Rozdział 6
Rozdział 6
Ignazio
Czy byłem wkurwiony? Tak.
Czy chciałem kogoś zabić? Po stokroć razy tak.
I to nie byle kogo, a samego Leonarda Binentiego – mojego przyrodniego brata.
Mężczyzna nie tylko sabotował moje biznesy, ale również podkradał mi ludzi. Po tym, jak jego pozycja trzy lata temu została zachwiana i większość jego żołnierzy przeszło na stronę wroga, postanowił odbudować imperium moim kosztem, co za cholerę mi się nie podobało. Nie zamierzałem stać z założonymi rękami i przyglądać się, jak wszystko co przez lata zbudowałem, obracało się w pył, dlatego postanowiłem się z nim rozmówić.
Właśnie jechałem na spotkanie z dziesiątką najlepiej wyszkolonych ludzi oraz arsenałem, którym nie powstydziłaby się marynarka wojenna. Przezorny zawsze ubezpieczony. Leonardo żywił do mnie takie same uczucia, jak ja do niego. Czyli szczerze mnie nienawidził. Wolałem być przygotowany na wszystko, a szczególności na jego gniew. Nie zamierzałem wszczynać wojny, tylko delikatnie zasugerować Leonardowi, by się odpierdolił. Jeśli miał choć odrobinę oleju w głowie, to odpuści. Inaczej naprawdę ulicę spłyną krwią i to nie będzie moja krew, a jego.
Komórka zawibrowała mi w kieszeni spodni. Wyciągnąłem ją i spojrzałem na wyświetlacz. Dzwoniła matka. Nie miałem ochoty odbierać, ale znając jej upór zacznie bombardować mnie telefonami i w końcu skapituluję. Na miejsce dotrzemy za około dziesięć minut, więc miałem czas by odbyć z nią krótką rozmowę.
Nacisnąłem zieloną słuchawkę i przytknąłem telefon do ucha.
– Tak?
– Znalazłam opiekunkę dla Olivii – bez powitania przekazała mi cenną informację.
– Dzięki Bogu! – Przetarłem dłonią zmęczone oczy i poluzowałem nieznacznie krawat, który zaciskał się na mojej szyi niczym pęta. – Ten dzieciak mnie wykończy.
– Chciałam ci przypomnieć, to ja się nią zajmuję. Nie kiwnąłeś nawet palcem od momentu, gdy przywiozłeś ją do domu.
– Nie nadaję się do roli ojca, więc nie dziw się, że nie podchodzę entuzjastycznie do zmiany pieluch. Na dodatek jej obecność mnie drażni i przeszkadza w pracy. Nie mogę się przez nią na niczym kupić.
Olivia wiecznie tylko płakała, a komunikacja z nią delikatnie mówiąc była trudna, bo nie znała podstawowych słów. Matka zasugerowała upośledzenie umysłowe. Wcale bym się nie zdziwił, gdyby Carla będąc w ciąży ćpała, dlatego mała taka jest.
– Od kiedy może zacząć? – zapytałem. Nie mogłem się doczekać, aż opiekę nad Olivią przejmie przeszkolona do tego osoba.
– Jest dyspozycyjna już dziś, ale kazałam jej przyjechać dopiero jutro. Muszę przygotować dla niej pokój i uprzedzić służbę oraz ochronę, że pojawi się nowy pracownik w rezydencji.
Skinęłam głową, choć matka i tak nie mogła tego zobaczyć.
– Powinieneś zastanowić się nad moją propozycją. – Ponownie zaczęła wierci mu dziurę w brzuchu, na temat rozmowy, jaką przeprowadziliśmy dwa dni temu.
– Nie zamierzam – odparłem szybko.
– Ta mała jest tylko kłopotem, który szybko może rozlać się po całej rodzinie. W niektórych kręgach nieślubne dziecko jest nieakceptowane. Nie po to przez tyle lat budowałam swoją pozycję, by twoim jednym nieodpowiedzialnym zachowaniem, wszystko legło w gruzach. Musisz myśleć o rodzinie, a nie tylko o swoich potrzebach. Iganzio, proszę nie bądź egoistą. Oddaj ją, a obiecuję, że znajdę dla niej dobrze sytuowanych rodziców. Niczego jej nie zabraknie.
– Nie żyjemy w dziewiętnastym wieku, więc przestań zachowywać się, jakbym popełnił niewybaczalny grzech i na rodzinę sprawdził plagi egipskie. – Położyłem dłoń na udzie i ze zdenerwowania stukałem w nie palcami. – A może mam ci przypomnieć twoje błędy młodości, a szczególności jeden bardzo istotny, który namieszał w życiu naszej rodziny, a szczególności w moim.
W słuchawce zapanowała upragniona cisza. Matka zakończyła połączenie, nawet się nie żegnając. Wiedziałem, że zmianka o jej zdradzie skutecznie powstrzyma ją od wtrącania się w nieswoje sprawy. Olivia była moim problemem i to ode mnie zależało, czy się jej pozbędę. Oczywiście zamierzam ją oddać, ale jeszcze nie teraz. Najpierw chciałem trochę pognębić rodzicielkę, by ta na własnej skórze została ukarana za to co zrobiła lata temu.
Samochód zwolnił, by kilka sekund później całkowicie się zatrzymać. Wyjrzałem przez okno i zerknąłem w stronę kamery. Wyciągnąłem rękę i wystawiłem środkowy palec, pozdrawiając ochronę. Uśmiechałem się przy tym jak szaleniec. Po chwili brama się otworzyła, a my ponowienie ruszyliśmy. Jechaliśmy długim podjazdem na końcu, którego znajdowała się okazała rezydencja. Leonardo lubił opływać w luksusie, więc nie zaskoczył mnie widoczny przepych.
Mac zaparkował na parkingu obok czarnego maserati. Od razu mój wzrok spoczął na dwójce mężczyzn, którzy bronili wejścia do twierdzy. Najwidoczniej mój braciszek bał się wrogów.
Uśmiechnąłem się po nosem i opuściłem pojazd. Zapinając marynarkę podążyłem w kierunku ochoniarzy.
– Panie Salvatore – przywitał mnie jedne z nich, za to drugi nie spuszczał ze mnie spojrzenia. Czekał na jakichkolwiek ruch z mojej strony i pretekst by mnie odstrzelić. Nie zamierzałem mu go dawać. Przyjechałem tutaj, aby rozmówić się z braciszkiem, a nie zakończyć własne życie.
– Zaprowadź mnie do Leonarda – rozkazałem. Obok mnie stanął Mac oraz Vito. Reszta ludzi siedziała w samochodzie i obserwowała, w jakim kierunku rozwinie się rozmowa.
– Szefa nie ma w rezydencji – odpowiedział ten, który do tej pory mi się przyglądał.
– Mam czas, poczekam. – Posłałem mu triumfalny uśmiech. Tak łatwo się mnie nie pozbędą.
– Leonardo wróci dopiero jutro. – Mężczyzna drgnął i popatrzył na coś co znajdowało się za moimi plecami. No twarzy pokerzysty to on nie miał. Można było czytać z niego jak z otwartej księgi. Nie dziwiłem się Leonardowi, że podkradał moich ludzi, skoro jego byli do niczego.
Popchnięty ciekawością odwróciłem się i ujrzałem Emily. Za rękę trzymała swojego trzyletniego syna Vincenta, którego przycisnęła do nogi.
– Ignazio – wymówiła moje imię, jak jakąś zarazę.
– Z miesiąca na miesiąc jesteś coraz piękniejsza, Emily. – Zrobiłem krok w jej stronę, ale jeden z dwójki ochroniarzy zagrodził mi drogę. Uniosłem wysoko brwi zaskoczony jego śmiałością.
– Nie radzę – wysyczał przez zęby i popatrzył na mnie wyzywająco.
Ciszę między nami zagłuszył dźwięk odbezpieczanej broni. Doskonale wiedziałem do kogo należała. Mac postanowił wtrącić się do naszej małej wymiany zdań.
– Jim, odpuść.
Emily stanęła obok nas i nerwowym wzrokiem przeskakiwała między naszą dwójką.
– Leonardo kazał cię chronić. – Mężczyzna jednak był nieugięty. Zaimponował mi tym, że nie zważając na konsekwencje, zamierzał bronić Emily nawet za cenę własnego życia. Duży plus na jego korzyść.
– Nic mi nie grozi z jego strony. Prawda Ignazio? – zwróciła się bezpośrednio do mnie.
Nie spuszczając wzrok z mężczyzny przytaknąłem:
– Jesteś ostatnią osobą, którą bym skrzywdził.
Mógłbym posłużyć się Emily, by wkurwić Leo, ale nie zamierzałem tego robić. Ona nie była winna temu, że wybrała sobie chuja na partnera życiowego. I tak los już ją pokarał.
Ochroniarz jeszcze przez chwilę się waham, w końcu jednak zszedł mi z drogi. Nadal mordował mnie spojrzeniem, ale nie strzegł już dostępu do Emily. Był jednak czujny, więc musiałem uważać, by nie wykonać jakiegoś gwałtownego ruchu, bo uraczy mnie kulką w łeb. I nawet Mac nie zdąży zareagować.
Przybliżyłem się do kobiety, której cała sylwetka była napięta niczym struna. Mimo że sprawiała wrażenie opanowanej, to jednak ciało ją zdradzało. Kolejna, która nie potrafiła ukryć emocji.
– Gdzie Leonardo? – zapytałem zniecierpliwiony.
– Masz zamiar go zabić? – nie odpowiedziała na moje pytanie, tylko zadała własne, czym szczerze mnie zaskoczyła. Nie podziewałem się takiej śmiałości z jej strony.
– A jeśli tak, to co? – Jeszcze bardziej się do niej zbliżyłem. Dzieliła nas niewielka odległość. Mogłem przyjrzeć się dokładnie jej twarzy i szukać na niej oznak strachu.
– To ja zabiję cię pierwsza. – Uśmiechnęła się, ale ten uśmiech nie był łagodny, tylko obiecujący najgorsze tortury. Teraz już wiedziałem, dlaczego Leonardo się w niej zakochał. Miała charakter, a przede wszystkim nie bała się konfrontacji. Nadal jednak zastanawiałem się co ona w nim widziała.
– Żałuję, że pozwoliłem mu żyć. Wtedy w tamtym magazynie uratowałem go, a on kopie pode mną dołki. Nie tak powinno okazywać się wdzięczność. Nie sadzisz?
Zmrużyła oczy i przez moment przetwarzała moje słowa.
– Napijesz się kawy? – zaproponowała nagle. Nie zapodziewałem się takiej propozycji.
Zrobiłem krok w tył, nie wiedząc jak się zachować. Czułem, że to był podstęp. No bo jak inaczej wytłumaczyć zmianę jej zachowania. Jeszcze przed chwilą mi groziła, a teraz zapraszała na małe tete a tete. Czyżby próbowała mnie otruć. Innego wytłumaczenia nie znalazłem.
– Nie przyszedłem tu na pogaduszki, tylko spotkać się z Leonardem.
– Za silnym mężczyzną stoi jeszcze silniejsza kobieta, więc możesz również i mnie obdarzyć zaszczytem przebywania w twoim towarzystwie. – Przechyliła głowę na bok i czekała, aż podejmę decyzję.
– Leonardo urwie mi jaja za to, że w ogóle z tobą rozmawiam.
– Na rozważania jest już chyba trochę za późno. W ogóle sam przed chwilą dałeś mi do zrozumienia, że Leonardo zginie z twojej ręki, więc chyba się go nie boisz.
Próbowała mnie podpuścić, znałem doskonale takie sztuczki. Nie zamierzałem dać się sprowokować.
– Może innym razem. – Puściłem jej oczko, po czym zwróciłem się do jednego z ratlerków Leonarda:
– Przekaż szefowi, że chce z nim pogadać. I jeśli nie jest miękką cipą zgodzi się na spotkanie i to jak najszybciej.
Po tych słowach dałem znać moim ludziom by wsiedli do samochodów. Sam również zająłem miejsce i w kordonie trzech pojazdów opuściłem posiadłość przyrodniego brata.
Jeszcze tego samego dnia wieczorem otrzymałem od Leonarda wiadomość. Oprócz gróźb skierowanych pod moim adresem, był tam jeszcze zapisany termin i miejsce spotkania. Wybrał jutrzejszy dzień i swój klub, jako neutralny teren. Przystałem na jego warunki, choć akurat uważałem, że jego lokal nie nadawała się na tego typu rozmów. Za dużo ludzi i zbłąkana kula mogła trafić przypadkową osobę. A wtedy zrodzą się problemy. Ale jeśli chciał narażać swoich gościć nie zamierzałem mu w tym przeszkadzać.
***
Kochani, jeśli wszystko do końca ułoży się tak jak teraz, to rozdziały będę dodawać co dwa/trzy dni :)
Życzę Wam miłego wieczoru :)
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top