Rozdział 13.

Wszystkiego najlepszego, Tris!


Namiestnicy zebrali się w dojo rezydencji Shihoin, tym razem już w komplecie, choć Tsunoyashiro nie wyglądał na zachwyconego wezwaniem. Nie mógł jednak odmówić, skoro posłała po niego Yoruichi. Kobieta była zbyt natrętna, żeby ją bezwiednie zignorować, choć nie uśmiechało mu się słuchać gadania dzieciaków i przeklętej Shiroyamy, która nie miała nic do zaoferowania. Jej samej zresztą nie widział od przybycia, podobno odpoczywała w innym pokoju, ale szczegółów nawet nie miał ochoty poznawać.

– Wojsko Dworu Wiatru na razie się wycofało, ale wciąż okupują Rukongai – odezwał się Yuushiro. – Co powinniśmy zrobić?

– Pytanie brzmi, co możemy zrobić w osiem osób – mruknął Ichigo. – Zwłaszcza że połowa z nas to nowicjusze.

– Jesteście Namiestnikami, dusze waszych mieczy są potężnymi bóstwami strażniczymi, okruchami mocy samego Króla Dusz.

– Corrien-dono, nie powinnaś jeszcze wstawać!

Shiroyama posłała Yuushiro lekki uśmiech i weszła głębiej do dojo. Każdy jej krok był uważnie stawiany, by nie pokazać pozostałym, jak słabo się czuła. Nie czas na okazywanie słabości.

– Nic mi nie będzie.

– Akurat, ledwo stoisz na nogach – prychnął Kensei. – Jak na Strażniczkę Króla jesteś zaskakująco słaba i bezbronna.

Corrie zaśmiała się krótko.

– Moje życie ma tu najmniejsze znaczenie. Nie musicie się o mnie troszczyć. Najważniejsze to nie dopuścić do wojny.

– Trochę na to za późno – zauważyła Kimiko. – Dwór Wiatru już zaatakował i lada chwila rozpoczną wojnę na poważnie. Nic już nie można zrobić.

– Wystarczy pozbawić Kazemichich władzy. Pozostałe rody nie są tak silne, by zagrozić pozycji Seireitei. Przy tym jeśli zniszczycie szczątki Dziewiątego Miecza, nie będzie się czego obawiać.

– Najpierw musielibyśmy wiedzieć, kto go ma – stwierdził Ichigo.

– Zapewne ich dowódca.

– I niby jak się chcesz do niego przedrzeć? – zapytał Tsunoyashiro. – Tracimy tylko czas na mrzonki, a za murami Seireitei czeka prawdziwy wróg i prawdziwa wojna. Coraz bardziej wygląda na to, że dziewczę Shiroyamów miało nas tylko zająć.

Corrie westchnęła i rozejrzała się po pozostałych twarzach. Byli niepewni, lecz nikt poza Tsunoyashiro nie wyglądał na podejrzliwego wobec niej. Wątpiła jednak, by łatwo zgodzili się na jedyny plan, jaki miała przygotowany.

– Kazemichi utrzymywali władzę, trzymając w szachu Shiroyamów. Straszyli Dwór Wiatru Królową Zmierzchu, zniewalali córki Shiroyamów, powtarzając kłamstwo o tradycji konkubinatu. Mając nieszczęście urodzić się na Dworze Wiatru, dziewczyna nie otrzymywała niczego poza obowiązkiem doskonałego milczenia. Zupełnie nieświadoma, że w rękach Kazemichiego jest bronią przeciwko shinigamim i wewnętrznym wojnom – wyjaśniła, z trudem zamykając się na wspomnienia czasu, nim Ato pchnął ją ku ucieczce z Dworu. – Każdy Kazemichi pragnie, by w rodzie Shiroyama narodziła się córka, którą będzie mógł sobie wziąć bez żadnych konsekwencji.

– Chcesz zostać przynętą? – zapytała poważnie Nanao.

– Tak go wywabimy z obozu. Skusi się, by dopaść tę, która wymknęła mu się z rąk, gdy nie patrzył.

– Nie ma mowy! – warknęli jednocześnie Yuushiro, Ichigo i Kensei, a ten trzeci dodał: – Chyba kompletnie zdurniałaś, że puścimy cię gdziekolwiek, gdy ledwo stoisz na nogach. Cokolwiek zrobimy z tym całym Kazemichim, zostajesz tutaj.

Zmieszał się zaraz, gdy Corrie uśmiechnęła się szeroko z autentyczną radością.

– Dziękuję, Kensei. Cieszę się, że mogłam usłyszeć te słowa. Jednak moja obecność w Rukongai jest niezbędna, by Kazemichi ruszył osobiście do walki.

– Nie powinnaś się tak narażać – odezwała się Miyako. – Nie masz nawet Żniwiarza do obrony.

– Jak już wspominałam, moje życie nie ma znaczenia.

– Pieprzenie – warknął Ichigo. – Czemu niby masz się narażać? Shiroyama czy nie, jesteś bezbronną dziewczyną, a duma shinigami nie pozwala nam puścić cię na pole walki.

Corrie westchnęła. Miała nadzieję, że nie będzie musiała im o tym wspominać, ale wyglądało na to, że nie przekona Namiestników inaczej. Choć była dla nich kompletnie obca, potraktowali ją jak jedną z nich.

– Technicznie rzecz biorąc, jestem już martwa w tym świecie. Zostało mi kilka dni, po których moja dusza się rozpadnie, więc nie ma znaczenia, jak niebezpieczne rzeczy muszę zrobić, by ochronić Soul Society przed tą wojną. Dla mnie wynik będzie ten sam.

– Jak możesz się tak uśmiechać? – zapytała Miyako. – Przecież to niesprawiedliwe.

– To cena, którą musiałam zapłacić za ochronę tego, co było dla mnie najważniejsze. I choć może nie wygląda to na proste, cieszę się, że mogłam jeszcze raz stanąć wśród shinigamich i zamienić z nimi słowo. Nikt poza mną nie musi ginąć w tej wojnie. Wierzę, jestem przekonana, że chociaż wielu z was jeszcze nie zna pełni mocy swych mieczy, jesteście w stanie pokonać Kazemichiego i ochronić Soul Society przed jego ambicjami. W końcu jesteście ukochanymi dziećmi Króla Dusz, braćmi i siostrami, którzy strzegą ten świat przed zniszczeniem. Wam powierzam wszystkie moje nadzieje, Namiestnicy.

Nie czekała, aż któreś z nich odpowie. Widziała na ich twarzach zmieszanie i gniew wywołane informacjami, którymi właśnie się z nimi podzieliła. Możliwe, że nadal wydawało im się, że nie ma potrzeby, by ktoś się szczególnie narażał. Cóż, Corrie to już nie ruszało, odkąd wiedziała, że za chwilę skończy się jej czas.

Opuściła dwór Shihoin, nim ktokolwiek zdołał ją powstrzymać. Wiedziała, co musi zrobić i tym razem nie odczuwała strachu przed Shizumo Kazemichim. Może dlatego, że i tak miała umrzeć, a może nie stanowiła tak naprawdę już dla niego atrakcyjnej ofiary, skoro Zmierzchu nie było. Nie myślała o tym, gdy wchodziła do Rukongai i rzucała wyzwanie Dworowi Wiatru. Czekała cierpliwie, aż koszmar przeszłości po nią przyjdzie i modliła się, aby Namiestnicy i tym razem nie zawiedli.

Shizumo nie kazał na siebie długo czekać. Żądny władzy, pełen ambicji przez całe życie żałował, że córka Shiroyamów zmarła tuż po porodzie, a tradycja nie pozwoliła mu zmusić Yuto i jego żony, by postarali się o następną. Może właśnie to sprawiło, że stał się jednym z najpotężniejszych władców Dworu Wiatru, który prowadził teraz Wygnane Rody po zemstę za lata upokorzenia.

Uśmiechnął się niepokojąco, gdy spostrzegł w oddali samotną sylwetkę dziewczyny. Nie potrzebował innego potwierdzenia, Corrien podobna była do swych przodków, czuł od niej również tę samą energię, co od reszty rodu Shiroyama. Nie mogło być pomyłki, ta dziewczyna była potomkinią Królowej Zmierzchu, jego zaginioną bronią, którą zamierzał użyć przeciwko shinigamim, skoro grzecznie sama do niego przyszła.

– Ciekawy jestem, gdzie się chowałaś przez tyle lat, Królowo Zmierzchu? – zapytał, stając tuż za nią.

Corrie odskoczyła, odruchowo sięgając po miecz, którego nie miała. Mogła liczyć jedynie na Magię Demonów, póki dysponowała jeszcze jakimś reiatsu od Króla, potem pozostanie jej tylko ucieczka.

Shizumo spostrzegł, że jest nieuzbrojona. Uśmiechnął się z satysfakcją przekonany o łatwym zwycięstwie. Nie spodziewał się jednak, że wokół Corrie pojawią się shinigami.

– Czy ty zawsze tak ryzykujesz? – zapytał Ichigo, wyprzedzając tym samym Kenseia w ochrzanie wobec Shiroyamy.

Zaśmiała się, czując ulgę na ich widok.

– Wierzyłam, że przyjdziecie – odparła spokojnie. – I tak najgorsze zadanie spada na was, Namiestnicy.

– Możesz skończyć z tym dramatyzmem? – prychnął Hitsugaya. – Jakbyśmy mieli zostawić bezbronną dziewczynę na pastwę wroga. Jak już zamierzasz nas użyć, zrób to chociaż porządnie, a teraz się odsuń.

Wraz z nią cofnęły się Miyako, Nanao i Kimiko, które zapewne miały mieć oko na niesforną Strażniczkę. Reszta zaś okrążyła rozbawionego tym wszystkim Kazemichiego. Nie odrywał spojrzenia od Corrie.

– A więc zebrałaś resztę duchów. Dziękuję, oszczędziłaś mi ich szukania, Królowo Zmierzchu – zaśmiał się Shizumo.

– Nie jestem Królową Zmierzchu i nigdy już nią nie będę – odparła Corrie, marszcząc brwi.

Instynkt podpowiadał jej, że Shizumo był zbyt uradowany, jakby w ogóle nie wyczuł, w jak niekorzystnej sytuacji się znalazł. Lekceważył ich? A może coś szykował? Wierzyła jednak w tych, których zebrała. Już raz stanęli do walki z niepokonanym, jak się wydawało, przeciwnikiem, a wtedy nie byli w pełnym składzie.

– Witajcie w piekle, shinigami.

Zaatakował szybciej, niż byli w stanie zauważyć, wichrowe ostrze ucięło końcówkę warkocza Kenseia, gdy w ostatniej chwili zrobił unik. Inaczej straciłby głowę. Wszyscy Namiestnicy poczuli ciężkie, nieprzyjemne reiatsu, które próbowało ich spowolnić. Ichigo odpowiedział falą własnej energii zrzuconej z ostrza Zangetsu. Kazemichi uśmiechnął się szeroko, odbijając atak i kierując go w stronę kobiet.

– Przywiązanie nr 81. Pustka odcięcia!

Postawiona przez Corrie bariera wytrzymała uderzenie, ale zaraz potem rozprysła się w drobny mak. Shiroyama zaś z trudem złapała kolejny oddech.

– Przestań się narażać, głupia!

– Ty gnoju!

Shizumo roześmiał się paskudnie.

– Naprawdę myśleliście, że macie ze mną jakiekolwiek szanse? Durnie, władam najpotężniejszym ostrzem na Dworze Wiatru. Tym, które miało na tyle sił, by zmusić pozostałe rody do posłuszeństwa. Nie możecie mi nic zrobić, gówniarze.

– To prawda, że z pomocą miecza, który posiadasz, udało się poskromić Króla Dusz, ale przypomnę ci, Shizumo, że ten sam miecz potem został rozdarty na strzępy przez ród Shiroyama. Nie masz najmniejszych szans z Namiestnikami, skoro są tu wszyscy razem świadomi ogromu swej mocy.

Duchy Mieczy przystanęły przy swych shinigamich, jakby na potwierdzenie słów Corrie. Kazemichi jednak nie przyjął tego z dotychczasowym spokojem, w ciągu chwili pojawił się przed Shiroyamą i chwycił ją za gardło, zaś wiatr wytworzony przez jego miecz odepchnął od nich Namiestniczki, by mu nie przeszkodziły.

– Sama doprowadzasz do swojego upadku, Królowo Zmierzchu. Ciągniesz za sobą bandę dzieciaków, a sama nic nie możesz zdziałać. Tak bardzo chcesz dołączyć do reszty swego rodu? – zasyczał wściekle.

Corrie pomimo braku dostępu do powietrza wykrzywiła usta w uśmiechu.

– Nie boję się ani ciebie, ani twoich gróźb, Shizumo. Odebrałeś mi już wszystko, co mogłeś, a dziś zabiorę cię ze sobą. Ciebie i ten chory miecz – wyrzuciła z siebie.

Nie spodziewał się, że uderzy w niego płomienna błyskawica. Puścił Corrie, odskakując, choć nie wyszedł z tego cało. Część ubrania na nim została zwęglona wraz ze skórą, ostrze pękło. Potrzebował też chwili, żeby wstać i zlokalizować, kto go zaatakował z taką mocą.

– My jesteśmy twoimi przeciwnikami, gnido – rzucił Ichigo.

Nie czekał dłużej, lecz w towarzystwie Toshiro ruszył na Shizumo, który tym razem nie uniknął ciosu. Złamanym mieczem trudno było mu się bronić, rany też zaczęły już mu dokuczać. Kolejna płomienna błyskawica tym razem minęła przeciwnika o włos, za to zaklęcie Tsunoyashiro rzuciło Kazemichim o najbliższe drzewo.

Shizumo podniósł się ciężko na zdrowszej ręce, kiedy wokół niego zgromadziły się Duchy Mieczy. Skupione jednak były na złamanym ostrzu. Powietrze zaczęło drżeć, by po chwili wypełnić się przeraźliwym wrzaskiem. Shinigami zasłonili uszy zaskoczeni sytuacją.

– Co, do cholery...?

– Zamilcz! – huknął Sokyoku i wrzask się urwał. – Tym razem się nie wywiniesz, zdrajco.

Dusze Mieczy jednocześnie posłały w złamane ostrze najpotężniejsze ataki, które dosięgły również Shizumo. Nie zdążył nawet krzyknąć, gdy zniknął w kurzawie, a kiedy opadła, po Kazemichim i Dziewiątym Ostrzu pozostała tylko kupka popiołu.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top