojrzała na swojego dowódcę i zrozumiała, że nadszedł czas na rozmowę o rzeczach, o których pamiętać nie chciała. Do tej pory jej to nie dotyczyło, taką miała nadzieję. Nigdy też nie było okazji, by skierować rozmowę na ten temat, skoro kapitan był wykluczony z tego grona.
– Przyszła po Miecz, prawda? – odparła.
– I po ciebie, Nanao-chan. Szczerze mówiąc, nie chcę cię w to mieszać. To dość paskudna sprawa, ale też nie zabronię ci iść.
Ise w lot pojęła, co oznacza ten ton. Nigdy nie było jakoś okazji, żeby to powiedzieć, potem dała sobie z tym spokój, a jednak dziedzictwo się o nią upomniało. I to ona miała zdecydować, czy je przyjmie, czy ucieknie przed tym, pozostawiając walkę innym.
– Nigdy o tym nie rozmawialiśmy, kapitanie. Najwyraźniej to jest ten moment, kiedy nie ma już wymówek.
– O wszystkim zdecydujesz sama, lecz to prawda, ta rozmowa nas nie ominie.
Nanao tylko się uśmiechnęła. Z jakiegoś powodu nie bała się, chciała stanąć z prawdą w twarz, wierząc, że wyjdzie z tego starcia zwycięsko. W końcu miała u swego boku Kyoraku i Risę, na których zawsze mogła się wesprzeć.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top