Prolog

Działo się to dawno temu w baśniowej krainie pełnej piasku oraz prastarych stworzeń, nazywanej Valiraii. Rządził wówczas sułtan o imieniu Gazi. Jego zła sława dotarła do wszystkich pobliskich królestw oraz cesarstw, każdy z władców obawiał się o swe królestwo. Co zabawne Gazi oznaczało właśnie zdobywcę. Nie rządził on w sposób sprawiedliwy, posunąć się można nawet do stwierdzenia, że terroryzował poddanych. Żyli oni w ciągłym strachu, żywiąc cichą nadzieję, że pewnego dnia znajdzie się ktoś zdolny strącić go z tronu. Ktoś, kto będzie miał odważne serce i siłę, by przeciwstawić się okrutnemu władcy.

Pewnego dnia pierwsza małżonka sułtana urodziła dziecko. Był to jedyny potomek Gaziego oraz Aminy. Dowiedziawszy się, że to kolejna córka, sułtan nie odwiedził żony. Brak syna godził w jego dumę, powodując ogromny gniew. Amina, choć spodziewała się takiej reakcji męża, poczuła zawód. Prędko jednak nakazała sobie spokój i wezwała najwyższą kapłankę. Wedle starej tradycji miała ona nasmarować niemowlę pachnącymi olejkami i wywróżyć przyszłość z dłoni. Coraz rzadziej się to praktykowała, lecz Amina wychowana w głębokiej wierze, pragnęła dowiedzieć się, co bogowie szykowali dla jej dziecka.

Najwyższa kapłanka nosiła imię Nahaba. Nie posiadała urody, lecz niewątpliwie miała w sobie coś przyciągającego wzrok, co działało na ludzi hipnotyzująco. Cienkie włosy okalały pociągłą twarz, która wiecznie zdawała się wyrażać niezadowolenie. Dawno złamany nos wciąż był zniekształcony, a usta wiecznie zaciśnięte w wąską kreskę. Jednakże duże oczy w barwie szmaragdu kryły tajemnice, jakich niedane poznać komukolwiek innemu.

Służąca wprowadziła Nahabę do komnaty należącej do żony sułtana. Amina spoczywała na ogromnym łożu z baldachimem, trzymając dziecko. W pomieszczeniu królowały jasne, delikatne barwy takie jak biel oraz błękit. Na podłodze leżał spory, kolorowy dywan wyszywany w geometryczne wzory. Przy ścianie stała bogato zdobiona toaletka, a niedaleko od niej szezlong. Dzięki temu, że znajdowało się tu mało mebli, pokój wydawał się jeszcze bardziej przestronny, wrażenie to potęgowały również duże okna wpuszczające gorące promienie słońca.

Kapłanka skłoniła się Aminie, po czym podeszła do łoża. Spojrzała na Aminę, a później na niemowlę. Musiała przyznać, iż dziecko odziedziczyło urodę po matce. Dziewczynka miała taką samą ciemną skórę bez skaz oraz pełne usta jak jej rodzicielka. Różniło je jedno. Małżonka Gaziego miała oczy jasne, błękitne niczym niebo. Brązowe oczy małej księżniczki przywodziły zaś na myśl czekoladę. Nahaba była pewna, że dziecko wyrośnie na przepiękną kobietę.

– Pani. Jakie imię będzie nosić twoja córka? – spytała kobieta.

– Jasmina – odpowiedziała Amina melodyjnym, pewnym głosem, na co kapłanka skinęła głową.

– Czy mogę? – Wskazała na niemowlę.

– Oczywiście.

Kobieta wyjęła z pół swoich szat dwa szklane naczynia, w których znajdowały się kolorowe olejki. Odkręciła jeden z nich, a po pomieszczeniu rozszedł się intensywny, słodki zapach. Polała ciało dziecka olejkami, czemu przypatrywała się Amina. Jasmina zapłakała, na co matka spojrzała na nią z rozczuleniem. Zastanawiała się, jaką drogę przeznaczyli jej dziecku bogowie. Miała świadomość, iż powinna czuć się rozczarowana faktem, że nie obdarzyła swego męża synem. Jednak serce kobiety wypełniało jedynie szczęście i ulga. Gdyby urodziła chłopca, Gazi mógłby odciąć ją od wychowania dziecka i wpoić mu okrutne ideały, według których sam żył.

Gdy Nahaba skończyła obrzęd nasmarowania olejkami, delikatnie wzięła w swą dłoń rączkę Jasminy i zamknęła oczy. Przez chwilę obraz w jej umyśle wydawał się zamglony i nie przedstawiał nic konkretnego. Dopiero po chwili skupienia ujrzała ogień trawiący Valiraii niczym najgorsza zaraza, a tuż po nim światło. Światło to było ciepłe i niosło ze sobą obietnicę lepszego jutra oraz odrodzenia. Nahaba otworzyła szeroko oczy, jakby z niedowierzaniem.

– To dziecko... stanie się naszym wybawieniem.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top