Rozdział 1
Jasmina kochała wschody. Moment, gdy słońce pojawiało się nad horyzontem, wydawał się jej magiczny. Dawał nadzieję cierpiącym duszom, niósł ze sobą nowe szanse. Kobieta oparła łokcie na balustradzie balkonu, specjalnie bowiem zerwała się z łóżka wcześniej, by móc ujrzeć ten cudowny spektakl.
Ubrana jedynie w cienką, aksamitną suknię nocną, czuła, jak przeszywało ją zimne powietrze. Starała się jednak nie zwracać na to uwagi. Wróciła spojrzeniem do firmamentu, słońce właśnie wychylało się, zalewając promieniami świat. Jasmina zmrużyła oczy, a na jej twarzy pojawił się szeroki uśmiech. Miała wrażenie, iż nie istniało nic piękniejszego niż wschody i dziękowała bogom za ich stworzenie.
Niechętnie wróciła do komnaty, by przygotować się do codziennych zajęć. Czekały ją dziś lekcje języka ojczystego, następnie manier, nauka o polityce, a na koniec geografia. Uśmiech wnet zniknął z twarzy Jasminy i zastąpił go grymas. Kobieta w Valiraii nie miała prawa rządzić, lecz jako księżniczka musiała znać podstawy, by orientować się w ogólnej sytuacji państwa.
Minęło kilka minut, nim próg komnaty przekroczyła Harija. Była ona opiekunką Jasminy, odkąd ta sięgała pamięcią. Na ciemnych włosach dało się dostrzec siwe pasma, a z piwnych oczu biło zmęczenie. Dawniej idealnie gładka twarz, pokryła się siatką zmarszczek. Księżniczkę uderzyło, że bliska jej osoba starzała się.
– Dzień dobry, Harijo – rzekła melodyjnym głosem Jasmina, na co Harija uśmiechnęła się.
– Nie spodziewałam się, że panienka będzie już na nogach – stwierdziła z zaskoczeniem Harija. – Coś się stało, miałaś problemy ze snem? – Na twarzy staruszki widniała troska, co rozczuliło Jasminę.
– Spokojnie, wszystko dobrze, Harijo. Życie jest po prostu za krótkie na sen. Wstałam, by zobaczyć wschód słońca.
Harija spojrzała na nią, a oczy kobiety zaszły mgłą, jakby zalały ją wspomnienia.
– Przypominasz mi Aminę. Była równie energiczną osobą co ty. Miała w sobie coś, co przyciągało do niej ludzi. Byłaby z ciebie dumna, kochanie.
Jasmina zacisnęła usta w wąską kreskę. Doskonale pamiętała matkę. Choć minęło sześć lat od jej śmierci, rysy twarzy oraz głos Aminy nie zatarły się w umyśle Jasminy. Przysięgła, iż nigdy nie zapomni o rodzicielce, która darzyła ją bezgraniczną miłością. Nie potrafiłaby sobie tego wybaczyć.
– No już, nie ma czasu na smutek. Przygotuję ci kąpiel – oświadczyła Harija, po czym skierowała się do łaźni.
Jasmina z westchnieniem usiadła na łożu. Mimo wczesnej pory pragnęła z powrotem zapaść w sen, nie musieć zastanawiać się, co byłoby gdyby...
– Kąpiel już gotowa. Jasmino? – Harija wyrwała Jasminę z rozmyślań.
– Dziękuję. Możesz iść, Harijo, odpocznij.
Służąca już miała opuścić komnatę, ale odwróciła się znów w stronę Jasminy.
– Zapomniałabym. Sułtan chce widzieć cię na kolacji. To coś ważnego.
Jasmina poczuła rosnącą gulę w gardle. Zacisnęła zęby. Domyślała się, o co mogło w tym wszystkim chodzić, chociaż pragnęła się mylić.
Skinęła głową, odprawiła służącą, a następnie poszła zażyć kąpieli. Łaźnia była dużym pomieszczeniem, w którym znajdował się basen. Unosił się tu zapach ulubionych olejków Jasminy, mieszanka miodu, pomarańczy oraz cytryny. Uśmiechnęła się pod nosem, po czym zrzuciła z siebie suknię, pozwalając opaść jej na podłogę.
Zanurzyła się w ciepłej wodzie, czując, jak mięśnie się rozluźniały. Kąpiel była jedynym momentem, w którym rzeczywiście mogła zaznać spokoju i zapomnieć o statusie społecznym. Przymknęła oczy, pragnąc, by ta chwila trwała jak najdłużej. Wdychając słodki zapach olejków, zdołała się odrobinę uspokoić.
Nie wiedziała, co takiego mogło się wydarzyć, by ojciec wzywał ją do siebie. Nigdy się nią nie interesował, gdyż była tylko żałosną kobietą, jak zwykł mawiać. Wszystko, co przychodziło jej do głowy, malowało się w bardzo czarnych barwach... Z narastającym lękiem uświadomiła sobie, że najbardziej prawdopodobna była wojna, której zawsze się obawiała.
Jasminie przypomniało się, że, gdy była jeszcze dzieckiem, matka opowiadała jej historie o pradawnych bóstwach. Istniało ich wiele i każde posiadało pewne wady, co czyniło je podobnymi do ludzi. Słabość bogini bogactwa stanowiła chciwość, przeważającą wadą boga dnia była próżność. Szczególnie w pamięci Jasminy wrył się mit o bogu wojny, Fadim oraz bogini nocy noszącej imię Suha. Suha wedle legendy miała być jedną z najpiękniejszych kobiet, jakie kiedykolwiek widziano. Fadi ujrzawszy ją po raz pierwszy, poczuł, że kobieta musi należeć do niego. Dał się jej oczarować, tak jak mnóstwo mężczyzn przed nim.
Między tę dwójkę wkroczył bóg dnia, Omar, który szczerze i całym sercem pokochał boginię nocy. Uczucie to jednak prędko przerodziło się w toksyczne, niszczące uczucie. Kierowany obsesją, porwał kobietę do Królestwa Słońca, odurzył i podsunął boski wiążący kontrakt. Suha nie miała prawa złamać jego zasad i zmuszona była wyjść za Omara.
Po tym wydarzeniu Fadi ogarnięty gniewem wypowiedział wojnę Królestwie Słońca, którego władcą był Omar. W krainie bogów zapanował chaos. Fadi podle podsycał nienawiść innych bogów w stosunku do Omara. Niektórzy zdecydowali się pójść za nim, a inni zostali przy boku Omara. Żaden z mężczyzn nie chciał się poddać, oboje byli targani zbyt silnymi uczuciami do Suhy. Suha, jako stosunkowo młoda bogini, obserwowała tę wojnę z ogromną trwogą i przerażeniem. Miała świadomość, że to wszystko działo się z jej winy. Patrzyła na przelaną krew, mordy, płaczące matki oraz żony. Pewnego dnia otworzyła okno, zamknęła oczy i rzuciła się w dół, w przepaść, czekając, aż śmierć zabierze ją w lepsze miejsce. Po śmierci Suhy było tylko gorzej. W krainie bogów zapanowała wieczna noc. Omar zginął z ręki Fadiego. Ta wojna zakończyła erę pradawnych bogów. Mało kto wierzył dziś w tę historię. Rodzice jednak często opowiadali ją dzieciom, chcąc pokazać zło wojny, nienawiści i zazdrości.
Do Jasminy dotarło pukanie do drzwi. Nie mogła sobie pozwolić na dłuższą beztroskę. Z cichym westchnieniem więc wstała, wytarła ciało ręcznikiem z lnu, owinęła się nim i wróciła do sypialni.
Tam już czekała na nią Dalia, garderobiana i jednocześnie przyjaciółka. Jej brązowe, długie włosy układały się w fale i spływały po plecach. Jasne, niemal złote oczy idealnie komponowały się z oliwkową cerą. Ubiór zaś miała skromny, bowiem nosiła tunikę i bufiaste spodnie i nie posiadała żadnej biżuterii. Nie potrzebowała tego, natura obdarzyła ją niezwykłą urodą, której nie trzeba było podkreślać.
– Cudownie cię widzieć, Dalio. – Jasmina zmusiła się do uśmiechu.
– Mi ciebie także, Jasmino. Jednak jeśli myślisz, że ten wymuszony uśmiech mnie zmylił, to nie masz racji. – Zmarszczyła brwi. – Nie chcesz mi powiedzieć, co się dzieje?
Jasmina odwróciła wzrok. Miała wrażenie, że obarczanie przyjaciółki swymi obawami było niesłuszne. Skąd miała wiedzieć, czy jej umysł nie podsuwał jej najgorszych scenariuszy? A nuż może wcale się one nie spełnią i chodzi o coś błahego? Niemal prychnęła pod nosem, mając świadomość, że to kłamstwo.
– Tak naprawdę nie wiem, czy coś się dzieje. Mój ojciec chce mnie dziś widzieć na kolacji – rzekła powoli Jasmina. – Mam pewne obawy, sama rozumiesz, że to nigdy nie wróży nic dobrego. – Skrzywiła się.
Dalia skinęła głową ze zrozumieniem. Jasmina już wiele razy opowiadała jej o czynach, których dopuszczał się Gazi.
– Myślisz, że chce ci powiedzieć o nadchodzącej wojnie? Sama mówiłaś, że stosunki Valiraii z sąsiednim cesarstwem stały się napięte.
Jasmina rozłożyła ręce. Nienawidziła nieświadomości, która dręczyła ją zbyt często ostatnimi czasy. Potrząsnęła głową, znów próbując odgonić od siebie wątpliwości.
– Nie wiem, ale martwię się – przyznała szczerze Jasmina.
– Obawiam się, że nawet jeśli coś się dzieje, to nie masz na to wpływu, Jasmino. – Skrzywiła się Dalia. – Chciałabym ci pomóc, lecz nie potrafię. – Rozłożyła bezradnie ręce.
– Wiem i dziękuję za to. Dziękuję bogom, że cię mam, bo inaczej niechybnie bym zwariowała.
– Zajmijmy się teraz twoim wyglądem. Mam nadzieję, że nie obrazisz się, że wybrałam suknię. Zobaczyłam ją w twojej szafie i nie mogłam się powstrzymać, bez wątpienia będzie leżeć na tobie doskonale.
Jasmina pokiwała głową. Cała Dalia, uwielbiała to, czym się zajmowała, a co ważniejsze zawsze bił od niej optymizm, za co Jasmina kochała ją niczym siostrę.
Wdziała suknię, którą wskazała jej Dalia, po czym usiadła przy toaletce. Uwielbiała, gdy ktoś czesał jej włosy, to było niezwykle przyjemne i odprężające.
Dalia krytycznie spojrzała na swe dzieło, ale zadowolona skinęła głową.
– Dziwi mnie, że jeszcze nie masz grona adoratorów. Zapewniam cię, że wyglądasz niczym najprawdziwsza królowa.
Uśmiech Jasminy zniknął na te słowa. Miała świadomość, iż Dalia chciała dobrze, lecz źle dobrała słowa. Jasmina bowiem nigdy nie będzie miała szansy stać się władczynią. Na zawsze pozostanie jedynie księżniczką, której zadaniem było pięknie wyglądać oraz pachnieć. Ludzie będą podziwiać ją za wygląd, a nie za czyny i decyzje podejmowane dla dobra państwa. Nie potrafiła się z tym pogodzić, gdyż nie dało się tego nazwać sprawiedliwym.
– Gdybym mogła, oddałabym urodę za wolność – rzekła Jasmina, obejmując się rękoma i unikając wzroku Dalii.
Dla satysfakcji przyjaciółki, spojrzała w lustro. W zwierciadle ujrzała średniego wzrostu kobietę o ciemnej cerze i brązowych włosach ułożonych w koka. Biała suknia wysadzana szafirami olśniewała i kojarzyła się z przepychem i bogactwem. Srebrne bransolety pobrzękiwały na jej ramionach, a naszyjnik odbijał promienie słońca. W czekoladowych oczach nie dało się jednak dostrzec tego, co najważniejsze. Jasminie nie spodobało się to, co zobaczyła w lustrze, lecz nie mogła nikomu wyznać prawdy. Świat sprzeniewierzył się przeciwko niej i pragnął, by milczała. Jasmina miała dość milczenia, lecz nikt by jej nie zrozumiał. Nie tutaj. Nie w pałacu, który był złotą klatką, a ona urodziwym, rajskim ptakiem.
– Pójdę już. Muszę obsłużyć kilka żon twego ojca. Coś czuję, że to nie będzie łatwy dzień. – Westchnęła Dalia.
Jasmina wyobrażała sobie, że usługiwanie żonom Gaziego nie należało do najłatwiejszych. Znała większość z nich i żadna nie miała łatwego charakteru. Sądziły, że miały prawo wywyższać się ponad innych, choć nie było to prawdą.
– Oczywiście. Pozostaje mi życzyć ci powodzenia.
Dalia posłała jej wymuszony uśmiech i opuściła pomieszczenie. Jasmina wstała, otrzepała suknię i odgarnęła kosmyki włosów wpadające do oczu. W umyśle Jasminy rozbrzmiały słowa matki.
Miej odwagę w sercu, a nic nie będzie w stanie cię zatrzymać.
Prędko przemierzała pałacowe korytarze. W umyśle panowała gonitwa myśli, której nijak nie potrafiła zatrzymać. Ręce drżały, choć starała się nad nimi panować. Obawiała się, że gdy będzie chciała coś powiedzieć, głos również ją zawiedzie.
Uniosła dumnie głowę, pamiętając słowa mentorki. Prezencja od zawsze odgrywała nader znaczącą rolę w dworskim życiu.
Strażnik stojący przed salą tronową zawiesił na niej wzrok odrobinę za długo. Odchrząknęła i nakazała mu otworzyć drzwi.
Sala tronowa jako pomieszczenie reprezentacyjne ukazywało bogactwo i potęgę Valiraii. Marmurowa podłoga odbijała światło przedostające się do wnętrza przez ogromne okna. Przepychu dodawały wysokie do sufitu kolumny i płaskorzeźby na ścianach przedstawiające głównie zwierzęta. Dzikie i śmiertelnie niebezpieczne zwierzęta, które podkreślać miały bezwzględność władcy. Misternie zdobiony tron stał na podium, a na nim spoczywał sułtan Gazi.
Wzrok Jasminy jednak wpierw padł na nieznajomego. Był wysoki, ciemne włosy miał trochę za długie, a zarost dodawał mu powagi. Stroj wyglądał jak należący do kogoś bardzo zamożnego i znaczącego. W niemal czarnych oczach widniało coś, co onieśmieliło Jasminę.
Jasmina z gracją dygnęła przed mężczyznami. Sułtan machnął na to ręką, a nieznajomy ukłonił się nisko, po czym ucałował jej dłoń. Pod Jasminą ugięły się nogi. Miała nadzieję, iż szok nie wypisał się na jej twarzy.
– Wasza Wysokość – rzekł cicho. Miał niski, klarowny głos.
– Jasmino, spójrz na mnie – rozkazał Gazi, nie zważając na obecność obcego w pomieszczeniu. Jasmina przeniosła wzrok na sułtana. – Wzywałem cię. Zapewne nawet nie domyślasz się dlaczego.
Jasmina zacisnęła dłonie w pięści, starając się nie wybuchnąć. Nie mogła sobie pozwolić na lekceważenie osoby, od której zależał jej los. Z trudem przełknęła gorycz i potrząsnęła głową.
– Nie wiem, panie – odpowiedziała i z satysfakcją zdołała zauważyć, że jej głos nie zadrżał.
– Jak zapewne wiesz z lekcji o polityce, Valiraii sąsiaduje z cesarstwem Nahar. To jest cesarz Ahmad, władca Nahar.
– Czy możemy przejść do sedna tej rozmowy? – zapytała zbyt ostro Jasmina. Skarciła się, przecież powinna ugryźć się w język.
Kątem oka dostrzegła, że Ahmad wpatrywał się w nią z niekłamanym podziwem. Powstrzymała uśmiech wypływający na twarz. Sułtan zaś patrzył na nią, jak gdyby była niczym. Przypominała swą matkę, co doprowadzało go do gniewu. Jedynie oczu nie odziedziczyła po Aminie.
Gazi, wbrew pozorom, dawno temu posiadał uczucia. Przelał je wszystkie właśnie na Aminę, która była jego pierwszą i jedyną miłością. Nie wiedział, dlaczego los dał mu taki skarb, ale przy niej czuł się lepszym człowiekiem. Płomień ich miłości jednak prędko zgasł.
– Przeprowadziłem z cesarzem Ahmadem pewne rozmowy w kierunku sojuszu. Istnieje jeden warunek.
– Jaki to warunek? – zapytała śmiało Jasmina.
– Twoje małżeństwo z cesarzem.
Ta-dam! Jestem rasowym Polsatem i jakoś nie mam z tego powodu wyrzutów sumienia. A tak bez śmieszkowania cieszę się, że wróciłam do tej historii. Potrzebowałam czasu, by odzyskać entuzjazm. Ten rozdział był pisany od nowa, ale same wydarzenia nie zmieniły się jakoś znacznie.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top